Miasta. Odnajdowałem w nich różnorodność świata: nieziemskie kuchnie, wspaniałe muzea, wszelkie odcienie kultury. Jednak miasta, jakie znałem odeszły w niepamięć lub w najlepszym wypadku w stan jakiejś hibernacji. Zamknięci przez wielomiesięczne ograniczenia zaczęliśmy szukać odskoczni na łonie natury. Ci z nas, którzy w minionych latach przestali ją doceniać lub w murach betonowych metropolii widzieli więcej interesującego życia, nagle powrócili do tego, co na ziemi zawsze było piękne – na naturalne szlaki w lasach, górach czy nad jeziorami.
Gdy jesienią 2020 roku, na chwilę przed kolejnymi falami epidemii, zajechałem do słowackich gór Mała Fatra, rozpoczęła się przygoda, która zdaje się, że będzie trwać trochę dłużej. Wróciła miłość do gór, ukryta, zapomniana albo ignorowana w czasach, kiedy kondycja nie pozwalała na całodzienny wysiłek na łonie natury.
Dziś chciałbym opowiedzieć Wam o tym, jak z amatora stałem się czymś więcej aniżeli tylko odświętnym, górskim turystą. Chciałbym podzielić się z Wami myślami na ten temat oraz miejscami, do których dotarłem a także kilkoma technicznymi obserwacjami na temat turystyki górskiej. Wszystko to w normalnym, życiowym ujęciu, bez fanatycznego profesjonalizmu i zadęcia charakterystycznego dla kogoś, kto nagle staje się „wyznawcą” swojej pasji.




Porozmawiajmy chwilę o owych wyznawcach. Wspomniałem niedawno znajomej, że jakiś czas temu porzuciłem kolarstwo. Po wielu latach uprawiania tego wspaniałego sportu, coś się skończyło. Z jednej strony miałem wrażenie, że wyciskanie wyników na asfaltowych, często ruchliwych drogach, to nie jest już to, co lubię. Z drugiej strony zaczęła mnie drażnić specyficzna, kolarska „presja”. Jak rower to koniecznie za dwadzieścia tysięcy, jak strój, to koniecznie z tego sezonu a jak sylwetka, to koniecznie anorektyczna.
Pandemia nauczyła mnie gigantycznego dystansu do wszystkiego a także pozwoliła doceniać spokój, powolność, niespieszność. Pewnego dnia sprzedałem więc kolarkę i kupiłem rower turystyczny. Na wycieczkę takim możesz ubrać cokolwiek, możesz zjechać z asfaltu i wjechać w las. Możesz więcej. Przytaczam historię o sportowym fanatyzmie, gdyż potrafi on odepchnąć niejedną osobę od pomyślenia, że w tym akurat ruchu jest cokolwiek przyjemnego. A jest w ruchu jako takim przyjemności wiele.
Ruch to zdrowie
Czy każdy ruch jest zdrowy? – też warto o to zapytać. Można założyć, że każdy, jednak nie do końca. Warto na przykład pamiętać, że bieganie to coś, co należy przemyśleć kilkukrotnie. Weźmy mój przykład: lata temu roztrzaskałem w wypadku kolarskim kolano. Choć po latach wróciłem do sprawności, bieganie to dla mnie prosta droga do powrotu problemów.
Inna historia – kolega, który pragnął zrzucić kilka kilogramów, zaczął biegać. Jak to się skończyło? Chronicznymi schorzeniami kolan. Pytanie, które zawsze sobie zadaję w przypadku myślenia o sporcie brzmi – czy natura nas do tego stworzyła? Tak, stworzyła nas do chodzenia. Człowiek przez większość swojej historii chodził. Czy stworzyła nas do biegania? Nie, chyba, że na coś polujemy albo coś poluje na nas i musimy szybko uciekać.
Jak każdy współczesny człowiek, nieraz musiałem zadawać sobie pytanie – jaki sport uprawiać, żeby zrzucić kilka zbędnych kilogramów i aby żyć zdrowo? Po latach prób i błędów, wiem, że istnieją cztery aktywności, które nigdy mi nie zaszkodziły: chodzenie, pływanie, spacery górskie i rower (poza tym jednym wypadkiem kolarskim rzecz jasna).

Zatrzymajmy się na chwilę przy chodzeniu. W mojej walce z własną nadmierną wagą odegrało ono najważniejszą rolę. Odkąd znów staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami psa, w dodatku dosyć aktywnego, moje statystyki codziennego spacerowania wystrzeliły w górę. Średnio przemierzam dziennie dziesięć kilometrów. Te liczby uległy znacznemu zwiększeniu podczas pandemicznego roku, co pozwoliło mi nie tylko wypracować silne nogi ale także przyczyniło się do spadku wagi.
Robienie 10000 kroków dziennie, które uważane jest za zdrową, minimalną ilość przez Światową Organizację Zdrowia, odpowiedzialne jest za spalanie około 3500 kcal tygodniowo, to zaś odpowiada połowie kilograma tłuszczu. Oznacza to, że wyłącznie spacerując, możemy osiągnąć wystarczająco duży deficyt kalorii, aby co drugi tydzień tracić jeden kilogram wagi. Taka utrata masy jest maksymalnym bezpiecznym tempem zmniejszania gabarytów naszego ciała.
Turystyka górska w czasach pandemii
Jesienią minionego roku czułem się wystarczająco silny i zmotywowany, by ponownie powrócić na górskie szlaki. Aby robić to dobrze, musiałem zdefiniować kilka pozostałych słabych punktów, które przychodziły mi do głowy ze wspomnień z minionych lat. Co poza brakiem kondycji przeszkadzało mi najbardziej, gdy wybierałem się w wędrówki? – zadałem sobie proste pytanie.
Tak powstała lista tematów do przemyślenia. Głównymi problemami dla mnie były: niedobrane obuwie, niewygodne ubrania i za duża ilość ludzi w miejscach, w których chciałem cieszyć się naturą.




Nie odległość do gór – tych mam pod dostatkiem jako mieszkaniec południowej Polski, nie lenistwo – tego wyzbyłem się, gdy chodzenie stało się codziennym nawykiem, ale właśnie te niby małe techniczne kwestie uwierały mnie najbardziej. Przezwyciężywszy je, wszedłem na poziom w którym mogę nazwać się prawdziwym fanem gór, może nie profesjonalistą, ale kimś, kto komfortowo czuje się na szlaku. Jak zatem wyrugowałem te problemy?
Zacznijmy od dużej ilości ludzi. Nie miejcie mi tego za złe. Wiem, że każdy w pandemii tęskni za kontaktem z innym człowiekiem. Jednak wybierając się w góry pragniemy przede wszystkim kontaktu z naturą. Przyjemnie jest spotkać kogoś na szlaku, zamienić ceremonialne „cześć” lub nawet dłuższą pogawędkę przy jakimś nieziemskim widoku. Nikt jednak nie chce jechać w góry, aby iść w tabunie ludzi na zakorkowanej górskiej ścieżce.
Rozwiązanie tego „problemu” jest w zasadzie bardzo proste. Wystarczy nie jechać w Tatry, w które dziś, mam wrażenie, jeździ cały kraj. Drugim sposobem jest wychodzenie w góry bardzo wcześnie, gdyż w większości przypadków, wracając z trasy mijać będziemy tłumy idące dopiero pod górę. Jeszcze innym sposobem na uniknięcie wielkiego zatłoczenia jest zimowa turystyka górska oraz podróżowanie do pasm górskich niepopularnych wśród większości ludzi.
Zupełnie serio temat ujmując – spędzanie czasu w górach stało się jedną z nielicznych, niezakazanych rozrywek czasów pandemii i każdy kto spędza czas wysoko nad poziomem morza potwierdzi, że w minionych miesiącach górskie regiony Polski przeżywają prawdziwe oblężenie. O dziwo, w mniemaniu sporej części populacji wyprawa w „prawdziwe góry” to w zasadzie zawsze wyjazd do Zakopanego i wybranie się na najpopularniejsze tatrzańskie szlaki.
Po miesiącach górskich peregrynacji muszę przyznać, że niejedne z tak zwanych „niskich gór” i szlaków w nich położonych, dały mi bardziej w kość aniżeli Tatry. Aby mądrze i zdrowo rozładowywać ruch turystyczny w górach, warto rozważyć inne regiony górskie: Gorce, Beskidy, Bieszczady, cokolwiek. Na wielu z nich nie spotykałem często ani jednej żywej duszy. Dlaczego?









Wiele z pięknych szlaków w Gorcach, Beskidach czy innych miejscach, jest niestety komunikacyjnie odcięte od reszty kraju. Czytaj: masowy turysta czasów pandemicznych nie dotrze tam niczym innym aniżeli swoim środkiem lokomocji. Drugi powód: na wielu wspaniałych szlakach nie ma schronisk, więc nie są one atrakcyjne dla przeciętnego turysty, który po przebieżce chciałby gdzieś usiąść, coś zjeść i wypić. Nie mam żadnego rozwiązania dla problemu komunikacyjnego poza tym, aby bardzo, ale to bardzo polecać Wam, tym którzy są zmotoryzowani, jeżdżenie w inne miejsca niż wspomniane wcześniej Tatry. Jest w nich równie pięknie i jakże spokojniej.
Chodzenie po górach ma swój ogromny urok poza sezonem – jesienią, wiosną czy w końcu zimą. Jeśli jednak w czasach zdominowanych przez epidemię góry oblegane są w miesiącach niskiego sezonu, pomyślmy co będzie się tam działa w nadchodzącym okresie wakacyjnym.
Sezon zimowy, skoro już o nim mowa, to w ogóle zupełnie nowa kategoria górskiej turystyki, którą odkryłem na tym etapie życia. Z nim wiąże się przezwyciężenie pozostałych dwóch problemów w chodzeniu po górach, poza tłumami, które wspominałem powyżej – problemów kiepskiego obuwia oraz niedobranej odzieży.
Góry: ekwipunek, ubrania, buty, akcesoria
Przez większość czasu nie przywiązywałem specjalnej uwagi do tego, co na siebie ubieram wybierając się w naturę. O ile lata temu zainwestowałem w profesjonalne buty górskie które w tym sezonie doczekały swojego końca, o tyle ubrania były zawsze tematem dla mnie nieistniejącym. Być może wynikało to z tego, że w góry z reguły wybierałem się w ciepłym sezonie, który nie wymagał aż takiej ilości przygotowań.
Dopiero miniony sezon zimowy, dodajmy – prawdziwie zimowy, gdyż pisząc ten tekst w połowie kwietnia widzę padający za oknem śnieg – zmusił mnie do zainteresowania się tematem dobrych ubrań oraz sprzętu. Podszedłem do tego tak samo jak wtedy, kiedy dziesięć lat temu kupowałem górskie buty – wyedukowałem się w temacie.
Moim największym odkryciem tego sezonu jest to, co słyszałem wielokrotnie – nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania.
Dlatego też po długim studiowaniu i prawie doktoryzowaniu się w temacie materiałoznawstwa, odkryłem wełnę merino, której stałem się prawie że gorliwym wyznawcą.

Najpierw wiele tygodniu poświęciłem na wywalenie wszystkich ubrań z szafy i walizek oraz pomyślenie, co tak naprawdę jest mi potrzebne, a co po prostu zalega i się kurzy. Następnie zrobiłem listę tego, co by mi się przydało i zacząłem zakupy. Zanim kupiłem pełno nowych rzeczy pozbyłem się wszystkich niepotrzebnych części garderoby sprzedając je na aplikacji vinted. Zarobione środki na tej samej aplikacji przeznaczyłem na zakup takich rzeczy jak polar, spodnie śniegowe i, co wspomniałem wcześniej, całą masę ubrań zrobionych w 100% z wełny merino. Możecie o niej poczytać w sieci ale temat ujmując w skrócie – przestałem odczuwać zimno w jakiejkolwiek sytuacji. Wspomniana aplikacja jest dobrym rozwiązaniem do sprzedawania tego, co nie używamy i od razu kupowania tego, co potrzebujemy, upewniając się przy tym, że dajemy rzeczom drugie życie.
Wszystko inne, czyli mniej więcej połowę potrzebnych mi rzeczy upolowałem w świetnym sklepie turystycznym w sieci: addnature.pl. Posiada on gigantyczną ilość produktów, więc trzeba spędzić trochę czasu na kompletowaniu tego, co chcemy, jednak to pozwala także sporo zaoszczędzić, gdyż w dziale wyprzedaż często znajdziemy całą masę świetnych produktów w przecenionych cenach. Zakupy online dosłownie wszystkiego to coś, czego nauczyła mnie dopiero pandemia, więc zacząłem doceniać takie rzeczy jak długi okres zwrotu, darmowe przesyłki zwrotne i tym podobne.


Dziś wychodzę na szlak dobrze przygotowany – ubrany w odpowiednie warstwy, wyposażony w odpowiednie kurtki i buty, w towarzystwie kijków, z termosem wypełnionym herbatą, prowiantem na całą trasę i dobrą formą wypracowaną przez długie miesiące.
Jak zatem przejść przemianę od amatora do górskiego turysty w kilka miesięcy? Oto moja pełna lista, która bazuje na doświadczeniach z minionych miesięcy:
- odpowiedz sobie na pytanie, czy w najbliższym czasie chcesz spędzać sporo czasu na łonie natury. Jeśli tak to:
- zacznij pracować nad kondycją. Siłka, basen, rower, tenis, wszystko to możesz robić kiedyś. W pierwszej kolejności zacznij chodzić. Nie poczujesz różnicy po jednym dniu ani tygodniu czy dwóch, ale po kilku miesiącach w nogach będzie siła a w ciele zdrowy duch.
- szukaj nietypowych szlaków i celów podróży. Jeśli chcesz chodzić po jakichkolwiek górach, niech nie będą to od razu Tatry. Tatry są zadeptywane, są wysokie, są trudne i wymagające. W Polsce pełno jest pasm górskich, w których zmęczysz się równie mocno a jednocześnie nie zniechęcisz się do turystyki górskiej.
- zadbaj o sprawdzone obuwie dostosowane do panujących warunków. Nie ma nic gorszego niż zmasakrowane stopy po wielokilometrowej wędrówce.
- zadbaj o dobrane do warunków ubrania. Nie ma nic ważniejszego jak zachowanie ciepła organizmu przy gorszych warunkach.
- miej przy sobie zapas jedzenia i duży zapas wody. Widok osób idących z półlitrową butelką wody w rękach w Tatrach to jeden z najgorszych koszmarów, jaki można zobaczyć.
- nie polegaj na mapach cyfrowych. Mogą bardzo zawodzić. Miej przy sobie papierową mapę szlaków. Naucz się nawigować w terenie, to naprawdę przydatna umiejętność – nie wszystkie szlaki w Polsce są świetnie oznaczone.
- i co najważniejsze: szanuj ekosystem i szanuj góry. Wiedz, kiedy zawrócić ze szlaku, gdy warunki są za trudne.






Zaprzyjaźnianie się z górami to proces długotrwały, wymagający samozaparcia ale także poczucia przyjemności z wysiłku. To też coś, co wymaga od nas odpowiedzialności i nie zapominajmy o tym zawsze, gdy wybieramy się w góry. Po pierwsze o bezpieczeństwie naszym i innych towarzyszących nam osób. Po drugie, o środowisku naturalnym, na które wpływamy swoją obecnością. Nie śmiećmy, zachowujmy się, jak byśmy byli u siebie w domu. W tym sezonie będzie nas na szlakach bardzo wiele, nie zniszczmy tego, co jest tak cennym skarbem dla nas wszystkich!
***
Partnerem moich minionych zimowych wypraw oraz tego tekstu jest sklep outdoorowy online addnature.pl
0 komentarzy dotyczących “Turystyka górska. Od amatora do turysty górskiego w pół roku”