Site icon Wojażer

Dlaczego warto podróżować z kimś, czyli o pięknie moich podróży z Magdaleną

Zima – miesiąc przemyśleń. To chyba przez tę aurę krakowską, wielce niesprzyjającą, przez ten fakt, iż nie wolno wychodzić, bo smog nas zabije, i przez to, że tylko czekam na kolejną, ostatnią już w tym roku podróż poza kraj. Siadam więc wieczorami w domu i myślę, a gdy coś wymyślę, zaczynam pisać.

Nie tylko przyznałem się ostatnio do tego, iż mam predyspozycję do uzależnienia od podróży, ale także zdałem sobie sprawę z tego, że bywam czasem małym egocentrykiem. Wszystko ja, ja i tylko ja. Tak jakbym podróżował zupełnie sam przez te wszystkie lata i zupełnie sam wszystkiego doświadczał. A przecież nie jest to prawdą. W większości przypadków, poza może kilkoma samotnymi wypadami, w świat wyruszam z kimś. Ten ktoś mógłby być drugim autorem tego bloga, mógłby przynosić Wam zupełnie inne, równie ciekawe obserwacje, mógłby mnie krytykować za takie, a nie inne opisywanie rzeczywistości, jednak tego nie robi. Bo ten ktoś jest osobą skromną i nielubiącą wychodzić na scenę. To swoista szara eminencja tej strony, która jednakże przewija się przez prawie wszystkie opowiadane przeze mnie historie.

Tym kimś, o kim dziś myślę i piszę, jest Magdalena, moja żona.

Kilka lat temu do Polski zawitało lato, które zapamiętałem jako niezwykle gorące i słoneczne, po prostu idealne. Po kilku miesiącach ciągłej pracy myślałem wtedy tylko o tym, by uciec gdzieś oczyścić umysł i opalić ciało. Padło na Ukrainę, miejsce wtedy sielskie i przewidywalne, choć pełne wschodniego polotu. I  tego właśnie ciepłego, słonecznego lata, zaledwie kilka miesięcy po tym, jak się poznaliśmy, postanowiłem, iż na wakacje pojadę sam! Bo przecież wiele rzeczy do tej pory robiłem sam i nie myślałem jeszcze w liczbie mnogiej. Ten dzień. Pociąg do Odessy już stał na peronie. Odprowadziła mnie pod sam wagon, pocałowała, pomachała. Nie wyglądała na nieszczęśliwą, tak przynajmniej wtedy myślałem. Przejechałem kawał kraju, jednak gdy już byłem we Lwowie, stwierdziłem, że może ją zaskoczę i wrócę wcześniej do domu. Wróciłem, zaskoczyłem, a jakiś czas potem dowiedziałem się, że tego dnia na dworcu miała przy sobie paszport i była gotowa w każdej chwili wsiąść do pociągu i ruszyć ze mną w pierwsze wspólne wakacje. Wakacje, których wtedy nie potrafiłem zorganizować dla nas, bo myślałem tylko o sobie.

Więcej tego błędu nie powtórzyłem. I tak od kilku lat, jedynie z małymi wyjątkami, które uzgadniamy wspólnie, przemierzamy razem ten cały nasz interesujący świat. Każde z nas jest totalnie inne i każde odpowiada za coś zupełnie innego. Jest wiele prawdy w tym, że przeciwności się przyciągają, a pary się wzajemnie dopełniają. Ona – nerwowa, impulsywna, pełna życia, otwarta, pełna improwizacji. Ja – flegmatyczny, opanowany, wiecznie zorganizowany i zaplanowany. Gdy podróżujemy razem, każde z nas przejmuje odpowiednie role i zadania. Ja organizuję wszelkie sprawy techniczne: przejazdy, noclegi, loty, zwiedzanie. Na miejscu jestem jak chodząca Wikipedia. Ona czasami zapomina, gdzie leci za tydzień, ale gdy dotrze na miejsce, zawsze zwróci uwagę na coś, czego ja nawet nie zauważę.

Ponad wszystko jednak, Magdalena przejawia niesamowity talent do przyciągania ludzi. Chyba przy nikim w swoim życiu nie wyzbyłem się swojej aspołeczności tak, jak przy niej. Może i zwierzęciem towarzyskim nie jestem, ale odkąd ją znam, wśród ludzi przebywać lubię. Do tej pory pamiętam, jak podczas naszej pierwszej wspólnej podróży, gdy przemierzaliśmy wąskie uliczki marokańskiego Fezu, Magdalena zauważyła nieco zagubionego i niewyglądającego najlepiej podróżnika z Zachodu. Zagadała ot tak po prostu. Po chwili wiedzieliśmy, że czymś się zatruł, przeszliśmy się z nim do hotelu, a Magdalena od razu podała mu niezbędne leki. No właśnie, bo moja ukochana małżonka w innym wcieleniu musiała być farmaceutą albo przynajmniej magikiem. Uwielbia leki i wie o nich prawie wszystko, co zresztą często ratuje niejednemu życie. Uratowały Edwarda, z którym jakoś tak się stało, że pozostajemy w kontakcie. Przez lata wymienialiśmy się mailami, aż w końcu w zeszłym roku ponownie spotkaliśmy się – najpierw w Polsce, potem w Lizbonie, a wkrótce być może na Islandii. Choć na co dzień jest daleko, stał się dalekim przyjacielem rodziny.

Nie mogę też pominąć pewnej kwestii technicznej. W stopce bloga piszę, że zdjęcia zamieszczane na nim są własnością autora. A powinno być de facto własnością „autorów”. Prawie zawsze podróżujemy z dwoma aparatami. Magdalena dzielnie nosi na szyi lustrzankę Nikona, podczas gdy ja fotografuję wyglądającym na analoga aparatem Fujifilm X100, za którym ona nie za bardzo przepada. Gdy wracamy i zgrywamy zdjęcia na komputer, okazuje się, jak bardzo różne sprawy przyciągają naszą uwagę. Ja kieruję obiektyw na rzeczy martwe, na architekturę, na zabytki, na piękne widoczki i pocztówkowe ujęcia. Magdalena spogląda w stronę człowieka, w stronę mieszkańców, obserwuje ich radości i smutki, a czasami po prostu fotografuje tę brzydszą stronę odwiedzanych przez nas miejsc. Wiele pięknych zdjęć na blogu to po prostu jej dzieło.

Kiedyś zasłyszałem lub też przeczytałem opinię, iż prawdziwe podróżowanie realizuje się tylko w pojedynkę. Niby tak, ale jeśli podróżowanie jest równie przyjemne jak seks lub jedzenie w restauracji, to wiadomo – samemu to nie to samo!

Jest kilka powodów, dlaczego jeżdżenie razem jest dla mnie lepsze od jeżdżenia w pojedynkę.

1. Podróże cementują związki (lub je rozwalają) – jeśli przeżyjecie ze sobą podróże, przeżyjecie wszystko

Podróżowanie ma to do siebie, że stanowi niesamowity test relacji międzyludzkich. Zagrożenia związane z wyjazdami z przyjaciółmi to temat osobny, ale w związku jest podobnie. Albo się umocni, albo się rozpadnie. Przeszedłem przez oba etapy. W przeszłości rozpadł się jeden związek, gdyż w podróżniczo-emigracyjnej rzeczywistości okazało się, że nie jesteśmy najwidoczniej takimi ludźmi, za jakich się uważaliśmy. Dla odmiany, z Magdaleną nasz związek w podróżach się umocnił. Nie tylko dlatego, że podczas wyjazdów jestem lepszym człowiekiem aniżeli w życiu osobistym, ale także dlatego, że wyjazdy to czas dla nas samych, czas, kiedy możemy ze sobą długo porozmawiać i nikt nam nie przeszkadza.

2. Poznanie przyzwyczajeń i zachowań partnera

W życiu związkowo-randkowym ludzie projektują siebie. Pokazują drugiej połówce to, co chcą, aby ona zobaczyła. Dopiero w chwili, gdy zamieszkają razem, zaczyna się poznawanie partnera lub partnerki od tej najprawdziwszej strony. A w podróży to poznawanie wchodzi na jeszcze wyższy poziom. Obserwujemy swoich ukochanych w stresujących sytuacjach, w sytuacjach fajnych, w konfrontacji z innymi kulturami, w stosunkach z innymi ludźmi.

3. Co dwie głowy to nie jedna, ale cztery to już za dużo

Niby taka oczywistość, a jak ważna i prawdziwa. Tak w planowaniu, jak i realizowaniu ważne jest, aby dyskutować, wymieniać się pomysłami, zgadzać lub nie zgadzać się. Tak zwana burza mózgów z reguły kończy się najlepszymi rozwiązaniami.

Ta sama reguła w odniesieniu do podróżowania w grupie już nie działa. W mojej osobistej opinii, gdy jedzie się gdziekolwiek w więcej niż dwie osoby, zawsze w grupie powinien przewodzić wybrany lub samozwańczy, ale akceptowany, kierownik. Demokracja w wyjazdach się nie sprawdza, a w parze jest niemożliwa do wyegzekwowania.

4. Pamięć i współdzielenie pięknych chwil

W tym ogromnym natłoku podróży, które odbyliśmy w ostatnich latach, pojawia się jeden problem – jak to wszystko zapamiętać! Można prowadzić dzienniki, można notować większość ważnych chwil, można pisać bloga, ale zawsze coś nam z pamięci ucieknie. Szczególnie mnie. Moja kurza pamięć jest już prawie legendarna. Potrafię zapomnieć co mówiłem 10 minut temu. Na szczęście jest ze mną ktoś, kto ma pamięć absolutną. Gdy potrzebuję sobie coś przypomnieć, pytam ją. A jeśli ona nie wiem, wtedy dopiero zaczynam grzebać w notatkach, mailach i zdjęciach. Pamięć to jedno, ale wiecie, czasami po prostu miło usiąść wieczorem przy winie i powspominać te piękne, śmieszne albo nawet straszne chwile z naszych wspólnych wojaży.

5. Opieka nad drugim człowiekiem

Każde z nas zaliczyło jakiś moment słabości na wyjazdach. A to zatrucie żołądkowe, a to kontuzja nogi niepozwalająca praktycznie chodzić. Wiem, że w takich chwilach nie ma nic bardziej kojącego niż świadomość, że ktoś jest obok ciebie i po prostu ci pomoże.

7. Po co płacić za jednego, jak można zapłacić za dwóch

Może to kwestia zupełnie przyziemna w tym całym romantycznym poście, ale najzupełniej prawdziwa. Podróżowanie w dwójkę jest ekonomiczne, bo koszty dzielone są na dwie osoby. Często koszt noclegu dla jednej osoby nie różni się znacznie od ceny za dwójkę. Podobnie z jadaniem w restauracjach – będąc w Indiach czy w Chinach i wybierając się na wielką ucztę, nie da się zjeść wszystkiego samemu, nie wspominając już o tym, że na przykład w Chinach nikt nie chodzi sam na kolację do knajpy.

Najważniejsze jest jednak to, że podróżuję z Magdaleną, bo nie lubię tęsknić. Jak ktoś tęskni, to chyba bardzo kocha, prawda?

Jak widzicie, jest wiele powodów, by podróżować razem. A Wy jak lubicie podróżować? 

Exit mobile version