Site icon Wojażer

Rodzina w rozjazdach. Historie prywatne

Processed with VSCOcam with e1 preset

We wtorek wylatuję do Niemiec. Nie miałem tego kierunku w planach na ten rok, wpadł zupełnie niespodziewanie, choć trochę się na to zanosiło. Taki rodzinny czas, z Magdaleną, z mamą, i co chyba najważniejsze, z Joanną, siostrą moją. Lecimy na trzeci w naszej rodzinie ślub zagraniczny, nie mój, lecz Asi właśnie, mojej młodszej siostry. Nasza mama, jeśliby spojrzeć kilka lat wstecz, chyba nie spodziewała się, że jej dzieci zrobią wszystko na opak, inaczej, bez szacunku do tradycji polskiej, od wieków uświęconej. Z jej perspektywy nasze wybory mogły zdawać się czymś dziwnym, wszystko wskazuje jednak na to, że stan rzeczy, taki jaki jest, w większej lub mniejszej mierze, zaakceptowała. Wiele się przez ostatnich kilkanaście lat zmieniło. Zmienili się ludzie, zmieniła się Europa i zmieniła się Polska. Żyjemy w czasach, o których piętnaście lat temu nie mogłem nawet marzyć, szczególnie, gdy zbierałem borówki zarabiając na swoje wakacyjne wydatki.

Piętnaście lat temu spacerowałem z siostrą w niedzielne popołudnie. Przyjemne słońce, spokojny krajobraz podkrakowskich dolinek, prosta droga do malowniczego kościoła na wzgórzu w Morawicy. Zagadywałem do niej po niemiecku, podekscytowany faktem, iż tak dobrze idzie mi nauka. Był to czas, gdy chyba lepiej mówiłem w języku naszych zachodnich sąsiadów, niż po angielsku, lingua franca naszych czasów. Nienawidziła niemieckiego, irytowała się przy pierwszym słowie, które wypowiadałem. Denerwowała się i powtarzała, że nie będzie się go uczyć, że okropny jest i żebym przestał w końcu, na litość boską.

Kilka lat później skończyła germanistykę w Krakowie.

Siedem lat temu, po roku pobytu w Chinach, powoli pakowałem swój azjatycki dobytek. Opatulone w ubrania czarki, czajniczki i inne sprzęty służące do chińskiej ceremonii parzenia herbaty były moim największym skarbem i najlepszą pamiątką po pięknych czasach, po pierwszej i jedynej mojej emigracji, po pierwszym kraju, do którego wyjechałem w życiu. Na drugiej stronie globu, w naszym podkrakowskim domu, Asia także pakowała swoje rzeczy. Najpierw był Erasmus w Niemczech, który przeciągnął się odrobinę i zafundował jej rok w najpotężniejszym kraju Europy. Wróciła tylko po to, by obronić licencjat. Potem roczna przerwa od nauki i dalszy ciąg niemieckiej przygody. Rozmawialiśmy nieraz przez Skype’a, nieraz przez maila wymienialiśmy nasze opinie. Praca, jak to na emigracji na Zachodzie, raz lepsza, raz gorsza, powodowała nieraz frustrację, ale ponad wszystko dawała jej doświadczenie tworząc z niej twardą jednostkę. Moja siostra zawsze była twarda i uparta. Nie wracaj – powiedziałem jednego dnia, nie dlatego, że byłem zimnym, egoistycznym draniem, ale z czystej pragmatycznej kalkulacji – Niemcy to Niemcy, nie będzie Ci tam źle. Nie wróciła, choć przez chwilę chciała.

Cztery lata temu stała przed wyborem, a ja coraz bardziej byłem dumny z mojej małej siostry. Uniwersytet Humboldta w Berlinie, najlepszy w kraju, albo Uniwersytet w Rostock. Dostała się do obu, ale wybrała ten drugi. Poszła za głosem serca. A serce podarowała Johannesowi, najfajniejszemu Niemcowi, jakiego można sobie wyobrazić. Drugą połowę siebie podarowała Radio Lohro, lokalnej rozgłośni radiowej w Rostock, w której z pasją przepracowała sporo czasu. Życie nad niemieckim Bałtykiem zrobiło z niej jeszcze mocniejszą jednostkę. W porównaniu do przyjemnego, uniwersyteckiego Bielefeld, gdzie spędziła rok, Rostock to szkoła życia – wiatry zrzucające człowieka z roweru, deszcz, który potrafi padać poziomo, wilgotne powietrze, które sprawia, że każde inne miejsce na ziemi wydaje się być oazą ciepła, hartowały ją jeszcze bardziej. Ale to właśnie tam, w Rostock poznała mężczyznę swojego życia, Niemca na wskroś polskiego, choć niemającego żadnych polskich korzeni, zdystansowanego do świata, żartobliwego, śmiesznego, a przy tym cholernie inteligentnego. Przez ostatnie lata spotykaliśmy się, jak to bywa w rodzinach rozrzuconych po świecie, od czasu do czasu. Święta, ważne imprezy, wspólne wakacje. Nieczęsto o niej wspominałem, ale jest ważną częścią mojego życia, jedną z tych trzech najważniejszych kobiet mojego życia, moją małą siostrą. Jest też pierwszą osobą w rodzinie, a rodzinę mamy niemałą, z zagranicznym dyplomem magistra.

Kilka miesięcy temu przyszła wieść o kolejnych zmianach. Przeprowadzka do Oregonu, na zachodnie wybrzeże USA, to dla mojej siostry i dla Johannesa, kolejny krok w ich karierach, tak zawodowych jak i naukowych. Pomimo tego, że żyjemy w czasach skróconego dystansu i łatwego kontaktu, jest to wyjazd w miejsce dalekie, tak dalekie, że mam nadzieję, iż dane nam będzie odwiedzić ich choć raz, bo nie wiem, czy pozwolimy sobie na więcej.

Mamy za sobą kawał pięknych chwil, więc mam nadzieję, że i nowa przygoda, nowe miejsce, nowy kraj, przyniosą nam kolejne możliwości spotkania i wspólnego poznawania świata. A trochę go już razem poznaliśmy. Joanna nie prowadzi życia publicznego, ale jak przystało na siostrę Wojażera, zwiedza świat równie intensywnie, fotografuje go, poznaje ludzi, zapamiętuje ich historie. Jest w tym dobra, bo też pracując w ostatnich latach z ludźmi pochodzącymi z wielu krajów świata, którzy postanowili w Niemczech znaleźć lepsze życie, dołożyła swoją cegiełkę do projektu czynienia świata lepszym miejscem. Podobnie jak robiła to w Gruzji, gdzie pracowała w organizacji walczącej o prawa kobiet i odwiedzała obozy uchodźców, uciekinierów po ostatniej, pięciodniowej wojnie rosyjsko-gruzińskiej. To do niej polecieliśmy w styczniu 2013 roku, rozpoczynając tym samym naszą, wojażerową przygodę z Gruzją. W Tbilisi poznaliśmy masę wspaniałych osób, w tym Zviada, który mieszka obecnie niedaleko nas, w Polsce, pod Krakowem, i jest dobrym przyjacielem rodziny. Kilka miesięcy później wspinaliśmy się razem z siostrą w przepięknej gruzińskiej Swanetii, zaś pół roku później przejechaliśmy wspólnie z nią, Johannesem i przyjaciółmi z Warszawy, kilka miejsc z Azji: Singapur, Malezję, Kambodżę i Tajlandię. Wspomnienia tych, i wielu mniejszych, wyjazdów, zawsze będą częścią moich najwspanialszych chwil w życiu.

Lecimy więc do Niemiec, do Rostock, w którym ostatnio byliśmy równo trzy lata temu, na tydzień nad niemieckim Bałtykiem. Będzie ślub, będzie pożegnalna impreza i będą małe wycieczki. I to właśnie Niemcom chciałbym poświęcić następną historię, już wkrótce, za kilka dni.

A Wy, gdzie macie swoich Braci i swoje Siostry? Do jakich zakątków świata dotarli i gdzie pozostali?

Exit mobile version