Site icon Wojażer

Madera, wyspa piękna, trudna, skolonizowana i przeinwestowana

Madera tradycyjne domki

Wydarzenia sprzed 39 lat nadal żyją we wspomnieniach mieszkańców oraz w wyobrażeniach tych, którzy przybywają na Maderę, by wypocząć na rajskiej wyspie niedaleko kontynentalnej Europy. W deszczowy wieczór 19 listopada 1977 roku lecący z Brukseli na Maderę samolot portugalskich linii lotniczych TAP, podchodził po raz trzeci do lądowania na lotniku uchodzącym za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Pas był krótki, bo mający zaledwie 1,6 kilometra, jednak trudno było, na wyspie pełnej dramatycznych krajobrazów, znaleźć dłuższy kawałek płaskiej przestrzeni. Podczas trzeciego podejścia do lądowania samolot wpadł w poślizg, wypadł z pasa i runął ze stromej skały przełamując się na dwie części. Nie była to największa katastrofa lotnicza w historii Portugalii, gdyż dwanaście lat później 144 życia opuściły ten świat w katastrofie na Azorach, skąd właśnie przylatywaliśmy na kolejną z odwiedzanych przez nas, portugalskich wysp.

Katastrofa lotnicza na Maderze

Przynajmniej 33 osoby mogły mówić o cudzie, który miał miejsce tego deszczowego i wietrznego dnia. Tyle przeżyło bowiem to tragiczne wydarzenie, które sprawiło, że na dobre rozpoczęła się dyskusja o nowym lotnisku, bądź też o wydłużeniu pasa. Widzicie tę drogę – wykrzyknął Inacio pędzący swoim starym oplem jak szalony rajdowiec – To najdłuższy prosty odcinek drogi na Maderze! W górach, ponad chmurami, to tutaj miało powstać alternatywne lotnisko! Już byłem bliski uczucia, że stary Opel Astra produkcji niemieckiej, jeszcze nie ten rocznik produkowany w Polsce, wzniesie się w przestworza, gdy Inacio począł hamować i coraz bardziej wytrącać prędkość. Rzeczywiście, droga między Pico da Urze a Bica da Cana, mogłaby był jednym z najbardziej malowniczych lotnisk świata, na którym samoloty lądują ciągle pozostając ponad chmurami. Tak jednak się nie stało. Po katastrofie lotniczej z 1977 roku, postanowiono wydłużyć istniejący pas lotniczy do prawie 3 kilometrów i uczyniono to na bazie jednej z najbardziej fascynujących konstrukcji, jakie wymyślił człowiek. Cały wydłużony pas znajduje się bowiem na gigantycznych filarach wyrastających z morza i podtrzymujących pas przyjmujący gigantyczne, pasażerskie samoloty.

Mit jednego z najbardziej niebezpiecznych lotnisk świata ma się jednak dobrze i każdy, kto przybywa na wyspę, zamiera na chwilę, gdy w oddali wyłania się mały, płaski kawałek asfaltu. Widać skupienie na twarzy, widać znaki krzyża robione tuż przed lądowaniem i ulgę, która pojawia się na twarzach pasażerów w chwili, gdy samolot parkuje przed terminalem. A tych, w ciągu ostatnich miesięcy, jest coraz więcej.

Niski sezon na Maderze?

Niski sezon!? – śmieje się Inacio, który odebrał nas z lotniska – jaki niski sezon? Od zamachów w Turcji i Tunezji i odkąd ludzie przestali uważać Egipt za bezpieczne miejsce, ruch na Maderze zwiększył się kilkukrotnie. Przed Wami przyleciał samolot z Katowic, wcześniej z Warszawy. No i dwanaście innych z Niemiec. Niemcy kochają Maderę, tylko my Niemców niekoniecznie – uśmiechnął się znacząco.

Na Maderę dotarliśmy z jednego prostego powodu. Mogliśmy się na niej spotkać z naszym portugalskim przyjacielem, Eduardo, oraz jego matką, która pochodzi z małej maderskiej miejscowości, a którzy na co dzień mieszkają w rozkroku między Australią a Lizboną. Zawsze wiedziałem, czy też słyszałem, że wyspa to iście niesamowita, jednak przybywając na nią ze spokojnych, niektórzy rzekliby „nudnawych” Azorów, nie do końca mogłem przekonać się do słów tych wszystkich, którzy mówili, że Madera jest jedyna w swoim rodzaju, a z pewnością lepsza od Azorów. Dla zdrowia umysłu przyjąłem więc, iż jest inna, nie lepsza, tylko właśnie inna.

Rzeczywiście Maderę można pokochać bardzo szybko. Za jej różnorodność natury, za zieleń, za niezwykłe krajobrazy. Trochę mniej za gęstą zabudową, która niczym pierzyna zakryła wszystkie mniej strome stoki wyspy. Domy widać dosłownie wszędzie. Opadają z dużych wysokości i schodzą prawie do samej wody. Powstało ich tak wiele, iż władze autonomicznego regionu Madery, utworzyły wielki park naturalny pokrywający dwie trzecie wyspy po to, aby pewnego dnia nie obudzić się na wyspie całkowicie zabudowanej.

Kryzys na Maderze

Madera zaczęła kiedyś kroczyć ścieżką rozwoju Kanarów, jednak w pewnym momencie postanowiła z niej zejść i poszukać swojej własnej drogi. Było już jednak trochę za późno. W latach tłustych budowano na potęgę. Infrastruktura turystyczna rozwijana dosłownie na każdym kroku, miała uczynić z Madery portugalską wersję kanaryjskiej oazy. Budowano tak dużo, iż praktycznie cała wyspa przecięta została siecią tuneli łączących najodleglejsze miejsca, wszystko po to, by luksusowe autory TUI i Neckermann na czas dowoziły swoich turystów do miejsc A i B. Tuneli jest tak wiele, iż spokojnie obejrzeć można najpiekniejsze miejsa bez zupełnie jakiegokolwiek doświadczenia wyspy. Wjeżdżasz w ciemnię i wyjeżdżasz w jasności pomijając niezwykłe i kręte, lokalne drogi wijące się przez góry. Unia Europejska lekką ręką dawała środki na rozwój tejże portugalskiej peryferii, by po latach znaleźć się w sytuacji, w której tę uroczą wyspę nazywa się Grecją Atlantyku, miejscem, któremu naprawdę grozi bankructwo. A jeśli nie bankructwo, to wykupienie przez obcy kapitał.

Każdy wie, że gdzie Grecja, tam i Niemcy. I tak, we współczesnej, pogrążonej w kryzysie Europie, naród ten jawi się jako nowi kolonizatorzy, którzy zupełnie bez przemocy, powoli, kawałek po kawałku, przejmują najcenniejsze skrawki Europy. Tak też widzą ich mieszkańcy Madery. Widzisz te domy? – Inacio wskazywał na zgrupowanie nowych, urokliwych posiadłości  nieopodal pomnika Chrystusa Króla – to takie małe niemieckie miasteczko. Jest porządek, jest czystość, są schludne ogrodzenia. A w październiku jest nawet Octoberfest. Już nawet nie przyjeżdżają tylko na wakacje, po prostu osiadają tutaj na starość. Są taką nową częścią Madery. To wszystko przez naszego lokalnego dyktatora! – poirytował się na samą myśl o prezydencie lokalnego rządu, Alberto Joao Jardimie, który urzędował od 1978 do 2015 roku – Ten człowiek robił co chciał, jak imperator, rozdawał kontrakty ludziom związanym ze sobą, ale co najgorsze, zadłużył wyspę w takim stopniu, że kompletnie nie wiem, jak to spłacimy. W istocie, Madera ma dwa razy większe zadłużenie per capita, aniżeli kontynentalna Portugalia, która i tak należy do najbardziej zadłużonych krajów Unii Europejskiej.

Agostinia, mama Eduardo, zanim opuściła Maderę na stałe, żyła w najbardziej ubogiej portugalskiej prowincji, na wyspie wyizolowanej, rustykalnej i biednej. Obecnie, gdy powraca na miejsce jako stara kobieta obciążona chorobami i niepamięcią, spogląda na rosnące ku niebu wieżowce i raz po raz powtarza do nas – Zobaczcie, zobaczcie, jakie wielkie budynki! 

Jaka jest ta Madera?

Funchal, największe miasto Madery, rośnie prawie niczym nieposkromione. Na szczęście wiele jest jeszcze miejsc na wyspie, które zachowały swój typowy spokój, swoją sielanką i bajeczne widoki, dla których tysiące turystów, postanawiają spędzić swoje wakacje właśnie tam.

Nadal można tam znaleźć miejsca, gdzie człowiek dosłownie ucieknie od tłumów. Wystarczy ubrać strój i buty trekkingowe i ruszyć wzdłuż sławnych lewad, które wiją się po dosłownie całej wyspie. W innych miejscach, nie tak bardzo ukrytych i niewymagających wysiłku, także liczyć można na chwilę spokoju, czasem nawet kwadrans, zanim przyjadą wypełnione po brzegi autokary TUIa.

Z pewnością nie jest to miejsce, do którego ludzie latają dla plaż. Tych, za wyjątkiem kilku wulkanicznych, pokrytych czarnym piaskiem, praktycznie tam nie ma. Są dwie małe, urokliwe, z piaskiem przywiezionym z Maroka, po których przez długi czas buszowały rozbestwione skorpiony. Linia brzegowa Madery to głównie skaliste wybrzeża i klify, więc tym, którzy poszukują miejsc na plażowanie, szczerze zaleca się wybranie innego miejsca. Nie jest to też miejsce, dla tych, którzy nie czują się pewnie za kierownicą. Już wiele trudnych dróg przejechaliśmy w swoim dotychczasowym podróżowaniu, ale Madera wręcz onieśmieliła nas swoimi krętymi i niezwykle stromymi drogami. W gruncie rzeczy cieszymy się, że wszystkie dni spędziliśmy tam ze znajomymi, którzy znają tę wyspę jak własną kieszeń, umiejętności Inacia okazały się nie do przecenienia. Jest za to Madera miejscem idealnym dla tych, którzy kochają góry, wspinaczkę, trekkingi wszelkiej maści. W idealnym układzie bardzo miło jest rozpocząć dzień od porannej kawy przy szumie fal oceanu, ale wiedząc już o fakcie braku plaż a tym samym typowo plażowych zajęć, warto wiedzieć, co na Maderze robić warto. Zdecydowanie warto po niej spacerować. Za każdym razem, gdy dojeżdżaliśmy na różne szczyty wyrastające ponad chmury, trudno było uwierzyć, że jesteśmy na jakiejś wyspie po środku oceanu. Jest też Madera krainą wręcz rajską dla tych, którzy lubią dobrze zjeść. A jeśli coś jeść na Maderze to ryby i owoce. Albo ryby z owocami, jak na przykład pałasz czarny (znany bardziej jako Espada) podany z zapiekanym bananem. Warto też po dniu intensywnym i sycącej kolacji wypić alkohol, bądź to wino maderskie (od azorskiego mniej jednak smaczne), bądź ponczę – miks nalewki z cukru trzcinowego zmieszanej z miodem i cytryną, idealne na chłodne wieczory w górskich partiach wyspy.

Madera to miejsce niejako po środku, miejsce, które perfekcyjnie wkomponowuje się w przejście od hiperturystycznych Kanarów to ultraspokojnych Azorów, miejsce zupełnie warte odwiedzenia, szczególnie teraz, zanim zadepczą go masy ewakuowane z Turcji, Tunezji i Egiptu.

O tej Maderze niby oczywistej, ale jednak niejednoznacznej, ciągle posiadającej swoją magię, chciałbym opowiedzieć w następnych tekstach z portugalskiej serii.

Exit mobile version