Przedstawiciele branży których spotykam na konferencji na żywo, po długiej pandemicznej przerwie, czują nieskrywaną radość z ponownego spotkania. Wszyscy powtarzają, że w biznesie turystycznym jedyne, czego nam potrzeba to brak granic oraz pokój. Granice jednak, jak wiadomo, powróciły a wojna w Europie przyszła do nas, czy tego chcieliśmy, czy nie.
Na pierwszym od czasów pandemii spotkaniu branży turystycznej w Belgradzie, wszyscy chcieli jedynie zwalczać traumę zamknięcia, restrykcji, braku ruchu, rozmawiać o przyszłości i szukać najlepszych ścieżek rozwoju. Wszyscy usilnie unikali tematu obecnie najbardziej gorącego a jednak każdy, w cichych rozmowach prowadzonych w kuluarach, chcąc czy nie chcąc wchodził na temat trwającej wojny.
Gdyby nie owa konferencja i moje mocne, biznesowe powiązania z Turcją, z własnego wyboru nie zjawiłbym się właśnie teraz w Belgradzie. Jest wiele miejsc, do których chciałbym dotrzeć, a dokąd nie mogłem wybrać się przez pandemiczne zawirowania. Ponieważ Turcja jest jednym najważniejszym inwestorów w Serbii, a konferencja organizowana była przez moich dobrych kolegów ze Stambułu, przyjąłem zaproszenie do panelu eksperckiego i przybyłem po jedenastu latach przerwy do miasta, którego nigdy nie opisałem.
Potrafię mierzyć się z tematami skomplikowanymi a jednak nie podjąłem się nigdy pisania o poprzedniej wizycie gdyż znam przynajmniej tuzin osób, które na temat Bałkanów wiedzą znacznie więcej i zjechali w tym regionie niemal każdy cal. A jednak po tym wyjeździe pomyślałem – czy nie ma lepszego powodu, aby wrócić do pisania po siedmiomiesięcznej przerwie?
O Serbii mówiło się ostatnio więcej niż zwykle. Głównie z tego powodu, że wraz z Węgrami, należy ów kraj do, nazwijmy to, gorszej strony mocy. W tym samym czasie w obu wspomnianych krajach swoją władzę ugruntowali lokalni autokraci – w Budapeszcie Orban, w Belgradzie Aleksandar Vučić. Z oboma w ciągłym kontakcie jest Władimir Putin i obie jednostki odgrywają ważną dla włodarzy Kremla rolę w Europie .
O ile jednak do Budapesztu nie latają już Rosjanie, o tyle Belgrad stał się dla nich prawie jedyną europejską bramą.
Na lotnisku Nikola Tesli w Belgradzie spotykam starszą parę, która zagaduje do mnie po rosyjsku. Przepraszam za moje językowe niedoskonałości a oni od razu zaznaczają, że nie ma problemu – są Ukraińcami z Besarabii. Długo rozmawiamy zanim nasze drogi się rozejdą – o wsparciu Polski, o sytuacji w Ukrainie, o faszystowskiej Rosji. Siedzące obok nas, upiększone botoksem, młode Rosjanki, przesiadają się trzy rzędy dalej. Grymasy na twarzach wskazują, że niekoniecznie zgadzają się z nasza opinią o tym, że Putin do Hitler, diabeł wcielony, faszysta, wariat i wszystko, co najgorsze w jednym. Takich jak one na lotnisku jest sporo.
Rosjanie wykorzystują lukę znaną jako serbskie tylne drzwi, aby uciec do Europy i ominąć ogólnounijny zakaz lotów do oraz z Rosji. Air Serbia, która jest w większości własnością państwa, podwoiła liczbę bezpośrednich lotów z Moskwy do Belgradu do 15 tygodniowo, aby zaspokoić szybko rosnący popyt po tym, jak UE zakazała rosyjskim samolotom i liniom lotniczym wstępu do swojej przestrzeni powietrznej po inwazji Władimira Putina na Ukrainę.

Oprócz uciekających, wykształconych i często prozachodnich Rosjan, pełno tam także konformistów, którzy po prostu przyjeżdżają do Serbii, bo tylko tu mogą dotrzeć albo też przybywają, aby założyć tutaj firmy – kolejny sposób na ominięcie sankcji. Rosjanie przybywający do Serbii jadą często dalej do Europy, a najpopularniejszymi kierunkami obieranymi przez nich są Cypr, Francja, Szwajcaria oraz Włochy.
Przy okazji wizyt takich jak moja, związanych z rozmowami, spotkaniami, bankietami, okazji do rozmów jest wiele. Szczególnie po częściach oficjalnych, przy drinkach i bałkańskich zakąskach, rozmawia się o wszystkim, co w danej chwili jest najważniejsze.
Gdy schodziliśmy na temat wojny, w dyplomatyczny sposób tłumaczono mi, że Serbii zależy na neutralności. Trudna to jednak neutralność.
Wbrew obiegowej opinii iż Serbia jest na garnuszku Rosji, kraj ten przeszedł proces budowy mocnych powiązań z Unia Europejską a głównymi partnerami handlowymi dla Belgradu są Niemcy, Włochy i Rumunia. Dopiero kolejna jest Rosja. To jednak z Rosją łączy Serbię coś wyjątkowo mocnego, coś co widać na ulicach Belgradu dziś, chwilę po wyborach oraz ponad miesiąc po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Po drodze z lotniska billboardy z flagami Rosji i Serbii powiązanymi razem z podpisem mówiącym o wiecznej przyjaźni. Sponsorem kampanii jest Gazprom. Putin pojawiający się na koszulkach oraz plakatach nie należy do niczego dziwnego. Drażni to tych, którzy przyjechali z Zachodu. W jednej chwili na głównym prospekcie miasta mija się ktoś w koszulce z Putinem z kimś w koszulce „Ruski wojenny okręcie – pierdol się”. Napięcie wisi w powietrzu choć póki co obie strony starają się nie zauważać.

Serbia nie chce lub nie jest w stanie zająć zdecydowanego stanowiska wobec wojny Rosji z Ukrainą. Jako kandydat do członkostwa w UE Serbia twierdzi, że szanuje suwerenność Ukrainy jednak na tym poprzestaje. W nowej rzeczywistości geopolitycznej, jaką stworzyła wojna, nie jest jasne, czy Belgrad w pełni zwróci się w stronę Europy i Zachodu, czy stanie po stronie Rosji.
Po przybyciu do Belgradu kieruję kroki ku świątyni, która zachwyciła mnie w 2011 roku. Nie jestem religijnym człowiekiem ale mam słabość do architektury i sztuki sakralnej. Wokół Cerkwi Świętego Sawy jakiś remont, wymiana nawierzchni, lekki nieporządek. Inaczej zapamiętałem to miejsce przed latu. W 2011 roku wszystko wokół wyglądało pięknie, w środku jednak świeciły gołe ściany. Jakim szokiem była wizyta w 2022 roku.
Świątynia ta zaliczana jest do największych cerkwi na świecie i jest najbardziej rozpoznawalnym budynkiem w Belgradzie. Wzorowana była na stambulskiej, słynnej świątyni Hagia Sofia. Dlaczego wspominam o prawosławnej świątyni w środku rozważań politycznych? Jest to bowiem jeden z przykładów, że relacje serbsko-rosyjskie to coś więcej aniżeli tylko wymiana gospodarcza.
Inicjatywa wykonania mozaikowej dekoracji wewnątrz kopuły możliwa była dzięki darowiźnie Federacji Rosyjskiej, natomiast większa część mozaiki była sukcesywnie finansowana przez samą Serbię.




Władimir Putin odwiedził cerkiew w styczniu 2019 roku i zapowiedział, że państwo rosyjskie sfinansuje część pozostałych prac w okładzinie mozaiki. Po przekształceniu stambulskiej bazyliki Hagia Sophia w meczet w lipcu 2020 r. Patriarcha Serbii Irinej i prezydent Serbii Aleksandar Vučić w sierpniu 2020 r. wyrazili życzenie, aby Kościół św. Sawy symbolicznie zastąpił Hagię Sophię jako „Nowa Hagia Sophia”.
Neutralność Belgradu wobec potężnych bloków Zachodu i Wschodu to trudny orzech do zgryzienia. Z jednej strony Serbia potrzebuje europejskich pieniędzy, inwestycji, turystów, z drugiej, nie może porzucić słowiańskiej, prawosławnej lojalności wobec Moskwy.
Serbia potrzebuje wsparcia dyplomatycznego Kremla w sprawie Kosowa (Kosowo to Serbia – zobaczymy takie napisy wszędzie w Belgradzie i w drodze do niego). Gospodarcza stabilność opiera się na tanich dostawach rosyjskiego gazu i innych produktów. Jak pokazał niedawny sondaż ECFR, 54% obywateli Serbii postrzega Rosję jako sojusznika, a 95% postrzega ją jako sojusznika lub niezbędnego partnera. Chociaż Unia Europejska pozostaje największym dostawcą pomocy finansowej dla Serbii, tylko 11% obywateli Serbii uważa UE za sojusznika. W głębi serc i w pamięci wielu żywa jest także pamięć o upokorzeniu, jakie kraj doznał od Zachodu i NATO w czasie wojny bałkańskiej na początku lat 90.
Tuż przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie, cały świat coraz częściej mówił, że na Bałkanach (w Bośni) tli się kolejny konflikt, który może podpalić cały kontynent a w którym Serbowie znów staliby się stroną konfliktu. Kontynent zapłonął jednak w innym punkcie, w Ukrainie, i choć Rosja robić będzie wszystko, aby dalej rozgrywać Bałkany, można liczyć na to, że odpowiedź Zachodu na agresję, jaką widać w ostatnim miesiącu, zniechęci region do kolejnego konfliktu.
Nad Belgradem powoli zachodzi słońce. Wspaniale jest móc na chwilę opuścić Polskę. W czasie, gdy wiosna ledwo u nas startuje, na Bałkanach wybucha z całą mocą – kwitnące kwiaty i drzewa sprawiają, że powietrze dosłownie pachnie. Czuć atmosferę znoszonych restrykcji, ludzie ponownie ruszają na ulice, wszędzie pełno mieszkańców oraz dziwnej mieszanki turystów z najdziwniejszych miejsc świata.

Zastanawiam się, czy dla Polaków Serbia mogłaby się stać interesującym kierunkiem podróży. Nie mówię o kilku moich znajomych z bańki podróżniczej, którzy powiedzą, że tak, oczywiście. Nie mówię o kilku pasjonatach Bałkanów jako całości. Mówię o masowym turyście.
W jednym z pandemicznych sezonów letnich Polacy uratowali chorwacki sektor turystyczny. Przyjechało ich tam milion. Jeśli spojrzymy na statystyki z 2020 roku i zobaczymy, że Polski w ogóle nie ma na liście 15 głównych nacji przyjeżdżających do Serbii zaś ostatnia pozycja – Francja – to 10,000 osób, to możemy sobie porównać: kiedy do Chorwacji przyjechało milion Polaków, nie wiemy czy do Serbii dotarło ich chociażby 1 procent z tej liczby, która dotarła do sąsiadów.
Skoro do Serbii dociera tak mało naszych rodaków, czy warto pochylić się nad tym, co dokładnie zastaniemy na miejscu, chociażby w takim Belgradzie? Warto, skoro temat został już otwarty, dlaczego nie. Czy myślę, że Polacy zakochają się w Belgradzie i w Serbii? Myślę, że nie. Stolica kraju to miejsce, powiedzmy, „dla koneserów” zaś w powszechnej opinii wszystkie kraje wokół dla polskiego konsumenta podróży są ciekawsze.
Jednak w najbliższym czasie to nie to zdecyduje o polskim wyborze, a raczej braku wyboru tego kraju jako celu podróży. Zdecydują polskie sympatie i antypatie. Dziś zaś, każde miejsce, każdy punkt, każdy towar i marka, która nie opowie się przeciw Moskwie, polskiej sympatii nie uzyska.
Szkoda jedynie tych, którzy niczemu nie zawinili, bo – jak we wszystkich miejscach – tak i w Belgradzie poznamy wielu dobrych ludzi. Oni także zapłacą cenę putinowskiego szaleństwa w Europie.
0 komentarzy dotyczących “Belgrad. Stolica Serbii, miasto i kraj na rozdrożu”