Ameryka USA

Czy nadal kocham Amerykę? Podróż do USA w 2022 roku

Po kilku latach przerwy wróciłem do USA, gdzie staram się zrozumieć, jak wiele się zmieniło.

Polak żyje mitem o Ameryce. Zawsze nim żył. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro z ubogiej Galicji już dawno temu rzesze chłopskie, poddani CK monarchii, uciekali za ocean w poszukiwaniu lepszego życia. W poszukiwaniu owego mitu wyjeżdżali na początku dwudziestego wieku, po pierwszej i drugiej wojnie, za komuny i po komunie, gdy nie wierzyli jeszcze w to, że wolna Polska da im taką samą szansę. Wyjeżdżali więc i współtworzyli wielki amerykański tygiel. Przy okazji podtrzymywali mit o tym, że tam jest ziemia obiecana. Wujek czy ciotka z Ameryki.

Nigdy nie żyłem Ameryką w sensie wiary w mistyczną krainę. Studiowałem ją przez trzy lata w sensie naukowym, socjologicznym, biznesowym. Poznawałem globalne współzależności i skomplikowaną układankę, w której USA przez długi czas pełniły rolę hegemona. Jednocześnie, mając w pamięci mój epizod mieszkania w Chinach, wiedziałem, że świat z jednym tylko hegemonem, to nie jest coś dane nam raz na zawsze.

Studiując amerykanistykę lata temu nie mogłem uniknąć wyjazdu do tego kraju. Nie była to rzecz oczywista, nie każdemu, nawet studiującemu tan kraj, dane było go odwiedzić. Mi przypadł przywilej odwiedzania USA wielokrotnie, za co wdzięczy jestem wszystkim osobom oraz okolicznościom, które mnie tam doprowadziły.

Pierwsza podróż łączyła w sobie dwie niezwykłe sprawy – polowanie na prace naukowe, których nie sposób było zdobyć w Polsce, a które udało się kupić w Nowym Jorku, i co ważniejsze – poznanie mojej nowej „amerykańskiej” rodziny od strony żony.

To dzięki nim i dla nich regularnie wracaliśmy z Magdaleną do kraju, którego nigdy nie traktowałem w sposób turystyczny i o którym nie za wiele kiedykolwiek w ujęciu turystycznym napisałem. Najwidoczniej wyczerpałem amerykański temat pisząc obszerną pracę magisterską o tym kraju.

Wyjazdy do Stanów Zjednoczonych były zawsze odpoczynkiem, odłączeniem się od wszystkiego, czasem prywatnym i rodzinnym, często także szaleństwem zakupowym i kulinarnym. Wróciwszy jednak po kilkuletniej przerwie, trudno jest uwolnić się od wielu myśli, które przychodzą do głowy przy okazji takiego powrotu.

Stany Zjednoczone które zapamiętałem z wszystkich naszych wyjazdów są dla mnie melodią przeszłości. Zmiany społeczne, polityczne, w końcu pandemia i perturbacje gospodarcze – wszystko to złożyło się na mój zupełnie inny odbiór tego kraju.

Po kilku dobrych latach od tekstu, w którym opisywałem za co lubię Amerykę, pora odpowiedzieć sobie na pytanie czy nadal kocham Amerykę. I czy w ogóle kiedykolwiek ją kochałem.


Podróż do USA w 2022 roku

Odkładając na chwilę na bok wyjazdy rodzinne czy odwiedziny u znajomych, zadaję sobie pytanie – czy wybrałbym Amerykę jako cel swojej podróży teraz? Albo pierwszej wielkiej podróży po czasach pandemii? Nie.

Nie wynika to z tego, że czuję do tego kraju jakąś niechęć, nie zrozumcie mnie źle. Zupełnie rozumiem dlaczego pędzi tam wielu moich znajomych stęsknionych za wiecznie tętniącym życiem Nowym Jorkiem czy słonecznym Miami.

Wielkomiejskie USA już poznałem, przez pandemię polubiłem z kolei raczej ustronne, spokojne miejsca, a na podróż przez cały ten wielki kraj w poszukiwaniu niewątpliwie wspaniałych cudów natury, jeszcze ochoty nie nabrałem. Być może Route 66 wezwie mnie kiedyś do odkrycia prowincjonalnych Stanów, nie wykluczam. Nie sądzę jednak, że nastąpi to wkrótce.

Nabyłem przez ostatnie lata inne priorytety. Po pierwsze – zredukowawszy ilość lotów i wyjazdów podczas pandemii, niejako przestałem lubić wielogodzinne loty. I tak, na tle większości moich znajomych, odbywałem regularne podróże służbowe i prywatne nigdy tak naprawdę nie zatrzymawszy się na dobre, jednak zrozumiałem, że długie podróże (loty) po prostu mnie męczą i męczą mnie nieziemsko. Toleruję dwugodzinne, maks trzygodzinne przeloty, nie mam z nimi najmniejszego problemu. Cała reszta wybija mnie z rytmu.

Cóż, do Ameryki po prostu zrobiło się jakoś daleko.

Owa niechęć do tych odległości sprawiła, że nie odwiedziłem siostry, gdy mieszkała na zachodnim wybrzeżu, w Oregonie, choć przyznać muszę, że było to na długo przed pandemią i w czasie, gdy urządzaliśmy się na podkrakowskiej wsi, więc i priorytety delikatnie się zmieniały.

Priorytety ostatnich lat zaczęły się układać gdzieś między zachodnim krańcem Europy a sercem Bliskiego Wschodu i jak na razie to po nich krążą moje myśli, plany i marzenia. Szalone uczucie ulokowałem zaś w centralnej Europie, gdzie znalazłem swojskość a zarazem niezwykłe zróżnicowanie. To tam spoglądam myśląc o swoich podróżach.

Skoro już do tych Stanów jednak poleciałem, jak bardzo jest to dzisiaj inne od tego, jak było kilka lat temu?

Podróże do USA bez wizy

Wielka radość zapanowała wśród rodaków, gdy w listopadzie 2019 roku dodano Polskę do programu ruchu bezwizowego. Ta sama radość nie była moim udziałem. Warto bowiem studiować każde nowe zmiany w prawodawstwie i robiąc właśnie to, wyczytałem, że osoby podróżujące po określonych krajach jak chociażby Irak, Syria, Iran, Somalia, nie zostają włączone do ruchu bezwizowego. Aby poleciec do USA potrzebowałem wizy.

Kolejne, pandemiczne z kolei prawodawstwo, pozwoliło mi na niejako automatyczne przedłużenie mojej poprzedniej dziesięcioletniej wizy na kolejną dekadę, z czego oczywiście skorzystałem i zapłaciwszy ponownie kilkaset złotych, otrzymałem świeży dokument w moim paszporcie.

Jedyny kontakt z konsulatem miał miejsce, gdy otrzymałem telefon z pytaniem po co właściwie udałem się do Iranu. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że po to, aby ten kraj opisać, podobnie jak ponad pięćdziesiąt innych.

Jeśli więc podróżowaliście po „dziwnych” krajach, które niekoniecznie są na liście amerykańskich przyjaciół, pamiętajcie, że Wujek Sam i tak wszystko wie, i nie próbujcie wjeżdżać do kraju bez wizy. Najgorsze co bowiem może się w takiej sytuacji wydarzyć to odmowa wjazdu połączona z kilkuletnim zakazem wjazdu.

USA jako niemitologizowany kierunek podróży

I tak, dzięki długo oczekiwanej zmianie i wprowadzeniu ruchu bezwizowego, Stany Zjednoczone stały się dla Polaków jednym z wielu, powiedzmy sobie szczerze, normalnych kierunków podróży. Jeśli rodaków stać jest na wyjazd na Bali, do Tanzanii, na Malediwy czy na Mauritius, to wielka jest szansa, że stać ich także na USA.

Tym samym USA stały się normalnym, niemitologizowanym kierunkiem podróży, do którego da się dotrzeć za coś między 1500 a 3000 złotych, jeśli poszczęści nam się z biletami.

I choć nadal stwierdzenie „lecę do Nowego Jorku” powoduje błysk w oczach niektórych osób, wśród wielu wiąże się jedynie z uśmiechem i życzeniem wspaniałego wyjazdu. To dobra zmiana, która wyjdzie nam wszystkim na dobre, gdyż na USA należy spoglądać takim samym wzrokiem jak na każde inne państwo na globie. Kraj jak kraj, cóż że najpotężniejszy.



Na zakupy już nie do Stanów

Gorzej sprawy miewają się z tym, co należy ze sobą zabrać w podróż do USA poza wizą (lub elektronicznym pozwoleniem na wjazd) i biletem. O co dokładnie chodzi? O dolara oczywiście.

Kiedy lata temu lataliśmy regularnie do Stanów, pędziłem do krakowskich kantorów i wymieniałem grube tysiące na dolary. Za dziesięć tysięcy złotych dostawałem z reguły ponad 3000 dolarów. Kto dziś pamięta czasy, gdy dolar kosztował 3 złote? Ja pamiętam rok, w którym dolar kosztował, Szanowni Państwo, złotych dwa!

To był piękny czas, w którym wszystko co się dało kupowałem w USA. Od najnowszych laptopów firmy Apple, iPhonów, które do Polski miały wejść dopiero za miesiąc, po garderobę i kosmetyki. Zakupy w Stanach to była dobra zabawa. Ceny były niskie, jakość wysoka, wybór spory – do USA latało się z pustym bagażem.

Żebyście mnie źle nie zrozumieli – nie chodziło o jakiś zakupoholizm tylko o to, że laptop kosztował mniej a koszula potrafiła nie sprać się przez kilka lat podczas gdy zakupiona w Polsce nadawała się do kosza po kilku miesiącach. Różnice w jakości były ogromne.

Wszystkie powyższe opowieści możecie dziś włożyć między bajki. Gdy niedawno siedzieliśmy z naszymi polskimi przyjaciółmi, którzy mieszkają w Kalifornii, przyznali, że po raz pierwszy to do Europy przyjeżdża się na zakupy (dolar jest bardzo mocny, Euro słabe, o złotówce nie wspominajmy).

I rzeczywiście po raz pierwszy odkąd podróżuję do USA, poczułem, że jest to drogi kraj. Nigdy go takim nie nazwałem. Atrakcje turystyczne kosztowały sporo, jak każda fajna atrakcja na Zachodzie czy nawet dziś w Polsce. Jedzenie w knajpie, głównie przez rozdmuchany system napiwkowy, bywało droższe, ale nadal było dostępne. Paliwo bywało tańsze od wody w lodówkach na stacjach paliw. Tak było i tak już nie jest.

USA to dziś drogi kierunek podróży. Drogi jest dolar, który bardzo chce dobić do pięciu złotych. Drogie są hotele, których ceny dosłownie poszybowały, cholernie drogie jest jedzenie a ceny rozrywek i atrakcji poleciały już na Marsa. I jeśli niekomfortowo zaczyna się czuć osoba, która nie zarabia źle, wyjazd do USA dla kogoś o standardowych dochodach staje się trochę jak wybór Szwajcarii na dwutygodniowy urlop.

Zakupy także przestały być czymś fajnym. Z tego wyjazdu do USA przywiozłem dosłownie jedną parę butów oraz grafikę, która, mam nadzieję, gdy zawiśnie na ścianie, przypominać nam będzie wszystkie te wyjazdu, które wspólnie odbyliśmy. Zakupy przestały być czymś atrakcyjnym nie tylko dlatego, że dolar jest drogi a tym samym ceny wyższe niż w Polsce, ale także i przede wszystkim dlatego, że w Polsce mamy naprawdę wszystko – tak w sklepach stacjonarnych jak i w sieci. W sieci zaś nauczyliśmy się zamawiać praktycznie wszystko.

Kontrasty, których (jeszcze) nie znamy

Kontynuując jeszcze na moment temat zakupów i czyniąc go wstępem do kolejnej myśli, chciałbym wspomnieć o tym, że sklepy stały się jakoś mniej zadbane, nieporządek stał się jakąś normą a jakość powędrowała nie wiadomo gdzie. Chińszczyzna na dobre zalała kraj, który zdaje się nie produkować już niczego a mógłby produkować wszystko.

Kontrasty – to słowo nie chciało mi wyjść z głowy podczas ostatniego wyjazdu. Miałem wrażenie jakby amerykańska klasa średnia traciła impet, jakby znikała, zmniejszała się. Kurcząca się, niepewna siebie, obarczona wysokimi kosztami i chorym systemem, do niczego dobrego w tym kraju nie doprowadzi.

Każdy Europejczyk, z którym rozmawiałem w ostatnim czasie, zgadzał się ze moim stwierdzeniem, że lekiem na wiele bolączek Ameryki jest odrobina socjalizmu – leku, którego Amerykanie nigdy nie zastosują.

I nie mam tutaj na myśli jakiegoś komunizowania. Chodzi mi o chociaż delikatne zeuropeizowanie tego kraju. Europa stworzyła bowiem zdrowy miks kapitalizmu i socjalizmu, na który często psioczymy, ale czy ktoś z Was oddałby to za mieszkanie w Ameryce, Afryce albo Azji? Nie pomieszkiwanie, tylko mieszkanie, życie w obszarach świata, w których państwo opiekuńcze to jedynie opowieść o odległej Europie? Temat na zupełnie inne i bardzo długie rozmowy, więc zakończmy go tutaj.

Amerykańskie kontrasty uwierają. Nowy Jork zapełnił się ludźmi z problemami, których na ulice wypchnęła pandemia. Nie żeby ich tam nigdy nie było, byli. Teraz są jednak wszędzie. Nowy Jork jest brudny, głośny, przeludniony, przepełniony bodźcami. Nie żeby taki nie był, był. Teraz jest jakby bardziej. Przedmieście miast, do których docierałem upadły, przejęte przez ludzi, obok których trudno czuć się komfortowo. Ludzi, którzy w dodatku posiadają broń i jak wiemy, często ją używają. Klasa średnia ucieka coraz dalej, opuszczone centra miast stają się dziwnym obszarem, gdzie trudno wypić kawę w innym miejscu niż Dunkin Donut, i które otoczone jest przez dzielnice przemieniające się w slumsy. Klasa średnia, ta która może sobie jeszcze na to pozwolić, mieszka już na obszarach, które w Polsce nazwalibyśmy wiejskimi – daleko od coraz większych problemów.

Gdy przejeżdżaliśmy z teściem samochodem obok jednej z ulic położonych może cztery kilometry od centrum Hartford, zauważyłem radiowozy, żółte taśmy, auto na środku drogi i worek na środku ulicy. Porachunki, ktoś dostał kulkę. Teścia to nie zdziwiło, mnie zszokowało.

Chwilę później jesteś na drugim amerykańskim biegunie, czasami przejedziesz kilkadziesiąt kilometrów, czasami jedynie kilka przecznic. Nagle otaczają cię równiutkie trawniki, piękne domy, sielska, bogata Ameryka. Te enklawy są piękne, ale jeżdżąc między nimi przez podupadające krajobrazy, trudno uwierzyć, że hegemon ma się dobrze.

Imperium

Jednocześnie błogosławię fakt istnienia Stanów Zjednoczonych na naszym globie. Przy wszystkich rzeczach, które można w tym kraju nie lubić, przy założeniu, że nie jest to kraj świętych ludzi i idealnych rządów, gdy świat zaczyna się walić tak jak w naszej części Europy zaczął się walić w lutym tego roku, dobrze wiedzieć, że są Stany.

Stany były adwokatem odrodzenia Polski w 1918 roku. Nie Francuzi, nie Niemcy, na pewno nie Rosjanie. To Stany i wysyłane do Polski dolary, które wspierały Solidarność, przyłożyły się do rozmontowania słusznie minionego systemu. Dziś to Stany są głównym koordynatorem dozbrajania Ukrainy.

Mam do tego kraju szacunek jako do światowego policjanta. Nie dlatego, że jest idealny ale dlatego, że policjant europejski mówi w wielu językach i nie ma broni, chiński wyśle cię do obozu reedukacyjnego a rosyjski zdzieli cię w mordę i jak będziesz mieć szczęście, to nie właduje ci kulki w głowę. Życie to sztuka wybierania, wszystkiego, także sojuszy, dlatego z wszystkich policjantów wybieram globalnego policjanta amerykańskiego. I tak, ponownie, to temat na osobną i długą rozmowę.

Ameryce należy dobrze życzyć. Bogata, szczęśliwa, niezależna (szczególnie od Chin) Ameryka, to gwarancja względnej równowagi na świecie. Dlatego też mam nadzieję, że wezmą się za swoją podupadłą infrastrukturę, odetną się od Chin, zaczną ponownie wszystko produkować u siebie (made in USA), wprowadzą cywilizowany system opieki zdrowotnej i po prostu wyjdą na prostą. Aby to osiągnąć musieliby dokonać wielu wyrzeczeń – odzwyczaić się od taniego g****a z Chin, zaakceptować mniejsze przychody wielkich korporacji, powalczyć ponownie z monopolami i oligopolami. Czy jednak Amerykanie zdolni są do wyrzeczeń aby przyszłość była dla nich łaskawsza? Nie wiem.

Make America Great Again. Tylko może tym razem bez Trupa, please!

Czy nadal kocham Amerykę?

Nigdy jej nie kochałem. Lubiłem ją, jak wiele innych kierunków. Nadal ją lubię. Doceniam energię ludzi, którzy tam żyją, także rodaków, których tam poznałem. Pracowitości nie można im odmówić. Z opowieści mojej siostry, która zwiedziła ogrom naturalnych bogactw USA podczas lat mieszkania tam, widziałem kraj, z którego nie musisz nigdy wyjeżdżać a zawsze będziesz odkrywać coś nowego. To po prostu jest ogromny kraj.

Najbardziej dziś cenię w nim tę normalność, która zawitała do mojego (i wielu innych) stosunku do Stanów. W każdej chwili, jeśli znajdzie się dobry bilet, jeśli pojawi się ochota, można po prostu tam pojechać i samemu sprawdzić, czy Wojażer ma trochę racji, czy po prostu, zaczął lekko pier****ć.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

1 komentarz dotyczący “Czy nadal kocham Amerykę? Podróż do USA w 2022 roku

  1. Bogusław Zenderowski

    Bardzo dziękuję za relację z USA.
    Już od jakiegoś czasu czytam relacje z różnych kierunków Pańskich podróży.
    Życzę Panu zdrowia i powodzenia.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.