Site icon Wojażer

Singapur. Nawet w raju wyrosło kiedyś zatrute jabłko

Raj. Tak w ostatnim, rozpoczynającym serię artykule, nazwałem to niewielkie państwo-miasto na krańcu Półwyspu Malajskiego.

I nie ma znaczenia to, czy była to słowna figura, lekka przesada, czy zupełna propaganda. Dla wielu jest to raj, począwszy od turystów, którzy jak ja, zgłębiali to miasto przez kilka dni, aż po ekonomicznych imigrantów wyższego, niższego i najniższego szczebla, którzy dziś współtworzą tą różnorodną tkankę. Raj ma to do siebie, że, jeśli istnieje, nikt jeszcze z niego nie powrócił i nie wytłumaczy nam, czy to, co nazywamy ziemskim Edenem, w jakikolwiek sposób przypomina to, czym raj jest naprawdę. O raju, miejscu idealnym, wiemy jedynie tyle, iż kiedyś rosło w nim zakazane jabłko. Jabłko, które pomimo zakazu, człowiek postanowił zerwać, nie tylko po to, aby obarczyć siebie wiecznym grzechem, ale także po to, aby zostać prawdziwym człowiekiem. Człowieka ponad wszystko cechuje bowiem jedno – wolna wola, umiejętność podjęcia wyboru, niezależnie od tego, czy jest on zły, czy też dobry. Adam i Ewa mogli żyć wiecznie, pod idealnym kloszem swego boskiego opiekuna, jednak jako rodzice człowieczeństwa, zdecydowali się na nędzny los, dokonując wyboru właśnie.

Wspomnienia Edenu

Wielu wybiera spacer cichymi, nadbrzeżnymi ulicami dzielnicy Katong, aby na chwilę przenieść się do idyllicznego, spokojnego Singapuru sprzed wieku. Wtedy, zanim przeobraził się w dzisiejszą, wielokulturową i kolorową, dzielnicę, pokrywały ten obszar jedynie plantacje kokosowe. Z czasem zaczęły pojawiać się małe kamienice i świątynie, a okolica rozwijała się w piękną tkankę, jaką podziwiać możemy dziś. Podobnie jak zabudowania Tiong Bahru, gdzie czarująca, kolonialna architektura miesza się z wpływami największych azjatyckich kultur – chińskiej czy indyjskiej, miejsca te przypominają straconą już przeszłość, która nie powróci, a do której wielki sentyment to prawdopodobnie jeden z głównych powodów, dla których budynki te nie znikły, aby zrobić miejsce temu, co nowe. Singapur, maleńkie miasto-państwo, wraz ze swoim niesamowicie szybkim wzrostem ekonomicznym ostatnich dekad, nie ma możliwości rozwijać się wszerz. Może jedynie wspinać się do góry, w kierunku mitycznego Edenu, do którego dąży.

Zatrute jabłko

Najpierw nadeszli Japończycy. Nie pomogli obecni od długiego czasu żołnierze brytyjscy, którzy dosyć łatwo oddali Singapur w ręce okupantów. Po wojnie, wraz z upadkiem Japonii, nastał głód, nędza i ogólne wyniszczenie. Bardzo szybko jednak, ten niewielki obszar stał się świadkiem rozwoju, na który z zazdrością spoglądała cała Azja. Od wielu lat na Singapur spoglądają jednak przede wszystkim Chiny, które ciągle poszukują odpowiedzi na pytanie, w którym kierunku podążać w wieku, który w powszechnej opinii, zapamiętany zostanie jako Wiek Azji. Spoglądają na Singapur także oczy Zachodu, które zwracają uwagę na coś zupełnie innego, aniżeli Chińczycy. Nie na sukces i harmonię, ale na brak praw i autorytaryzm.

Patrząc na Singapur jako potencjalny raj, pojawiła się przy okazji minionego tekstu, dyskusja, do której zaprosił mnie Tomek Michniewicz, i w której początkowej części, zarzucał naiwne ujęcie sprawy, gdyż w pierwszej odsłonie singapurskich opowieści, nie pojawiło się nic z poruszonych przez Tomka poniżej spraw. Z oryginalnego posta na Facebooku:

Wszystkie zakazy Singapuru

Turyści, zanim przybędą na miejsce, najczęściej nie słyszą o sprawach wspomnianych powyżej. Słyszą o sprawach i zakazach, które dotyczą bezpośrednio ich oraz wygody i bezpieczeństwa ich wakacji. I jeśli już o tym usłyszą, zastanawiają się (czasami) – tak nowoczesna metropolia, tak wielkie bogactwo, a przy tym tak straszne prawo?

Każdy słyszał o gumie do żucia, o tym, że w Singapurze nie wolno, o tym, że import gumy do żucia jest nielegalny. Żując przywiezioną przez siebie z Europy gumę i nie daj Bóg, wypluwając ją na chodnik, narażamy się na tysiąc dolarów kary. Wielu powie, iż jest to okrutne. Jednak jak wielu tych samych rzuci soczystą kurwą, gdy wdepnąwszy w porzuconą przez kogoś gumę, zaklinają się na niebiosa, że udusiliby drania. A jeśli usłyszymy, że gumy zakazano, ponieważ przyczyniała się do ciągłych awarii najbardziej nowoczesnego i wybudowanego ogromnym nakładem pieniędzy, systemu metra?

Każdy słyszał także o tym, że Singapur jest czysty i o tym, że za wyrzucenie niedopałka czeka nas trzysta dolarów mandatu, a w przypadku większych rzeczy, sprawa przed sądem, pomyśli, że to przecież za dużo, że zdecydowanie zbyt ostro. Jednak wielu tych, którzy to pomyślą, rzuci soczystą kurwą, gdy w lesie nieopodal swojego domu znajdzie kupę porzuconych na dziko śmieci. Nasz kraj tonie w śmieciach, ale owszem, jesteśmy dzięki temu wolni.

Wielu słyszało prawdopodobnie także o tym, że w Singapurze grozi mandat za niespłukanie wody w toalecie, co wydaje się już być kuriozum. Niekoniecznie jednak, gdy wejdziemy do śmierdzącej toalety w polskim centrum handlowym bądź na dworcu kolejowym.

Wielu słyszało w końcu, że w Singapurze zakazane są stosunki homoseksualne. Grozi za nie do dwóch lat więzienia. To z pewnością jedna z najgorszych odsłon Singapuru, jednak nie patrząc zbyt daleko poza perspektywę naszego własnego podwórka, gdzie nie jest to nielegalne, a jednak ani polski Kościół, ani tym bardziej polskie państwo (w teorii laickie), nie kwapi się, by uznać, że osoby żyjące ze sobą w związkach jednopłciowych, powinny chociażby mieć prawo do odwiedzin w szpitalach oraz dziedziczenia po sobie majątku.

Jeszcze częściej mówi się o tym, że w Singapurze nadal wykonuje się kary śmierci. Mało tego, kara śmierci grozi za przemyt narkotyków. Z drugiej strony – ilu z nas szczerze żałuje losu przemytników narkotyków? Ilu z nas liczy kraje, w którym obowiązuje takie samo, ostre prawo? Ile z nas nie pomyślało chociaż raz o tym, że wsadziłby kulę w łeb komuś, przez kogo w Polsce, po raz kolejny odpłynęło jakieś dziecko po zażyciu narkotyków?

Poza wspomnianymi przykładami, w Singapurze zabronione, i zagrożone karą, są także: plucie, podłączanie się do czyjegoś WiFi, pornografia, karmienie gołębi, przechodzenie przez nieoznaczone miejsca na drodze, a nawet chodzenie nago po swoim domu.

Odwoływanie się do powyższych przykładów w taki, a nie inny sposób, jest czystą demagogią i populizmem z mojej strony, jednak domagając się szanowania naszych praw wewnętrznych oraz obyczajów, a jednocześnie stawiając się na pozycji pouczającego i krytykującego państwa o innym prawie, czy nie stajemy się aby hipokrytami?

Krytykujemy w bardzo łatwy sposób wszelkie kwestie na całym świecie, nie umiejąc przy tym, przynajmniej przez chwilę, spojrzeć na siebie i na to, jak z tym samym radzimy sobie na miejscu, zakładając, że to, co robimy, i tak jest najwłaściwsze, bo jest nasze, polskie.

Paradoksem Singapuru jest to, że przy niezwykle ostrym prawie oraz wielu grzechach w materii wolności osobistych, jego mieszkańcy lokują się na wysokich pozycjach w badaniach najbardziej zadowolonych narodów świata.

Jakąś odpowiedzią na problem ze zrozumieniem współczesnego Singapuru być może jest to, że

Nowoczesny autorytaryzm, już nie tylko w ujęciu azjatyckim, ale na większą skalę, bo globalną, staje się dominującym kierunkiem, w którym podąża świat.

Czy nam się podoba, czy nie, paradygmat liberalnej demokracji, która już dawno udowodniła, iż nie jest systemem uniwersalnym (przykładów prób siłowego jej wdrożenia w Afryce, na Bliskim Wschodzie, czy w Azji jest cała masa), powoli upada, i to upada w samym jej mateczniku. Od Stanów Zjednoczonych, tak zwanej ostoi wolnego świata, gdzie Donald Trump najchętniej obudowałby kraj murem, przez Francję, w której wkrótce wygra Marie Le Pen, Węgry, gdzie od lat rządzi Victor Orban, Rosję Putina, aż po Polskę Kaczyńskiego, świat udowadnia, że autorytarny model z pozorami demokracji, jest tym, do czego szybciej lub wolniej, przyjdzie nam się przyzwyczajać.

Z bólem, jak w przypadku niżej podpisanego, ale przecież, będąc wyznawcami, bądź co bądź, demokracji, przyjdzie nam pogodzić się z tym, że taka jest wola ludu, nie tylko w naszym kraju, ale także w wielu innych. Wolność za bezpieczeństwo. Wolność za święty spokój. Wolność za swój nowy dom, dobre jedzenie i szybkie wifi.

Nie zrozumiesz Singapuru i całej Azji bez Konfucjusza, Webera i Fukuyamy

Maks Weber, wielki niemiecki socjolog przełomu XIX i XX wieku, mówił o ogromnie mocnej relacji między religią a sukcesem gospodarczym państw. W owym czasie, w opinii Webera, tylko jedna religia zapewniała sukces ekonomiczny i miał nią być protestantyzm. Słynna etyka protestancka, w której ziemski sukces był znakiem tego, iż człowiekowi sprzyja Bóg, miała, w jego opinii, wpływać bezpośrednio na wzrost gospodarek Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Owa teza zdawała się sprawdzać w czasie, gdy wygłaszał ją Weber, jednak XX wieku, a szczególnie współczesność, udowadniają, że nie była ona do końca trafiona, szczególnie, gdy po upadku żelaznej kurtyny, w ogromnie szybkim tempie zaczęło rozwijać się gospodarki katolickich krajów, jak chociażby Polska, czy na zachodzie – Irlandia, Włochy i Hiszpania. Jeszcze bardziej obalał tezę Webera Fukuyama, który głosił swoje poglądy na temat wartości azjatyckich, zupełnie różnych od tych europejskich, często nieprzekładalnych na nasz kod kulturowy.

Kluczem do zrozumienia sukcesu Azji i wielu przykładów jej szybkiego rozwoju, takich jak Singapur, jest zaakceptowanie faktu, iż kontynent ten rządzi się innymi prawami aniżeli świat Zachodu, z którego pochodzimy.

Zmarły w 2015 roku, i przytaczany w poprzednim tekście, Lee Kuan Yew, architekt singapurskiego sukcesu, powiedział w wywiadzie dla tygodnika Time:

My działamy inaczej niż Amerykanie czy Zachód. U was podstawą jest jednostka, u nas – rodzina, klan, państwo. Jeśli stosunki między tobą i rządzącymi, tobą i żoną, tobą i dziećmi, tobą i współpracownikami, wreszcie między tobą i przyjaciółmi układają się dobrze, społeczeństwo będzie dobrze funkcjonowało. To cała nasza filozofia

Ta wypowiedź prowadzi nas z kolei do kluczowego zagadnienia, bez którego nie da się zrozumieć Azji, szczególnie tej pozostające w chińskiej orbicie kulturowej. Tym kluczem do pojęcia części owego ogromnego kontynentu jest Konfucjusz, którego życie i nauczanie uformowało azjatyckie szkoły filozoficzne na pół tysiąca lat przed narodzeniem Chrystusa.

W czasach, gdy mieszkałem w Chinach, często wychodziłem na zwykłego głupka wykładając Chińczykom wyższość naszego zachodniego systemu, indywidualizmu, demokracji, wolności jednostki. Spoglądali na mnie z politowaniem i zawsze pytali, co mieliśmy w Polsce 500 lat przed Chrystusem. Mieliśmy żubry, zaś Chiny w pełni rozwinięte kulturę, prawo, państwo i filozofię.

Bank Światowy wymienia Singapur jako czwarte państwo na świecie pod względem dochodu na głowę. Ponieważ państwem kierują przede wszystkim chińskie elity Partii Akcji Ludowej, która rządzi nieprzerwanie od 1959 roku, związki Singapuru z Chinami pozostają niezwykle mocne, a przy tym bardzo zaskakujące. Do owego niewielkiego państwa-miasta, które w samych Chinach stanowiłoby co najwyżej dzielnicę jednego z mega-miast, przybywają od lat urzędnicy z Chińskiej Republiki Ludowej, aby obserwować, i przede wszystkim uczyć się, jak zarządzać państwem bardziej za pomocą Konfucjusza (ukochanego przez nowe chińskie władze w ostatnich latach), aniżeli Marksa i Lenina, nie wspominając o Mao Zedongu. Czym uwodzi państwowy konfucjanizm?

Przede wszystkim nie stawia on jednostki na ołtarzu i nie czyni z niej absolutu. Podstawową komórką społeczną jest rodzina i jej dobro. Państwo jest zaś odzwierciedleniem porządnej rodziny, na której czele stoi oświecony człowiek o władzy absolutnej, którego zadaniem jest zagwarantowanie i utrzymanie niebiańskiego pokoju. Niebiański pokój, jeśli przełożyć to na struktury państwa, nie zapewniają wojny, ale dyplomacja, zaś wewnętrzny spokój osiąga się dzięki kultywowaniu rytuałów, które mają zapewnić efektywność rządzenia. Aby osiągnąć niebiański spokój, władza może, a wręcz musi, stosować autorytarny, aczkolwiek oświecony, sposób rządzenia, niczym głowa rodziny, aby zapewnić wszystkim członkom spokój oraz bogactwo.

Więcej o tym temacie przeczytaj w artykule zamieszczonym w tygodniku Polityka tutaj.

Czy Singapur to państwo autorytarne?

Tak, Singapur, choć odniósł gigantyczny sukces gospodarczy, jest Państwem autorytarnym i rację miał Tomek Michniewicz wspominając wszystkie przytoczone przez siebie punkty, takie jak cenzura, więźniowie sumienia, brak wolności mediów etc.

To, co nas najwidoczniej różni z Tomkiem najbardziej to fakt, iż niżej podpisany, po rocznym mieszkaniu w Azji i wielkiej lekcji pokory, jaką otrzymał w tym czasie, wierzy w relatywizm kulturowy. Czyli?

Relatywizm kulturowy – pogląd głoszący, iż żadna praktyka kulturowa nie jest dobra ani zła sama w sobie, ale musi być oceniona w kontekście w jakim funkcjonuje. Takie spojrzenie prowadzi obserwatorów do powstrzymania się od ocen oraz sądów wartościujących obce praktyki z punktu widzenia własnej kultury.

I tak, niebawem pojawi się ktoś, kto zapyta mnie, czy mój relatywizm pozwala mi zaakceptować fakt kanibalizmu? Albo czy podoba mi się prawo szariatu wprowadzane przez ISIS? Nie, nie podobają mi się, jednak kanibalizm, czy szariat w wykonaniu islamskich fundamentalistów to nie to samo, co azjatyckie wartości, co chusta w Iranie, ostre kary za przemyt w Singapurze, czy też autorytarny styl rządzenia w niezwykle rozwiniętym gospodarczo Singapurze. Świat, taki jaki znamy, jest za bardzo skomplikowany, aby widzieć go w sposób binarny.

Ponadto, przykład Syrii (a wcześniej Iraku czy Libii), jest dla mnie osobiście, wielką lekcją tego, jacy wspaniali i udani jesteśmy w znoszeniu cenzury, ratowaniu więźniów sumienia i rozwiązywaniu problemów „zniewolonego świata” w przytoczonych przeze mnie krajach. Naszym sposobem jest podpalić beczkę, pozwolić wybuchnąć i doprowadzić się do ruiny. A na końcu odwrócić wzrok i udawać, że nic się nie stało.

Tak kończy się nasze zachodnie, najpierw pouczanie, a potem naprawianie świata. Katastrofą. Piękną, ale jakże demokratyczną i pełną wolności słowa, katastrofą.

***

Więcej na temat polityki, autorytaryzmu i trudnych, społecznych zagadnień w kontekście Singapuru, znajdziecie tutaj:

 

Exit mobile version