W przestrzeniach Środkowej Europy pełno jest skarbów, których istnienie przyćmiewały orientalne kierunki, do których podróżowaliśmy przez lata gospodarczej prosperity. Trzeba było dalekich wojaży oraz światowej pandemii aby zacząć doceniać to, co schowane jest za miedzą, za kilkoma wzgórzami i rzekami, tak blisko nas.
Tak było z Rumunią, której przez lata nie zauważałem zawsze odnajdując jakiś powód, by akurat tam nie dotrzeć. Gdy w końcu do niej dotarłem, gdy wylądowałem w Kluż-Napoce i zanurzyłem się w otchłani Transylwanii, odkryłem dla siebie perełki, do których warto zaprosić tych, którzy jeszcze tam nie dotarli. Pierwszą z nich niech będzie Sighisoara – miasto, które w swojej letniej odsłonie absolutnie mnie urzekło.
Rumunia, kraina tajemnicza i nieodkryta, jakby czekała na nas, gotowa i zapraszająca. Zazwyczaj, gdy myślimy o wyruszeniu w tę podróż, zapatrzeni w nieznane krajobrazy i urzekające miasta, wybieramy samochód jako nasze wiernego kompana. Jednak ja, zafascynowany jeszcze podróżami koleją, postanowiłem rozpocząć swoją przygodę z Rumunią na szynach.
Kierując swoje kroki w stronę kolejowej stacji, czułem ekscytację, jaką tylko może dostarczyć podróż pociągiem. Przygodę rozpoczynałem lotem do Kluż-Napoki, miasta pełnego historii i kultury.
Po wylądowaniu na rumuńskiej, spalonej upałem ziemi, spacerując po niejednoznacznym dla mnie mieście, wyczekiwałem z niecierpliwością chwili, gdy wsiądę w pociąg i ruszę dalej. Kolej, starożytna arteria podróżnicza, obiecywała mi niezapomniane widoki i spotkania. Wsiadając do wagonu, czułem jak dreszcze ekscytacji przemierzały moje ciało. Potem okazało się, żer to pot a ekscytacja ustąpiła miejsca irytacji – nieznośny upał w nieklimatyzowanym wagonie dawał w kość.
Kolejne stacje zlewały się w jedno a mała prędkość pozwalała podziwiać krajobrazy przepływające za oknem jak pejzaże na malowidłach. Wędrując niespiesznie przez te bujne doliny Karpat, zielone wzgórza i malownicze wioski, docierałem powoli do pierwszego przystanku – do malowniczej, bajkowej Sighisoary.












Sighișoara, miasto ukryte gdzieś pomiędzy wzgórzami wyglądała jakby czas zastygł w jej kamiennych murach. Była jak otwarta księga historii, której strony ożywały przed moimi oczami. Główny punkt miasta, Starówka, przywitał mnie swoim średniowieczną aurą. Jego wąskie uliczki wyłożone kamieniem prowadziły mnie przez tkankę miejską jak przez labirynt przeszłości. Z każdym krokiem, a może z każdym kieliszkiem rumuńskiego wina, czułem się jakby przez chwilę lądował w epoce rycerzy albo później, w CK Monarchii.
Dziś rumuńskie miasto, które na dobre zaznaczyło swoją obecność na turystycznych szlakach Transylwanii, kiedyś kształtowane było przez Węgrów i Niemców. Dlatego też warto poznać choć odrobinę historyczne tło, które wytłumaczy te charakterystyczne dla Środkowej Europy, meandry historii. Stojąc pod masywnymi basztami, spojrzałem w górę na wieże strzegące miasta. To właśnie tu, w Sighișoarze, urodził się słynny Vlad III Palownik, znany także jako Drakula. To niezaprzeczalnie dodawało temu miejscu pewnego tajemniczego uroku. Bardziej niż Drakula, na mieście swoje piętno odcisnęli Niemcy, a właściwie, precyzyjniej to ujmując – Sasi Siedmiogrodzcy.





Sasi Siedmiogrodzcy, ta tajemnicza grupa ludzi, stanowili nieodłączną część historii Siedmiogrodu. W XII wieku, władcy węgierscy podjęli decyzję o osiedleniu Niemców w tej malowniczej krainie, zwłaszcza wokół Sybinu, który przez długie lata nosił nazwę Hermannstadt. W 1224 roku król Węgier, Andrzej II, nadał im przywileje oraz autonomię terytorialną, otwierając nowy rozdział w historii Sasiów.
Pod panowaniem Habsburgów, począwszy od końca XVII wieku, Sasi Siedmiogrodzcy cieszyli się polityczną autonomią. Ich społeczność miała swoje zasady i własne regulacje, które przyczyniły się do kształtowania unikalnej tożsamości tego ludu. Jednak po wprowadzeniu dualizmu austro-węgierskiego w 1867 roku, ich autonomia została stopniowo ograniczana, a w końcu całkowicie zniesiona.
W 1918 roku, wraz z narodzinami państwa rumuńskiego, Sasi siedmiogrodzcy, liczący około ćwierć miliona ludzi, wyrazili swoją lojalność wobec nowego porządku. To była dla nich ważna decyzja, która miała wpływ na ich dalsze losy. Jednak po zakończeniu II wojny światowej, wraz z nadejściem lat siedemdziesiątych, rozpoczęła się emigracja Sasiów, której efektem było prawie całkowite opuszczenie przez nich Siedmiogrodu i osiedlenie się w Niemczech. To bolesne wydarzenie pozostawiło za sobą wielowiekowe dziedzictwo miast i ufortyfikowanych wsi, które Sasi zbudowali i pielęgnowali przez wiele pokoleń. Dzisiaj, Sasi Siedmiogrodzcy stanowią przeszłość, której ślady wciąż można odnaleźć w architekturze, kulturze i tradycjach regionu. Ich opuszczone domy i puste ulice przypominają nam o historii i o tym, jak przemijające są czasy i narody.
Przeszedłem przez plac, przez tak charakterystyczny dla środkowej Europy rynek, który jak to w większości tych miejsc latem tętnił życiem, pełen kolorowych straganów i zapachów lokalnych specjałów. W oddali dobiegały mnie dźwięki tradycyjnej muzyki, która wplatała się w tkankę tego miejsca. Przystanąłem na chwilę, aby się zanurzyć w tej atmosferze, pochłonąć każdy dźwięk, zapach i widok, który miasta towarzyszył.





Po chwili przed moimi oczami wznosiła się już piękna i ogromna wieża zegarowa (Turneul de Ceas), która jest symbolem miasta. Została wzniesiona w XIV wieku jako główna brama, broniąca dostępu do twierdzy. Do połowy XVI wieku pełniła także funkcję ratusza. Mury o grubości dwóch metrów chroniły skład amunicji, skarbiec i archiwum. Na wieży zamontowany był piękny zegar, który powstał na początku XVII wieku. Posiadał on dwie tarcze oraz figurki symbolizujące dni tygodnia. Cztery wieżyczki, które widniały u podstawy dachu, kiedyś symbolizowały niepodległość Sighișoary, ale teraz stały się jednym z wielu ozdobnych elementów. Obecnie w budynku mieści się Muzeum Historyczne.
Wnętrze wieży kryło w sobie fascynującą ekspozycję, założoną przez miejscowego fizyka Josefa Bacona w 1898 roku. Obejmowała ona makietę średniowiecznej Sighișoary, mechanizm zegara oraz związane z miastem dzieła Hermanna Obertha, konstruktora rakiet. W podziemiach, dla tych, którzy byli zainteresowani, czekała sala tortur. Najpiękniewjszy był jednak widok z samego szczytu – poezja dla każdego turysty!










Nieopodal wieży, na tym samym placu, znajdował się kościół klasztorny NMP (Biserica manastirii Sf. Maria). Został założony przez dominikanów w 1298 roku. Obecny wygląd pochodzi z przebudowy z lat 1677-1678. Kościół składał się z trzech równoległych naw o tej samej wysokości oraz kwadratowego prezbiterium, które było zamknięte wielobocznie. Niestety, muszę przyznać, że wnętrze było bardzo skromne, a z oryginalnego wystroju z XVII wieku niewiele zostało. W XVI wieku, kiedy świątynia przeszła w ręce luteranów, piwnice zostały przekształcone w siedzibę władz miejskich. W 1886 roku rozebrano budynki klasztorne, a na ich miejscu powstał magistrat, czyli dzisiejszy ratusz.
W pobliżu znajdował się również Dom Drakuli, który budził ogromne zainteresowanie turystów. Casa Dracula to jedno z najstarszych budynków w mieście. Prawdopodobnie w latach 1431-1435 mieszkał w nim Wład Dracul, ojciec Włada Palownika. Obecnie mieści się tam restauracja oraz oddział muzeum miejskiego. To właśnie tam miał się urodzić Wład Palownik. Po drugiej stronie ulicy znajdował się tzw. Dom Wenecki (Casa Venetiana), XIII-wieczna kamienica, pomalowana na seledynowo. Na Placu Muzealnym to na razie wszystko, ale wracałem tam jeszcze nie raz po zmroku.
Warto wybrać se dalej ulicą Scolii, która prowadziła na wzgórze, gdzie znajduje się najcenniejszy zabytek miasta. Aby tam dotrzeć, musimy pokonać tzw. Schody Szkolne (Scara scolarilor), drewniane schody pochodzące z 1642 roku, które miały chronić uczniów i nauczycieli przed kaprysami pogody. Na szczycie schodów, naprzeciwko, stał mały budynek szkolny z 1619 roku. Po lewej stronie znajdowało się nowe Liceum Josepha Haltricha, wybudowane na przełomie XVIII i XIX wieku. Powyżej znajdował się kościół Na Wzgórzu.









Kościół Zamkowy Na Wzgórzu (Biserica din Deal), wznoszący się na szczycie Wzgórza Szkolnego o wysokości 429 metrów n.p.m., jest najcenniejszą budowlą Sighișoary. Jego początki sięgały XIII wieku, kiedy to wybudowano trójnawową bazylikę. Przez kolejne wieki była dwukrotnie przebudowywana, a jej obecny wygląd jest efektem renowacji z 1934 roku. Ten kościół to mozaika stylów gotyckiego, renesansowego i barokowego. Warto było do niego zajrzeć, ponieważ w jego wnętrzu zachowały się liczne oryginalne elementy. Przykuwały wzrok gotyckie okna oraz stalle z 1520 roku, wykonane przez Jana Stwosza, syna Wita, i pierwotnie znajdujące się w kościele klasztornym.
Niedaleko kościoła znajduje się cmentarz ewangelicki Na Wzgórzu (Cimiturul Evanghelic din Deal). To piękne miejsce, pełne zabytkowych nagrobków. Spacerując między nimi, zwracałem uwagę na niemiecką historię miasta, która choć już tylko zaklęta w budynkach i płytach grobowych, wciąż przyciągała moją uwagę.
Po powrocie, postanowiłem przespacerować się ponownie wzdłuż murów miejskich. Z dziewiętnastu pierwotnych wież zachowało się dziewięć, które stanowiły pozostałość z XIV-wiecznej rozbudowy twierdzy. Baszty te wznosiły się wraz z odcinkiem murów o długości 800 metrów. Prace finansowały lokalne cechy rzemieślnicze, których członkowie opiekowali się poszczególnymi basztami i fragmentami fortyfikacji.
Idąc od strony kościoła, natknąłem się na basztę Szewców (Turnul Cismarilor), pochodzącą z 1650 roku. Kontynuując spacer na południe, dotarłem do XIV-wiecznej baszty Krawców. Wewnątrz baszty znajdowała się druga brama miasta. Kolejne umocnienia, jakie napotkałem na swojej drodze, to baszta Kuśnierzy, baszta i bastion Rzeźników, wieża Powroźników. W najwyższym punkcie fortyfikacji, kiedyś znajdowała się wieża Złotników, obecnie pełniąca funkcję kaplicy cmentarnej. Na swojej trasie mijałem także basztę i bastion Konwisarzy oraz basztę Kowali.







Głód wędrówki w końcu się uspokoił. Za to wzmógł się głód, a moje podniebienie i zmęczone ciało zaczęły domagać się smakowitych doznań. Potrzeby postanowiłem zaspokoić na jednym z malowniczych kawiarnianych ogródków w runku, na którym rozległa się tak dobrze mi znana, cygańska melodia.

Pierwsze lepsze miejsce przekonało mnie widokiem karafki domowego wina na pięknie przyozdobionym stole. W menu znajdowały się zarówno lokalne specjały, niewiele więcej trzeba mi było.
Zamówiłem tradycyjną rumuńską przekąskę – sarmale, czyli nadziewane liście winogronowe z mięsem i ryżem, które po długim gotowaniu rozpływały się w ustach, obdarowując podniebienie pełnią smaku. To danie było wyrazem autentyczności i tradycji, które przywoływały dawne czasy, kiedy to rodzina zbierała się wokół stołu, delektując się tymi pysznościami.
A co to byłoby jedzenie bez towarzystwa odpowiedniego napoju? Zdecydowałem się na lokalne wino, które słynęło z wyjątkowego smaku i jakości. Kieliszek ujawnił nuty owocowe i delikatną goryczkę, która idealnie komponowała się z atmosferą tego wieczornego miasta. Goryczka zakodowanej w genach tęsknoty za CK Monarchią, za miłościwie panującym, znalazła się w tej nucie smaku, który uspokajał mnie po intensywnym dniu.
Magia Sighișoary ukazuje się także w pełnej krasie po zmroku. Wieczór zapadł nad Sighișoarą, a miasto zmieniło się w magiczną krainę pośród iluminowanych uliczek i kamiennych zaułków. Spacerując po starówce, poczułem się jakby czas zatrzymał się w miejscu, a ja zostałem wciągnięty w wir historii, której oddech wciąż unosił się w upalnym, transylwańskim powietrzu. Wąskie uliczki oświetlone blaskiem latarni i kolorowymi światłami tworzyły malownicze sceny, a każdy budynek, każdy detal wydawał się opowiadać swoją własną historię.
Opuszczając to niezwykłe miasto, poczułem, że Sighișoara to nie tylko zbiór zabytków i atrakcji turystycznych, ale przede wszystkim miejsce, które żyje swoją własną duszą. To miejsce, w którym historia i teraźniejszość splatają się w magiczną opowieść, a każdy krok w tym mieście jest podróżą w czasie.
0 komentarzy dotyczących “Sighisoara. Atrakcje pięknego transylwańskiego miasta”