Site icon Wojażer

Kiedy tracisz świat z pola widzenia. Trudna lekcja pokory

Dwa tygodnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem okres w blogowym życiu, kiedy nie napisałem nic przez dwa tygodnie. W gruncie rzeczy nawet nie dwa tygodnie, ale piętnaście dni. Pół miesiąca ciszy. I mógłbym tak sobie milczeć i milczeć w nieskończoność i nie powiedzieć nic, nie podzielić się nawet słowem. Czy zrobiłoby to jakąś różnicę? Nie wiem.

Dziesiąty rok intensywnego poznawania świata miał być czasem na wskroś wspaniałym. Nie tylko zaplanowałem podróże, spotkania, cele, które chciałbym osiągnąć, ale także postanowiłem wraz z Magdaleną zrobić pewien wielki krok w naszym życiu i przenieść się do domu. Wszystko w roku siedemnastym dwudziestego pierwszego wieku miało być idealne, ale jedyne, co nabrało takowego kształtu w pierwszych miesiącach to idealna katastrofa. Nie zrozumcie mnie źle – mało jest osób o tak pozytywnym nastawieniu do rzeczywistości, optymistów, którzy biorą życie na poważnie, ale z uśmiechem, którzy mają nadzieję na najlepsze, ale przy okazji szykują się na najgorsze. Tak mi się przynajmniej wydawało, tak myślałem, gdy planowałem wszystko od A do Z i często w najmniejszym szczególe.

Aż przyszła chwila, która dała mi lekcję pokory i przewróciła nasz świat do góry nogami.

To był wieczór, gdy po długim i intensywnym czasie usiadłem z butelką wina przy klawiaturze i postanowiłem napisać dla Was tekst o tym, jak pięknie czułem się słuchając w Lizbonie fado. Noc z czwartego na piąty lutego, która odmieniła moje życie. Chwilę wcześniej spotkałem się ze Zviadem, który właśnie otworzył swoją nową restaurację, poplotkowaliśmy odrobinę o jego podróży do Tbilisi, o planach na przyszłość, o życiu w Polsce i o jedzeniu. Gdy rozmawialiśmy, cierpliwie towarzyszył nam mój najbardziej genialny kompany, Harvey, nasz buldog francuski, stworzenie, które towarzyszyło nam z Magdaleną we wszystkich najpiękniejszych i najcięższych momentach naszego życia. Wszystko zdawało się być jak zawsze, lecz w nocy okazać się miało, że życie to jedna, wielka, nieodgadniona zagadka, która płata figle wszystkim, bez wyjątku.

Tej nocy, gdy obudził się po długiej, spowodowanej spacerem drzemce, okazało się, że Harvey całkowicie stracił wzrok.

Jedna z najgorszych nocy w moim życiu podniosła mój poziom adrenaliny do takiego poziomu, że zdawałem się dysponować ilością energii, o której posiadanie, nie mogłem siebie podejrzewać.

Jak pies może nagle stracić wzrok? – pytali wszyscy, gdy powiedziałem, co się stało – jak to zauważyłeś? Gwarantuję Wam, nie jest to sztuka wybitnie trudna. Gdy nagle Wasz ukochany kompan, którego zachowania znacie na wylot, budzi się absolutnie spanikowany, trzyma się kurczowo podłogi, nie wie co się dzieje, wręcz płacze na swój psi sposób, wiesz, że coś jest nie tak. Latarka wylądowała w moich dłoniach po kilku sekundach i szybkie badanie potwierdziło to, czego przeraziłem się w pierwszej chwili – nie widzi. Zero reakcji źrenic, oczy nabrzmiałe, okropny strach w pustym wzroku. Po chwili zadzwoniłem do Magdaleny, która pracowała na drugim końcu Polski i w za nadto suchym tonie stwierdziłem – Nasz pies stracił wzrok.

Pies jak pies – powiedzą jedni – ale dla ludzi, którzy są psiarzami to coś więcej aniżeli żywy mebel w domu. To przyjaciel. To przede wszystkim jednak byt, który rodzi w człowieku bezwarunkową miłość, ponieważ nic w zasadzie nie jest w stanie ci dać, a całkowicie polega na tobie i tym, czy zaopiekujesz się nim, czy nie. Sytuacja, w której życie postanowiło mnie, nas, postawić, byłaby zrozumiała, gdyby miał lat dziesięć, ale nie w szczycie młodości, w wieku niecałych trzech lat, w szczycie kondycji i radości życia.

Po chwilowym załamaniu postanowiłem poruszyć niebo i ziemię, aby pomóc mu z tego wyjść.

Niedziela rano. Po godzinie snu, w który wpadłem nie kontrolując już swojego zmęczenia, obudziłem się i zauważyłem, że Harvey stoi dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał, gdy opadłem z sił. Skok adrenaliny, telefon w dłoń, rozmowa z Magdaleną, plan działania. Chwilę później, z pomocą naszej przyjaciółki, jechaliśmy do naszego weterynarza, który potwierdził tylko to, co już wiedziałem. Tylko jedno miejsce – usłyszałem wtedy – jest Wam w stanie pomóc. Klinika Retina w Krakowie, tutaj macie skierowanie. 

Klinika w niedzielę jest zamknięta, więc znów ruszam niebo i ziemię by jednak była otwarta i dzięki uprzejmości jednego z najlepszych specjalistów psiej okulistyki, dra Stefanowicza, popołudniu Harvey przechodzi serię badań, których konkluzja jest zaskakująca – jego oczy są zdrowe. Problem ma naturę neurologiczną. Jedyne miejsce w Polsce to Wrocław. Znów poruszam niebo i ziemię i w poniedziałek rano jestem na linii z Wrocławiem. To fakt, jedyne miejsce, i jedyna osoba w tym kraju, która naprawdę zna się na psiej neurologii, to pracujący we Wrocławiu dr Wrzosek. Termin? Pięćdziesiąt dni (!) od chwili, kiedy dzwonię.

Ponownie poruszam więc niebem i ziemią, wszystkimi kontaktami, osobami, które znamy z Magdaleną, gdy nagle słyszę magiczne słowo – czeskie Brno.

Na szczęścię dla nas okazuje się, że najlepsza (neurologiczna) klinika weterynaryjna w Europie znajduje się w czeskim Brnie.

Nie w Lizbonie, nie w Oslo, nie w Paryżu, ale w Brnie. Założona przez Szwajcara i wyposażona w najlepszej klasy sprzęt, jest uważana za miejsce numer jeden w Europie, jeśli chodzi o problemy, z którymi przyszło nam się zmierzyć. Lepsi są już tylko Amerykanie.

W czwartek rano, pięć dni po tym, co się stało, parkujemy przed wejściem do kliniki. Jak zawsze za wcześnie, w środku cholernie zimnej zimy, zmęczeni i zestresowani, odbywamy swoją pierwszą podróż 2017 roku. Wszystkie plany, wszystkie wymarzone podróże i rzeczy, które chcieliśmy robić, poszły w odstawkę. Została praca i walka.

Harvey został zabrany na wielogodzinne badania, w tym, co najważniejsze, rezonans magnetyczny mózgu, a my, wraz z naszym kolegą, ruszyliśmy do centrum Brna, aby choć przez chwilę poudawać, że życie biegnie swoim normalnym torem, że zwiedzamy, że jemy pyszne, czeskie knedle, że palimy w knajpie, jak kiedyś paliło się w Polsce. Chwile pełne uśmiechów przeplatały się z największym koszmarem oczekiwania na wiadomość – czy to coś, co go zabije, czy coś, co go nie zrani. Kilka godzin później wróciliśmy do kliniki.

Diagnoza: zapalenie nerwu wzrokowego.

Nie jesteście pierwsi i nie jesteście ostatni – mówi do nas dr Ales Tomek, świetny specjalista światowej klasy – badamy to od dziesięcioleci, ale nie znamy żadnych, potwierdzonych i jednoznacznych przyczyn tego zjawiska, szczególnie, gdy mamy do czynienia z nagłą utratą wzroku, z godziny na godzinę. Brak jest jakichkolwiek predyspozycji rasowych czy wiekowych. Płeć również nie odgrywa tutaj żadnej znaczącej roli. Na to schorzenie narażone są wszystkie zwierzęta, nawet takie okazy zdrowia jak ten buldog francuski. Szanse na wyjście to 50%, leczenie farmakologiczne, sterydowe. 

Głównym celem przyjechania do Brna było zdefiniowanie problemu, co wymagało wykonania rezonansu magnetycznego mózgu. Wykazał on małe, białe plamki na nerwie wzrokowym, które ukazują wspomniane wcześniej zapalenie. Pobrany płyn mózgowo-rdzeniowy wykluczył inne problemy i zagrożenie życia. Czescy lekarze przepisali niezwykle dużą dawkę startową sterydu, co praktycznie nie jest stosowane w Polsce (dla przykładu: 40 mg sterydu na dzień zamiast 15 mg, które przepisuje się w Polsce), wierząc, że mniejszym złem zwalczy się większe zło.

Tak właśnie, 9 lutego tego roku, ruszaliśmy na batalię z czymś, czego w naszym życiu nie zaplanowaliśmy.

W następnych tygodniach od wizyty w Brnie działałem trochę jak człowiek pod wpływem mocnych stymulantów. Skupiony na walce z przypadłością Harveya, pracowałem jednocześnie jak szalony, pisałem teksty jeden za drugim, kontaktowałem się z Magdaleną, która pracowała na wyjazdach, spotykałem ludzi, spałem niewiele, miałem wrażenie, że wstąpiła we mnie siła, jakiej nie miałem nigdy.

Jeszcze większego motywacyjnego kopniaka dała mi nominacja do Nagrody National Geographic Traveler w kategorii Podróżnik Online, o której dowiedziałem się w Walentynki, samotnie obchodząc znienawidzone przeze mnie święto, gdyż (na co absolutnie nie narzekam), moja ukochana małżonka wizytowała kolejne, ciekawe regiony Polski. Wszystko zdawało się absolutnie pod kontrolą, aż siła znikła.

Ta siła opadła całkowicie 26 lutego, gdy napisałem ostatni tekst.

W pewnej chwili życia dochodzi się do przełomowego momentu, gdy człowiek wkracza w progi swojego mieszkania i opada z sił na ziemię niczym kłoda ściętego drzewa. Tak czułem się tego dnia, gdy wróciłem z otwarcia restauracji mojego przyjaciela, napisałem o tym tekst, spojrzałem na swojego ślepego kompana i zasnąłem. Spałem przez kilkanaście godzin.

Gdy się obudziłem, przez dwa ostatnie dni lutego, myślałem tylko o tym, jak głupi byłem planując całe swoje życie i żyjąc w przekonaniu, że wszystko da się przewidzieć. Musiało minąć owe piętnaście dni ciszy, odrobinę czytania przy winie, dużo pracy zawodowej, jeden wypadek komunikacyjny, który zaliczyłem tłukąc połowę swojego ciała, aby zrozumieć, że powoli czas wracać do świata blogowo-żywych.

A Harvey? Przez ostatnie dni jego oczy, w wyniku wysokich dawek sterydów, zaczynały reagować na światło. Źrenice zmniejszały się w kontakcie ze światłem słonecznym oraz latarką, choć trudno było stwierdzić jednoznacznie, czy widzi, czy też nie. Stwierdziliśmy to w minioną sobotę. Jak? Oślepł ponownie. Powtórka z „rozrywki” – zero reakcji oczu, panika, obijanie się o rzeczy. Walka trwa, w koordynacji z czeskimi lekarzami, mamy wielką nadzieję i wiarę, że ją wygra. A jeśli to się uda, obiecuję, że wybiorę się do Brna i napiszę relację z miasta, jakiej jeszcze nie napisałem. I wypiję wódkę z czeskimi lekarzami.

Po piętnastu dniach ciszy i braku autorskiej aktywności, myślę, że czas wrócić, gdyż mało rzeczy relaksuje, i cieszy mnie tak, jak pisanie. Pisanie dla Was.

Pies stracił wzrok. Informacje praktyczne

Mało to podróżnicze, ale z doświadczenia wiem, jak wiele wysiłku wymaga skompletowanie informacji. Dlatego dla wszystkich tych, którzy znajdą się w sytuacji takiej jak my, zostawiam te namiary:

Update / maj 2017:

1 maja 2017 roku zakończyliśmy terapię sterydową. Przez miesiąc do tego dnia oczy Harveya przejawiały normalne reakcje, jak przed chorobą. Przez minione dni od 1 maja obserwowaliśmy, czy nic się nie stanie po zakończeniu leczenia. Nie stało się nic, Harvey miewa się dobrze, co najważniejsze, widzi.

Update / wrzesień 2017

Od końca sierpnia coś zaczęło się dziać zupełnie niepokojącego. Dziwne napady, ataki, utraty stabilności, bywały dni dobre i bywały dni tragiczne. Walczyliśmy, a najbardziej walczył on. Przegrał.

19 września, mając 3,5 roku, Harvey odszedł za tęczowy most pozostawiając nas w tęsknocie, o której trudno nawet pisać.

 

Exit mobile version