Site icon Wojażer

Słowacja. Kraj idealny na weekend

Przedarcie się przez południowe rubieże naszego nadwiślańskiego kraju nijak nie pasuje do spokojnej filozofii wolnego, spokojnego podróżowania. Nerwowość weekendowych podróżników przytulających swoje metalowe karoce zderzak do zderzaka, oczopląs od nienadążania za czytaniem rozrzuconych po halach bilbordów i dźwięk niemiłych górali nierozumiejących korelacji między uśmiechem a ilością dudków w kieszeni, sprawiały, że chciałem zniknąć. Dosłownie. Uciec z polskiego krajobrazu niegdyś ujmujących gór, przenieść się w czasie, albo w przestrzeni, albo tak i tak. Na szczęście podróż z Krakowa przez Podhale to jedynie konieczna przykrość, dzięki której po chwili znajdziemy się gdzieś, gdzie czas płynie zupełnie inaczej a i miejsca dla wszystkich jest jakoś więcej.

Słowacja, nasz południowy sąsiad, to zagranica, w której człowiek czuje się jak u siebie, a jednocześnie tak, jakby wszystko, co u siebie, zostawił za sobą i wpadł do jakiejś Nibylandii.

Najpierw jest przejście graniczne, niby nieistniejące, bo w końcu zlikwidowane, zdemontowane, porzucone już nawet we wspomnieniach przedszengenowskich czasów, jednak i bez budynków, bram, zasieków i celników widać, że to z goła inny świat aniżeli ten, z którego właśnie wyjeżdżamy. Krzykliwe reklamy zapraszające do korekty nosa, powiększenia piersi, pozbycia się zmarszczek, naprawy zębów, wyzbycia się hemoroidów, a wszystko to w podhalańskich klinikach, znikają gdzieś daleko w tyle i jedyne, na czym wzrok można zawiesić to piękne, zielone drzewa unoszące wzrok ku koronom drzew i potem dalej, wyżej, ku szczytom Tatr słowackich, spokojnych, niby opustoszałych, kameralnych. Słowacja to taka kameralna kraina, w której gdy kończy się wioska, zaczynają się pola, gdy kończą pola, zaczyna się miasteczko, a po wyjechaniu z miasteczka, rozpościerają się za nim malownicze doliny, falujące wzgórza, spokojne strumienie przecinające wiosenną, zieloną krainę. I nic między owymi osiedlami, żadnych domów rozrzuconych bez sensu, żadnych reklam bombardujących wzrok. Tylko czysta, podróżnicza sielanka.

Turystyka w czasach przesytu

Wszystkiego w okół nas jest za wiele. Bodźce, które bombardują nas na co dzień; informacje, które przesycają nasz umysł; media społecznościowe ukazujące nam wszelkie odmiany życia ludzi znajomych i nieznajomych, czy w końcu podróże wszelkiego typu – od all inclusive Grażyny i Janusza przez tripy hipsterskich znajomych po odkrycia współczesnych blogopodróżników, wszystko to sprawia, że czasami mamy ochotę na tak zwany reset. Reset przyjąć może kilka postaci – od weekendowego upodlenia się przy tak zwanym, dorosłym wodopoju, przez niewychodzenie z łóżka przy akompaniamencie Netflixa, po ucieczkę w podróż małą i kameralną, do miejsca spokojnego i niezobowiązującego.

Taki był nasz zeszłoweekendowy reset – spokojny i niezobowiązujący – spędzony na Słowacji.

Pomimo faktu, iż Słowacja leży na skrzyżowaniu głównych szlaków podróżniczych regionu, nadal stanowi ona stosunkowo rzadki cel podróży w porównaniu do sąsiadujących Czech, Węgier i Polski. Ten niewielki, aczkolwiek oferujący niesamowite bogactwo natury, kraj, pełen jest wspaniałych szlaków trekkingowych, parków, majestatycznych zamków i malowniczo położonych pośród wzgórz kościołów. Przede wszystkim jednak, jest to jeden z tych krajów, w których trudno doświadczyć „efektu zadeptania”, który tak często odczuwam spacerując słynną krakowską ulicą Grodzką.

Co sprawia, że na Słowacji czuję się tak dobrze i lubię do niej wracać? 

1. Mój pies lubi Słowację

Choć Słowacy nie odwzajemniają tej miłości (w większości miejsc jest zakaz wstępu z psem, w tym praktycznie we wszystkich restauracjach, co utrudnia życie psiarzom), Harvey czuje się na Słowacji (w Czechach zresztą też) nad wyraz dobrze. Bije swoje rekordy długości spacerów i z wielką pasją przemierza słowackie miasteczka w poszukiwaniu miejsc, w których może błogo nic nie robić.

2. Moi znajomi lubią Słowację

Już kolejne osoby wybrały się z nami chociażby do Bardejowa, który uważam za jedno z najbardziej urokliwych miejsc Słowacji. Jeśli chcę gdzieś wyjechać ze znajomymi, zupełnie last minute i bez większego planowania, Słowacja (obok Czech) zawsze stanowi pierwsze miejsce do rozważenia.

3. Słowacka stolica – Bratysława – najspokojniejsza stolica Europy

Jestem wielkim fanem stolicy Słowacji. Miasto, które większość podróżnych klasyfikuje jako dwugodzinny przystanek po drodze do Wiednia, to miejsce, w którym warto zatrzymać się na dłużej. W klubie przekonujących do tego są także znajomi blogrzy z bloga Weekendowi.pl

4. Koszyce – drugie największe miasto Słowacji to oaza spokoju

Drugie największe miasto Słowacji widniało na mojej liście do zrobienia przez długie lata. Zawitałem w końcu do tego miasta, które mocno reklamuje się i rozwija marketing całą parą, jak przystało na współczesne czasy. Co znalazłem? Senne, pustawe (jak na turystyczne standardy), ale niezwykle interesujące miasteczko z największą, gotycką świątynią Słowacji i ciekawą winno-kulinarną sceną pełną atrakcji, w których zadurzyliśmy się ze znajomymi po uszy.

4. Góry i architektura komponują się ze sobą świetnie

Jeśli coś definiuje Słowację to właśnie góry. Cały kraj to praktycznie góry, od wysokich i strzelistych Tatr, przez falowane wzgórza Spiszu aż po Karpaty. To właśnie spokój gór sprawia, że człowiek w pełni odpoczywa podczas wypadów do naszego południowego sąsiada.

5. Zamki i drewniana architektura fascynują

Słowacja to kraj, który posiada największą liczbę zamków w przeliczeniu na ilośc mieszkańców. Piękne osady u stóp monumentalnych zamków to kolejna rzecz, z której ten kraj słynie.

Jeśli szukacie inspiracji na szybki i zupełnie niezobowiązujący, weekendowy wypad, który ma naładować Wasze bateria, zapamiętajcie kilka powyższych zdań i ruszcie przed siebie do naszego południowego sąsiada.

Jeśli chcielibyście dodać jakieś uwagi i rekomendacje odnośnie wyjazdu na Słowację, podzielcie się swoimi myślami w komentarzach!

Exit mobile version