Co nowego można napisać o miejscu, o którym napisano już wszystko? Jak można wnieść coś nowego w opowieść o krainie, która cała, w ujęciu historycznym, jest czymś nowym? O Bieszczadach napisano już chyba wszystko, wszystko co najlepsze w nich nagrano, wszystko co w nich najwspanialsze – zakonserwowano. Jeśli wszystko zostało już o tym miejscu powiedziane, może zadajmy sobie pytanie, jak do tego miejsca wjechać, aby ten pierwszy raz zapamiętać i aby od owego pierwszego razu tęsknić i myśleć o powrocie. Porozmawiajmy o Bieszczadach!
Ludzie, których znam, dzielą się się na dwie kategorie: tych, którzy w Bieszczadach byli i się w nich zakochali oraz tych, którzy nie byli w nich nigdy chociaż zdołali już być w najdalszych zakątkach świata. Zaznaczmy od razu – to nic dziwnego, że coś, co ma się pod nosem, przez długi czas pozostaje ziemią nieznaną. Tak też było w moim przypadku. Choć przemierzyłem niemała ilość górskich szlaków w Polsce, przez trzydzieści siedem lat poczciwego życia, nie było mi dane dotrzeć w Bieszczady. Dlaczego?

W książce Macieja Kozłowskiego, Kazimierza Nóżki i Marcina Sceliny o wymownym tytule „Zanim wyjedziesz w Bieszczady” znalazł się pewien fragment, który zapadł mi w pamięć. Opowiadał on o tym, jak w przeszłości, szczególnie w czasach PRL, polskie góry podzielono na swoiste sektory do których podróżowali czy to harcerze, czy pracownicy państwowych zakładów. I tak Śląsk wypoczywał w Beskidzie Śląskim i Żywieckim, Krakusom przypadły Tatry, Pieniny i Beskid Sądecki zaś Warszawie przypadłby Bieszczady. I coś w tym jest, gdyż z mojej krakowskiej perspektywy Bieszczady po prostu były krainą daleką, do której dotarcie zajmowało całe wieku i w której nie wypoczywali moi znajomi, w większości spędzający czas na wymagających, Tatrzańskich szlakach.
Dlaczego Bieszczady są dla wielu krainą nieznaną? Jak zapoznać się z nimi? Jak odwiedzić je po raz pierwszy? – oto pytania, które zadawałem sobie zanim tam dotarłem.
Góry, szlaki, wspaniała natura – wszystko to od młodości przyciągało mnie do Beskidu Sądeckiego, w którym spędzałem ogrom czasu. Obok wspomnianych walorów naturalnych, ważnym aspektem była kultura i tradycja, którą poznawałem włócząc się od Krynicy przez Piwniczną aż po Jaworki, Szczawnicę i dalej – wkroczywszy na Podhale – konfrontując się ze słynną góralszczyzną wbitą w podnóże Tatr. Wszędzie tam, oprócz piękna gór, istniało piękno historii lokalnych społeczeństw. I choć w wielu punktach ich dzieje były już przez historię mocno zmodyfikowane – brak w nich bowiem żydowskich karczmarzy, Łemkowskich sąsiadów, niemieckich handlarzy, węgierskich pograniczników – pozostawały te społeczności kontynuatorami długiej, kulturowej obecności na owym obszarze od Tatr przez Pieniny po Beskid Sądecki.
Dalej, patrząc na wschód, rozpoczynała się kraina, która długo pozostawała dla mnie jednym wielkim obszarem ciszy, w którym dzikie góry kryły więcej tajemnic niż można sobie wyobrazić.
Progiem tej nieznanej mi krainy jest Beskid Niski, do którego dotarłem w czasie pandemii i który sprawił, że coraz mocniej spoglądałem na południowo-wschodnie krańce naszego kraju. Za nim, za tym ostatnim z Beskidów, jest już tylko jedna wielka, karpacka dzicz zwana przez nas, Polaków, Bieszczadami.
Bieszczady. Co warto wiedzieć zanim się wjedzie
Bieszczady, pojmowane jako region, a nie tylko góry, zamieszkiwane są przez ludzi przybyłych z różnych stron Polski po 1947 roku. Historyczni gospodarze tych ziem – Bojkowie, Żydzi, Niemcy, Cyganie, Polacy – cała ta grupa jako mieszanka, należą do przeszłości. Każde miejsce, które trafia na turystyczne szlaki podróży, pragnie ukazać nie tylko piękno natury lecz także losy jego mieszkańców. Losy tych, którzy kiedyś zamieszkiwali te ziemie, wspominane są raczej przez pasjonatów lub tych, którzy tworzą lokalną turystykę. Inaczej jest z dziedzictwem materialnym oraz kulturowym, które pozostawili po sobie dawni mieszkańcy tych ziem. Na ich bazie tworzona jest dzisiejsza nowa identyfikacja tego miejsca.
Przedwojenne Bieszczady zamieszkiwała ludność niezwykle zróżnicowana etnicznie i religijnie. W okolicach Leska, które przed wojną stanowiło turystyczne, szeroko rozumiane terytorium Bieszczadów, mieszkało prawie 80 % Rusinów (Ukraińców), lekko ponad 14% Polaków, jakieś 6% Żydów, garstka Niemców i Cyganów.
Najpierw wojna zabrała Żydów i Cyganów, potem nastąpiły wysiedlenia ludności ukraińskiej do Związku Radzieckiego w 1946 roku oraz przesiedlenia na polskie, tak zwane Ziemie Odzyskane w ramach akcji „Wisła” w 1947 roku. Dosłownie jedna dekada od 1939 rok 1947 roku zafundowała tej krainie kres wielowiekowego świata, który ostaniej w tym miejscu. Najpiękniej ową historię znikania oraz historię dzisiejszej pustki, opowiada w książce „Pusty Las” Monika Sznajderman, która snuje historię położonego tuż przed Bieszczadami i dzielącego historię z nimi, Beskidu Niskiego.
Następnie, w ramach korekt odcinków granicy między Polską i ZSRR, do Polski przyłączono okolice Ustrzyk Dolnych, Czarnej i Lutowisk w 1951 roku. Władze PRL rozpoczęły pracę nad ponownym zasiedleniem tych terenów nową ludnością.
Dzisiejsze Bieszczady to kraina, w której każdy jest skądś, kraina kulturowo stworzono na nowo, gdzie mieszkańcy, jeśli tego chcą, kultywują pamięć od nieswojej przeszłości.
Pomimo wszelkich trudności w czasie całego trwania Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, Bieszczady powoli się zaludniały. Pojawiało się coraz więcej osób z przeludnionych województw: krakowskiego, kieleckiego, rzeszowskiego i lubelskiego. W Bieszczady przybywali ci, którzy szukali pracy, zajęcia, schronienia, ci, którzy uciekali przed wojenną traumą. Osoby po różnych przejściach liczyły na to, że Bieszczady, dziki skrawek Polski dosłownie zapomniany przez Boga, pozwoli im na nowy start. Potem, szczególnie w minionych dekadach wolnej Polski, Bieszczady zyskały etykietę miejsca kolonizowanego przez stolicę.
I tak wygląda w wielkim skrócie miejsce, do którego jedni z nas już dotarli, inni jeszcze nie. A ponieważ o Bieszczadach, jak wspominałem już wcześniej, napisano prawie wszystko, zadajmy sobie pytanie, jak w nie wjechać, aby doznać głębokiego uczucia od pierwszego wejrzenia?
Bieszczady. Jak dojechać i jak wjechać
Nie przypuszczałem, że sposób w jaki dotrę w Bieszczady, tak bardzo zdefiniuje mój pierwszy odbiór tego miejsca. Nie pojechałem do nich na weekend, nie wyruszyłem do nich na wakacje pędząc autostradą z Krakowa do Rzeszowa i potem na południe. Podróżowałem po Karpatach, po polsko-słowackim pograniczu docierając aż do wschodniego krańca Słowacji. Tam, w karpackiej krainie na Słowacji zwanej Połoninami, szykowałem się do mojego pierwszego razu. Pierwszego razu w Bieszczadach.
Połonina – lokalna nazwa zbiorowisk muraw alpejskich i subalpejskich wykształconych ponad górną granicą lasu w Karpatach Wschodnich, w Polsce najczęściej wiązana z Bieszczadami.
Bogactwo i wyjątkowość kulturowa polsko-słowackiego pogranicza karpackiego to ewenement na skale europejską. Wspólnoty i kultury, które wspominałem powyżej przy okazji krótkiej opowieści o Bieszczadach, nadal żywe są po słowackiej stronie, w której nigdy nie miała miejsca akcja Wisła oraz wspomniane przesiedlenia. EtnoCarpathia – nowe spojrzenie na przestrzeń karpackiej kultury – to coś, o czym przeczytacie tutaj w ostatnim tekście o słowackiej części mojej karpackiej podróży. My tymczasem wjeżdżamy w końcu w polskie Bieszczady!




Nieziemsko piękna jest droga ze Sniny przez Medzilaborce do Polski. Zostawiamy za sobą słowackie Połoniny i wspinając się na wzgórza słowackich Wschodnich Karpat, docieramy do Radoszyc. I przez to właśnie przejście graniczne po raz pierwszy dotarłem w Bieszczady.
Bieszczadzkie Smaki w Smolniku
Wjeżdżając do Polski po kilkudniowym pobycie u naszych południowych sąsiadów (przeczytaj tutaj), poczułem, że czas zmienić menu oraz dopasować smaki do tego, co u nas najlepsze. I tak zapominam o pysznym, słowackim winie i wpadam do pewnego miejsca na kieliszek bieszczadzkich nalewek.
U progu domu położonego na granicy Beskidu Niskiego i Bieszczad, witają nas Wiesia i Bogdan Ablewscy, właściciele Bieszczadzkich Smaków. Ta rodzinna firma działa w tym bajecznie oddalonym od świata miejscu nad rzeką Osławą. Zasiadamy w zachowanej chyży i wsłuchujemy się w historię ludzi, którzy jak wielu im podobnych, zostawili wszystko i ruszyli w Bieszczady.
Chyża – drewniana zagroda jednobudynkowa, półtora- lub dwutraktowa. Pod jednym dachem mieściły się w niej pomieszczenia mieszkalne, gospodarcze i inwentarskie. Strych pełnił funkcję stodoły. Chyże zamieszkiwane były głównie przez Rusinów z terenów Karpat, zwłaszcza Łemków i Bojków. W Polsce domy o tej konstrukcji możemy spotkać przede wszystkim w Beskidzie Niskim, ponadto na Słowacji i Ukrainie.
Pomimo wczesnej pory, po skosztowaniu słynnych proziaków z masłem czosnkowym, stwierdzamy, że to dobry czas, aby spróbować tego, z czego właściciele są niezwykle dumni – na stół wjeżdżają nalewki, najlepszy rodzaj trunku do głębokich rozmów o życiu.





Życie bowiem w tych okolicach wyznaczają pory roku i natura. To od sezonowych ziół, kwiatów, owoców, zależeć będą smaki, które poczujecie na stole. Ważne jest, aby korzystać z tego, co podarowuje nam przyroda i aby korzystać z mądrości poprzednich pokoleń przy komponowaniu klasycznych czy też nowych smaków. Próbuję tych wspaniałych kompozycji zaczynając od tarninówki, następnie poświęcając uwagę na bez, szyszkę i kilka innych, które idealnie wschodziły mi w ów upalny dzień nad szumiącym potokiem.
Nalewki to nie wszystko. W chyży odpocząć mogą zmęczeni wędrowcy przy aromacie dobrej kawy, przy przysmakach z ręcznie pakowanych słoiczków. Można także przyjechać w to miejsce specjalnie, aby wziąć udział w organizowanych tam warsztatach pieczenia chleba. I to właśnie chleb, wypiekany codziennie na bazie lokalnej mąki i nastoletniego zakwasu, jest największą dumą właścicieli.









Wizyta w Bieszczadzkich Smakach to świetne, idylliczne przywitanie z Bieszczadami. Kiedy wyobrażałem sobie idealną porę na przywitanie się z tą krainą, zakładałem, że będzie to jesień. Wybierając się w podróż po Karpatach, wszelkie prognozy pogody zapowiadały raczej mroczny, deszczowy okres. Pomimo to wszystkie dni naszego pobytu okazywały się być idealnym, słonecznym i upalnym zakończeniem lata. Za rogiem czuć już było zbliżającą się jesień, gdy liście coraz intensywniej opadały na nasze głowy, jednak wszyscy doceniali fakt, że natura podarowało nam tak nieziemsko piękny czas.
W świetnych nastrojach, z lekko szumiącymi głowami i z zapowiedzią ciekawej przygody ruszamy na bieszczadzkie szlaki. Nie górskie tym razem, ale etniczne i kulturowe.
Chcąc poznać ludy żyjące kiedyś na tej ziemi, musimy wytężyć wyobraźnię. Aby to zrobić jedziemy do dawnej, dziś już nieistniejącej wsi Bojków.
Łopienka. W duchowym sercu Bieszczadów
Wytężanie wyobraźni w tym miejscu to czynność niezwykle intensywna. Należy wyobraźnię porządnie wytrenować i może temu właśnie służy wizyta w nalewkarni w Smolniku.
Dziś trudno znaleźć w tym miejscu ślady kiedyś bogatej, bojkowskiej wsi. Pośród pięknych, łagodnych krajobrazów, jedyne, co częściowo zachowało się dla współczesnych, to zrekonstruowana cerkiew św. Paraskiewy, która dziś przypomina nam o czasach, gdy był to jeden z trzech największych ośrodków kultu maryjnego w tej części Galicji.









Łopienka w skutek najazdu tatarskiego w XVI wieku, który przyczynił się do zniszczenia około 85% zabudowań, powoli się wyludniała. Przez całą swoją historię mieszkańców ciągle ubywało aż do roku 1947, kiedy na miejscu nie ostał się nikt. Po wojnie podejmowano jeszcze próby osiedlenia Łopienki, jednak nikt nie podjął się mieszkania w tej wsi.
Jedyne, co sprawia, że jeszcze w tym miejscu istnieje cokolwiek i że docierają tutaj jacykolwiek ludzie, to przywrócenie życia dawnemu sanktuarium. Za sprawą Zbigniewa Kaszuby w latach 1983-2003 w ramach działań Towarzystwa Opieki nad Zabytkami przeprowadzono remont słynnej, murowanej cerkwi. Umieszczono w niej również replikę ikony Matki Bożej z Dzieciątkiem. Oryginał znajduję się w kościele w Polańczyku dokąd przeniesiono go tam po II wojnie światowej. Obecnie można ją zwiedzać za darmo, bez ograniczeń czasowych, istnieje nawet możliwość wpisania się do pamiątkowej księgi czy kupna cegiełki na kolejne remonty.
Muczne. Chwila z naturą i żubrami
Wszystko, co dzieje się współcześnie w Bieszczadach, to swoiste przywracanie życia na teren, z którego jakiekolwiek życie stopniową usuwano. Nie dotyczy to tylko odnawianych cerkwi, odtwarzanych ekspozycji etnograficznych czy budowy tkanki społecznej Bieszczad poprzez zwiększanie ruchów napływowych ludzkości z różnych części kraju. Nawet natura, która kiedyś pochłonęła porzucone ziemie, podlega pewnym procesom odtwórczym. Tak na przykład jest z żubrami, które można podziwiać chwilę jazdy od odwiedzanego wcześniej sanktuarium.
Żubry po latach nieobecności pojawiły się w Bieszczadach ponownie w 1963 roku. Dlaczego zdecydowano się przywrócić ten gatunek na tym terenie? Z jednej strony istniał plan, aby odtworzyć ich populację, która została wyniszczona podczas wojen. Z drugiej strony chodziło po prostu o stworzenie komercyjnej możliwości odstrzały tego wyjątkowego ssaka w czasach PRL, co miało stanowić nie lada gratkę dla partyjnej wierchuszki i innych zainteresowanych z całego kontynentu.




Miejscem od lat związanym z żubrami jest miejscowość Muczne. Historycznie jest to dosyć młode miejsce, którego początku sięgają XIX wieku. Status osady oraz jej okolic uległ zmianie w 1975 roku, kiedy Urząd Rady Ministrów zorganizował tam ośrodek łowiecki i zamknął cały ten obszar dla osób postronnych.
Współcześnie, w celu ochrony tych wspaniałych ssaków, przy drodze prowadzącej ze Stuposian do Mucznego, od 2012 roku działa zagroda pokazowa, w której przebywają żubry linii białowiesko-kaukaskiej pochodzące z Polski, Francji, Niemiec i Szwajcarii. Żubry z Mucznego w ciągu minionych dziesięciu lat stały się jedną z większych atrakcji Bieszczadów. My jednak wracamy na nasz szlak kulturowo-etnograficzny. To nie góry, nie szlaki po połoninach oraz fascynująca natura, są tym, co otwiera dla nas przygodę z Bieszczadami.
Lutowiska. Galeria Stare Kino
Miejscowość Lutowiska to kultowe miejsce na mapie bieszczadzkich peregrynacji. Podoba mi się, jak sami jej mieszkańcy opowiadają o swojej gminie: Gmina Lutowiska jest najbardziej wysuniętą na południowy wschód częścią Polski. Jest jedną z największych gmin w kraju, gdyż jej powierzchnia wynosi 476 kilometrów kwadratowych. Jest przy tym najmniej zaludnioną gminą, ponieważ żyje tutaj średnio 5 osób na kilometr kwadratowy. Wspaniała puszcza karpacka pokrywa 94% jej powierzchni. Góry, lasy, połoniny, prawdziwa „polska Alaska” – raj traperów i maszerów – tak piszą o sobie na gminnej stronie.

Kierujemy się do Stanicy Kresowej Chreptiów. To świetna baza, z której eksplorować można lokalne szlaki. To także miejsce, spod którego rozpościera się nieziemska panorama Wysokich Bieszczad zaś wieczorem, gdy zasiądziemy do bogatej, karpackiej kolacji, możemy mieć szczęście i trafić na wspaniały występ Mariana Rajchela, którego wielki talent rozweseli każdego. Rozweseli lub sprowokuje nostalgię.








Nim zbazujemy się w Stanicy Kresowej, zatrzymujemy się w ciekawym miejscu po drodze do naszego noclegu. Stare Kino to miejsce, w którym zorganizowano dla nas ceramiczne warsztaty artystyczne. Po długiej podróży przez Słowację i karpackie szlaki warto było usiąść na chwilę i ubrudzić ręce. Praca w glinie to coś, co potrafi odłączyć człowieka od wszystkiego tego, co wokół.
Odwiedzając galerię Stare Kino odbędziecie twórczą podróż do miejsca w Bieszczadach, w którym z pasją powstają i są prezentowane autorskie dzieła. Tworzą je właściciele: artysta ceramik Marta Zubel, dyplomowany Mistrz Ceramiki Wyrobów Użytkowych i Ozdobnych oraz Grzegorz Zubel – artysta malarz. Jeśli gdzieś macie upolować piękne pamiątki z tej części Polski, to właśnie tutaj.
W miejscu tym znajdziecie prace z zakresu ceramiki artystycznej, malarstwa olejnego, biżuterii, rzeźby. W Galerii prezentowane są także prace innych artystów z Podkarpacia, którzy tworzą prace w szkle, w drewnie i nie tylko.








Po pracy w ceramice przyszedł czas na dokładnie oglądanie tego, co prezentuje galeria. Czymś, co do mnie przemówiło i zapragnęło wrócić ze mną do Małopolski, była drewniana rzeźba borsuka. Z marszu stałem się fanem twórcy – Rzeźbiarz, malarz, projektant wnętrz, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie 2002. Ciałem w Bieszczadach, sercem w Kirgistanie – tak pisze o sobie Jakub Szczepański. Zabieram ze sobą jego pracę i myślę o wszystkich tych, którzy podążają za słynnym „rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady”.
Muzeum kultury Bojków w Myczkowie
Rzucić wszystko i wyjechać, ale w drugą stronę, nie do Bieszczad ale z Bieszczad, musieli ci, którzy zamieszkiwali te tereny przez wieki. Wspominane wcześniej zawirowania wojenne, akcje przesiedleńcze wszystkich, których uważano w PRL za element niepewny, wszystko to sprawiło, że Bieszczady stały się krainą pozbawioną ludzi zakorzenionych. Każdy w Bieszczadach pochodzi skądś. Największym nieobecnym są z kolei Bojkowie.
Bojkowie to prawie już zapomniani Bieszczadzcy górale, którzy przez 500 lat zamieszkiwali najdziksze tereny Bieszczad. Dzisiaj ich niemalże zapomniana historia, kultura i tradycja odkrywana jest na nowo. Byli oni grupą etniczną mieszanego pochodzenia: rusińskiego i wołoskiego, zamieszkująca Karpaty Wschodnie od Wysokiego Działu w Bieszczadach na zachodzie, do doliny Łomnicy w Gorganach. Na zachodzie sąsiadowali z Łemkami, na wschodzie z Hucułami. Język Bojków jest jednym z dialektów języka rusińskiego, z wielkim wpływem języka staro-cerkiewno-słowiańskiego, a także wpływami języków: polskiego, słowackiego, węgierskiego i rumuńskiego
Odkrywanie na nowo kultury Bojków to ciekawa przygoda, która zaprowadzi nas w najpiękniejsze i najdziksze rejony południowo-wschodnich krańców Polski. Z dala od utartych szlaków można nadal trafić na ślady dawnych chyż, cerkwi oraz cmentarzy. Aby dowiedzieć się więcej o tej grupie i jej historii udajemy się do Myczkowa, gdzie wsłuchujemy się w historię tych, którzy tworzyli te ziemie przez długie wieki.
W Myczkowie spotyka nas Stanisław Drozd, założyciel i kierownik Muzeum Kultury Duchowej i Materialnej Bojków, emerytowany nauczyciel i pasjonat historii, który ratował eksponaty przed zniszczeniem. Dziś jego izba regionalna ma kilka tysięcy pamiątek, które choć umieszczone w niewielkim budynku, wspaniale prezentują historię i kulturę Bojków.











Dzięki zaangażowaniu lokalnej społeczności ocalono wiele pamiątek przeszłości. Powstał przy tym znacznych rozmiarów zbiór eksponatów i narodził się pomysł powołania Muzeum. Gminy Solina objęła opieką nowo powstałą placówkę i przeznaczyła na jej siedzibę budynek gminny. W 2013 roku wspomniany Stanisław Drozd przekazał zgromadzone przez siebie zbiory na rzecz Gminnego Ośrodka Kultury Sportu i Turystyki i tak trafiły one z szkolnej pracowni historycznej do powołanego Gminnego Muzeum Kultury Duchowej i Materialnej Bojków w Myczkowie, które dziś gromadzi przedmioty związane z dawnym życiem okolicznych wsi, dworów oraz miasteczek. Utrwala się tu wiedzę na temat zwyczajów, obrzędów, tradycji i codziennej pracy ludzi minionej epoki. Po zwiedzaniu i zanurzeniu się w historię tych, którzy zamieszkiwali te ziemie, warto zejść do położonej w tym samym budynku galerii i kawiarni i spróbować pysznej kawy po bojkowsku.
Popijając bojkowską kawę zaczynamy myśleć o tym, jak i po co wrócić ponownie w Bieszczady. Jedni z nas myślą o samotnych spacerach po górach, inni wpadliby tutaj by odpocząć nad Soliną, jeszcze inni kontynuowaliby etniczne eksplorację lub zajęliby się nauką przygotowywania proziaków.
Każda osoba myśli o powrocie w to miejsce, ale każda tez zdaje sobie sprawę z tego, że nasza krótka wizyta zapoznawcza dobiegać będzie niebawem końca. Przed nami jednak jeszcze trzy miejsca – jedno, które znów przypomina jak w Bieszczadach znikały nie tylko grupy etniczne ale także potężne organizacje. Drugie miejsce przypomni nam, że nie wszystko przepadło a trzecie, że co ma się odrodzi to się odrodzi, jak feniks z popiołu.
Ruiny Klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu
Docieramy do jednych z najbardziej romantycznych ruin, jakie było mi dane oglądać w ostatnich latach. Ujmujące, nieziemsko położone nad piękną okolicą, powodują autentyczny zachwyt.
Ruiny osiemnastowiecznego klasztoru karmelitów bosych w Zagórzu położone są na malowniczym wzgórzu zwanym Mariemont, w zakolu rzeki Osławy. Jest to jeden z nielicznych zachowanych klasztorów warownych w Polsce i na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Budowę tego kompleksu rozpoczęto w w 1700 roku na zlecenie wojewody wołyńskiego Jana Adama Stadnickiego. Prace trwały równe 30 lat.
W skład klasztornego zespołu wchodziły: kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP, klasztor oraz zabudowania gospodarcze – wszystko otoczone przez mury obronne o wysokości 5 metrów.











Okres świetności klasztor przeżywał do pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej, niestety, co okazało się dla niego zgubne, w okresie konfederacji barskiej stał się ostoją dla jej żołnierzy. 29 listopada 1772 roku podczas oblężenia przez wojska rosyjskie, zabudowania klasztorne zostały ostrzelane z armat, a ich część uległa spaleniu. Obrona klasztoru w Zagórzu była ostatnią bitwą konfederacji barskiej. Zakonnikom udało się jeszcze odrestaurować konwent, jednakże prowadzona przez Austrię polityka józefinizmu nie pozwoliła na powrót do jego dawnej świetności. Ostatecznie w 1831 r. zniesiono klasztor w Zagórzu, a karmelici zostali przeniesieni do Przemyśla i Lwowa.
Józefinizm – nazwa systemu polityczno-religijnego wprowadzonego w monarchii habsburskiej przez cesarzową Marię Teresę, a następnie kontynuowanego przez jej syna Józefa II, polegającego na tworzeniu kościoła państwowego oraz podporządkowaniu całokształtu życia religijnego państwu.
Istnieje możliwość zwiedzania ruin klasztoru, w budynku obok znajduje się także niezwykle ciekawe muzeum, które posiada bardzo interesującą, multimedialną ekspozycję opowiadającą historię tego miejsca. Bardzo ciekawe są filmy w technologii VR oraz prezentowana w sali kinowej historia okolic.
Kościół w Haczowie wpisany na listę UNESCO
Ostatnim sakralnym punktem na mapie naszej bieszczadzkiej podróży jest wpisane w 2003 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO, kościół w Haczowie.
Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Michała Archanioła to późnogotycki drewniany kościół, znajdujący się w miejscowości Haczów. Jest on największym w Polsce i w Europie drewnianym gotyckim kościołem. Wieża nakryta dachem namiotowym zwieńczonym latarnią z cebulastą kopułką. Oprócz wartości architektonicznych duże znaczenie ma unikatowa polichromia figuralna z 1494 roku, najprawdopodobniej najstarsza polichromia tego typu w Europie, stanowi też największy piętnastowieczny zbiór malowideł figuralnych w Polsce.










Zagroda Etnograficzna w Rogach
Kiedy już wszystko miało się zakończyć, gdy już w oddali majaczyły dźwięki Rzeszowa a my na dobre rozpoczynaliśmy mentalne wychodzenie z naszej karpackiej podróży w przeszłość, nasze auto zatrzymało się w jeszcze jednym miejscu – miejscowości Rogi witała nas pięknym, upalnym popołudniem. Tam zrozumiałem, że dla kogoś z Krakowa, Podkarpacie jest nieznaną, fascynującą, ciepłą i pełną gościnności krainą, do której warto wracać i dalej odwiedzać. Tu właśnie, w tym miejscu, zacząłem zastanawiać się gdzie będzie kolejny punkt, do którego dotrę odkrywając dla siebie bieszczadzką krainę.
Tymczasem docieramy do Zagrody Etnograficznej w Rogach. Witają nas kolorowe malwy i towarzyszące im piwonie, konwalie, narcyzy oraz masa ziół: lubczyk, melisa, mięta, jaskółcze ziele, pomocny żywokost. Naszym oczom ukazuje się obrośniętą dzikim winem weranda prześwietloną słońcem oraz cały stuletni dom u progu którego czeka na nas ubrana w lokalny strój Pani Sylwia. Opowiada nam wspaniałe historie, zabiera do kuźni, oprowadza po gospodarstwie, po czym zaprasza nas do podziwiania samego domu.
















W skład zagrody etnograficznej w Rogach wchodzi budynek mieszkalny, wiatrak oraz ogródek z tradycyjnymi ziołami i kwiatami. Jest to miejsce upamiętniające historię wsi, w której zebrane przedmioty służące pokoleniom przodków dają świadectwo o latach minionych. W zagrodzie zgromadzone są dawne sprzęty gospodarstwa domowego, narzędzia rolnicze, stroje, meble oraz zdjęcia i dokumenty. Odbywają się tam warsztaty zielarskie oraz warsztaty rękodzieła ludowego. Zagroda powstała z inicjatywy i zaangażowania Gminy Miejsce Piastowe i Stowarzyszenia Miłośników Wsi Rogi.
Najwspanialszym akcentem zagrody jest zaś Pani Sylwia – kustoszka i dusza tego miejsca, która częstuje nas przygotowanymi przez siebie proziakami i opowiada o miejscu, z którym tak mocno się identyfikuje.
Jaki więc był mój pierwszy raz w Bieszczadach?
Myślę, że był dokładnie taki, jaki być powinien. Ciągłe niedocieranie w Bieszczady spowodowane było także tym, że dla mnie góry to krainy, po których chodzę. Chodzę szlakami, zdobywam szczyty, przemierzam długi kilometry. Wszelkie plany mojego dotarcia w Bieszczady opierały się o to, jakim szlakiem, skąd i dokąd, przejść podczas pierwszego pobytu na miejscu.
Zamiast tego objechałem ten obszar w pięknym, upalnym czasie spoglądając ciągle za okno pojazdu i notując nazwy miejsc, miejscowości, szczytów, lasów, cerkwi, wiosek i zagród, do których kiedyś będę chciał wrócić. Nakreśliłem w głowie plan, co chciałbym zobaczyć w następnej kolejności, co jest dla mnie mniej a co bardziej ważne. To było piękne przywitanie z kolejną polską krainą, która przez lata pozostawała dla mnie ziemią nieznaną.
W podróż, którą opisuję w tym i w kolejnych artykułach, wybrałem się na zaproszenie Euroregionu Karpackiego w ramach projektu EtnoCarpathia.Główną ideą projektu jest rozwój i promocja dziedzictwa kulturowego pogranicza polsko-słowackiego poprzez opracowanie produktu turystycznego EtnoCarpathia opartego o zasoby kultury karpackiej. Klikając w poniższe logo możecie odwiedzić stronę euroregionu oraz projektu, dowiedzieć się wiele o kulturach zamieszkujących ten region oraz zainspirować się specjalnie przygotowanymi trasami.
Ach, kto, będąc w Bieszczadach, nie zakochał się w nich od pierwszego wejrzenia! Bardzo się cieszę, że są tak ciekawe i piękne miejsca w Polsce 🙂 Każdy choć raz powinien odwiedzić tę górską krainę!
Pingback: Sanok - co zobaczyć? Atrakcje miasta oraz Muzeum Budownictwa Ludowego - Wojażer