Site icon Wojażer

Podróże bez znajomości języka obcego. Jak sobie poradzić?

Chyba nic nie pasjonowało mnie bardziej w latach mojej całkiem niedawnej młodości tak bardzo, jak nauka języków obcych. Z perspektywy czasu żartuję, że nie miałem czasu chodzić na randki, imprezować i szaleć na prawo i lewo, gdyż oczy moje utkwione były w słownikach i podręcznikach do nauki języków obcych. Niezaliczone, szalone momenty młodości nadrobiłem w ostatnich latach z Magdaleną, a zdolność komunikacji, raz nabyta za młodu, pozostała już na zawsze.

Moja szkoła podstawowa nauczyła mnie dwóch języków – rosyjskiego i angielskiego. Dopiero co upadł Związek Radziecki, rosyjski wychodził z mody na dobre zaś angielski wkraczał nad Wisłę z przytupem. Liceum dołożyło do tego zestawu język niemiecki. Moje nauczycielki, a przeszedłem przez rygor wszystkich germanistek w szkole, sprawiły, że przez młodzieńcze lata mówiłem lepiej w języku sąsiadów aniżeli w mowie wyspiarzy. Wszystko zmieniło się jednak na studiach, gdy na dobre przełączyłem się na ciągłe, naukowe i zawodowe, używanie języka angielskiego. Z czasem pojawił się też chiński. Te dwa języki opanowałem do takiego stopnia, iż wyjechałem do Państwa Środka, aby zostać tam nauczycielem.

Jak wygląda dzisiejsza rzeczywistość, dekadę od czasu, gdy biegle porozumiewałem się w czterech językach obcych? Nieciekawie. Wprawdzie przełączyłem swoje myślenie na tory języka angielskiego (w życiu zawodowym i gdy mówię i formułuję myśli), jednak powolna, ale postępująca korozja zaczęła dotykać pozostałe języki, w których kiedyś porozumiewałem się całkiem nieźle. Od czasu do czasu dopadnie mnie jeszcze melodyjność języka rosyjskiego, choć przyznaję, głównie po konsumpcji, nie muszę mówić czego.

Faktem jest to, iż do wygodnego podróżowania po świecie zawsze wystarczała mi znajomość języka angielskiego. Choć często otwierałem pierwszą rozmowę w języku lokalnym, szybko przechodziłem na naszą współczesną lingua franca, w której obie strony mogły się biegle porozumieć.

Czy trzeba znać języki, aby podróżować?

Ich znajomość niezwykle pomaga, wszystko ułatwia, sprawia, że świat staje się bardziej zrozumiały i łatwiejszy w odbiorze. Jednak ich nieznajomość w ogóle nie eliminuje człowieka z możliwości podróżowania i poznawania świata. Bo choć bywa czasami trudniej, w życiu nie ma rzeczy niemożliwych.

I choć właśnie powiedziałem, że nieznajomość języków nie przeszkadza w podróżowaniu, moim zdaniem odrobinę przeszkadza w pisaniu o podróżach, o poznanych miejscach i ludziach. Dlaczego? Bo aby coś opisać ciekawie, należy spędzić trochę czasu na rozmowach. Bez znajomości języka osoba pisząca o podróżach musiałaby wszędzie podróżować z własnym tłumaczem. I znów, choć nieznajomość przeszkadza, niczego nie uniemożliwia, gdyż w życiu, jak wspomniałem, nie ma rzeczy niemożliwych.

Jedna z największych przyjemności, które płyną ze znajomości innych języków, to, jak wspominałem wcześniej, możliwość poznania innego świata i wyciągnięcia z niego lekcji, które sprawią, że będziemy lepszym człowiekiem. Człowiekiem, który dzięki umiejętności słuchania, szczególnie słuchania ze zrozumieniem, stanie się bardziej otwarty na piękno ale także problemy świata.

Jak nauczyć się języka angielskiego (lub jakiegokolwiek innego)?

Nie jestem nauczycielem lingwistyki ani też specjalistą w tej dziedzinie edukacji, jednak bazując na ponad dwudziestu latach doświadczenia, mogę podzielić się z Wami kilkoma pomocnymi poradami.

Wszyscy wiemy, że ważna jest szkoła, bo nadaje rytm i powtarzalność całemu procesowi. Jeśli coś w nauce języków jest ważne, to właśnie regularność i dyscyplina. Nie da się opanować języka rzucając okiem na książki od czasu do czasu. Język jest jak roślina, gdy o nią nie dbamy, gdy się nią nie zajmujmy, z czasem więdnie a potem umiera.

Po okresie intensywnej nauki przychodzi czas na praktykę. I w tej materii musimy zadbać o regularność i jeśli nie jesteśmy zmuszeni do używania języka, który opanowaliśmy, w pracy lub na uczelni, musimy sami aktywnie zadbać o to, aby mieć możliwość aktywnego używania naszej nabytej zdolności.

Jak wyglądało to w moim przypadku? Pierwszym krokiem do aktywnego używania mojego głównego obcego języka (angielskiego) było znalezienie znajomych, którzy porozumiewają się w tym języku. W Krakowie, tak w czasach licealnych jak i na studiach nie stanowiło to żadnego problemu. W czasie studiów wybrałem kierunek, na którym większość wykładów odbywała się po angielsku, zaś promotor mojej pracy magisterskiej był Amerykaninem. Zdobywanie książek w USA, potem mozolna praca nad pierwszym swoim „dziełem” w obcym języku aż do obrony pracy, która także odbyła się po angielsku, podarowały mi pewność siebie. Przez lata na rynku pracy język ten stał się dla mnie tak samo ważny, jak moja mowa ojczysta. Jednak nad każdym językiem należy pracować cały czas. Jak to robię codziennie? Na dwa sposoby:

  1. Czytaj w języku obcym: i wcale nie musimy czytać całych powieści napisanych w języku literackim. Możemy to oczywiście robić, jednak w zabieganych czasach, gdy większość ludzi nie ma czasu na czytanie, mam na myśli takie rzeczy jak: prasa – anglojęzyczne magazyny online są o wiele ciekawsze od naszych, powierzchownych i skupionych na lokalnych (głównie politycznych) sprawach. Śledząc globalne, anglojęzyczne media dowiemy się odrobinę więcej o świecie aniżeli tylko to, że gdzieś był wypadek, gdzieś ktoś kogoś okradł a jeszcze gdzieś jakiś lokalny polityk usłyszał zarzuty za jakieś przekręty.
  2. Oglądaj filmy i seriale w oryginale: i to chyba najważniejszy punkt, który chciałbym, żeby każdy wziął sobie do serca. Na całym świecie znajdziemy kraje, które stosują podkład lektora, całkowity dubbing lub po prostu napisy. Zacznijcie od oglądania filmików, filmów i seriali z napisami. To sprawi, że przez lata osłuchamy się danego języka w takim stopniu, iż z czasem zupełnie przestaniemy patrzeć na napisy. I tak aż do chwili, gdy wystarczą nam oryginały.

Życzę każdemu, kto zaczyna swoją drogę lub też jest w trakcie, aby doszedł do tego przyjemnego momentu, gdy rozumie wszystko i potrafi w pełni wyartykułować swoje myśli. To najlepsza nagroda za czas spędzony na nauce.

No dobrze, co jednak zrobić, gdy jedziemy do kraju, którego języka nie znamy i w którym jest spora szansa, że nie dogadamy się na przykład po angielsku, gdyż większość osób mówi po francusku. Co zrobić, gdy na samodzielny wyjazd decyduje się pokolenie naszych rodziców czy dziadków, którzy często nie czują się komfortowo ze swoją znajomością języków obcych lub też po prostu ich nie znają?

Jak dogadywać się w podróży?

W ciągu ostatnich lat podróżowałem do wielu miejsc, w których znajomość języków, które znam lepiej lub gorzej, na nic się nie zdawała. W konfrontacji z językiem francuskim (Francja i byłe kolonie) poległem na całej linii, gdyż jest to dla mnie język nie do opanowania. W wielu krajach, na przykład w Iranie, nie odbyłbym ciekawych rozmów, gdyby nie to, że podróżowałem po nim z tłumaczem.

Aby poradzić sobie chociażby z zapytaniem o drogę czy najbliższy sklep, od lat, tak u mnie jak i u znajomych, najczęściej sprawdzały się następujące metody: gestykulacja oraz różnego rodzaju podstawowe słowniki i rozmówki, które wozimy ze sobą, tak te papierowe, jak i elektroniczne.

Ale czy gestykulacja to droga do sukcesu? Czy dowiemy się wszystkiego i czy na pewno kierunek, który nam zostanie wskazany, będzie tym właściwym?

Technologia wkroczyła dziś na takie terytoria, że zasadne staje się pytanie – czy w ogóle będziemy musieli jeszcze uczyć się języków w przyszłości?

Lubię futurystyczne myślenie i wyobrażanie sobie jak wyglądać będzie przyszłość. Tuż przed maturą, dla przykładu, byłem przekonany iż Izraelczycy z pewnością wynaleźli już okulary na których wyświetlać można dane. Jakże przydatne by to było na studiach. Szczególnie w przypadku egzaminów. Co się stało? Kilka lat temu zaprezentowano Google Glass, czyli okulary, które robiły dokładnie to, co wyobrażałem sobie kilkanaście lat wcześniej. Podobnie było z językami. Najprzyjemniejszy sen, jaki miałem to taki, w którym mówiłem we wszystkich językach świata na skuter wypadku, w którym coś mi się w głowie przekodowało. Brzmi fajnie? Być może gdyby nie było to skutkiem wypadku!

Wiedziałem jednak, że technologia wkroczy w sferę nauki języków obcych w chwili, kiedy kupiłem swój pierwszy tłumacz elektroniczny w liceum. Miał śmieszny kształt i tłumaczył pojedyncze słowa na kilka języków. Ze względu na brak zaawansowania technologicznego, nie był wielce przydatny, jednak stanowił świetny gadżet, za pomocą którego człowiek zapamiętywał pojedyncze słówka.

W pewnej chwili ludzkość doszła jednak do tłumaczeń online, które choć długo nie były precyzyjne, przez lata swojego istnienia dawały kolejną namiastkę tego, jak technologia z impetem wchodzi w sferę nauki języka. Nieuchronne stawało się to, że dożyjemy dnia  gdy narzędzia symultanicznych tłumaczeń zaczną ułatwiać nam życie.

W ciągu najbliższych miesięcy podróżować będę służbowo i nie tylko do takich krajów jak Grecja, Rosja, Włochy, Jordania, Turcja i prawdopodobnie inne na Bliskim Wschodzie. Dlatego postanowiłem w ostatnim czasie przetestować narzędzie, które nie tylko dokonuje tłumaczeń symultanicznych, jest słownikiem, aparatem, konwerterem walut i w ogóle urządzeniem wielofunkcyjnym, które świetnie sprawdza się w podróży. Co z tego wyszło i o czym mówimy? Zobaczcie poniżej.

Vasco – tłumacz elektroniczny z funkcją konwersacji

Do testów wybrałem Vasco Translator Solid. Wodoodporne, wstrząsoodporne i pyłoodporne urządzenie tłumaczące. Urządzenie według firmy świetnie radzi sobie z tłumaczeniem idiomów czy słownictwa specjalistycznego, a doskonała wymowa umożliwia zarówno bezproblemową komunikację, jak i wspiera proces nauki języków. Postanowiłem to przetestować.

Urządzenie na pierwszy rzut oka wygląda jak smartfon w solidnej obudowie. Pierwsze uruchomienie to wybór języka. I choć zwykle w przypadku jakichkolwiek narzędzi tłumaczenia wybierałem angielski jako język główny, tym razem ustawiłem język polski – głównie po to, aby sprawdzić poprawność tłumaczeń i to, czy poradzi sobie z tym urządzeniem na przykład moja mama.

Vasco Translator to urządzenie, które rozpoznaje mowę, na bieżąco ją zapisuje oraz tłumaczy nawet bardzo długie i skomplikowane zdania. Wymawia także całe tłumaczenia w języku, na który chcemy coś przetłumaczyć.

Choć urządzenie posiada kilka dodatkowych funkcji przydatnych w podróżach, dla mnie najważniejsze i najciekawsze są dwie: Tłumacz oraz Konwersacja.

W pierwszej funkcji dokonujemy wprowadzenia tekstu do tłumaczenia za pomocą klawiatury lub dyktowania. Cały, nawet bardzo długi tekst, zostaje przetłumaczony i przeczytany, jeśli dany język posiada wsparcie mowy.

Szczególnie interesującą funkcją jest jednak „Konwersacja” i to akurat uważam za największy plus tego urządzenia. Nie tylko ze względu na to, że z założenia pomoże ludziom, którzy podróżują nie znając języków obcych. Pomoże także takim osobom jak ja, które na przykład chodząc po wioskach Turcji chciałyby przeprowadzić krótki wywiad z mieszkańcem, który nie mówi po angielsku.

Widzicie, jednym z najważniejszych aspektów naszych podróży po Iranie było to, iż towarzyszył nam Ali Taheri, nasz tłumacz i kierowca. Możliwość rozmawiania z ludźmi z jego pomocą pozwoliła nam poznać ten kraj w sposób zupełnie niesamowity. Dwa tygodnie spędzone z tłumaczem to jednak niemały wydatek i należy to sobie wprost powiedzieć – ludzie raczej nie podróżują z tłumaczami. Przypadek Iranu był inny, gdyż zależało mi na głębszych rozmowach aniżeli tylko to, że „miło cię poznać”.

I tu wkracza, według mnie, wspomniana najbardziej przydatna funkcja Vasco. Nie dość, że urządzenie świetnie radzi sobie z rozpoznawaniem mowy, to i tłumaczenia są nie niezwykle wysokim poziomie, z bardzo wyraźną wymową oraz z poprawnym akcentem.

Co jednak najważniejsze z punktu widzenia osób, które podróżują po świecie, aby zbierać materiał – czy do tekstów czy do książki – cały zapis konwersacji zostaje zapisany na urządzeniu wraz z datą i godziną.

Zobaczcie przykład mojej polsko-angielskiej rozmowy typu „głębokie tematy – wywiad”:

Tutaj z kolei zobaczycie zapis mojej krótkiej, chińsko-angielskiej rozmowy samego ze sobą oraz jak wygląda proces zapisu i tłumaczenia.

Urządzenia firmy Vasco to przede wszystkim ciekawa technologia, która działa od razu po uruchomieniu, jest intuicyjna oraz, co najważniejsze, dokonuje bardzo dobrych tłumaczeń. Przetestowałem ich jakość w przypadku języków: angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego, chińskiego i włoskiego i muszę przyznać, że byłem pod ogromnym wrażeniem.

Choć urządzenia do najtańszych nie należą, tak naprawdę dla kogoś, kto podróżuje sporo i kto z jakiegoś powodu musi sporo komunikować się z ludźmi, a nie był do tej pory w stanie, jest to po prostu dobre narzędzie pracy. Co myślicie?

 

Różnego typu tłumacze firmy Vasco zobaczycie na sklepie internetowym klikając na link Vasco Electronics lub na logo poniżej. Czytelnikom Wojażera przysługuje zniżka 30% na wszystkie produkty firmy. Po przejściu na stronę otrzymacie kod zniżkowy, który należy użyć podczas zamówienia.

Firma Vasco jest partnerem tego tekstu. Do testów otrzymałem model Vasco Translator Solid 4. 
Exit mobile version