Site icon Wojażer

Swój dom. W poszukiwaniu trzeciej drogi między życiem a podróżą

Odkąd wynaleźliśmy społeczeństwo konsumenckie, gospodarka musi stale rosnąć. Jeśli nie rośnie, mamy wielką tragedię. Wymyśliliśmy całą górę zbędnych potrzeb, kupowanie nowego, wyrzucanie starego. To marnowanie naszego życia! Kiedy coś kupuję, kiedy Ty coś kupujesz, nie płacisz za to pieniędzmi. Płacisz godzinami swojego życia, które spędziłeś na zarabianiu tych pieniędzy. Życie to jednak jedyna rzecz, której za pieniądze kupić nie można. Życie tylko się skraca. To jest żałosne, by marnować życie i wolność w ten sposób.

Jose Mujica, były prezydent Urugwaju.

Project HUMAN wchodzi właśnie na ekrany kin. Z całego tego filmu okraszonego nieziemskimi widokami kręconymi z lotu ptaka, wbija się w pamięć wiele twarzy oraz wiele ludzkich historii, nieraz bardzo prostych, ale zawsze fascynujących, nieraz inspirujących, czasami po prostu niezwykle wzruszających, gdy ludzie z najdalszych zakątków świata opowiadają historie, które zdaje się, że i my właśnie przeżywaliśmy. I pośród nich Jose Mujica, niezwykle skromny człowiek, przy okazji były prezydent niewielkiego, południowoamerykańskiego kraju, który sprawia, że zasiadam do klawiatury, aby przenieść myśli do wirtualnego świata.

Człowiek, który, raz na jakiś czas, nie przechodzi przez etap autorefleksji, traci bardzo dużo. Zapewne pędzi przez życie zupełnie nie zauważając w nim nawet siebie samego, często także innych. To tak, jakby codziennie przechodzić przez łazienkę i nigdy nie spojrzeć na swoją twarz, na twarz ukazującą radość albo smutek, na twarz, która się zmienia. Wszyscy jakoś się zmieniamy.

***

Płacę za wspomnienia

Kiedyś oceniałem, przyznaję to szczerze. Oceniałem tych, którzy spoglądali na mnie krzywym wzrokiem, gdy opowiadałem o kolejnych swoich podróżach, a oni gdzieś tam w tyle głowy wiedzieli, jak wygląda nasze poprzednie, skromne mieszkanie. Wiedzieli też o naszym prawie osiemnastoletnim Oplu i do końca nie rozumieli jak to jest, że ktoś, kto w kapitalistycznych realiach czuje się jak ryba w wodzie, pozwala na taki stan rzeczy. Ten stan, który na przestrzeni ostatnich dziewięciu lat skonsumował osiemset dni z mojego życia, nazywa się podróżą. Wydaję pieniądze na wspomnienia – powtarzałem zawsze z pełnym przekonaniem – Ty płacisz pięćdziesiąt tysięcy za nowy samochód, ja płacę pięćdziesiąt tysięcy za nowe wspomnienia. Gdzieś w tyłach głów każdego z nas pozostawało to całe, bardzo normalne dla ludzi, ocenianie i próba odpowiedzi na pytanie, która droga jest lepsza.

Oceniałem też tych, którzy nie podróżowali, a którzy radość swojego życia czerpali z posiadania, z nowych rzeczy w mieszkaniu, z nowych ubrań w szafie. Wydawało mi się, że jestem lepszy przez to, że ja oglądam świat, a oni nie, zamknięci w swoich ścianach na kredyt, zadowoleni z mycia swojego samochodu w sobotę, w niedzielę jeżdżący na obiady do teściów, tacy przeciętni. Byłem momentami przykry w tej swojej jedynie słusznej perspektywie.

Dziś staram się nie oceniać, staram się zrozumieć, ale nie wartościować. Sęk w tym, że z każdym rokiem życia, zamiast wiedzieć więcej, wydaje mi się, że wiem coraz mniej, rozumiem coraz mniej, choć tak bardzo chcę pojąć więcej i więcej. Zwątpienie, drugie myśli, to chyba coś, co pojawia się z czasem, co w naturalny sposób zastępuje przekonanie o swojej nieomylności. Dlatego też tak samo dziwią mnie ludzie, których całe życie toczy się wokół posiadania, wokół nowych rzeczy, nowych telewizorów, gadżetów, wokół ubrań, konkretnych marek, wokół kart kredytowych i weekendów w sklepach wielkopowierzchniowych, jak i ci, którzy z dnia na dzień deklarują, że pozbywają się wszystkiego, absolutnie wszystkiego, i ruszają przed siebie w świat, często bez celu, bez daty powrotu, jedynie dla przygody, powielając myśl, że „świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają jedną stronę”. Jak wiele czasu musi upłynąć, by zrozumieć, że wśród nas są też tacy, którzy czytają całe książki, by zrozumieć świat i nieraz bardziej go rozumieją od tych, którzy ruszają w świat nie zrozumiawszy przy tym niczego.

Trzecia droga

Po dziś dzień tęgie głowy naszego współczesnego świata nie wymyśliły nic lepszego od kapitalizmu. Mimo to ci, którzy wierzą, że system, który pokonał swojego jedynego oponenta – socjalizm – utrzyma się w najbliższej przyszłości, zdają się być naiwni.

Świat jest piękny i piszemy o tym my, blogerzy podróżniczy, każdego dnia. Jest ujmujący, pociągający, ale jest też kruchy, podobnie jak krucha jest współczesność, w której żyjemy. Przez ostatnie lata przeżywałem wspaniałe chwile zachwytu nad nieziemskimi nieraz widokami naszej pięknej planety, jednocześnie załamując ręce nad tym, co się na niej dzieje. Nigdy nie byłem pesymistą, który wieścił rychły upadek ludzkości, podobnie jak nie byłem optymistą, który na wszystko macha ręką i jest święcie przekonany, że jakoś damy radę. Zamiast tego sucho oceniałem fakty i analizował to, co się wokół dzieje. Realizm, czasami trochę magiczny.

I tak nadszedł rok dwa tysiące szesnasty, dziesiąty rok mojego podróżowania, który nadal trwa i nadal zaoferuje mi wiele niezwykłych miejsc, do których wkrótce się wybiorę. A jednak jakoś nieświadomie zwolniłem i zacząłem zadawać sobie fundamentalne pytanie: Co dalej?

Pewnego dnia usiadłem w naszym krakowskim mieszkaniu i popatrzyłem na to, co mnie otacza. Nie jestem człowiekiem, który żyje na kartonach, który w życiu nie potrzebuje nic poza podróżami. Jestem przede wszystkim człowiekiem, który lubi wracać. Dopóki moja radość z powrotu jest równa radości z wyjazdu, czuję, że robię coś w życiu dobrze. I tak, po raz pierwszy od dekady, siedząc w wygodnym fotelu, który bardzo lubię, otoczony książkami, które niezwykle cenię, otoczony dziesiątkami rzeczy, które przyjechały ze mną ze świata –  fotografiami, pieczątkami, figurami, obrazami, poczułem, jak nigdy wcześniej, że chciałbym swoją radość z powrotów wnieść na wyższy poziom.

Dom, to jedyne, co chciałbym posiadać

Przez lata powtarzałem, że jedyne rzeczy, które potrzebuję w życiu to mój komputer, dysk, aparat fotograficzny i telefon. Byłem święcie przekonany, że mobilność, gotowość do ruszenia przed siebie, zupełnie nieważne dokąd, to jedna z moich najważniejszych zalet.

Wierzyłem, że człowiek dokonuje wyboru między „mieć” a „być”. Zawsze bardziej chciałem być. Dlatego też przez wszystkie minione lata wynajmowaliśmy z Magdaleną mieszkanie, najpierw w ścisłym centrum Krakowa, na Szewskiej, tuż przy Rynku, a potem (i obecnie) na krakowskim Salwatorze, dzielnicy, którą pokochaliśmy ponad wszystkie inne w Krakowie. Nasz życiowy kompromis polegał na zaakceptowaniu naszej bezkompromisowości w jednej sprawie: jeśli mieszkać w Krakowie, to tylko w centrum. Kraków, ten mój Kraków, to niewielkie miasto składające się z centrum i przylegających dzielnic. Wszystkie inne, nowe dzielnice, sprawiają, że czuję się w nich obco. Zamieszkawszy w nich, zaczęlibyśmy się dusić.

Problem z mieszkaniem w centrum Krakowa polega jednakże na tym, że, bądźmy tutaj szczerzy, nie każdego na to stać. Z pewnością nie każdego stać na kupno. Niektórzy, z którymi rozmawialiśmy, z trudem wierzyli, że, dla przykładu, trzydziestometrowe mieszkanie na Salwatorze może kosztować między 300 a 380 tysięcy złotych. Większości, jednak nawet nie wszystkim, takie w końcu mamy czasy, pozostaje więc trzydziestoletni kredyt i dzielnice, które nie wyglądają, i nigdy nie będą wyglądać, jak historyczne centrum Krakowa. Dla jednych to wspaniałe miejsce do życia, dla innych nie. Ludzie, jak wszyscy dobrze wiemy, po prostu są różni.

Sporo lat musiało upłynąć, żebym przestał oceniać tych, którzy się na to decydują. Czy można ich winić za to, że taki mamy system, że współczesny kapitalizm sprawia, iż jest to jedyna droga, jaką mogą obrać młodzi ludzie? Nie, nie można. Takie jest życie.

Powiecie, że jest jeszcze wynajem. Owszem, jest. Wynajem to piękne założenie, w które wierzyłem przez ostatnią dekadę i szczęśliwie przemierzając świat, wracałem do miejsca, które uważałem za swoje, choć nigdy, nawet przez chwilę, nie było ono moją własnością. Wynajem byłby czymś zupełnie akceptowalnym, czymś wręcz nawet normalnym, gdybyśmy posiadali podobne prawo jak w Niemczech. Większość niemieckiego społeczeństwa przez całe swoje życie wynajmuje miejsca, w których mieszka. W przeciwieństwie do polskich realiów, nie jest to jednak rok tu, rok tam, ale nieraz dekada, czasami piętnaście lat, często nawet dwadzieścia. Mądry program wynajmu oraz zdrowe prawo regulujące ten rynek, dają coś, co jest nie do przecenienia – poczucie bezpieczeństwa.

To właśnie potrzeba poczucia bezpieczeństwa sprawiła, że podjęliśmy z Magdaleną decyzję o wyprowadzce pod Kraków, do domu, do naszego domu, do domu rodzinnego, który kiedyś opuściłem, a który teraz postanowiliśmy przerobić i który na kilka lat stanie się naszą bezpieczną przystanią. Nie nastąpi to szybko i długa jeszcze przed nami droga zanim usiądziemy w fotelach i popatrzymy na migawki ze świata wkomponowane w oswojoną przestrzeń, jednak warto w życiu mieć jakiś cel, do którego człowiek dąży. Cel na koniec roku 2017 to swój dom.

Dom to jedyna rzecz, którą chce posiadać. Posiadać po to, by powroty ze świata smakowały jeszcze lepiej. Bo świata i jego poznawania, nawet w niespokojnych czasach, trudno się wyrzec i trudno bez niego żyć.

Gdy nadejdzie dom, chciałbym osiągnąć jeszcze jedno – życiowy minimalizm. Może nie całkiem jak Jose Mujica, jednak ten człowiek pozostaje inspiracją. Inspiracją do przemyśleń i do lepszego życia.

Tymczasem trzymajcie kciuki za Magdalenę, która w całości koordynuje projekt „Dom”. Największy wspólny projekt, nad którym przyszło jej pracować.

 

Exit mobile version