Site icon Wojażer

Armenia, Jezioro Sewan. Na granicy życia i śmierci

Wiosna roku 2012 była momentem świętowania dla urzędników państwowych z Erywania.

Wraz z topniejącymi śniegami z roztaczających się wokół gór Kaukazu Południowego, poziom wody wzniósł się do poziomu nienotowanego od pięćdziesięciu lat, gdy wielkie projekty melioracyjne Związku Radzieckiego, zmieniły na dobre to, co natura wykreowała na całym obszarze Eurazji przez tysiące minionych lat. Podobnie jak miało to miejsce z karłowatym już Jeziorem Aralskim, tak samo w przypadku Jeziora Sewan, jego los zdawał się przesądzony, gdy stalinowska planistyka hydrologiczna wkroczyła na Zakaukazie z wielkim projektem nawadniania nieurodzajnych ziem znajdujących się bliżej Erywania. Choć stalinowska fantazja nie posunęła się w Armenii tak bardzo jak na terenie Azji Środkowej, gdzie obszar jeziora Aralskiego stał się karykaturą samego siebie, pozostawiła ona w Armenii pewną mentalną pustkę w podejściu do spraw środowiska naturalnego.

Jezioro Sewan to jedna z największych atrakcji Armenii. To jednocześnie kraina, która jeśli nie opowiada, to ukazuję bolesną prawdę o porzuconym i pustym, choć pięknym kraju.

Jezioro Sewan

Położone w górach, jezioro Sevan jest nie tylko największym zbiornikiem Armenii, ale także całego Kaukazu. Zalicza się je także do jednych z najwyżej położonych jezior na świecie. Położone jest na wysokości 1900 metrów nad poziomem morza a jego obszar to około 5000 kilometrów kwadratowych. Samo jezioro zajmuje powierzchnię 940 kilometrów kwadratowych. Niespełna sześćdziesiąt kilometrów podróży ze stolicy Armenii, Erywania, przenosi podróżnych w świat pełen ujmujących widoków. Te, oglądane przez chwilę z szyb wycieczkowych busów i utrwalone na sprzedawanych na straganach pocztówkach, ukazują obrazy niczym z rajskiej krainy. Tak Sewan, jak i cała Armenia, to jednak miejsce dalekie od idealistycznych obrazów. Jak każde miejsce w tym pięknym kraju, tak i największe jego jezioro, opowiada historie trudne i mało turystyczne.

Nigdzie w kraju jego rozkład i nieład nie są tak widoczne, jak właśnie nad jeziorem, które stanowi jeden z (tylko) dwóch rezerwatów przyrody tego kraju. Wody, które ponownie wznoszą się do wyższego poziomu, powoli zmywają porzucone domy, w których nikt już nie mieszka. Nikt też nie łowi ryb z niegdyś pełnego życia jeziora, które pewnego dnia straciło swoją życiodajną moc i sprawiło, że rybacy wyjechali do Rosji. I nigdy już nie wrócili.

Pojawiły się za to hotele i bary oraz wszelka infrastruktura turystyczna, która bez pardonu traktuje niegdyś dziki i ujmujący obszar natury.

Jedynym miejscem, które zdaje się opierać szaleństwom historii i zmian w ekosystemie, zdaje się być niewielki, malowniczo położony, klasztor – Sevanavank. Ale czy na pewno?

Klasztor Sevanavank

W tym miejscu rozpoczynają się wycieczki wszystkich tych, którzy przybywają z Erywania. Kościoły Sevanavank położone na wzgórzach i dominujące nad coraz bardziej rozwijającą się turystyczną infrastrukturą, zdają się stać dokładnie tam, gdzie powinny. Jednak wszystko, co wokół nich widać kiedyś, dziesięciolecia wcześniej, przykrywała tafla jeziora. Od 1933 do 1962 poziom jeziora spadł o nieprawdopodobne dwadzieścia metrów umieszczając, niegdyś położone na wyspach kościoły, powyżej okolicy.

Jak mówią inskrypcje w jednym z kościołów, ufundowane one zostały przez księżniczkę Mariam w 874 roku, gdy ziemie Armenii walczyły o wyzwolenie spod panowania arabskiego. Przeznaczenie tego klasztoru położonego w niedostępnym obszarze oraz na wyspie, samo w sobie jest niezwykle ciekawe. Przebywali w nim mnisi z Eczmiadzyna, ormiańskiego „watykanu’, którzy zgrzeszyli i w tym miejscu odbywali swoją pokutę.

Ze wzgórz, na których znajdują się zabudowania klasztorne jak na dłoni widać to, co wydarzyło się tutaj na przełomie ostatnich dziesięcioleci. Zmiany w naturze, które wyrugowały stałych mieszkańców, przybycie dzikich osadników budujących swoje niedokończone domy tuż po upadku ZSRR, w końcu eksodus ostatnich tych, którzy nie dali wiary, że w tym miejscu można zbudować życie.

Jedyne życie, które tutaj dociera to uciekający przed upałem w stolicy Ormianie oraz zagraniczni turyści zwodzeni opowieściami o turkusowej wodzie jeziora.

Sewan to piękna kraina, z której wieje przejmujący smutek.

Chaczkary w miejscowości Noratus

O ile nad jezioro Sewan życie dociera falami turystów zewnętrznych i wewnętrznych, o tyle Noratus to kraina wymarła. Podążając wzdłuż zachodniego brzegu jeziora po drogach nadgryzionych zębem czasu, dociera się do miejscowości Noratus, kiedyś miejsca pełnego życia, współcześnie grobowca dawnej gospodarki połowowej Armenii. Dziś jedyni, którzy tutaj docierają to turyści, którzy w okresie letnim odwiedzają jeden z największych obszarów, gdzie podziwiać można armeńskie chaczkary – rzeźbione w kamieniu tablice grobowe. Jedyne dusze, które ich witają to starsze kobiety z wioski, które plątają się między nimi raz po raz wyciągając ręce po pomoc. Finansową pomoc.

Na cmentarzu znajduje się około tysiąca chaczkarów, wiele z nich mających po kilkaset lat. Każdy kamień ozdobiony jest różnymi stylami zaś ozdoby nie są powtarzane. Jeden z najstarszych chaczkarów przedstawia scenę ślubu, podczas którego nastąpiła zbiorowa rzeź, gdy nieprzyjaciel najechał wioskę. Można także zasłyszeć opowiadaną od wieków historię o tym, jak podczas inwazji Tamerlana, wszystkie kamienie ubrano w hełmy i postawiono przy nich miecze. Armia najeźdźcy myśląc, że to ogromna ilość niebojących się niczego, gotowych do walki żołnierzy, wycofała się.

Współcześnie z Noratusa wycofało się nawet życie.

 

Taka bywa właśnie Armenia – piękna, jak całe Zakaukazie, pełna malowniczych krajobrazów, usiana niezwykłą historią i porzuconymi między majestatyczną naturą, perłami architektury, a przy tym momentami bardzo samotna, czasami sprawiająca wrażenie opustoszałej, zastanej w czasie, nie mogącej zrobić kroku na przód.

Chcesz zrozumieć bardziej Armenię. Koniecznie przeczytaj ten tekst.

Exit mobile version