Site icon Wojażer

Bańka społecznościowego algorytmu, czyli dlaczego źle patrzymy na świat

Dwanaście lat. Tyle minęło od chwili, gdy założyłem konto na największym portalu społecznościowym świata. Miało to miejsce w Chinach i zrobiłem to głównie po to, aby pozostać w kontakcie z moimi nowymi, chińskimi znajomymi. Ponad dekadę później wszystko zdaje się być inne. Zmieniłem się ja, zmienił się świat, zmieniła się otaczająca nas rzeczywistość. I choć często rozprawiamy w miediach społecznościowych o mediach społecznościowych właśnie, jest jeden aspekt owej rzeczywistości, który spędza mi sen z powiem: bańka, w jakiej żyjemy i przeświadczenie o tym, że widzimy przez nią prawdziwy świat.

Na własne potrzeby, po to, aby rozumieć samego siebie oraz otaczający mnie świat, prowadzę regularne analizy tego, jak wygląda mój feed, moja tablica aktualności na wspomnianym portalu. Jednocześnie, w okresie zimowym, kiedy zsiadam z dwóch kółek i przemieszczam się komunikacją publiczną, znajduję autentyczną przyjemność w jakże wścibskim spoglądaniu w smartfony innych. Wybaczą mi, mam nadzieję, to niegrzeczne zachowanie, bo w gruncie rzeczy sami sobie są winni ci, którzy nie szanują swojej prywatności. Prywatność traktują jak nieważną, nic nie znaczącą rzecz. Przeglądają zupełnie wyłączeni z otaczającej ich rzeczywistości, swoje telefony w taki sposób, iż trudno nie widzieć, co na nich się znajduje, jaki jest ich świat, co ich interesuje, co jest im pokazywane. I jaka jest ich bańka.

Wszyscy żyjemy w bańce, którą sami sobie przez lata stworzyliśmy we współpracy z algorytmem Facebooka. Jak on działa, nikt do końca nie wie. Trochę obserwacji pozawala jednak zrozumieć pewne schematy. Spójrzmy na chwilę na autora. Człowiek, który przemieszcza się na linii Kraków – dom – lotnisko – świat. Kiedyś z zapałem, obok wieści ze świata podróży, pasjonował się polityką. Jednak pod wpływem ostatnich wyborów parlamentarnych udał się na wewnętrzną emigrację. Pozbawiony telewizji, nieśledzący żadnych polskich mediów, czytający tylko o biznesie i świecie, przestał zajmować się polityką i wchodzić w jakiekolwiek interakcje z nią. Jedna rzecz niezmiennie, od ponad dekady, nigdy nie opuszcza jego obszaru zainteresowań – były to i są – podróże.

Aktualności, na które spoglądam czasami rano lub wieczorem, to jedna wielka, kolorowa opowieść o interesującym świecie, pięknych ludziach, jeszcze piękniejszych zdjęciach, luksusowym uciekaniu z szarej Polski (kiedy zima) lub luksusowym delektowaniu się Polską (kiedy lato). Z mojego feeda tryska dobra energia, ciekawi ludzie, świat otwiera się na mnie za każdym razem, gdy spojrzę na ekran. Nie ma na nim miejsca na historie złe, pełne nienawiści, politycznej agendy. Rzadko też jest miejsce na tematy trudne, na smutek i żal czy po prostu, na normalność.

Jak to bywa z innymi? W zatłoczonym autobusie komunikacji miejskiej w Krakowie, porankami bywa niezwykle intymnie. Ludzie służą sobie za grzejniki, które dogrzewają i tak duszne już autobusy. Większość, być może zawstydzona bliskim, niekomfortowym kontaktem z innymi, spogląda w swoje niebieskie ekrany. Znużony patrzeniem w swój, mimowolnie patrzę w ich.

Widzę młodego człowieka, studenta, którego aktualności usiane są prawicowymi grafikami, nienawiścią do obcych, melanżami z minionego weekendu. Tego samego dnia kobieta w średnim wieku pluje jadem spoglądając na to, co znów zrobił PiS zaś pan obok na to, co znów zrobiła Platforma. Innego dnia o przysługę poprosiła mnie mama. Miała problem z zalogowaniem się do jakiegoś serwisu. Gdy problem został rozwiązany, powiedziała, że coś mi pokaże, gdyż właśnie widziała coś ciekawego na Facebooku. Niepokojące było jednak to, co odkryłem, gdy go uruchomiła aplikację – strony z fake newsami stanowiły niemałą część jej feeda. Podobnie jak wielu innych, których przypadkiem podejrzałem w komunikacji, gdy zapomniałem zabrać ze sobą książkę, w której zwykle zanurzam się po uszy.

Algorytm Facebooka, ucząc się nas codziennie, rozumiejąc nasze potrzeby i preferencje, pokazuje nam dokładnie to, co chcemy widzieć. Nie ma w tym żadnego przeglądu najważniejszych wiadomości z różnych, wiarygodnych źródeł.

Najmniej jest zaś w tych aktualnościach tego, o czym najwięcej mówi Mark Zuckerberg – naszych znajomych i bliskich. Ich historie skutecznie przykrywają wszędobylskie reklamy i posty sponsorowane.

Powszechnie z kolei wiadomo, że wraz z rozwojem technologii, z coraz większym zapałem, jako ludzkość, wyłączamy myślenie. Gdy to ma miejsce, zaczyna kończyć się z kolei krytyczne myślenie o tym, co jest nam prezentowane. Tak powoli zamykamy się w stworzonej przez siebie bańce.

W takiej samej bańce zamknąłem się kiedyś ja. Musiało minąć trochę czasu, aby odnaleźć drogę powrotną i zrobić krok wstecz. O czym mowa? Mieszkałem przy Rynku Głównym w Krakowie, na nim pracowałem w idealnie schłodzonym biurze, jadałem na mieście w coraz to nowszych i lepszych miejscach, wraz z Magdaleną spotykaliśmy się z ludźmi o podobnych poglądach, z ludźmi sukcesu, z ludźmi zadowolonymi z otaczającej ich, wielkomiejskiej rzeczywistości. Gdy opuszczaliśmy Planty, z reguły oznaczało to, iż opuszczamy Polskę. W drodze z Rynku na lotnisko nie da się zaobserwować różnorodności naszego kraju oraz rzeczywistości. Otrzeźwienie przyszło na krótko przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, gdy do człowieka dotarło, że nie wszyscy są równie zadowolni z rzeczywistości jak niżej podpisany autor. Chwilę potem naród przemówił.

Przez ostatnie kilka lat uczyłem się pewnych oczywistości. Pierwszą jest umiejętność przyznania się do błędów: bycia bufonem, zakładania czegoś z góry, komunikowania zamiast słuchania. O ile podróże po świecie nauczyły mnie innego spojrzenia na wiele aspektów życia, o tyle podróże po Polsce i rozmowy z różnymi ludźmi, ale przede wszystkimi umiejętność ich słuchania bez komentowania, podarowały mi coś, co dziś cenię najbardziej – krytyczne spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość.

Chwilę przed rozpoczęciem pisania tego tekstu, ponownie zalogowałem się na Facebooka. Kilkuminutowy przegląd pokazał mi, że jeden znajomy jest w Tajlandii, drugi w drodze do Kambodży, trzecia znajoma w Holandii, czwarta para odkrywa USA, jeszcze ktoś inny jest w Jordanii, gdzie może się zdawać, że jest obecnie połowa Polski. W gruncie rzeczy jedna połowa znajomych jest w ciepłych krajach uciekając od polskiej zimy, druga zaś szusuje na nartach od Tatr po Szwajcarię. Świat, który ja widzę, to nic innego jak jedna wielka podróż. I nie ma się co dziwić takiej zawartości, gdy jest się człowiekiem branży podróżniczej – tak zawodowo, jak i prywatnie. Jednocześnie, gdzieś na innych krańcach kraju ktoś widzi głównie zbiórki na chore dzieci, jeszcze ktoś antypisowska nagonkę, jeszcze ktoś walczy o Konstytucję.

W milionach punktów na mapie naszego kraju trwa wiele równoległych rzeczywistości wykreowanych pod konkretnego odbiorcę.

Wspominam o tym temacie z jednego, ważnego powodu. Bańka społecznościowa, w której się zapętlamy, ma na nas ogromny wpływ. Poczynając od naszego samopoczucia, przez nasze poglądy aż po nasze czyny. Zapętliwszy się w świecie, w którym wszyscy podróżujemy, tylko nie ja, pewnego dnia budzimy się w poczuciu beznadziei. Obserwując tylko ludzi sukcesu odnosimy wrażenie, że nasze życie jest do niczego. Śledząc sączące jad media, sami stajemy się agresywnymi zgredami. Nakręcając się mową nienawiści, sami możemy kiedyś dokonać aktu nienawiści.

Krytyczne myślenie o otaczającej nas rzeczywistości to klucz do zdrowia psychicznego. Szczególnie w czasach, w których prawda, półprawda i kłamstwo przenika się codziennie w setkach historii, które śledzimy w mediach społecznościowych, umiejętność sceptycznego spojrzenia na wszystko, uchroni nas przed niebezpiecznym otępieniem.

Patrząc na świat z perspektywy naszych ekranów, miejmy w pamięci słowa ks. Tischnera: Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda

Co o świecie mówi Wam bańka społecznościowa, którą sami sobie wyhodowaliście? 

Exit mobile version