Site icon Wojażer

Florencja na weekend. Przewodnik na 24h w stolicy Toskanii

Wcale niemłody pociąg relacji Bolonia – Florencja powoli ruszał ze stacji centralnej. Zupełnie inaczej zapamiętałam to miasto – powiedziała Magdalena. Rzeczywiście, okolice Bologna Stazione Centrale do najbardziej eleganckich nie należą – ruch, gwar, bezdomni. Gdy pierwszy raz przylatywaliśmy do stolicy regionu Emilia Romania był już późny wieczór. Taksówka mknęła wtedy pustymi ulicami miasta, a rano obudziliśmy się w centrum niezwykle eleganckiego miasta. Tak zapamiętaliśmy Bolonię – miasto elegancji i miejsce, w którym się zaręczyliśmy. Z tymi wspomnieniami w tle, dwa tygodnie po weekendowej wizycie w Bergamo, mieliśmy ponownie spędzić weekend we Włoszech, jednak Bolonia nas nie chciała.

W takich krótkich wypadach nie chodzi o to, aby zwiedzić wszystko. Po prostu się nie da. W nich chodzi o to, żeby miło i ciekawie spędzić weekend, uciec na chwilę, zjeść dobrze, przespać się jedną noc w miejscu ładnym. Bolonia nas nie chciała, ponieważ hotele w mieście miały zawrotne, wprost kosmiczne ceny. Zapewne jakieś targi miały akurat wtedy miejsce, ale umówmy się – 600 złotych za noc w jednogwiazdkowym hotelu? Nie, dziękuję. Postanowiliśmy wyruszyć dalej. Popatrzyłem któregoś dnia na mapę i powiedziałem do Magdaleny – Florencja! W Toskanii nas jeszcze nie było!

Florencja

Pociąg regionalny rozpędzał się coraz bardziej. Mknął z zawrotną dla Polaka prędkością 160-180 kilometrów. Raz po raz wpadał do jakiegoś tunelu, by po chwili wyłonić się ponownie i przeciąć malownicze przestrzenie włoskiej prowincji. Poza naszym kilkudniowym pobytem na Sycylii, nie miałem przyjemności oglądać tego kraju z innej perspektywy niż lotnisko-auto-miasto. Próbowałem się skupić na czytaniu, ale nie mogłem. Popadłem w nostalgię i charakterystyczny nastrój, w który wpadam, gdy przylatujemy do Włoch – Boże, jak ja uwielbiam ten kraj. Minęła godzina zaledwie, jeszcze nie zdołałem się na dobre oswoić z tym, co widzę za oknem, a tu już dotarliśmy do celu – Florencja, serce Toskanii, nasza nowa miłość.

Gdy dotarliśmy na florencki dworzec główny – Santa Maria Novella, wiedzieliśmy od razu, że wkraczamy właśnie na nowy etap miłości do Włoch. Jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy naszego pobytu, a już rozmawialiśmy o tym, kiedy tutaj wrócić  na kilka dni, by pogoda była idealna, ceny nie za wysokie, i żeby można było spędzić kilka dni ma pięknej toskańskiej prowincji. Póki co spacerowaliśmy w kierunku Hotel Paris, który wybrałem na nasz 24 godzinny pobyt w tym mieście. Styl to może nie do końca mój, bo za Ludwikiem XVI nigdy nie przepadałem, ale widok na kopułę il Duomo i dosłownie kilka kroków do katedry w zupełności mnie przekonały. Docieramy na miejsce, uśmiechnięci witamy się z recepcjonistą, i od razu widzimy, że będzie problem. Cóż, sprzedali więcej niż mieli i dla nas nie ma już miejsca. Sam prowadzę hotel, więc w totalnym zrozumieniu akceptuję to, co oferują – na ich koszt taksówka zawiezie nas do czterogwiazdkowego hotelu, w którym zapłacimy tyle samo, ile zapłacilibyśmy u nich, w gwiazdkach trzech. Docieramy do Atlantic Palace, gwiazdki cztery, i choć lokalizacja była równie dobra, do tej pory zastanawiamy się za co i skąd te 4 gwiazdki im przyznano – za złote lustra? Ręcznie wykonane płytki? W Atlantic Palace zdaję sobie sprawę z tego, jak niedoceniany jest mój własny kraj. W Polsce hotele 4 gwiazdkowe to genialne, pięknie urządzone miejsca, w których cena z reguły odzwierciedla jakość. We Florencji starać się nie muszą, bo to w końcu Florencja! Internet nie musi działać, woda może się spłukiwać przez 10 minut (chrońmy środowisko!), a gazety dostarczane co rano mogą być tylko po włosku, przecież wszyscy mówią po włosku! Ale basta, przecież nie dla hotelu tutaj przyjechaliśmy, a dla miasta!

Florencja. Istna magia. Gdyby tylko nie padał ten cholerny deszcz! Bo deszczu nigdy we Włoszech nie widziałem, a tu proszę, przyszedł i nie chciał odejść. A może to po prostu pechowa data. Dokładnie rok wcześniej w tych samych datach poleciałem do Barcelony, gdzie zmokłem i zmarzłem do szpiku kości. Piętnastego listopada już nigdzie nie latam! A jednak Florencja ukazała miłosierdzie i w pierwszych godzinach naszego pobytu pozwoliła nam zobaczyć i doświadczyć to, co w niej najpiękniejsze.

Zaczęliśmy od Piazza del Duomo. Katedra florencka, baptysterium oraz wieża Giotta, tworzą razem jedną z najbardziej imponujących przestrzeni publicznych we Włoszech. Piękno bazyliki Santa Maria del Fiore jest trudne do zniesienia na początku. Oczy bolały mnie od zachwytu nad budowlą, którą rozkładaliśmy na części pierwsze, podczas zajęć ze sztuki, w czasach liceum. Magdalena żartowała, że nie dziwi ją prostota katedry w środku, skoro jest tak zdobiona na zewnątrz.

Czas mijał i z oddali widać już było ciemne chmury nadciągające ze strony Apeninów, zaś mi najbardziej zależało na zobaczeniu miasta z góry, ot taka moja pasja, by widzieć miasto w całości. Stojąc na Piazza del Duomo mamy do wyboru  dwa miejsca, z których można podziwiać niesamowitą panoramę miasta: kopuła bazyliki oraz wieża Giotta. Kupując jeden bilet za 10 euro możemy wejść do obu punktów widokowych. Pewnie bym to zrobił, jednak z powodu problemu z piętą, który we Florencji akurat wszedł na poziom totalnie nie do zniesienia, byłem jedynie w stanie wspiąć się na szczyt wieży Giotta. Pokonałem 414 schodów, by zobaczyć jedną z najpiękniejszych panoram, i by potem nie być w stanie chodzić przez resztę dnia i marzyć o lasce lub kuli. Czego się nie robi dla ukochanych czytelników.

I tak stałem z Magdaleną na szczycie, spoglądałem przed siebie i widziałem. Widziałem miasto jednorodne i spójne, miasto bogate. Najdłużej chyba jednak patrzyłem na kopułę i ludzi na szczycie, którzy pewni patrzyli na mnie. Można by tak stać i patrzeć. Nawet jeśli kogoś, jakimś cudem, nie zachwyci obraz miasta, i tak będzie patrzeć, bo kto normalny po przejściu tylu schodów zeszedłby na dół od razu!

Po zejściu z wieży wchodzimy na chwilę do katedry. Gdy kupuje się bilet na wejście na wieżę, dostaje się informację, że bilet uprawnia do wejścia także na dzwonnicę, do baptysterium oraz do katedry. Jednak wejście do katedry i tak jest darmowe. Bilet uprawnia jedynie dodatkowo do wejścia do podziemi, gdzie znajdują się pozostałości starego kościoła z czasów początku chrześcijaństwa. Można tam zobaczyć pozostałości poprzednich stylów architektonicznych bazyliki.

Po wyjściu z kościoła wkroczyliśmy na główną arterię łączącą to miejsce z kolejnym punktem obowiązkowym podczas zwiedzania Florencji. Powoli przemieszczaliśmy się w dół via dei Calzaiuoli, aby dotrzeć na jeden z najpiękniejszych placów miasta – Piazza della Signoria. Miejsce to słynie z podróbek rzeźb Davida rozproszonych po całym placu. Gdybym nie wiedział, że to podróbki, zapewne wziąłbym je za oryginały. Jednak miejsce to napakowane jest o wiele większą ilością ciekawostek. Gdy tylko wkroczymy na plac, zobaczymy przed sobą Palazzo Vecchio, siedzibę władz Florencji. Tuż obok znajduje się jedno bardzo ciekawe muzeum, na które jednak podczas tej wizyty zabrakło nam czasu – Muzeum Gucci. Miejsce obowiązkowe dla wszystkich fanów mody i tej marki.

We Florencji zlokalizowane jest tylko jedno muzeum, które chcieliśmy zobaczyć za wszelką cenę. Tak też ułożyliśmy plan naszego pobytu, aby w chwili, kiedy według prognoz, ma zacząć padać, wejść do środka i poświęcić się sztuce. Galeria Uffizi to drugie najczęściej odwiedzane miejsce po muzeum watykańskim w Rzymie. W sezonie można spędzić długie minuty, a nawet godziny, aby dostać się do środka. Nam udało się trafić na niewielką kolejkę, a tym samym już po 15 minutach byliśmy w środku. Uffizi nie da się zwiedzić w krótką chwilę. Aby zobaczyć wszystko, potrzebne są długie godziny, a nawet dni. Dobre rozplanowanie, poświęcenie odpowiedniej ilości czasu, jest ważne, gdyż wstęp do tego niesamowitego muzeum nie należy do najtańszych (12,5 Euro za osobę). Nas interesowała w zasadzie jedna część – malarstwo renesansu. Podobnie jak w przypadku Duomo, o dziełach ukrytych w Galerii Uffizi, uczyłem się przez długie godziny na zajęciach ze sztuki w czasach liceum. Jeżdżąc po miastach Europy zawsze znajduję czas, by pójść do miejsca, gdzie znajduje się dobrze mi znane dzieło. Lubię pójść, stanąć przed nim, i porównać jego prawdziwe kolory, rozmiary, prawdziwe ducha, z tym, co było mi do tej pory znane tylko z książek. Cztery dzieła budziły moje szczególne zainteresowanie: Narodziny Wenus Sandro Boticellego, Portret Federica da Montefeltro i jego żony Battisty Sforza pędzla Pierra della Francesco, Doni Tondo Michała Anioła oraz Głowa Meduzy Caravaggia.

Przechodząc z jednego skrzydła muzeum do drugiego, znajdziemy się w miejscu, z którego rozpościera się przepiękny widok na rzekę Arno i drugi brzeg miasta. To było jedyne miejsce, z którego mogłem podziwiać jedyny most na rzece Arno, który przetrwał bombardowania podczas drugiej wojny światowej. Ponte Vecchio to jedno z tych miejsc, które będąc we Florencji, zobaczyć trzeba koniecznie! Niestety mi nie było to dane ze względu na narastający ból pięty, który spowodował, że przemieszczanie się po mieście, musiałem od tej chwili ograniczyć do minimum. Stałem tak w oknie Galerii Uffizi i spoglądałem na most, który cały zabudowany jest mieszkaniami i sklepami, i walcząc ze swoim bólem, przypominałem sobie tragiczne wydarzenie, które dotknęło Florencję w 1966 roku. Za oknem coraz bardziej padało. Ponoć władze ogłosiły już alarm powodziowy w okolicach Mediolanu. Podobnie, a nawet gorzej, było pół wieku temu. 4 listopada 1966 toku o 4 rano obsługa tamy w Valdarno stała przed perspektywą pęknięcia tamy. Postanowiono o natychmiastowym spuszczeniu ogromnych ilości wody bez jakiegokolwiek ostrzeżenia dla ludności Florencji. Gigantyczne masy wody przemieszczały się w kierunku miasta z prędkością 60 kilometrów na godzinę. Około dziesiątej zalana już była większość miasta. Ta powódź zniszczyła wiele mieszkań, sklepów, a także dzieł sztuki. Późniejsze akcje mające je ratować sprawiły, iż Florencja przoduje dziś w dziedzinie odnowy zabytków.

Ponte Vecchio widziany z Uffizi

Po wyjściu z Galerii Uffizi rozpadało się już na dobre. Nie wiadomo dlaczego, zostawiliśmy parasol w hotelu, gdy zaczynaliśmy zwiedzanie miasta, więc postanowiliśmy się po niego wybrać. Ten wielki potwór zakupiony w Stanach powinien nas uchronić przed każdą ulewą – tak przynajmniej nam się wydawało. Niestety to nie był po prostu deszczyk. W pewnym momencie, gdy szliśmy w kierunki restauracji, gdzie chcieliśmy zjeść kolację, dopadła nas taka ulewa, że do środka weszliśmy praktycznie cali mokrzy. Na szczęście Trattoria al Trebbio okazała się miejscem niezwykle ciepłym z bardzo miłą obsługą, rodzinna atmosferą i bardzo smacznym jedzeniem.

Po jedzeniu pozostały nam jeszcze wizyty w pięknych, małych sklepikach, które we Włoszech absolutnie kochamy za ich atmosferę, wspaniałą obsługę, i zawsze ciekawy asortyment.

Pamiętacie jeden z moich wpisów na temat chińskich pieczątek i sztuki podpisywania się?  Idąc jedną z wielu wąskich uliczek Florencji, natrafiliśmy przypadkiem na sklepik o dźwięcznej nazwie il Papiro. A w nim prawie wszystko wykonane z papieru, ręczna, włoska robota. Pośród papierowych produktów znaleźliśmy coś, co od razu nas zachwyciło – pieczątki ex libris oraz pieczęć do lakowania korespondencji. I tak właśnie powiększyliśmy moją kolekcję pieczątek o dwie pieczęci z Włoch.

il Papiro

Ze względu na mój nieznośny ból pięty, jedyne, na co jeszcze mogłem sobie pozwolić to nocny spacer od restauracji do hotelu. Niestety, pomimo ambitnych planów nocnego spacerowania i fotografowania Florencji, musiałem po raz pierwszy odpuścić.

nocne spacery pod parasolem

W niedzielny poranek obudziła nas burza. I to nie taka mała, ale porządna, z piorunami i grzmotami, jakie spotykamy latem w Polsce. Lało, bezlitośnie lało i zniechęcało do wyjścia, bo przecież jedne tylko buty, bo trzeba wrócić jakoś do Polski w suchych ubraniach. Na szczęście tuż po śniadaniu pojawił się promyk nadziei, i nawet odrobina niebieskiego nieba ukazała się naszym oczom. Do pociągu było jeszcze ponad dwie godziny, więc postanowiliśmy wybrać się na miasto. Tym razem na spacer po włoskich księgarniach, które kochamy za piękne notesiki, stylowe kalendarze i książki z pięknymi, wręcz artystycznymi oprawkami. Oczywiście nie wyszliśmy z pustymi rękoma. Pozytywnie nastawieni mogliśmy jeszcze przespacerować się po kilku okolicznych ulicach i placach, by dotrzeć do hotelu po nasze bagaże tuż przed kolejną ulewą.

Na szczęście nasz hotel znajdował się dosłownie 5 minut spacerem od stacji Firenze Santa Maria Novella. Tuż po dwunastej w południe byliśmy więc na miejscu i oczekiwaliśmy na nasz super szybki pociąg relacji Rzym – Wenecja. Frecciargento to charakterystyczne czerwone pociągi przypominające nasze Pendolino. Różni je tylko to, że we Włoszech osiągają prędkość nawet 300 km/h, podczas gdy nasze mogą póki co jeździć z prędkością włoskich pociągów regionalnych – 160 km/h. To dzięki Frecciargento przypomniałem sobie, że zawsze kochałem pociągi. Dzięki tej 37-minutowej przejażdżce między Florencją a Bolonią mogłem przedefiniować swoje planowanie następnych podróży do Włoch. Bo co to jest 3,5 godziny z Rzymu do Wenecji!? Swoją drogą, jeśli liczycie na pociąg z widokami za oknem, wybierzcie tańsze i wolniejsze pociągi regionalne. Frecciargento tuż za Florencją wjechał w tunel, z którego praktycznie się nie wyłaniał. Za oknem panowała totalna ciemność, która nie pozwalała nawet zauważyć, że pędzimy z prędkością 285 – 300 km na godzinę. Po 37 minutach byliśmy już w Bolonii, skąd odlecieliśmy do Wrocławia. O 23:00 byliśmy już w naszych krakowskich czterech ścianach.

Czy było warto polecieć do Florencji na 24 godziny? Zdecydowanie tak. Jeśli nie masz możliwości polecieć na dłużej, leć na tyle, na ile możesz. Czy nie jest to zbyt wyczerpujące? A jak czujesz się po weekendowym imprezowaniu, wypoczęty? Czy można w ogóle coś zobaczyć w tak krótkim czasie? Jak widzicie można! I można się zarazić miejscem i planować powrót w przyszłości, na zdecydowanie dłużej!

Gdy dziś wychodziłem z pracy, mijałem trójkę rozbawionych Włochów. Popatrzyli na mnie i zaczęli rozmowę po włosku:

Swój swojego pozna, co?

PS: ten post powstawał na pokładzie polskiego busa z Wrocławia do Krakowa (czas przejazdu 3h10min), zdjęcia wykonane iPhonem 6 oraz Fujifilm X100.

————————————————————————

Informacje praktyczne:

Exit mobile version