Cała okolica w sumie wyglądała jakby ją właśnie jakiś pył zasypał. Szarość, wszechogarniająca szarość przykrywała swą kołderką okolicę. To nie pył jednak, tylko deszcz. W najbardziej deszczowej miejscowości wyspy trudno dojrzeć słońce. Jeszcze trudniej zobaczyć wielkie niebezpieczeństwo czające się nad tym malowniczym skrawkiem kraju.
- Co należy robić, gdy wybuchnie wulkan? – zapytał starszy Amerykanin, którego spotkaliśmy z Magdaleną w Vik, uroczej osadzie na południu Islandii, w miejscu dobrze znanym każdemu, kto odwiedzał Islandię.
- Czy zaczął się jakiś rosyjski nalot bombowy!? – zapytało starsze małżeństwo Amerykanów kilka dni temu, gdy o 13:00 w całym Krakowie rozległo się wycie syren.
- Nie, to tylko ćwiczenia antyterrorystyczne – odpowiedziałem
- W takim razie dlaczego nikt nie zbiega, nikt nie ucieka, nic się nie dzieje? – dopytał gość naszego hotelu
- Bo nikt nikomu nie powiedział co ma robić? – zgadywałem
Amerykanie lubią procedury. A przy okazji są przykładem świetnie zorganizowanego narodu, szczególnie w chwilach wielkich katastrof i zagrożeń – tych naturalnych i nienaturalnych. Ich zachowania, obserwacje, reakcje, są tak zupełnie inne od naszych, polskich zachowań. Czy ktoś z nas wie, co robić, gdy zatrząśnie się ziemia? Czy wiemy co robić, gdy zaskoczy nas burza? A już w ogóle czy wiemy co robić, gdy nagle spadnie nam na głowę wulkaniczny pył? Gdy ostatnio zawyły syreny na Rynku, niektórzy stanęli nieruchomo. Wiadomo, pewnie jakaś rocznica.
Gdy na Islandii zawyją syreny a w niebo wzbiją się flary, trzeba wiedzieć, że to nie rocznica. Trzeba uciekać ile sił w nogach.
- Bo widzisz – pokazał Amerykanin w kierunku góry nad kościołem w Vik – stamtąd spłynie wielka masa wody, gdy ponownie wybuchnie Katla. Widziałeś te monstra po drodze?
- Nic nie widziałem, lało cały czas – odpowiedziałem.
- Jestem Paul – podał rękę – a to pewnie Twoja żona? – wskazał na Magdalenę – albo kochanka, bo nie widzę obrączki?
- Żona – uśmiechnęliśmy się oboje. Zawsze zdumiewało mnie to, jak otwartym narodem są Amerykanie, jak łatwo nawiązują kontakty, i to, że potrafią czasem bywać niepoprawni politycznie
- Co robisz na Islandii? – zapytała Magdalena
- Zwiedzam, jak wy zapewne. W końcu siedzimy w tym samym pensjonacie! A tak serio, oglądam wulkany.
- Wulkany? – zdziwiłem się specjalnie, by rozwinąć dyskusję.
- No wulkany! A znasz ten obrazek? Pokazuje na podstawkę do kawy, którą kupił sobie w Reykjaviku – Jak się Katla odezwie to dopiero będzie zabawa! Ooops, we did it again!
- Jaka zabawa? – drążyłem temat coraz bardziej
- Gdy wybuchł Eya…… no wiecie co mam na myśli (chodziło o Eyjafjallajökull) – nasza część świata była sparaliżowana przez kilkanaście solidnych dni. Gdy wybuchnie Katla, a musi wybuchnąć wkrótce, bo zdarzało się jej to raz, dwa razy na stulecie, to będzie jeszcze gorzej! Ostatni wybuch był w 1918 roku, czyli już sto lat za nami i cisza, nic się nie stało do tej pory. Trzeba się nacieszyć widokiem tego miejsca – pokazuje w kierunku zabudowań Viku – bo gdy się zacznie, wszystko oprócz kościoła, zostanie dosłownie zmiecione do oceanu!
- Ale jak to? – dziwimy się zupełnie szczerze. Gdzieś w tyle głowy pojawiają się te wszystkie historyjki o superwulkanie pod Yellowstone i o tym, że zaserwuje on kolejną epokę lodowcową
- Słuchajcie, Raz na jakiś czas w miejscowej szkole gromadzą się mieszkańcy, by przedyskutować nadchodzące ćwiczenia ewakuacyjne. Katla ukrywa się pod czapą lodowca Mýrdalsjökull, który w chwili wybuchu roztopi się błyskawicznie i spowoduje, że ogromne masy stopionej wody spłyną w kierunku oceanu. O tędy dokładnie, pokazuje na wzgórze za kościołem. Jedynym miejscem, które według naukowców, pozostanie nietknięte, jest właśnie ten mały kościółek. Dlatego też od czasu do czasu trenują przy wyciu syren wbieganie pod tą górkę! I nie ma się co dziwić! A Wy co byście zrobili? – zapytał z zaskoczenia
- Wsiadłbym w auto i ruszyłbym przed siebie! – odpowiedziałem bez wahania
- No dobra, i gdzie byś uciekał? Na zachód do Reykjaviku czy na wschód w kierunku promu?
- Cholera, nie wiem!
- No właśnie. Ale spoko, nie bój się. Islandia ma rozwinięty plan ewakuacyjny, który w szczególności dotyczy tych właśnie rejonów, w ktorych jesteśmy teraz, centralne południe. Mieszka tutaj jakieś 2000 osób, które są najbardziej zagrożone w przypadku wybuchu wulkanu. Najbardziej przez stopniałą wodę i ogromną ilość pyłu, która na nie opadnie. Oni wiedzą co robić, gdy wybucha wulkan, więc najlepiej jak się do nich doczepisz i będziesz robić dokładnie to, co oni! – uśmiechnął się wyraźnie zadowolony ze swojej porady.
- Brzmi pocieszająco…
- Ważne, żeby działać szybko – dodał – gdy lawa dociera do górnej części wulkanu i zaczyna topić czapę lodowca, generalnie w ciągu jednej do dwóch godzin pojawi się ogromna powódź. Woda dotrze do zamieszkałych terenów chwilę później. Sporo ludzi to ignoruje, ale warto wiedzieć, gdzie uciekać, żeby nie porwała nas wielka masa błota i wody – wskazuje na mapę raz jeszcze!
- To jaki masz teraz plan Paul? – pytaliśmy go zanim wyjechał przed siebie
- Jadę na północ, mają tam niezłe „helicopter tours”. Możesz polecieć nad czynny wulkan i zobaczyć lawę! – podekscytował się wyraźnie – Mi to się już nie przyda, bo na północy jest bezpieczniej, ale jak zostajecie dłużej w tej okolicy, to zatrzymajcie tę mapkę! Pokazuje którędy spływać będzie wielka powódź z lodowca, gdy wybuchnie Katla! Niebieskie strzałki pokazują to, którędy pędzić będzie wielka masa wody, zaś czerwone pokazują, gdzie należy uciekać. Kluczową rzeczą jest uciekać na górę! Jak się przypatrzysz porządnie, zobaczysz, że uciekanie samochodem, czy to na wschód, czy na zachód, to raczej zły pomysł!
Na koniec Paul zapytał w pewnej chwili, czy byliśmy na Czarnej Plaży. Byłem dzień wcześniej, gdy zajechaliśmy do osady, lało i wiało jak diabli. Magdalena została w ciepełku naszego pensjonatu, nie winię jej za to. Następnego dnia pogoda miała być lepsza. Poszedłem więc na samotny spacer w dół osady wzdłuż głównej drogi, potem między domami, w kierunku szkoły. Już za nią zaczynała się magiczna czarna plaża. Miejska plaża. Odrobinę zaśmiecona różnymi pozostałościami, gałęziami i Bóg jeden wie, czym jeszcze, sprawiała wrażenie miejsca dosyć chaotycznego. Cóż z tego, skoro miałem chwilę dla siebie na przemyślenia – Jeśli tak wyglądać będzie pogoda podczas całego pobytu, to chyba zacznę śpiewać po islandzku – pomyślałem sobie, gdy poziomo padający deszcz dosłownie przemywał moją twarz.
Ale na której czarnej plaży byłeś? – Dopytał raz jeszcze – Ale to nie ta!!! No dobra, ta też jest ok, ale musicie koniecznie zawrócić 10 kilometrów w kierunku skąd przyjechaliście! Jadąc od Vik, skręćcie w lewo w pierwszy zakręt. Droga zawiedzie Was do Reynishverfi. Tam sobie pooglądacie wulkaniczne widoki! Plaża to wyrzuty wulkaniczne, formacje skalne to bazalt, a fale, moi drodzy, tak malowniczych fal nigdzie nie zobaczycie! – uśmiechnął się na koniec.
Jeśli zawdzięczam coś jakiemuś Amerykaninowi, to z pewnością Paul jest wysoko na mojej drabinie wdzięczności. Niespecjalnie przygotowywałem się do wyjazdu na Islandię. Wróć, przygotowywałem się, ale trochę inaczej. Czytałem książki o społeczeństwie, o kryzysie bankowym, o elfach i tych sprawach, ale niespecjalnie przeglądałem przewodniki. Po prostu założyłem, że jedziemy dookoła. Straciłbym miejsce, w którym po prostu staliśmy z Magdaleną i wsłuchiwaliśmy się w niesłychany grzmot fal, które uderzały w jeden z najbardziej malowniczych zakątków Islandii.
I tak się zastanawiam – jest wśród Was ktoś, kto był na Islandii w 2010 roku, kiedy eksplodował Eyjafjallajökull?