Co rozpala naszą podróżniczą wyobraźnię? Czy są to widoki lazurowej wody w urokliwej, azjatyckiej zatoce, zauważone gdzieś w mediach społecznościowych? A może jest to pasjonująca opowieść naszego znajomego, który właśnie wrócił z drugiego końca świata czy może program telewizyjny, który właśnie zaserwował nam bajkowe widoki z jakiegoś rajskiego punktu na mapie świata? Wszystko zależy od nas samych i od tego, co oddziałuje na nas najbardziej, jednak z grubsza założyć można, iż jest to wszystko powyższe po trochu. Oraz wiele więcej. W moim przypadku czymś, co rozpala moją wyobraźnie i jeszcze bardziej ciągnie do świata, jest sztuka.
Grenlandia zawsze budziła moje zainteresowanie, jednak na dobre przepadłem w otchłaniach planowania tego kierunku, kiedy po raz pierwszy odwiedziłem Arktykę. Wyjeżdżając na daleką północ człowiek szybko uczy się rzeczy wspólnych dla mieszkańców obszarów arktycznych: szacunku do natury, innej perspektywy na zimno, śnieg, ciszę, zupełnie innej organizacji życia. Wnikając później w coraz większe szczegóły kultury Innuitów – mieszkańców rejonów Arktyki – odkrywa się pasjonujące elementy większej, kulturowej układanki.
Tak też było w tym przypadku. Wyjeżdżając na Grenlandię wiedziałem już dużo wcześniej, że do Polski przyleci wraz ze mną grenlandzki tupilak.
Myśl o małej, innuickiej figurce, rozpalała moje myślenie o Grenlandii na równi z pięknymi widokami, których wspomnienie miałem przywieźć do kraju. Wertowałem dostępne w sieci katalogi i zgłębiałem ów niewielki wycinek północnej kultury.
Kultura Grenlandii, będąca mocno osadzoną w szerszej, innuickiej perspektywie, jest bogata, ale trudno dostępna – niewiele osób posługuje się niezwykle skomplikowanym językiem grenlandzkim. Jeden z jej elementów wszedł do wyobraźni masowej kilkaset lat temu i pozostał w niej jako jeden z najbardziej charakterystycznych elementów dziedzictwa kulturowego ludzkości. Tym czymś jest właśnie wspomniany tupilak.
Kiedyś tupilak budził strach i nienawiść. Dziś jest upragnionym elementem kolekcji sztuki innuickiej oraz popularną pamiątką przywożoną z Grenlandii. Słowo tupilak oznacza szeroką gamę niewielkich figurek, które różnią się między sobą, jednak sprawiają wrażenie czegoś bardzo do siebie podobnego. Od wieków tworzone one były z całego szeregu dostępnych, naturalnych materiałów: kości zwierząt, ptaków, a nawet z elementów szkieletu ludzkiego ciała. Do czego służyły? Aby to zrozumieć, musimy poznać grenlandzkiego szamana.
W kulturze innuickiej wszystko obdarzone jest życiem. Nie dotyczy to tylko tego, co jesteśmy w stanie zobaczyć. Niezliczone ilości duchów otaczają nas w powietrzu, w glebie oraz w wodzie. Ich natura bywa różna – niektóre z nich są dobre, inne zieją nienawiścią. Ci, którzy nie wiedzą, jak się z nimi obchodzić, ryzykują życie. Wiedza o tym, jak radzić sobie z potężnymi siłami otaczającymi nas w naszym życiu, nie jest jednak dane każdemu człowiekowi. To wyjaśnia ważną rolę, jaką przez wieki pełnił w kulturze Grenlandii szaman – specjalista od medycyny i leczenia – angakkoq, jak zwią go Grenlandczycy.
Każdy człowiek, który bał się zła, robił wszystko, aby grać według zasad uznanych przez północne społeczeństwo. Jedną z najważniejszych zasad było z kolei to, aby nie obrazić żadnej formy życia, obyczajów czy natury. Jednym z życiowych przykładów, które pokazują jak można było to zrobić, jest nieposzanowanie upolowanej zwierzyny. Jak sprowadzić na siebie gniew i zło?
Wystarczy nie uszanować tego, co dała nam natura i zmarnować upolowane mięso lub nie zrobić użytku ze skóry i kości, w skrócie – wyrzucić coś, choć powinno się użyć wszystko z upolowanej zwierzyny, tym sposobem oddając jej szacunek. Czyniąc takie rzeczy narusza się równowagę natury. Szaman, człowiek będący łącznikiem między zwykłym człowiekiem a siłami natury, upewniał się, że wszystko robione jest we właściwy sposób. Jeśli zaś nie było, starał się sytuację uratować.
Jednym z narzędzi używanych przez szamanów, był tupilak. To oni tworzyli tupilaki. Początkowo szaman zbierał różne kości i resztki ciał aby potem, w wyizolowanym miejscu, związać je w jedno i za pomocą śpiewów, w magiczny sposób wyzwolić swoją seksualną energię z własnych genitaliów.
Tak powstawał tupilak, który w owym szczytowym momencie, gotowy był do odbycia morskiej podróży w poszukiwaniu wroga lub złego, aby raz na zawsze go unicestwić. Była to niezwykle ryzykowna gra dla szamana, gdyż tupilak, docierając do wroga, mógł uzyskać od niego jego energię, jeśli była większa od szamana, i niczym bumerang wrócić i zniszczyć szamana.
Właśnie przez owe morskie podróże do dziś nie zachowały się żadne prastare tupilaki. Były one bowiem wrzucane przez szamanów do morza, zaś fakt, iż zrobione były z naturalnych materiałów, zapewniał odpowiedni proces rozkładu na dnie fiordu lub oceanu.


Choć tupilak nigdy nie miał prawa ujrzeć światła dziennego i nie był obiektem przechowywania a jedynie pojedynczych akcji, wszedł on nagle do wyobraźni masowej za sprawą ciekawskich podróżników z Europy. Holenderscy wielorybnicy dobijający do wybrzeży Grenlandii ponad czterysta lat temu pragnęli zrozumieć, jak wyglądają owe obdarzone wyjątkową siłą stworzenia, o których im opowiadano. Wtedy zaczęto je rzeźbić, aby ciekawskim Europejczykom pokazać o czym mowa.
Pierwsze z nich rzeźbiono w drewnie i otaczano skórzanymi paskami, co najbardziej miało odpowiadać oryginałowi znikającemu w przeszłości w otchłaniach oceanu. Z czasem zauważono, iż im bardziej groteskowe są twarze i emocje wyrażane przez tupilaka, tym lepiej się on sprzedaje – europejscy kupcy i ich umiłowanie do groteskowej formy tupilaka, ukształtowali jego współcześnie znaną wersję.
Dzisiejsze tupilaki produkowane są głównie z poroża reniferów, choć (wyłącznie na użytek wewnętrzny) najlepsi artyści tworzą także wyjątkowe sztuki z kości wielorybów.
Poszukując swojej wymarzonej figurki, postanowiłem zakupić dla nas dwie wersje tupilaka – jedną stworzoną przez artystę, z delikatnymi, artystycznymi rysami, drugą zaś, charakterystycznie błazeńską, wytwarzaną przez innuickich rzemieślników. Towarzyszy im figurka Innuity, która domyka całą grenlandzką gromadę obecnie dołączającą do naszej kolekcji sztuki ze świata.
Tupilak po prawej stronie przedstawia jeden z kilku nurtów, które od lat rozwijają się wśród Innuickich artystów rozsypanych po różnych miejscowościach tej ogromnej wyspy. Kość jest bardziej szlachetna i rysy jakby bardziej stonowane, podczas gdy znajdujący się po lewej stronie tupilak jest wytworem lokalnych rzemieślników.
Tak wersja artystyczna jak i rzemieślnicza, prezentują niezwykle dobrą jakość ale przede wszystkim, stanowią jeden z najbardziej charakterystycznych wytworów ludzkości. Podczas pobytu w stolicy Grenlandii – Nuuk – postanowiłem odwiedzić ukrytą w industrialnej części miasta niedaleko głównego portu, fabrykę tupilaków. W zasadzie jest to po prostu dom, w którym skupionych jest kilkunastu rzemieślników od lat tworzących Innuickie rękodzieło.
„Przygotowujemy się do sezonu, niebawem zacznie się napływ turystów – mówi jeden z rzemieślników – gdy tylko wyjedziecie, sezon rozpocznie się na dobre, wszystko będzie zarezerwowane, nasze figurki znów podróżować będą do najdalszych krańców globu. A my będziemy się cieszyć z tego, bo w końcu to dobry zarobek, a i dobrze się myśli, że ktoś zabiera ze sobą do domu prawdziwy kawałek Grenlandii, pamiątkę wywodzącą się naszej kultury i robioną przez nas, tutaj, na miejscu.”
Niektórzy z nich od trzydziestu lat zajmują się produkcją lokalnych wyrobów – od tupilaków po kamienne, aczkolwiek nadal bardzo stylowe, pamiątki z Grenlandii. Dzisiejsze figurki nie mają już nic wspólnego z potężną, złą i niebezpieczną energią a jedyne, co grozi człowiekowi, gdy się nimi zainteresuje, to większa ciekawość innuickiej kultury i mitologii. Wizyta w wytwórni tupilaków to także lekcja, która pokazuje, że wciąż żywy w grenlandzkiej kulturze jest szacunek do tego, co człowiekowi daje natura – Upolowane zwierze, na przykład renifera, przynosimy do domu i obrabiamy całą rodziną, u mnie akurat robi to żona i matka, które zawsze powtarzają, że muszę odpocząć po polowaniu. Polujemy na dokładnie taką ilość mięsa, jaką będziemy mogli zjeść całą rodziną. Mrozimy tyle ile potrzebujemy, nic więcej. A kości – jak widzisz – z kości też potrafimy coś zrobić i jeszcze to sprzedać.
Ponieważ tematyka grenlandzka to w różnych źródłach pisanych nisza nisz, sztuka innuicka pozostaje niszą niszowych nisz. Chcąc śledzić jej współczesny rozwój a także poznawać przeszłość, warto zdobyć numery kwartalnika Innuit Art, którego śledziłem na długie miesiące przed przybyciem na Grenlandię.
Tym, którzy zdecydują się na zakup tupilaka podczas swojej wycieczki na Grenlandię, polecam cztery miejsca, w których możliwe jest nabycie tych niezwykle interesujących i ciekawych figurek:
- Tupilak travel w centrum Nuuk: Poza wycieczkami, które organizują po okolicy, posiadają oni piękną kolekcję dzieł różnych artystów wraz z fotografiami oraz opisem autorów. Adres tutaj
- Chodnikowy targ przy sklepie rybnym: Przechodziłem tamtędy codziennie i zawsze zaglądałem, co ciekawego wyłożono danego dnia na chodnik. Jednego dnia wypatrzyłem groteskowego tupilaka, który szybko trafił do mojej kolekcji. Adres tutaj
- Wspomniana fabryka tupilaków: miejsce ukryte daleko od standardowych ścieżek, ale warto tam wpaść i kupić akurat skończonego, cieplutkiego tupilaka. Oczywiście jeśli trafi się nam taki, jaki się nam spodoba. Mi się nie trafił. Adres tutaj
- Sklepy na lotnisku w Kangerlussuaq: Jeśli ktoś wybiera się na Grenlandię, jest duża szansa, że albo w drodze do punktu docelowego, albo wracając, przesiadać się będzie na największym lotnisku Grenlandii. Z reguły dostępne jest dużo czasu na przesiadkę, warto więc wyjść z lotniska i dosłownie na wprost wejścia odwiedzić sklepy z pamiątkami. Tam także znajdziemy bardzo ładne tupilaki.
Grenlandia to miejsce, które stawia na zrównoważony rozwój turystyki. Dlatego też ceni się to, iż praktycznie wszystkie pamiątki dostępne w sklepach, są wyrabiane na miejscu.
A Wy co przywozicie ze swoich podróży?
***
Seria powstaje dzięki wsparciu i na zaproszenie Visit Greenland – oficjalnej organizacji turystycznej na wyspie.
Pamiętam Twoją relację na Facebooku na ten temat (wtedy pierwszy raz się o nich dowiedziałam) – niesamowite! Tupilaki są troszkę przerażające, ale naprawdę pięknie je opisujesz.
Dołączam do pytania Agi – jak to jest z połowami wielorybów na Grenlandii?
No Marcin! Ty to masz dar opowiadania. Chociaż tupilak magiczny sam w sobie, oczarowałeś go słowem. I nie miałam pojęcia o istnieniu takich figurek. W sumie to u Ciebie pierwszy raz czytam od Grenlandii.
Choć historia jest ciekawa, to przerażają mnie twarze tupilaków i chyba nie mógłby stanąć na mojej półce.
Są przepiękne, ale od razu nasuwa mi się mnóstwo pytań z zakresu świadomego podróżowania:
1) piszesz, że tupilaki były używane przez szamanów i miały moc magiczną. BYŁY? Czy szamani nie przetrwali i czy wiara w tupilaki całkiem wygasła? Jeśli nie, to co osoby wierzące myślą o traktowaniu tupilaków, jako pamiątek/ozdób?
2)kość wieloryba? Rozumiem, że polowanie na wieloryby jest wciąż legalne, tak?
Ah, pamiętam wątek tupilaka z „Fortitude” i nie do końca tam chyba spełnił swoją funkcję – przez to pewnie irracjonalnie miałbym opór przed kupnem. Nie zmienia to faktu, że dzieło sztuki 🙂
Cudowne! Niesamowita precyzja wykonania 🙂
Cudowne są te figurki i to z jaką historią. Idealnie pasowały to naszej kolekcji pamiątek z podróży, cudownie wyglądałby obok meksykańskich masek 😀 Z każdego kraju staramy się przywozić kubki, już się powoli nie mieszczą w kuchni 🙂
Figurki są mega. Rękodzieło pierwsza klasa 🙂
Muszę przyznać, że dodatkowo zaczarowałeś te figurki. Jesteś szamanem słowa ;-))