Warszawa, dwudziesty pierwszy dzień listopada roku dwa tysiące dwudziestego. Premier polskiego rządu ogłasza: „Planujemy rozwiązania prawne, które umożliwiają wprowadzenie ograniczeń w przemieszczaniu się. Proszę nie planować żadnych wyjazdów, żadnych nart w Austrii czy we Włoszech”.
Była to odpowiedź na pytanie, czy planowane są ograniczenia przemieszczania się na czas nadchodzących świat. W Polsce mija dziewiąty miesiąc pandemicznego szaleństwa, które trawi świat, ludzką psychikę oraz jedną z najpiękniejszych branż tego świata – turystykę – wycinek światowej gospodarki, który mimo głośnych ostatnio problemów z tłumami czy ochroną przyrody, nie tylko tworzył co dziesiąte miejsce pracy na ziemi, ale przede wszystkim oferował ludziom całe piękno naszego globu, dosłownie na wyciągnięcie ręki.
W środku jesienno-zimowego, epidemicznego przesilenia, ludzie codziennie zadają sobie pytania o to, jak wyglądać będzie kolejny dzień. Ci, dla których podróże to wielka, życiowa pasja, każdego dnia rozmyślają – jakie jeszcze ograniczenia wprowadzone zostaną w najbliższym czasie? Czy wydarzy się po raz kolejny zamknięcie granic, a może dojdziemy do ograniczeń w przemieszczaniu się między województwami? Co jeszcze?
Paradoksy, nieścisłości, działanie jak w mgle – pewne stwierdzenia dosłownie cisną się na usta, podobnie jak pytania, które zadają coraz bardziej sfrustrowani członkowie branży turystycznej – dlaczego nie możemy się przemieszczać z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, ale galerie handlowe zostaną otwarte? Dlaczego zamknięte pozostają kawiarnie, restauracje, wszystkie te przyjemne aspekty naszej codzienności, a kościoły zawsze pozostają otwarte? Jakimi naukowymi danymi posługuje się rząd przy swoich wyborach? Pytań zdaje się być więcej aniżeli odpowiedzi.
Dziś najbardziej boli jednak nie brak odpowiedzi i niepewność, ale ignorancja i nonszalancja w stosunku do nas, ludzi. Trudno wyzbyć się wrażenia, że według rządzących człowiek potrzebuję tylko: spać, jeść, pracować, kupować, konsumować i modlić się. Spać w domu, jeść w domu, pracować w domu, kupować przez internet (lub w galerii) i konsumować – w domu oczywiście. W niedzielę zaś iść do kościoła. Być może taka wersja życia odpowiada wielu ludziom i nic mi do tego, jednak każdy i każda z nas ma różne potrzeby – na tym polegało piękno naszego (utraconego) świata, że wszyscy mogliśmy robić to, co chcemy. Wolność tak bardzo weszła nam w krew, że trudno nam ponownie zaakceptować myśl, że jesteśmy tylko bezwolną masą i statystyką.
Kocham naturę. Nie miłością fanatyczną, ale taką dojrzałą, która powoli rozwija się w człowieku z czasem. Ogrom swojego życia spędziłem w miastach i na miejskich uciechach, toteż w początkowej fazie pandemii doceniłem to, co mnie otacza – bliżej czy dalej. Doceniałem spacery, lasy, łąki, nasze góry. Mimo to, jak u każdego, wracają ciągle w głowie wspomnienia i pragnienia. Marzenia, aby przełamać rutynę. I tak dziś, spacerując po okolicznych lasach, na chwilę przed przeczytaniem, co tym razem obwieścił premier rządu RP, gdy ze słuchawek płynął miks muzyki z całego świata, przeżyłem autentyczny szok tęsknoty za światem utraconym. I po raz kolejny zdenerwowałem się na myśl, że wciska się nam, że całe życie to „śpij, jedz, kupuj i módl się”. Stojąc po środku absolutnej pustki wypełnionej jedynie naturą, raz po raz widziałem, jak we śnie, to, czego teraz pragnę:
Jak chociażby opery lwowskiej, do której wielokrotnie przybywałem na Toscę. Jak ciemnej, aromatycznej herbaty w Stambule. Jak sycylijskich słodkości z pistacjami oraz francuskich makaroników na Montmartre. Jak czeskich knedli z gulaszem i piwa w Hamburgu, wina w Toskanii i wódki w Moskwie. Tych rozmów po rosyjsku w krajach byłego Sojuzu i dźwięku muezzina w krajach Ummy. Chcę w końcu mojej kawy na krakowskim Rynku i tych wszystkich genialnych dań, które ludzie z pasją podawali nam przez minione lata w mieście odwiedzanym tłumnie przez turystów.
I ja wiem, że podczas pandemii wszyscy powinniśmy ograniczać mobilność, kontakty, życie towarzyskie – ja to wszystko wiem, sam przez miesiące to robię. To nie z tym mam problem. Mój problem jest w tym rządzie, dla którego wszystkie te piękne aspekty życia, dla których tak ciężko pracujemy – podróże, restauracje, kawiarnie, kina, kultura, teatry, hotele, opery, balety, bary, puby – wszystko to, co pozwala doświadczać bardziej aniżeli konsumować – to wszystko jest według rządzących, za przeproszeniem, gówno warte. Najważniejsze jest bowiem pracować (w domu), uczyć (w domu), kupować (w domu), konsumować (w domu) i modlić się (w kościele oczywiście), a gdy już koniecznie ktoś potrzebuję kultury, to wystarczyć powinien Zenek i Sławomir, w TVP oczywiście.
Podróże i wszystko, co istnieje wokół nich, to jedna wielka kultura doświadczeń. Doświadczamy dzięki nim odskoczni od tak zwanego „prawdziwego życia”, w którym zaharowujemy się od początku kariery zawodowej aż do nędznej emerytury, po drodze wychowując dzieci i spłacając kredyty, w nadziei, że na starość spotka nas coś lepszego, coś wyjątkowego, coś relaksującego. Ci, którzy wiedzą, że najpewniej czeka nas po prostu śmierć, przeplatają swoje życie tymi nierealistycznymi wręcz momentami uniesień, o których potem rozpamiętujemy w tygodniu, od weekendu do weekendu albo zimą, gdy wspominamy letnie eskapady. To temu służą podróże – upiększaniu naszego życia i ubogacaniu go w doświadczenia.
Bez podróży pozostaje nam tylko jedno. Pracuj, kupuj, konsumuj i módl się. A potem umieraj jak najszybciej, żeby nie obciążać ZUS.
Tak, najbardziej złości właśnie ignorancja
Czuję podobnie, chociaż z drugiej strony widząc jak niektórym przeszkadza głupia maseczka na twarzy, nie wiem jaką podjęłabym decyzję…
do m. „Turystyka slow” – to jest od lat w moim stylu i irytują mnie turyści którzy „fly like flies”. Tylko coraz trudniej o ten SLOW kiedy wszyscy się śpieszą z A do B gdy tymczasem najciekawsze jest POMIĘDZY. Niestety znikają publiczne połączenia overland / oversea a je śli są to w wersji dla turystów = w formie szczątkowej i kosmicznie drogie. Niemniej należę do grona podóżników którzy pracują po to żeby móc gdzieś wyjechać – zwłaszcza na zimę.
Wiktoria pisze o „setkach ludzi umierających codziennie z powodu COVID”. A mnie się wydaje że zbyt wielu ludzi do tego stopnia wyparło śmierć ze swej świadomości że nagle z przerażeniem odkrywają że są śmiertelni. Działacze pro life powtarzają jak mantrę slogan o prawie do życia „od poczęcia do NATURALNEJ śmierci” tylko robią wszystko by tej NATURALNEJ nie akceptować. Jak się mają respiratory, dializowanie, że nie wspomnę o przeszczepach gdzie układ immunologiczny robi wszystko żeby odrzucić obcą tkankę i jest tłumiony przez ciągłe podawanie immunodepresantów. do prawa do NATURALNEJ śmierci ?!
Wiktorio – dla mnie brak możliwości podróżówania, brak wolności, to nie jest życie. To EGZYSTENCJA. Jeśli mam umrzeć to wolę w ciągu kilku dni na COVID-a niż miesiącami na raka czy z powikłaniami po wylewie. I żeby nie było wątpliwości – jestem seniorem 65+. Jako młody człowiek prawie bez możliwości podróżowania – i teraz po raz kolejny odbiera mi się szansę. N.B. Nie jestem na emeryturze i zarabiam poniżej średniej krajowej
Wiktorio – a może to właśnie Ty jesteś egocentryczna zakładając że jeszcze zdążysz doświadczyć życia. Albo po prostu wystarcza Ci wirtualny świat nie interesuje
Ja zgadzam się z komentującymi. To akurat jedna z logiczniejszych (z pozostałych wysoce chaotycznych) działań rządu. Powiedzieli nie kupujcie dziś biletów aby nie płakać za miesiąc, że nikt nie ostrzegał i ktoś traci pieniądze. Bo to, że dobrym jest brak jadących samochodami setek osób do krajów typu Włochy czy Zakopane to chyba tłumaczyć nie trzeba.
W większości to i tak zresztą dotyczy turystyki masowej, a nie turystyki slow tj. delektowania się kawą i tego o czym piszesz. Większość ludzi wg mnie pojmuje turystykę dosyć mechanicznie i są gotów jechać tysiąc kilometrów w jedną i drugą na tydzień w Alpach. Bo taka teraz moda.
Wielu działań rządu w związku z pandemią nie popieram, ale utyskiwanie, że nie chcą zakazać wyjazdu na narty, podczas gdy codziennie setki (!!!) ludzi umierają z powodu koronawirusa to śmieszność. Mamy niezdyscyplinowane społeczeństwo, które najpierw pójdzie pojeździć na nartach, a potem wypije kilka głębszych, nie patrząc na to z kim się po pijaku tulą. Każde ograniczenie w obecnej sytuacji ma szansę uratować czyjeś życie. I to o wiele ważniejsze, niż czyjeś niezadowolenie z jakości życia.
Bardzo zawiodłam się tym postem. Niedojrzały, egocentryczny, kwintesencja tego, dlaczego mamy obecnie taką sytuację, jaką mamy – bo ludziom tak bardzo brakuje kawy na rynku i wolności, że są gotowi dla nich zaryzykować życie drugiego człowieka.
Cześć Wiktoria. Myślę, że się nie zrozumieliśmy. Kawa na rynku i inne przykłady to obraz tęsknoty. Narty, to cytat z Mateusza Morawieckiego. Sam nie uprawiam sportów zimowych. To, o co mi chodzi, to fakt, że z podróżowania robi się takiego kozła ofiarnego. Gdybyśmy na poważnie podchodzili to walki z transmisją wirusa, to nie otwieralibyśmy teraz galerii handlowych i nie trzymalibyśmy cały czas otwartych kościołów. Przez długie miesiące to kościoły oraz wesela były rozsadnikami wirusa. Sam podróżowałem w tym roku, do wielu odległych miejsc z dala od tłumów, do dziczy, lasów, gór etc, swoim środkiem transportu – gdzie tu jest brak dyscypliny? Może zacznijmy rozmawiać o dyscyplinie wśród kleru. A to, że brakuje mi kawy to jedno, tylko wiesz – ta kawa na Rynku to praca: kelnerki, dostawcy, producenta. Obiad na Rynku to praca kucharza, pomocy kuchennej, kelnerki, dostawców, kurierów, rolników i tak dalej. Tak, myślę, że trochę się nie rozumiemy tutaj, ale ok, na tym polega różnorodność opinii.
Nie od dzisiaj wiadomo, że rząd w Polsce działa bardzo chaotycznie. Prawdopodobnie próbuje kopiować rozwiązania zastosowane w innych krajach. Jednak należy chyba tez otwarcie powiedzieć, że najlepiej radzą sobie z Covidem kraje, które mają dość zdyscyplinowane społeczeństwo. U nas jak zwykle jest 38 milionów ekspertów od wszystkiego. Trzeba chyba mieć tylko nadzieję, że od wiosny życie zacznie powracać na dobre tory, jednak jest duża szansa, że do tego czasu wiele małych przedsiębiorstw upadnie. Wielka szkoda…
Pokaż mi jakikolwiek rząd na świecie, który nie działa chaotycznie?!?!? Pokaż mi te kościoły, które tak pękają w szwach??? To Cię tak boli? A tłumy protestujących na ulicach Ci nie przeszkadzają? Oni nie roznoszą wirusa?? Podwójne standardy…Boleję, że nie mogę latać. Są dni kiedy nie mogę wysiedzieć w domu, ale siedzę. Nie muszę słuchać rządu, żeby wiedzieć jaka jest sytuacja na świecie. Mam znajomych w kilkunastu odległych krajach. Nigdzie nie jest lekko. Ale to nie to, co mnie wciska w fotel. To zachorowania i ludzie, którzy chorują i (zdarza się coraz częściej) umierają. I nie są to tylko starsi schorowani z lista chorób współistniejących .
A wycieranie się Wolnością jest kiepskim, populistycznym argumentem. Jest przejawem niedojrzałości. Nie skoml, wykorzystaj ten czas na podróż do wnętrza siebie. Może się okazać, ze to najlepsza podróż w jaką jesteś w stanie się wybrać.