Site icon Wojażer

Radom to nie jest stan umysłu. Krótka historia o odlatywaniu

Chyba największe pretensje mam do siebie za tę chytrą babę z Radomia. Czasami człowiek, jak baran w stadzie, beczy, gdy beczą inne. Nie wchodzi w szczegóły, nie dowie się niczego, nie dopyta. Ja też się śmiałem. Nikt z nas nie jest bez grzechu. A teraz wyobrażam sobie zwykłą kobietę żyjącą w najzwyklejszym bloku, która pojawiła się w zupełnie niewłaściwym miejscu i w jeszcze bardziej niewłaściwym czasie. Zima roku 2012, wigilia dla mieszkańców Radomia, tłum przy stole. Ówcześni organizatorzy nie wpadają na pomysł, by położyć na nim plastikowe kubki. Pojawiają się za to 3 Cytryny firmy Zbyszko, butelki, które szybko trafiają w ręce mieszkańców miasta. Kobieta w jasnej czapce sięga po jedną z nich, potem po drugą i trzecią. Sięga jak wszyscy przed nią. Ale to właśnie ona staje się internetową antybohaterką zwaną „chytrą babą z Radomia”.

Internet niszczy przypadkową osobę i nikogo nie interesuje to, że kobieta po prostu podawała butelki dalej. Niektórzy starają się uzyskać po jakimś czasie jakiekolwiek informacje dotyczące wzrostu sprzedaży napoju, jednak producent odmawia. Radom to stan umysłu – grzmiały internety w owym czasie, chytrymi memami oceniając całe bogu ducha winne miasto. To zapadło w pamięć jego mieszkańców oraz w pamięć ludzi spoza miasta. Niczym chmura smogu, przykryło prawdę o mieście a wykreowało fałsz.

Polecimy z Radomia do Pragi – powiedziałem późnym wieczorem do Magdaleny – zawsze chciałem mieć samolot tylko dla siebie. Narodził się pomysł, który wcześniej zrealizowało kilka osób lecących na pokładzie prawie pustych samolotów linii Czech Airlines. Temat lotniska w Radomiu, jako drugi po „chytrej babie”, wzniósł miasto na wyżyny dyskusji głównego nurtu. Czy naprawdę uzasadnione było jego budowanie? Czy miasto stać na jego utrzymywanie? Czy to w ogóle ma sens? – zastanawiali się specjaliści i chyba każdy w jakikolwiek sposób zainteresowany tematem. A jakby zrobić to inaczej? – pomyślałem – a jakby tak polecieć ze znajomymi i nieznajomymi? Tak po prostu dla dobrej zabawy. Tak powstała idea wydarzenia na facebooku, które z czasem przyciągnęło uwagę i sprawiło, że wokół z pozoru niewinnego lotu grupy ludzi, powstał szum, o którym pora teraz napisać. Prywatny lot blogerów podróżniczych i ich przyjaciół z Radomia – wydarzenie, które swoim absurdalnym wydźwiękiem powodowało skrajne emocje, stało się na pewien czas tematem rozmów Radomian. Pojawiły się emocje, pozytywne i negatywne, choć te dobre zdecydowanie zdominowały wszystko, co działo się wokół tego weekendu.

Radom to nie jest stan umysłu. To po prostu miasto, z którego można wylecieć.

Jedziemy do Radomia dzień wcześniej!  – doszedłem do wniosku pewnego pięknego dnia, kiedy zrozumiałem, że byłoby zupełnie nieprzyzwoicie pojechać tam tylko po to, by wylecieć ze słynnego lotniska. Jedenaście osób wyraziło chęć, by dołączyć do mnie i Magdaleny, aby na miejscu spotkać się z trójką mieszkańców Radomia, którzy postanowili polecieć z nami. Już na początku wydarzenia pojawiły się pierwsze zaproszenia do poznania miasta, w które włączyły się lokalne media publikując krótkie artykuły – Wyborcza Radom (oraz tu), Co za dzień, Radom24 czy Radio RDC. Swoje „poparcie dla akcji” wyraził prezydent Radomia Radosław Witkowski i tak ruszyła lokalna lawina dyskusji o mieście i o nas samych.

Jakie jest to miasto, czy warto do niego wpaść, jacy są jego mieszkańcy? Kto zapłacił za tę promocję? Pytania zadawaliśmy sobie sami, ale także zadawano je nam. Lotnisko zapłaciło blogerom za promocję, już nie mają na co wydawać! Prezydent zaprosił blogerów na koszt miasta, my za to zapłacimy! Płacimy za to, żeby śmiała się z nas Polska! Najedli się i napili za darmo, teraz niech lecą i nie wracają! – tak można by streścić społeczny odbiór naszego projektu wyartykułowany w komentarzach przez niezadowoloną część miasta. W rzeczywistości każdy z nas wyciągnął z portfela kartę płatniczą, którą za 139 złotych zakupił lot, za 30 złotych zakupił bilet na autobus do Radomia, za 150 złotych przespał się w hotelu i za Bóg wie ile złotych, najadł się do syta i napił odrobinę. Pieniądze to tylko papier i czasami zamiast pieniędzy ważniejsze są wspomnienia. Tę ideę dzieliła z nami druga połowa Radomian, którzy zapraszali nas na obiad, na rozmowę, na kawę, na koncert, na spacer, na poznanie miasta, witali serdecznie i życzyli miłego pobytu.

Radom to nie jest stan umysły. To po prostu miasto z historią, do którego można na chwilę wpaść.

Nie oszukujmy się – Radom nie jest i nie będzie topowym kierunkiem turystycznym, ani dla gości z zagranicy, ani dla rodaków. Nie jest to jednak powód, żeby miasto i jego mieszkańców, uczynić tablicą na żarty, na której z jednej strony namalujemy trzy cytryny, na drugiej zaś logo lotniska. To, że nie jest to wakacyjny kurort, nie oznacza od razu, iż nie warto zatrzymać się przejazdem i zrozumieć, że centrum miasta to nie McDonald’s przy trasie  Warszawa-Kraków, ale historyczna zabudowa schowana niedaleko trasy. Radom to miasto jak każde inne w Polsce – chcące się rozwijać, chcące polepszać życie swoich mieszkańców, miasto mające swoje plusy i minusy, swoje wzloty i upadki. Z pewnością Radom nie jest miejscem bez tożsamości i lokalnej dumy, tak nadszarpniętej przez bezlitosne bezkresy internetów. Wystarczy jednak sięgnąć odrobinę w jego historię, by zrozumieć, że 1000 lat historii to wystarczający powód do dumy, a z pewnością nie jedyny. To na sejmie w Radomiu wybrano Jadwigę na królową Polski, to w tym mieście uchwalono konstytucję Nihil Novi w 1505 roku i to w tym mieście w czerwcu 1976 roku rozpoczęły się wielkie robotnicze strajki i demonstracje, które z Radomia uczyniły jeden z najważniejszych ośrodków opozycji antykomunistycznej. To w Radomiu urodzili się tacy ludzie jak malarz Jacek Malczewski, filozof Leszek Kołakowski czy piosenkarz Jerzy Połomski.

Radom to nie jest stan umysłu. To przede wszystkim miasto pełne pozytywnych ludzi.

Najpiękniejsze w tym wydarzeniu było jednak to, że kilkanaście osób przemierzało zasypane śniegiem miasto przy minus piętnastu stopniach w towarzystwie dwóch pasjonatów. Karol Kozieł, którego serdecznie pozdrawiam i dziękuję, przy akompaniamencie radomskiego skrzypka – Mateusza Strzeleckiego, który dołączył do naszego lotu do Pragi, przeszliśmy całe stare miasto słuchając pasjonujących historii przerywanych kulinarnymi przystankami w lokalach, które nie zawiodły nikogo. Rozpoczęliśmy w Teatralnej, tuż na wprost Starej Łaźni. To właśnie tam, przy wielkim stole, zebrała się cała grupa, nasi przewodnicy oraz dziennikarze z lokalnej gazety. To stamtąd wyruszyliśmy w kierunku bazyliki katedralnej, gdzie każdy z nas docenił ogrzewanie budynku, gdy na zewnątrz hulał wiatr. Zmarznięci, ale jednak zmotywowani, dotarliśmy do Mazowieckiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej „Elektrownia”, które serdecznie przepraszamy za zabrudzenie posadzki. Taki mamy klimat. Klimat poczuliśmy zdecydowanie na Rynku, w miejscu, które niektórzy mieszkańcy najchętniej by ukryli, a w którym osobiście widzę wielki potencjał jeśli tylko ktoś zapragnie je odnowić. Cisza i spokój pozwoliły nam wsłuchać się w opowieści Karola, by zaraz potem wyruszyć w kierunku ulicy Żeromskiego, reprezentacyjnego deptaku, na którym odnaleźliśmy kolejną kulinarną perełką – Rozmaryn – miejsce, gdzie prawie każdy skusił się na tort bezowy. Smakował tak bardzo, iż jeden członek naszej grupy, oddelegowawszy się  z własnej inicjatywy, pędził w dniu wylotu na lotnisko ze słodkim pudełkiem dla tych w grupie, którzy nie chcieli wylecieć bez wcześniejszego zasmakowania ciasta. Zupełnie przemarznięci, ale dumni z tego, że poświęciliśmy kilka godzin na choć powierzchowne poznanie miasta, wpadliśmy do lokalu Na Fontannach, gdzie każdy z nas mógł po prostu porozmawiać z ludźmi i wyrobić sobie swoją opinię na temat miasta.

Radom to nie jest stan umysłu. To miejsce jak każde inne, ze swoimi problemami i swoimi historiami.

W niedzielę rano, gdy myślałem o Radomiu spoglądając przez okno hotelu Gromada wychodzące na stadion, telefon oznajmił mi nadejście wiadomość. Na kilka godzin przed wylotem do Pragi, otrzymałem drogą mailową list od Radomianina, który postanowiłem tu przytoczyć:

Witam i pozdrawiam z Radomia
 
Nie wiem kim jesteś, i po co przybywasz, ale poprzez Twoją inicjatywę związaną z akcją na lotnisku czuję się bardzo zmieszany.
Przyjechałeś do miasta z pewną tezą, i zapewne chcesz ją urzeczywistnić. Jako podróżnik powinieneś mieś więcej tolerancji dla miejsc do których przybywasz, szanując ich odmienność. Szkoda, że nie poznałeś specyfiki miasta nieco wcześniej wówczas może zrozumiałbyć dlaczego odważyliśmy się mieć cywilny port lotniczy. To właśnie ludzie Twojego pokroju nie pozwalają nam sięgnąć wyżej niż drugiego piętra obnażając dziś perspektywę na jego rozwój. Czy wiesz, że władze tego państwa i to wielu rządów już przez ponad 20 lat modernizują 100 km linii kolejowej do Warszawy, a dziś podróż tym środkiem lokomocji trwa ponad trzy godziny. Pewnie nie wiesz, bo jeździsz pendolino, latasz samolotem prawie z domu, a ludzie Twojego pokroju każą nam latać z W-wy, Lublina, Rzeszowa, Łodzi nie szanując przy okazji kompletnie naszego czasu, pieniędzy, a przy okazji obnażając chęci dalszego rozwoju. 
W tym miejscu ponawiam jednak pytanie: a kim Ty jesteś, i Twoi partnerzy by pouczać nas o słuszności działań i inicjatyw, które być może są nawet kontrowersyjne? 
Mój list nie jest pierwszym sygnałem, który otrzymałeś z Radomia o złym pomyśle. Być może wielu radomian nie zgadza się z kolei ze mną. Doszedłem jednak do wniosku, że jeśli nie dostaniesz czytelnego sygnału będziesz dalej obrażał ludzi. To zła cech podróżnika, bo świadczy o braku kultury.
Mam nadzieję, że rozumiesz moje intencje i frustrację. Dodam, też, że nie było moją intencją Cię obrazić. Uważam jednak, że podróżnik powinien mieć inną wrażliwość na otaczający go świat.
Pozdrawiam
Radomianin

Z szacunku do autora, pomyślałem, iż odpiszę mu publicznie:

Witam i pozdrawiam już z Krakowa,
 
Nie wiem, kim Pan jest, gdyż się Pan nie przedstawił, jednak doceniam intencje i czas, który poświęcił Pan na napisanie do mnie. Poczułem przez Pana list pewien smutek spowodowany delikatną frustracją, uczuciem, którego nie poczułem od innych Radomian napotkanych tego dnia na swojej drodze, ludzi dumnych ze swojego miasta i swojej historii. 
 
Przyjechałem do miasta bez jakiejkolwiek tezy i jedyne, co pragnąłem urzeczywistnić, to fakt, iż udało mi się zebrać piętnaście osób w środku zimy do wspólnego wyjazdu do Pragi, do wspólnej zabawy, wspólnych żartów, rozmów, do pozytywnych interakcji w środku szarej zimy! Jako podróżnik mam ogromną tolerancję dla odwiedzanych przez siebie miejsc. Owszem, nieraz opisuję je niezwykle subiektywnie, czasami nawet oceniam, ale jaki człowiek nie ocenia, nie formułuje zdań, nie patrzy na rzeczywistość ze swojej perspektywy? Tak się składa, że poznałem specyfikę miasta, a przynajmniej włożyłem odrobinę wysiłku, aby przeczytać coś na jego temat. Jeszcze więcej dowiedziałem się od Radomian, których spotkaliśmy a także od tych, którzy polecieli z nami. Nie do końca wiem, o ludziach jakiego pokroju się Pan wypowiada, gdyż osobiście uważam, że wszyscy ludzie są w jednym do siebie podobni – są ludźmi, jednostkami, którym należy się szacunek, bez oceniania i bez wyśmiewania. To prawda, na początku całej idei była to śmieszna zabawa pod tytułem „Ale fajnie, lecimy z Radomia”, jednak powszechnie wiadome jest, iż tylko krowa nie zmienia poglądów (całe życie je trawę), więc i ja, człowiek dojrzały, doszedłem do wniosku, iż mam niezwykłą okazję poznać kolejne polskie miasto. Ma Pan rację, że Radom zaniedbano jeśli chodzi o kolej, sam chciałem przyjechać pociągiem. Wielokrotnie powtarzałem podczas naszego pobytu, że dobre połączenie kolejowe jest kluczem do rozwoju miasta, a przynajmniej jednym z kluczy w wielkim pęku logicznego myślenia. 
Owszem, ma Pan rację, że wielu Polaków widzi Radom w negatywny sposób, ale czy nie uważa Pan, że skoro kilka osób z Krakowa, Wrocławia czy Warszawy, postanawia przyjechać do Pana miasta, spać w nim, jeść w nim i wylecieć z niego, to są jeszcze ludzie, którzy potrafią o Radomiu mówić inaczej?
Doceniam fakt, iż nie chciał mnie Pan obrazić, dlatego postanowiłem napisać Panu kim też jestem. Nazywam się Marcin Wesołowski, mieszkam w Krakowie, jestem autorem strony Wojażer, który od czasu do czasu opisuje odwiedzone przez siebie miejsca i nie poucza, tylko wyraża swoją opinię, subiektywną, może nie zawsze prawidłową, ale swoją. Jestem człowiekiem, który myśli i człowiekiem, który dobrze życzy tak Panu jak i Pana miastu. Jestem pozytywnym człowiekiem, a przynajmniej staram się nim być.
 
Pozdrawiam,
Marcin Wesołowski

Radom to nie jest stan umysłu. Radom to miasto, które ma swoje lotnisko (edit 2018: „miało”)

I to chyba właśnie od tego wszystko się zaczęło. Od lotniska, które zasłynęło w kraju tym, że prawie nic z niego nie lata, od lotniska, które budzi tyle kontrowersji, że nie sposób pogodzić obie strony. Stawiliśmy się na miejscu na dwie godziny przed wylotem, zdecydowanie za wcześnie, ale Radom-Sadków to nie jest zwykłe lotnisko. Nie zamierzam opowiadać o tym, jak tam pusto, o tym, co robią jego pracownicy przez cały dzień, o tym ile ono kosztuje i o tym, czy warto było je budować. Do Radomia przyjeżdżałem jako jeden z tych zdziwionych ideą budowania kolejnego lotniska regionalnego. I tutaj zachowam się jak krowa, poglądów nie zmieniłem. Widząc opinie tych, którzy najmocniej grzmieli, że nie mamy prawa oceniać zasadności istnienia lotniska, zachęcam ich, aby tak jak my, spakowali rzeczy, kupili bilet i polecieli zwiedzać świat. Samoloty mają to do siebie, że same się nie zapełniają. Jeśli jest coś, co pozytywnie zaskoczyło nas na radomskim lotnisku, to ludzie, którzy tam pracują. Na stanowiskach odprawy zjawiliśmy się pełni swojej pozytywnej energii i tym samym odpowiedziała nam załoga. Od stanowiska odprawy przez kiosk i kontrolę bezpieczeństwa aż po kawiarnię w hali odlotów, z każdym można było porozmawiać, z każdym pożartować a w autobusie wiozącym nas do samolotu, odliczaliśmy się jak na szkolnej wycieczce. Od chwili, gdy weszliśmy na pokład ATR-42 czeskich linii lotniczych, rozpoczął się kolejny, czeski rozdział historii o tym, że ludzie potrafią robić rzeczy wspólnie. O tym, i o Pradze, już w następnej historii.

 

Exit mobile version