Wiosna tego roku bardzo długo kazała nam na siebie czekać, jednak gdy przyszła, znów pięknie zazieleniła nasz kraj i pozwoliła ponownie złapać oddech po długiej, pandemicznej zimie. Podczas gdy wielu z nas planuje już swoje zagraniczne wojaże po małej grupce krajów, które nieśmiało otwierają się na turystów, spora grupa kontynuuje odkrywanie Polski i spędzanie czasu u siebie.
Od zawsze poszukując swojej drogi, postanowiłem, że w oczekiwaniu na wyjazdu zagraniczne, które także nieśmiało planuję, kontynuować będę to, co z wielką przyjemnością robię od roku, w tym dziwnym czasie, który zatrzymał świat lub też odrobinę go zwolnił. Zauroczony możliwościami spędzania czasu, jakie daje nasz kraj, zapraszam Was dziś w podróż, którą możecie odbyć w jeden dzień (jeśli mieszkacie na południu) lub wpadając do tego miejsca po drodze (do Krynicy, Muszyny, Piwnicznej czy innych górskich obszarów naszego kraju).
Wybierzemy się dziś do Nowego Sącza, miasta, które zawsze było jedynie przystankiem w drodze do Beskidu Sądeckiego i w którym nigdy wcześniej nie zatrzymałem się choćby na dzień. Zrobiłem to ostatnio i zebrałem dla Was zaskakujące piękno tego galicyjskiego miasteczka.
Jadąc do Nowego Sączą od strony Krakowa przy wjeździe do miasta, rzucają się w oczy szyby nowoczesnych zakładów firmy Andrzeja Wiśniowskiego. To nazwisko to tylko jedno z kilku wpływowych rodzin pochodzących z Sączą, które rozkręciły tu swoje biznesy. Miasto to posiada więc w Małopolsce łatkę miejsca o największej koncentracji milionerów. Wszyscy wiedzą także, że korki najgorsze są właśnie w Nowym Sączu, nie w Krakowie.
Nowy Sącz to schludne miasto, może robić wrażenie sporego, ale jest ono tak naprawdę prowincjonalnym, galicyjskim ośrodkiem miejskim, urokliwym, na swój sposób ciekawym, ale jednak prowincjonalnym. I w tej prowincjonalności odnajduję jego niezwykły urok. Centrum to rzędy niskich kamieniczek z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, nieduże osiedla okalają położone wysoko centrum. Niewiele wskazuje na to, że przybyliśmy do zagłębia milionerów.









Jednak nie o tym dzisiaj, gdyż do Nowego Sączą przyjeżdżamy, aby odwiedzić dwa niezwykle ciekawe według mnie miejsca. Pierwsze, to zbudowane od nowa wyobrażenie tego, jak mogło wyglądać typowe miasteczko Galicji. Drugie zaś to Sądecki Skansen, po którym spacerowanie to jakby podróż w czasie. Zapachy, dźwięki, widoki tego jednego z najbardziej urokliwych skansenów w Polsce, przywodzą mi na myśl czasy dzieciństwa, które spędzałem w położonej nieopodal Piwnicznej.
Parkuję lekko ponad trzy kilometry od nowosądeckiego rynku. Przede mną brama wejściowa do czegoś, co ma mnie przenieść w przeszłość – do czasów Galicji austriackiego zaboru. W ręku trzymam ponad stuletni przewodnik, w którym napisane jest tak:
„Galicja. Północno-wschodnia prowincja Austrii. Kraina późnych wiosen, krótkich okresów letnich i długich zim. Ziemia bogata w kukurydzę, drewno, sól i ropę, jednocześnie zacofana i daleka od zindustrializowanego świata. Kraina zaludniona przez sześć i pół miliona mieszkańców, z czego dziesięć procent to Żydzi. Do Żydów należą w większości konie, wszelkie zakłady produkcyjne i wytwórcze, tawerny i sklepy.”
Powyższe słowa pochodzą z przewodnika Karla Baedekera po Austrii wydanego dla anglojęzycznych podróżników w 1900 roku. Wpadł on w moje ręce dzięki uprzejmości mojego sąsiada, Brytyjczyka o wielkim sercu i miłości do Krakowa, historii, przeszłości i Galicji. Gdy pierwszy raz wertowaliśmy wspólnie strony przewodnika po C.K. monarchii, nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak wiele obserwacji nie straciło na aktualności pomimo upływu ponad 121 lat od publikacji.
Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu
Gdy wchodzę na teren Miasteczka Galicyjskiego, w jednej chwili głowa zapełnia się wszystkimi artystycznymi przekazami, które przez lata budowały we mnie obraz jak mogłoby wyglądać galicyjskie miasteczko sto lub lekko ponad sto lat temu.






Pierwsza projekcja to prymitywistyczne, sielankowe i przy tym, niezwykle tajemnicze krajobrazy z obrazów Nikifora Krynickiego. Drugi obraz to litery, które układają się w słowa, a słowa układają się w zdania, które kiedyś spisał Bruno Schulz w onirycznych Sklepach Cynamonowych:
„Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustki żółtego placu, kipiały na nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych gobelinach. (…) Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabarwiały się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. Zdawało się, że całe generacje dni letnich (jak cierpliwi sztukatorzy, obijający stare fasady z pleśni tynku) obtłukiwały kłamliwą glazurę, wydobywając z dnia na dzień wyraźniej prawdziwe oblicze domów, fizjonomię losu i życia, które formowało je od wewnątrz. Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu, spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały chłodem i winem.”









Dla wszystkich tych, którzy poszukują śladów przeszłości, czy to prawdziwych, czy też odtworzonych, stworzono w Nowym Sączu coś, co autentycznie robi wrażenie. Współcześnie, wpisując w wyszukiwarkę internetową miasteczko galicyjskie, praktycznie wszystko prowadzić nas będzie do tego miejsca.
Jednak owa rekonstrukcja stworzona w tym mieście, to swoista personifikacja dziesiątek prawdziwych tego typu miasteczek rozsianych kiedyś po południowej Polsce. Problem w tym, iż spoglądając współcześnie na galicyjskie miejsca typu Lanckorona czy Stary Sącz, jak i wiele innych niewymienionych z nazwy, trudno przebić się przez pancerze nowoczesnych udogodnień takich jak asfaltowe drogi czy chodniki, dlatego też, aby ułatwić współczesnym turystom odbiór tego, jak wyglądały owe galicyjskie mieściny, powstała rekonstrukcja imitująca tkankę miejską sprzed ponad stu lat.
W Miasteczku Galicyjskim postawiono na wiele dopracowanych szczegółów. Czymś, co zwróciło moją uwagę, był zdecydowanie zapach. To zapach koduje najwięcej wspomnień w ludzkich umysłach i najwięcej wspomnień też przywraca. W aptece pachniało więc tak, jak człowiek wyobrażałby sobie zapach apteki sprzed wieku. U krawca pachniało materiałami, zaś u fryzjera kosmetykami fryzjerskimi. Miasteczko Galicyjskie to nie tylko skorupy – budynki, które otaczają rynek, ale także ciekawe wypełnienie ich treścią. Sporo dowiedzieć można się na temat drukarni, galicyjskiej sztuki ludowej, czy chociaż żydowskiej obecności na tych ziemiach, która od wieków definiowała krajobraz tych miejsc. Współcześnie, w homogenicznej Polsce, której nazistowskie Niemcy dosłownie wyrwały wielowiekowy komponent społeczny, coraz słabsza jest pamięć o tym, jak wielokulturowa była Rzeczpospolita czy chociażby sama Galicja, zanim stała się homogeniczna niczym serek homo, biała i jednolita, zawsze prawie identyczna w smaku.
















Miasteczko Galicyjskie ze swoją rekonstrukcją niewielkiego placu rynkowego, ratusza, karczmy, remizy strażackiej i domów mieszczańskich to świetne miejsce, które można odwiedzić, ale także można w nim wynająć pokoje gościnne oraz sale konferencyjne.
Informacje o Miasteczku Galicyjskim znajdziecie tutaj.
Sądecki Park Etnograficzny – skansen w Nowym Sączu
Z Miasteczka Galicyjskiego wchodzimy do kolejnej niezwykłej krainy na Sądecczyźnie. Musimy jedynie przejść na drugą stronę rzeki aby wkroczyć na teren jednej z najpiękniejszych skansenów w tej części Polski.
Sądecki Park Etnograficzny jest największym skansenem w Małopolsce. Podczas wizyty przeprowadzi nas przez architekturę drewnianą i tradycyjną kulturę ludową lokalnych grup etnograficznych – Lachów, Pogórzan i Górali Sądeckich a także grup etnicznych: Łemków, Niemców i Cyganów.
Na dwudziestu hektarach skansenu położone jest kilkadziesiąt budynków: zagrody chłopskie, XVII-wieczny dwór szlachecki z unikalną polichromią we wnętrzach, folwark dworski oraz osiemnastowieczne świątynie: kościół rzymskokatolicki, cerkiew greckokatolicka i kościół protestancki.








W sektorze, który jest dla nas wejściem od strony Miasteczka Galicyjskiego odtworzono zabudowę kolonistów niemieckich z Gołkowic Dolnych, a na skraju lasu małe osiedle cygańskie.



Tradycyjny charakter mają także otoczenia zagród wraz z kompozycjami zieleni. Cały obszar, położony na wzniesieniach, pofalowany i różnorodny, pełen dzikiej i kształtowanej przyrody, pięknie reprezentuje całe bogactwo Sądecczyzny.







Na terenie skansenu odbywają się cykliczne oraz okazyjne prezentacje dawnych wiejskich rzemiosł, kuchni regionalnej i warsztatów rękodzielniczych, zaś latem liczne, plenerowe imprezy folklorystyczne.



Wszystkim, którzy są zainteresowani spędzeniem wakacji lub krótkiego urlopu na Sądecczyźnie, chciałbym przy okazji polecić książkowy, wydany w tym roku, przewodnik po regionie autorstwa mojego kolegi Jakuba Zygmunta, który świetnie przedstawił swoją małą ojczyznę tym, którzy myślą o wypoczynku na tym obszarze. Przewodnik znajdziecie tutaj.
Nowy Sącz zawsze był dla mnie bramą do gór, w których bywałem często. Od teraz jest także przystankiem. Jeśli wybieracie się w te okolice w najbliższym czasie, zapraszam Was także w podróż po punktach, do których docierałem jadąc właśnie przez Nowy Sącz:
Piwniczna Zdrój: kliknij tu aby przeczytać tekst.
Krynica Zdrój: kliknij tu aby przeczytać tekst.
Beski Niski: kliknij tu aby przeczytać tekst.
0 komentarzy dotyczących “Nowy Sącz i Sądecczyzna na weekend”