Site icon Wojażer

Pięć kroków do krakowskiego raju. Myśli z dachu Akademii Muzycznej

Wszyscy tu jesteśmy na swój sposób szaleni. Od narodzin, gdy nasi, wydawałoby się, niespełna rozumu rodzice rodzą nas w zakurzonym mieście, w polskiej stolicy kultury, w mieście królów polskich. Wrodzoną niższą inteligencję, wywołaną naszą lokalną atmosferą, nadrabiamy w pierwszych latach młodości obcując z kulturą, sztuką, wiedzą i muzyką. Z czasem wychodzimy na prostą i kończymy nasze szkoły, nasze akademie i nasze uniwersytety.

Kraków bywa leniwy, podobnie jak i my, jego mieszkańcy. To takie polskie Włochy, szczególnie gdy ciepło nas rozpieszcza, gdy miasto mieni się wszystkimi odcieniami zieleni, gdy upał topi asfalt a szyny tramwajowe wesoło podskakują w górę blokując ruch na kilka godzin. To takie polskie Włochy, bo wyrobił sobie markę najpiękniejszego i najbardziej tłumnie odwiedzanego miasta w Polsce. To takie Włochy, bo radzi sobie biznesowo, choć trudno Warszawiakom czy Poznaniakom w to uwierzyć, gdy popatrzą na naszą ślamazarność i na to, jak wyglądamy, w wiecznie za dużych marynarkach, jak artyści lub menele. Tacy jesteśmy, my Krakowianie, a może nam się tak tylko wydaje.

Krok pierwszy – zostań

Na długi weekend zostałem w Krakowie. Miks spraw prywatnych i zawodowych, przyjęć, imprez i ślubów, sprawił, że po raz pierwszy od lat zostałem na długi majowy weekend w swoim mieście, z dala od miejsc dalekich a blisko miejsc bliskich, bo moich, krakowskich. Wziąłem dzień wolny i ruszyłem niespiesznie w miasto, na które rzadko miewam czas między dziewiątą a siedemnastą. Spacerowałem od miejsca do miejsca, by w końcu usiąść w jednym z moich ulubionych punktów w mieście, na dachu Akademii Muzycznej, z dala od zgiełku miasta za to blisko muzycznego zgiełku, który rozchodzi się po murach budynku. Nastała właśnie ta chwila, gdy kilka miesięcy od tekstu o siedmiu kręgach krakowskiego piekła, doszedłem do wniosku, iż warto być przyzwoitym. Warto pochwalić swoje miasto, warto docenić to, gdzie się mieszka i z kim się mieszka.

Krok drugi – nie spiesz się

Znałem kiedyś takiego ancymona, co mieszkał na Brackiej, Panie, co to był za ancykrys! Jak mu się zrobiła ochota na andruta, najsampierw ubierał beret na głowę, wystroić się musiał, potem wsiadał w tramwajkę i jechał gdzieś tam na Kazimierz, do swojego miejsca ulubionego. Ja mu mówię – Józek, bo mu Józek było – pomału, gdzie ty się tak spieszysz? A on na to, że zaraz zamykają. Nie zjesz dziś, to zjesz jutro – mówię mu – obwarzanka sobie zjedz. On tym swoim wzrokiem na mnie patrzy i mówi, że on po tego wafla tak zawsze, odkąd się z Warszawy sprowadził, jak mu przyjdzie ochota, leci i kupuje, Panie. Wracał potem taki zziajany, wpadał z tym waflem do kamienicy i mówił, że może wracać do pracy. Mądra łepetyna z niego była, bo jak go było stać na najem na Brackiej, Paaanie, ile on musiał zarabiać. Tylko po co im ten pośpiech, wykończą się ci ludzie Panie! – mówił kiedyś Czesław, pan na brackiej bramie.

Coś w tym jest rzeczywiście, słyszałeś to? Po czym poznać Krakusa w Warszawie? – żartował mój kolega w stolicy – Po tym, że na ruchomych schodach stoi i czeka, aż sobie spokojnie dojadą. I coś w tym jest, bo pośpiech to rzecz w Krakowie nienaturalna, dziwna rzekłbym, z duszą naszą niespójna. Gdy nie jestem w podróży, odbywam podróż przez swoje miasto, przez jego ulice, rynki i place. Po prostu patrzę, słucham też z ogromną pasją, wsłuchuję się w swoje miasto. Weźże chłopie, chodź na pole, pooddychaj świeżym powietrzem – usłyszałem ostatnio. Czy może być coś bardziej krakowskiego niż zbitka naszych słów z największym krakowskim oksymoronem – Świeżym powietrzem? – zaśmiał się drugi przy wejściu na Bracką – Weź nie żartuj! 

Krok trzeci – spotkaj się

Na Brackiej pada deszcz – rzucił tam Marek, gdy zmierzaliśmy na wino, i na jedzenie dobre. Pogoda na wskroś sucha wtedy była i wiatr lekko zawiewał, może i nie rozpieszczała temperatura, ale odrobinę muskała nasze twarze słoneczna aura. Natenczas spadł lekki deszczyk na głowy naszych przyjaciół ze Śląska, by spełniły się prorocze autora słowa – na Brackiej naprawdę pada deszcz – zaśmialiśmy się od ucha do ucha. A może to nie deszcz, a gołąb nas pochlastał?

U wylotu Brackiej jest Rynek, tak się składa. Różne o nim rzeczy mówią, że największy, że piękny i stylowy, nie wiem, może nam narzekać nie wypada? I choć można go lubić, można też nienawidzić, każdy co chwilę na niego wpada. Największą jego magią jest zaś to, że przejść przez niego i nie spotkać znajomego, to tak jak przejść jakąkolwiek polską ulicą i nie spotkać Żabki, rzecz prawie niemożliwa. Jeśli Kraków to miasto czegoś, to z pewnością jest to miasto spotkań, miasto, w którym życie toczy się w dużej mierze poza domem, a dom to twierdza pełna rodzinnych skarbów, historii i wspomnień.

Krok czwarty – zjedz

To jest coś naprawdę charakterystycznego dla tego miasta, tu wszyscy prawie codziennie jedzą na mieście – powiedziała zachwycona znajoma – w Warszawie wyjście na miasto to prawdziwe wydarzenie, może dlatego te ceny są dla Was takie kosmiczne. U nas wyjdzie się raz w tygodniu, ale porządnie, a u Was, mam wrażenie, na mieście jada się bez przerwy. 

To jedna z głównych zalet Krakowa, jeśli miałbym rzucić pierwszą myśl, jeśli miałbym powiedzieć, co w nim kocham najbardziej. Kocham w nim te kulinarne przygody, te wyprawy po świecie smaków. I choć Kraków, niczym polskie Włochy, kuchnią włoską stoi, znaleźć  w nim można frykasy z najróżniejszych zakątków świata, zjeść porządnie i przede wszystkim tanio, do tego wypić dobre wino, a na koniec skończyć dobrą kawą. Gdzie możemy dobrze zjeść na Rynku? – zapytał raz Bartek, gdy zawitał do Krakowa. Nigdzie – odpowiedzieliśmy zgodnym chórem. Wyjdź z Rynku. Skocz do 27 porcji na Wolę Justowską, albo na drugi brzeg Wisły na Konfederacką 4, albo do Bistro Praska, w miejsca, gdzie nikt nie trafia, bo jeżdżą tam raczej swoi. Chcesz tajskie, jedź do Big Mango na osiedle w Bronowicach. Chcesz francuskie? Skocz do Zazie na Kazimierz, zarezerwuj miejsce, tam nigdy nie ma wolnego stolika. Chcesz zjeść dobrą rybę? Pojedź za Kraków, do Grubych Ryb, bo w mieście z pewnością dobrej nie znajdziesz. Gdziekolwiek by nie pojechać, nie staniesz się uboższy, nie przepłacisz. Relacja ceny do jakości to jeden z największych plusów miasta. Chcesz założyć ultra drogą, modną restaurację w Krakowie? Zamkniesz się po kilku miesiącach. Chcesz wiedzieć, gdzie naprawdę dobrze zjeść w Krakowie, masz jeden adres, i jest to Dania kontra Ania. Nie zawiedziesz się.

Krok piąty – wypij

Wszystko możesz tutaj wypić. Nic jednak nie smakuje w Krakowie tak, jak dobre wino i dobra kawa. Bo i owszem, Kraków jest jak Włochy, leniwy i usypiający, a cóż lepszego stworzono dla leniwych hedonistów aniżeli wino na dobry nastrój i kawę na przebudzenie. Gdy ostatnio odwiedziłem Wrocław, zapytałem od razu – gdzie na wino? I jak bardzo kocham to miasto, w którym tak długo mnie nie było, tak kompletnie zbladłem, gdy zdałem sobie sprawę, że Wrocław czym innym stoi. Piwem stoi i drinkami, i jest dalej miastem ukochanym, ale Włochy w Polsce są jedne i są w Krakowie.

Na wino wychodzi się już wszędzie i już dawno skończyły się czasy, gdy butelka nędznego wina kosztowała jedną dziesiątą minimalnej wypłaty. Wino pijemy na potęgę i chyba dzięki niemu stajemy się jeszcze bardziej otwarci. Pijemy je w pracy, gdy świętujemy kogoś urodziny i pijemy je po pracy, gdy wychodzimy ze znajomymi na miasto. Pijemy je, bo jest zdrowsze niż piwo i pijemy je dlatego, że jest w naszych lokalach bardziej dostępne niż woda z kranu. I to właśnie na wino zapraszam wszystkich swoich gości najbardziej – na wino do Stoccaggio, na wino do Winomana, na wino do Enoteki Pergamin. Na prosecco zaś do Włoskiej, bo zawsze idealnie schłodzone.

A skoro Kraków to polskie Włochy, musisz w nim wypić kawę. Jesteśmy mistrzami w kawie. Najpierw w czasach studenckich zaczynamy uczyć się ją pić. Siedzimy na randkach godzinę nad filiżanką cappuccino, pijąc powoli i delektując się nią aż do chwili, gdy pijemy zimny napar. Potem mijają lata, jedna dziesiątka strzela i następna i gdy już jesteśmy dorośli, wychodzimy na kawę jak Włosi. Espresso przy barze na stojąco, małą czarną na ławce na Brackiej, najczęściej przy akompaniamencie zapalonego papierosa.

Przyjedź kiedyś do Krakowa, nigdzie się nie spiesz. Usiądź na dachu Akademii Muzycznej, wypij kawę, jeśli palisz, zapal papierosa, spójrz przed siebie i powiedz – czy nie czujesz się jak we Włoszech? Kraków – warto tutaj bywać, cudownie tutaj żyć! 

Exit mobile version