Site icon Wojażer

Sztuka balansu, czyli jak dobrze tworzyć bloga i się nie wypalić

Processed with VSCO with a8 preset

Lubię sztukę. Odszukuję w niej zaskakujące myśli i inspiracje. Od czasu do czasu fotografuję ulubione dzieła w odwiedzanych przez nas muzeach i galeriach sztuki. Prawda stojąca za tym tekstem, i doceńcie proszę szczerość, jest taka, iż tak bardzo spodobał mi się ten kawałek sztuki, który widzicie w zdjęciu głównym, iż postanowiłem wokół niego zbudować tekst, którym teraz z Wami się dzielę.

Stoi jednak za tym wszystkim jeszcze jedna, głębsza myśl. Od kilku lat tworzę teksty, które docierają do większych i mniejszych grup odbiorców. Do Was, moich czytelników. Niektóre z nich, jak na przykład te o sztuce, docierają do garstki pasjonatów, inne z kolei, jak przewodniki, codziennie pracują w polskim internecie i ściągają do strony rzesze ludzi poszukujących informacji czy inspiracji. Piękne w tym wszystkim jest to, iż wiesz, że po drugiej stronie siedzi ktoś, kto chce to czytać. Tak długo, jak sprawia mi to przyjemność, jako autorowi, tworzę i publikuję. Rzadko jednak, albo i nigdy, piszę o tym, jak wygląda to z drugiej strony. Chcecie się dowiedzieć?

Od czasu do czasu, dosyć regularnie, przewija się przez blogosferę tekst, w którym autor postanawia upublicznić swoje katharsis. Lub kryzys, dla którego owe katharsis jest jedynie tłem. Przychodzi taki moment, gdy zadaje sobie pytanie – po co właściwie to robię i jaki to ma cel? Najczęściej chwila taka pojawia się, gdy nie satysfakcjonują nas liczby, zasięgi, rezultaty, interakcje. Najpierw pojawia się frustracja, potem zdenerwowanie, w niektórych przypadkach w końcu decyzja – to koniec bloga, którego dana osoba tworzyła przez lata. Rozumiem to i nie krytykuję. Wybory jednostki odnośnie jej życia to fundament naszej wolności. Robimy to, co uważamy za dobre dla nas.

Znacie powód tej frustracji? We współczesnym świecie wszystko obraca się wokół tego, byśmy byli doceniani, dowartościowani, byśmy czuli się potrzebni. Tak długo, jak słupki statystyk szybują do góry, tak długo, jak pojawiają się kciuki wzniesione w górę, poziom dopaminy w organizmie utrzymuje się na poziomie, który sprawia, że chodzimy z bananem na twarzy. Aż do dnia, kiedy jedno z głównych źródeł dystrybucji treści postanawia obciąć zasięgi fanpejdży do dziesięciu procent tego, co mieliśmy wcześniej. Chcesz więcej? Płać! Dla facebooka wszystko sprowadza się do sprzedaży. Portal ten z pozoru tworzy społeczność, ale najważniejszą jego misją jest tworzenie kanałów sprzedaży. Czy piszący o świecie i podróżach pasjonaci coś sprzedają? Najczęściej nie. W większości po prostu chcą się dzielić swoją wiedzą, swoimi doznaniami. To, co ich motywuje, to świadomość, że ktoś jest tam, po drugiej stronie. Jest i czyta.

Czasami powód spadków nie jest powiązany z portalem, który obcina nam zasięgi, ale z nami samymi. Każdy człowiek, nawet taki, który wygląda na chodzący ideał spędzający całe swoje życie w podróży, ma prawo do wzlotów i upadków, do lenistwa i pracoholizmu, do spadku formy i twórczej blokady. Byłem w tym miejscu, wiem, co ona oznacza. Po kapitalnym dla statystyk mojej strony roku 2016 przyszedł rok 2017. Zapowiadał się świetnie. Jednak życie płata figle i ilość problemów, z którymi w tym czasie zmagaliśmy się z Magdaleną, mogła przygnieść. W najgorszych chwilach owego roku pisanie wisiało na włosku, jednak szybko doszedłem do wniosku, że w życiu chodzi o to, aby miało ono jakiś sens. Można żyć i pracować, po pracy wracać do domu i nic nie robić. Można także robić wiele i w ogóle z nikim się tym nie dzielić. Można też żyć, pracować, robić wiele i jeszcze dzielić się tym z innymi. Nie tylko po to, aby dzielić się wiedzą i doświadczeniem z wszystkimi, którzy na ciebie trafią, ale także, aby podarować tym, którzy są z tobą w autorskiej podróży od początku, coś od siebie.

Tytuł tego artykuły sugeruje, iż niektórzy z Was znajdą tutaj receptę na to, jak dobrze tworzyć bloga. Właśnie – jak dobrze go tworzyć, a nie jak tworzyć dobrego bloga. Wybaczcie, nie uważam siebie za jakieś wybitne guru w tej materii. Są więksi ode mnie, dużo więksi. Znam jednak swoją wartość, nad którą pracowałem przez lata i uważam, że znalazłem receptę na dobre tworzenie swojego bloga? Jaką?

Po pierwsze: wiedz, czego chcesz. Zdefiniowanie tego, co chcemy robić to klucz do sukcesu. Im dłużej skaczemy między kwiatkami myśląc, że możemy robić wszystko, tym dłużej frustrujemy się tym, że nie możemy zrobić nic. Wideo? Wszyscy robią wideo. Wideo to przyszłość, ba, to teraźniejszość. Nie robię wideo, gdyż nie jestem w tym dobry. Dlaczego miałbym robić coś, co będzie mnie frustrować?

Po drugie: głód wiedzy. Bycie głodnym informacji to zawsze rzecz dobra. Jeśli chcesz dzielić się z innymi światem, postaraj się na początku go zrozumieć, poznać, a może nawet liznąć. Bez zrozumienia miejsca i ludzi, o których piszesz (lub mówisz), stworzysz złe treści. Złe treści źle się rozejdą, a to spowoduje w tobie złe samopoczucie. Istne zło.

Po trzecie: dyscyplina. Jej brak jest jednym z częstych powodów, dla których od czasu do czasu trafiam na teksty żegnające się z czytelnikami, obwieszczające zamknięcie strony, albo tłumaczące, dlaczego tak długo było cicho na stronie. Nie jest to coś, co wiedziałem od początku. Także wydawało mi się, że publikując kiedy chcę, będzie dobrze. A jednak konsekwencja i pruski porządek to coś, co stali czytelnicy doceniają.

Po czwarte: odpoczynek. Odpoczynek jest sztuką najwyższych lotów. Trzeba się go nauczyć. W naszym pędzącym świecie nie jest on w ogóle oczywistością ani też czymś danym raz na zawsze. Nie byłem mistrzem odpoczynku – tak naprawdę ciągle się go uczę – jednak już teraz widzę, iż jest on kluczowym elementem dla upewniania się, że i spod moich rąk nie wyjdzie pożegnalny tekst do wiernych czytelników. Całe te zabawy w slow life, hygge, w powolne doświadczanie rzeczywistości – to nie lenistwa, ale recepta na brak wypalenia zawodowego, czy też blogowego.

Ludzie powiadają, że tworzę dobrego bloga. Jeśli tak jest, bardzo mnie to cieszy. Jeszcze bardziej cieszy mnie to, jeśli wiem, że dobrze wykonałem swoją robotę.

Widzicie, kolejnym trendem, o których także czyta się, gdy ktoś postanawia odejść jest to, że zatopiliśmy się w nierealnym świecie błyszczących ekranów. Spoglądając w nie, poszukując poklasku lub uznania, nie zauważamy prawdziwego świata wokół. Mówią, że robiąc selfie nie zauważamy świata wokół i że w ogóle cała otaczająca nas rzeczywistość ucieka nam między palcami. Być może tak jest. W sumie jest tak na pewno, jednak z wiekiem człowiek uczy się jeszcze jednej rzeczy – nie ucz innych jak mają żyć. Żyj jak chcesz i pozwól innym żyć tak, jak chcą.

Wisienką na torcie są dla mnie historie o tym, jak trudne jest życie blogera.

Te także pojawiają się od czasu do czasu w sieci. Jako ktoś, kto bloguje po lub obok, „normalnego” życia zawodowego, dam tym, dla których życie blogera stało się ciężkie, prostą receptę – przestańcie być blogerami i zajmijcie się uprawą ogródka. To ciężka, ale jakże satysfakcjonująca praca.

Czasami niektórzy pytają – jak Ty znajdujesz czas na wszystko? Śpię sześć godzin. Zawsze. Zasypiam o północy, wstaję o szóstej rano, niezależnie od tego czy robię to w normalnym tygodniu pracy, czy w podróży. Mam swój rytm, który lubię i tego się trzymam. Długie i powolne poranki to klucz do sukcesu. Kawa, prasówka, śniadanie, prysznic, prasówka i wyjazd – do pracy. Połowę mojego dotychczasowego życia jestem człowiekiem aktywnym zawodowo i nigdy przez myśl mi nie przeszło, by rzucać to dla (tylko) blogowania. Zawsze gratuluję i szczerze kibicuję tym, którzy to zrobili i którzy odnieśli sukces, jednak nie jest to recepta dla każdego. Długa droga dzieli początkującego twórcę od tego punktu.

Praca? W pracy wyciskam z siebie wszystko, co mogę. Wierzę, że przez osiem godzin człowiek potrafi dać z siebie wszystko. Dlatego też staram się zawsze wychodzić punktualnie. Nadgodziny to dodatkowy koszt dla firmy, a także znak, że może pracownik nie jest aż tak produktywny, jak nam się wydawało,

Nie bądźmy Amerykanami, w Europie pracujemy by żyć, a nie żyjemy, aby pracować.

Siedem godzin, które pozostaje po pracy aż do chwili, gdy mój organizm przechodzi w automatyczny tryb uśpienia, to masa czasu, w której zrobić można naprawdę wiele. To w tym czasie mieszczą się chwile na spotkania, na odpoczynek, na kawę lub wino, na czytanie, na pisanie i na cokolwiek, czego człowiek potrzebuje do szczęścia. Trzeba tylko chcieć. Moje życie to praca, konferencje, wykłady, pisanie, podróże i cała masa małych rzeczy, które układają się w całość i szczelnie zapełniają mój czas. Najbardziej w życiu boję się bowiem tracenia czasu na rzeczy dla mnie nieważne.

Czy narzekam? Nie, nie narzekam. Kluczem do dobrego tworzenia bloga jest szczera chęć do robienia tego i radość płynąca z samego procesu twórczego. Jeśli znika chęć i radość, po prostu przestań. Albo zastanów się, czy coś, co robisz, nie przytłacza cię za bardzo i nie  blokuje cię skutecznie. A jeśli chcesz kontynuować, jeśli żal ci tego wszystkiego, co było budowane do tej pory, odpocznij. Jeden tydzień bez aktywności jest lepszy aniżeli posłanie wszystkiego w czarną dziurę. Chyba, że naprawdę tego pragniesz.

Exit mobile version