Siedzę w Polsce, spoglądam za okno, jest początek kwietnia. Co widzę? Widzę sterty śniegu, walczę ze zdenerwowaniem i szybko rozładowującą się baterią, którą naładowałem w USA. Staram się myśleć o tym, co przyjemne i udawać, że wszystko jest super.
Dokładnie dwa lata temu przyjechałem do stolicy imperium. Wiosna była nad wyraz piękna, wręcz gorąca, a miasto przywitało mnie o niebo lepiej niż sobie wyobrażałem. Waszyngton to jedno z moich najfajniejszych wspomnień ze Stanów Zjednoczonych, dlatego postanowiłem temu miasto trochę czasu i uwagi poświęcić.
Bilety do Waszyngtonu kupiłem jeszcze w Polsce. Przez internet, na stronie AMTRAK, amerykańskiego PKP. Kupowanie z dużym wyprzedzeniem ma to do siebie, że sprawia, iż podróże stają się tańsze. Nie leciałem, gdyż połączenie kolejowe wydawało się idealne. Jedynie 6 godzin jazdy, czyli zważywszy na pobliskie lotniska w Connecticut oraz w Dystrykcie Kolumbii, z grubsza to samo, co wyszłoby, gdybym wybrał lot. Bilet w dwie strony z Connecticut do Waszyngtonu kosztował 100 dolarów, więc za dystans jak z Krakowa do Gdańska wychodziło w zasadzie to samo, co zapłaciłbym w Polsce. Mailowa rezerwacja posiadała numer, który należało wprowadzić na stacji kolejowej do specjalnego automatu, który to drukował bilety na wszystkie odcinki podróży.
Gdy wsiadałem do pociągu, w Connecticut było 8 stopni powyżej zera i padał deszcz. Najpierw krótkie połączenie kolejowe Hartford – New Haven i potem przesiadka w drugim wymienionym mieście. Z New Haven pociąg jechał już na południe, przez Nowy Jork, potem Filadelfię i Baltimore aż do Waszyngtonu. Podróż odbywała się w komfortowych warunkach, gdyż Amtrak oferuje coś, co nazywa się silent wagon. Jest to rodzaj wagonu, w którym nie można prowadzić rozmów ze współpasażerami, nie można odbierać telefonów oraz głośno słuchać muzyki. Ktoś, kto pozwoli sobie na któreś z tych aktywności, zostanie grzecznie, choć szybko i stanowczo, wyproszony z przedziału. Jest to idealna rzecz dla tych, którzy podczas długich podróży marzą o spokoju, ciszy, drzemce lub po prostu jakiejkolwiek formie spokoju. Przyznam, z polskiej perspektywy, oddałbym wiele by mieć taki wybór. W naszym nadwiślańskim kraju niestety normą jest klepanie o rzeczach zupełnie nieważnych przez 30-40 minut przy zupełnej ignorancji współpasażerów. Nie wspominając już o słuchawkach, przez które cały przedział czy też autokar, zmuszeni są do słuchania różnych nieskładnych technorytmów. Wszystko to może brzmieć jak narzekania starego dziada, ale według mnie jest to po prostu kwestia szacunku do innych ludzi. Marzę, by rodacy to zrozumieli. A cichy wagon to jedna z kilku rzeczy, które w USA bardzo lubię.
Po niezwykle komfortowej podróży, podczas której mogłem spokojnie poczytać o mieście, do którego właśnie się wybierałem, dotarłem na miejsce. Od pierwszego momentu Waszyngton zrobił na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Miasto było niezwykle czyste, odrobinę spokojniejsze niż Nowy Jork, a ponadto czuć było atmosferę miejsca, gdzie koncentruje się gigantyczna władza. Najpiękniejszym aspektem tego wypadu było jednak to, czego zupełnie się nie spodziewałem – akurat w te dni w całym mieście zakwitły wiśnie. Podobnie jak w przypadku Japonii, czas, gdy te drzewa rozkwitają, jest uważany za jeden z najpiękniejszych w roku.

Kongres to nie tylko miejsce uchwalania ważnych dla kraju ustaw, ale także miejsce, gdzie odbywa się ważne coroczne wydarzenie – orędzie prezydenta o stanie państwa. Jest ono transmitowane nie tylko przez wszystkie telewizje kraju, ale także stanowi źródło wiedzy na temat kierunku polityki amerykańskiej dla obywateli i przywódców całego świata.
Za moimi plecami, w chwili, gdy siedziałem i obserwowałem Kongres, znajdował się inny równie ważny a zarazem pasjonujący budynek i instytucja – Sąd Najwyższy. Jest to jeden z filarów amerykańskiej demokracji oraz systemu Hamulców i Równowagi (check and balances). Aby zrozumieć istotę tej instytucji, polecam lekturę świetnej książki, która została niedawno wydana – Wałkowanie Ameryki autorstwa Marka Wałkuskiego. Przez całą treść książki przetaczają się dowody na to, jak ważne jest to miejsce dla historii, kultury oraz polityki Stanów Zjednoczonych. Sąd Najwyższy jest bowiem instytucją współtworzącą politykę USA za sprawą wydawanych wyroków, które podważając lub podtrzymując decyzje innych sądów, wypowiadają się na temat kierunku przyjmowanej w kraju polityki. I tak na przykład to Sąd Najwyższy zdecydował o ostatecznym rozumieniu drugiej poprawki gwarantującej Amerykanom prawo do posiadania broni. Stwierdził, iż następujące stwierdzenie:
Dobrze zorganizowana milicja jest niezbędna dla bezpieczeństwa wolnego państwa, prawo obywateli do posiadania i noszenia broni nie może być naruszone.
w rzeczywistości oznacza, iż to każdy obywatel jest zdolny do posiadania broni, nie tylko lokalne „zorganizowane milicje”. Dzięki temu Amerykanie są obecnie najbardziej uzbrojonym narodem na ziemi.
Przyjeżdżając do Waszyngtonu wiedziałem już, iż jest to walking city – miasto idealne do spacerowania. Rzeczywiście jest to bardzo kompaktowy obszar, gdzie wszystkie najważniejsze zabytki zlokalizowane są na niewielkim obszarze. To, co najbardziej mnie interesowało to The National Mall – rodzaj narodowego parku wzdłuż którego zlokalizowane są takie instytucje jak: Kongres USA, Biały Dom, Monument Waszyngtona, Memoriał Lincolna, Monument Wojny Wietnamskiej i wiele innych. A ponadto muzea: Narodowa Galeria Sztuki, Narodowe Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki, Muzeum Naturalne czy Muzeum Holokaustu. The Mall rozciąga się na długości ponad 3 kilometrów od Kapitolu aż po mauzoleum Lincolna. Po obu bokach znajdują się wszystkie wspomniane instytucje a na spacerowaniu po tym obszarze można spędzić wiele dni.
Na otwartej przestrzeni skupiłem się na spacerowaniu i podziwianiu, czego w końcu tej wiosny w Krakowie nie jest mi dane robić. A pogoda była po prostu wspaniała.
Po długim spacerze dotarłem do kolejnego rozpoznawalnego symbolu stolicy USA – Monumentu Waszyngtona. Budowany w połowie XIX wieku dla uczczenia prezydentury wspomnianego, został dopiero ukończony po wojnie secesyjnej i otwarty w 1888 roku. Do 1889 roku był to najwyższy budynek świata, który miano to odebrał katedrze w Kolonii. Już w 1889 roku tytuł ten przejęła wieża Eiffela. Na szczyt pomnika można było wjechać windą, jednak odstraszyły mnie kolejki, które opanowały to miejsce tego dnia. Niestety raczej nie będzie mi to szybko dane, gdyż cztery miesiące po moim wyjeździe z Waszyngtonu miało tam miejsce dosyć poważne trzęsienie ziemi na wschodnim wybrzeżu USA, podczas którego pomnik został uszkodzony. Od tamtego czasu został on zamknięty dla zwiedzających. A szkoda, bo widok z góry ponoć był niesamowity.
Idąc dalej w stronę Mauzoleum Lincolna wchodzimy na teren, gdzie znajdują się pomniki upamiętniające ofiary kilku wojen – drugiej wojny światowej, wojny koreańskiej i wojny w Wietnamie. Wchodzę między żołnierzy, którzy walczyli na półwyspie koreańskim i obserwuję ich realistyczne twarze. Chwilę później oglądam bardziej przemawiający do wyobraźni pomnik, na którego prostej formie wyryto wszystkie nazwiska ofiar wojny w Wietnamie, która pochłonęła ogromną ilość ofiar.
Na końcu the Mall znajduje się mauzoleum Lincolna, prezydenta, który odcisnął ogromne piętno w dziejach USA poprzez zniesienie niewolnictwa. Z zewnątrz budynek przypomina trochę socrealistyczne budowle Pyongyangu w Korei Północnej, a gigantyczny Lincoln siedzący w środku przywodzi na myśl rządzącą w Korei komunistyczną dynastę Kimów. Na takie porównanie Amerykanie obrażają się niesamowicie, ale cóż – skojarzenia to skojarzenia.
Po dłuższym odpoczynku zawróciłem w kierunku Kapitolu, by mniej więcej w połowie zatrzymać się przed domem najpotężniejszego człowieka na tej planecie – Białym Domem, siedzibą Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Właśnie mijały dwa lata i dwa miesiące pierwszej kadencji prezydenta Baracka Obamy. Niestety nie było mi dane zobaczyć prezydenta na żywo, co jednak nie dziwi zważywszy na fakt, że obszar ten to prawdziwa twierdza naszpikowana nowoczesną techniką i agentami Secret Service.
Wieczorem trzeba było ruszyć poza muzealne i patriotyczne klimaty. A najlepszym miejscem na dobrą rozrywkę, spacery po ładnych uliczkach czy też zakupy, jest historyczna dzielnica – Georgetown. Miejsce to naszpikowane jest starą architekturą z czasów początku państwa oraz sklepami z towarami z wyższej półki, a także wieloma knajpami. Spędziłem tam naprawdę świetny wieczór, który rozpocząłem od odwiedzin w moim ulubionym sklepie – Apple Store.
Drugi dzień mojego pobytu w Waszyngtonie to dowód na niezwykle nieprzewidywalną pogodę w tym regionie. Po upalnym kwietniowym dniu, gdy temperatura sięgała trzydziestu stopni Celsjusza, powróciła wiosna i temperatura wróciła do, powiedzmy, normy. Sięgała jedynie około osiemnastu stopni i z dalekich okolic nadchodziły deszczowe chmury. Dlatego też ten dzień poświęciłem na ogromną ilość spacerów po.. muzeach.
A muzea w USA to rzecz iście pasjonująca. Mają niewiele wspólnego z sztywnością, która kojarzy się Polakom, gdy słyszą słowa 'muzeum’. Dzień spędziłem w: Muzeum Historii Naturalnej (podobne jest w Nowym Jorku), Hirshhorn Muzeum (sztuka nowoczesna i rzeźba) oraz Muzeum Lotnictwa i przestrzeni kosmicznej, które w przypadku stolicy USA< stało się moim ulubionym muzeum.
Muzeum Lotnictwa i przestrzeni kosmicznej to istny raj dla każdego pasjonaty latania. Nie tylko jest to miejsce, w którego ogromną przestrzeń wciśnięto ogromne samoloty, ale także, lub też przede wszystkim, jest to kopalnia wiedzy podanej w interesującej formie, gdzie w weekend można zabrać dziecko i zarazić je pasją, która może kiedyś zakończy się tym, że zostanie pilotem lub astronautą. W muzeum poznać można nie tylko prawdziwe modele samolotów, ale także wejść do kokpitu, obejrzeć prezentacje multimedialne i filmy, ogólnie zagłębić się w świat awiacji. A gdy się zgłodnieje, na miejscu znajdują się restauracje i sklepy. Idealne miejsce na całodzienną, rodzinną wycieczkę.
Z Waszyngtonem mam jeszcze jedno specyficzne wspomnienie – marzec/kwiecień 2011 roku to czas, kiedy po raz kolejny rzucałem palenie. W tym czasie przyjechałem do stolicy USA z elektronicznym papierosem. Spacerując po mieście raz po raz przykładałem go do ust i wydzielałem wodną parę z dodatkiem nikotyny. Przekonywałem się, że to jest lepsze, ze zdrowsze, że chcę rzucić. A teraz myślę sobie – jak ja bym sobie tam na trawce w The National Mall zakurzył… W ogóle, jak to na wiosnę przystało, posiedziałbym na trawie, a nie na kupie śniegu, którą widzę za oknem.
0 komentarzy dotyczących “USA | wiosna w Waszyngtonie”