Site icon Wojażer

Weekend w dawnej Galicji

Galicja. Północno-wschodnia prowincja Austrii. Kraina późnych wiosen, krótkich okresów letnich i długich zim. Ziemia bogata w kukurydzę, drewno, sól i ropę, jednocześnie zacofana i daleka od zindustrializowanego świata. Kraina zaludniona przez sześć i pół miliona mieszkańców, z czego dziesięć procent to Żydzi. Do Żydów należą w większości konie, wszelkie zakłady produkcyjne i wytwórcze, tawerny i sklepy.

Powyższe słowa pochodzą z przewodnika Karla Baedekera po Austrii wydanego dla anglojęzycznych podróżników w 1900 roku. Wpadł on w moje ręce dzięki uprzejmości mojego sąsiada, Nicka Hodge’a, Brytyjczyka o wielkim sercu i miłości do Krakowa, historii, przeszłości i Galicji. Gdy pierwszy raz wertowaliśmy wspólnie strony przewodnika po C.K. monarchii, nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak wiele obserwacji nie straciło na aktualności pomimo upływu ponad 117 lat od publikacji.

KrakówPołożony na styku Rudawy i Wisły, kiedyś (1320 – 1610) stolica Polski, obecnie austriacka forteca pierwszej klasy, miasto o populacji 100,000 mieszkańców, z czego jedna trzecia to Żydzi oraz 6000 żołnierzy garnizonu wojskowego. – czytam te pierwsze słowa wprowadzające podróżnego sprzed ponad stu lat do miasta, które współcześnie odwiedza dziesięć milionów turytów rocznie, i nie mogę wyjść ze stanu zdziwienia, jak bardzo prowincjonalnym, sennym i zupełnie nieważnym był gród Kraka w czasach C.K. Monarchii.

Pomimo tego, iż był to okres zaborów, w wielu z nas, polskich południowców, a szczególnie wśród wielu Krakusów, istnieje po dziś dzień pewien genetycznie zakodowany sentyment do Galicji, CK Monarchii oraz ukochanego, wiecznie panującego, cesarza Franciszka Józefa.

W poszukiwaniu tychże nieodległych, odrobinę namacalnych i jednocześnie niezwykle onirycznych czasów, wybrałem się w minione weekendy do dwóch rozrzuconych na zupełnych krańcach Małopolski miejsc. Poszukiwałem beztroskich, galicyjskich krajobrazów czasów moich pradziadów, które cześciowo odnalazłem w podkrakowskim Wygiełzowie oraz w Nowym Sączu.

Skansen w Wygiełzowie

Skansen położony u stóp wzgórza Lipowiec w gminie Babice to miejsce, w którym zgromadzono najcenniejsze zabytki drewnianej architektury Zachodniej Małopolski. Do tego miejsca wybrałem się z samego rana w jedną z minionych sobót i przez cały czas zwiedzania kompleksu, byłem jedynym odwiedzającym. Wygiełzów to swoista oaza, bo choć położony jest przy ruchliwej trasie łączącej Kraków z Oświęcimiem, znajduje się na uboczu i oferuje prawdziwą ciszę i spokój, a także, co niezwykle działa na zmysły, całą gamę zapachów, które rozpoznają ci, którzy spędzali młodość na wsi.

Wybierając się do Wygiełzowa, przeniesiemy się do Małopolski przed ponad stulecia, gdy ziemiami tymi zarządzał Wiedeń. Na odwiedzających spore wrażenie robi Chałupa Sołtysia z Przegini Duchownej z 1862 roku, w której podziwiać można oryginalne wyposażenie wnętrz. Pięknie prezentuje się także kościół z Ryczowa z początku XVII wieku, który zachował się z oryginalnym wyposażeniem oraz plebania z Benczyna z 1892 roku, która znajduje się tuż obok kościoła. Na niewielkim wzniesieniu powyżej skansenu znajduje się także dwór szlachecki z 1730 roku, którego otoczenie tworzy niezwykle sielankową atmosferę przeszłości.

Sęk jednak w tym, że współcześnie zastana sielanka, niewiele ma wspólnego z obrazem galicyjskiej wsi sprzed wieku. To w końcu z tejże biednej, rozdrobnionej i naprawdę ubogiej wsi, całe masy uciekały za ocean w poszukiwaniu lepszego życia.

Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu

Do tego miejsca, gdzie kroki swe kierowałem od dawna, jednak zawsze coś stawało po drodze miedzy nami, wkraczałem z dwoma obrazami w głowie. Pierwszy obraz to prymitywistyczne, sielankowe i przy tym, niezwykle tajemnicze krajobrazy z obrazów Nikifora. Drugi obraz to litery, które układają się w słowa, a słowa układają się w zdania, które kiedyś spisał Bruno Schulz w onirycznych Sklepach Cynamonowych:

„Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustki żółtego placu, kipiały na nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych gobelinach. (…) Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabarwiały się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w głębi kolorowej pogody. Zdawało się, że całe generacje dni letnich (jak cierpliwi sztukatorzy, obijający stare fasady z pleśni tynku) obtłukiwały kłamliwą glazurę, wydobywając z dnia na dzień wyraźniej prawdziwe oblicze domów, fizjonomię losu i życia, które formowało je od wewnątrz. Teraz okna, oślepione blaskiem pustego placu, spały; balkony wyznawały niebu swą pustkę; otwarte sienie pachniały chłodem i winem.”

Dla wszystkich tych, którzy poszukują śladów przeszłości, czy to prawdziwych, czy też odtworzonych, stworzono niedawno w Nowym Sączu coś, co autentycznie robi wrażenie. Współcześnie, wpisując w wyszukiwarkę internetową miasteczko galicyjskie, praktycznie wszystko prowadzić nas będzie do tego miejsca. Jednak owa rekonstrukcja stworzona w tymże mieście, to swoista personifikacja dziesiątek prawdziwych tego typu miasteczek rozsianych po południowej Polsce. Problem w tym, iż spoglądając współcześnie na galicyjskie miejsca typu Lanckorona czy Stary Sącz, jak i wiele innych niewymienionych z nazwy, trudno przebić się przez pancerze nowoczesnych udogodnień takich jak asfaltowe drogi czy chodniki, dlatego też, aby ułatwić współczesnym turystom odbiór tego, jak wyglądały owe galicyjskie mieściny, powstała rekonstrukcja imitująca tkankę miejską sprzed ponad stu lat.

Jest to niezwykle udane przedsięwzięcie, w którym postawiono na wiele dopracowanych szczegółów. Czymś, co zwróciło moją uwagę był zdecydowanie zapach. To zapach koduje najwięcej wspomnień w ludzkich umysłach i najwięcej wspomnień też przywraca. W aptece pachniało więc tak, jak człowiek wyobrażałby sobie zapach apteki sprzed wieku. U krawca pachniało materiałami, zaś u fryzjera kosmetykami fryzjerskimi. Miasteczko Galicyjskie to nie tylko skorupy – budynki, które otaczają rynek, ale także ciekawe wypełnienie ich treścią. Sporo dowiedzieć można się na temat drukarni, galicyjskiej sztuki ludowej, czy chociaż żydowskiej obecności na tych ziemiach, która od wieków definiowała krajobraz tych miejsc. Współcześnie, w homogenicznej Polsce, której nazistowskie Niemcy dosłownie wyrwały wielowiekowy komponent społeczny, coraz słabsza jest pamięć o tym, jak wielokulturowa była Rzeczpospolita zanim stała się homogeniczna niczym serek homo, biała i jednolita, zawsze identyczna w smaku.

 

Idealnym dopełnieniem galicyjskiego dnia na południu Polski byłby przejazd starym składem kolejowym ciągniętym przez lokomotywę parową. W taką podróż wybrać się możecie ze skansenu taboru kolejowego w Chabówce, o czym przeczytacie tutaj.

Ja tymczasem ruszam w kolejne piękne miejsca, o których czytam w przewodniku Karla Baedekera po Austrii z 1900 roku. Jedyne, co zmieniło się 117 lat później, to rumak, na którego wsiadam, aby zdać Wam relacje z CK krainy.

A Wy gdzie macie swoje ulubione krainy z przeszłości? Podzielcie się w komentarzach! Może tam dojadę! 🙂 

Exit mobile version