Site icon Wojażer

Islandia. Gorące źródła w Myvatn i ich społeczna funkcja na wyspie

Chińczycy mają swoje herbaciarnie, Francuzi swoje kawiarnie, Anglicy swoje puby, Czesi swoje piwiarnie, Rosjanie swoje speluny, zaś Polacy mają, co chcą. Islandczycy mają z kolei swoje gorące źródła. I to tam toczą się rozmowy, decydują się interesy, rozpoczynają się dni. Jeśli naprawdę chcesz się zintegrować – mówiła Ane, Niemka od pięciu lat mieszkająca na Islandii – to tam szukaj swojej szansy. Do domu Cię nie wpuszczą, nie zaproszą, przynajmniej na początku długiego okresu zapoznawania się. W weekend w Reykjaviku też nie pogadasz, bo przy barze Islandczycy tracą głowę. Głównym celem w weekend jest upić się, nie rozmawiać o świecie. Jeśli naprawdę chcesz dowiedzieć się, co w trawie piszczy, wyrób sobie obyczaj wczesnego stawania i znajdź ulubiony basen w okolicy. Nie tylko da ci to paczkę świeżych informacji, ale może też pomoże w podjęciu właściwych decyzji. 

Alda Sigmundsdottir, autorka książek o Islandczykach, wspomina moment, gdy kilka lat temu znalazła się na basenie w Laugardalslag w otoczeniu starych, islandzkich wyjadaczy. Przez lata ciężko pracujący na morzu rybacy, uwierzyli w mrzonkę łatwego zarobku i zaczęli grać na giełdzie. Mający nosa staruszkowie, przesiadując w gorącej wodzie, nerwowo wymieniali opinie na temat tego, co robić dalej. Mówię ci, bierz pieniądze i włóż je do swojego sejfu! Dokładnie tam, gdzie trzymałeś wszystko do tej pory, w sypialni za szafą! – krzyczał jeden do drugiego. Tę samą poradę otrzymała Alda, która przez sporą część swojego czasu, mieszkała poza Islandią. To czasowe wyalienowanie, ucieczka od swojej narodowej percepcji, pomogły jej inaczej patrzeć na rzeczywistość. Następnego dnia zrobiła dokładnie to, co sugerował starszy pan w spodenkach w kolorach pantery. Chwilę później Islandię ogarnął krach bankowy, w rezultacie którego większa część społeczeństwa straciła przynajmniej jedną trzecią swoich oszczędności.

Spora część Islandczyków przez większość swojego życia jest wierna ulubionemu basenowi lub basenom. Niektórzy spotykają się w nich codziennie o 6:30 rano, gdy otwierają one swoje wrota, ci zaś, którzy nie mogą codziennie, czynią to cotygodniowym obyczajem, którego głównym celem jest nadrobienie spraw bieżących.

A turyści? Na co dzień większość uderza do Blue Lagoon – uśmiecha się Árvök, która właśnie wpadła do Myvatn z miejscowości położonej nieopodal – Musicie iść tam do kasy, tam Wam wszystko powiedzą – pokazuje w kierunku wejścia – Dobrze, że tu trafiliście, dziś jest super pogoda, ludzi mało, warunki idealne! Rzeczywiście, Blue Lagoon to swoista legenda na Islandii, miejsce zaliczane do 'must see’ dla wszystkich odwiedzających ten kraj. Przylatujesz na tydzień? Musisz jechać do Blue Lagoon! Weekend w Reykjaviku? Musisz koniecznie jechać do Blue Lagoon! Wylądowałeś właśnie na lotnisku w Keflaviku? Widzisz reklamę Blue Lagoon. Masz przesiadkę na Islandii, kilka godzin do następnego samolotu i nie wiesz co robić? Blue Lagoon! Mało miejsc może pochwalić się takim marketingiem i taką popularnością. Ceną za popularność jest jednak tłum, który nieprzerwalnie oblega ciepłe, błękitne wody między Reykjavikiem a międzynarodowym lotniskiem w Keflaviku.

Niektórzy świadomie opuszczają tę atrakcję i zmierzają w kierunku słynnej ciepłej rzeki. Inni odnajdują dzikie, małe bajorka z bajecznie ciepłą wodą pośrodku niczego. Jeszcze inni, jak my, odwiedzają Mývatn, błękitną lagunę północy, alternatywę dla giganta spod Reykjaviku, perełkę tego regionu, do której z chęcią wpadają tak turyści jak i lokalni mieszkańcy, szczególnie ci, którzy na co dzień mieszkają w Akureyri, największym mieście islandzkiej północy.

Wiesz po czym rozróżnić Islandczyka od obcokrajowca, gdy wchodzisz na teren gorących źródeł? – zapytał wielkiej postury mężczyzna, którego zagadałem po wejściu do wody. Łatwiej rozpoczyna się rozmowy, gdy na wielkiej lagunie jest tylko garstka ludzi. – Otóż my się zawsze wstydzimy. Szukamy kotary, uparcie myjemy się w spodenkach do pływania, a oni po prostu wchodzą nago pod prysznic, myją się porządnie, po czym idą sobie popływać. W sumie to lubię to w nich, nie mają z tym większego problemu. A Ty się chowałeś? – zaśmiał się, po czym pociągnął z butelki zimne piwo. Nie, nie musiałem się chować. Oduczyłem się tego w Niemczech, gdy kilka lat temu nie miałem ręcznika na plaży, na której nie było nic poza piaskiem i wodą. I w sumie dobrze, bo jeśli coś naprawdę denerwuje Islandczyków, to turysta uparcie myjący się w spodenkach. Jeszcze bardziej zdenerwuje Islandczyka ktoś, kto spróbuje wejść do basenu, czy wód termalnych, bez jakiegokolwiek prysznica! Hej! Musisz się umyć zanim tam wejdziesz! – krzyczy mężczyzna pracujący przy utrzymaniu budynku, do Chińczyka, który chciał przemknąć od razu na zewnątrz – Hej, hej! Shower! You need to take a shower first! – Chińczyk zawrócił, odłożył kamerę go pro na półkę obok mydła i karnie przemył ciało, niecierpliwie, nerwowo, jakby woda miała zaraz wyparować.

Do Myvatn warto wpaść. Jest po drodze z Seyðisfjörður do Akureyri, na trasie, gdzie nie ma nic, co świadczyłoby o ludzkiej obecności oprócz drogi, którą się jedzie. Droga jest niejako męcząca. Malownicza, ale jednak monotonna. Dopiero dziwne dymy wydobywające się z ziemi, wyziewy niczym z piekła i zapach siarki przebijający się przez szczelnie zamknięte szyby, przerywają nudę bajecznie pięknej trasy. Tuż za wzgórzem, u podnóża którego znajdują się siarkowe kominy w Hverir, oczom podróżnych ukazują się nienaturalnie lazurowe wody. Wokół jednego z nich powstało miejsce powszechnie znanego jako błękitna laguna północy. Siedząc w niezwykle przyjemnej wodzie mającej między 35 a 40 stopni Celsjusza, zupełnie nie czuje się tego, że na zewnątrz jest jedynie 9 stopni. Árvök, którą spotkaliśmy przy wejściu do kompleksu, miała rację. Trafiła się nam bajeczna pogoda. Jednocześnie zaznaczyła, że na Myvatn nigdy nie ma złej pogody. Może padać deszcz albo śnieg i nie ma to najmniejszego znaczenia, gdy pływasz w wodzie lub siedzisz na jej brzegu. To w sumie fajne uczucie, gdy siedzisz na brzegu w ciepłej wodzie, pijesz piwo, a na głowie gromadzą się płatki śniegu – mówiła Árvök – potem głowa do wody i nie ma po nich śladu! W sumie jedyny moment, kiedy do Myvatn nie przyjeżdża praktycznie nikt to silny wiatr, który wywala wodę na wszystkie strony i sprawia, że nie odczuwasz przyjemności z siedzenia na zewnątrz – zastanowiła się, po czym zaznaczyła – wtedy jeździmy na basen kryty! 

Trochę zazdroszczę Islandczykom tej prostej kombinacji zdrowego życia, wczesnego wstawania, hartowania organizmu i spotykania przyjaciół w pewnej codziennej rutynie. Zastanawiam się, gdzie w Polsce mógłbym codziennie wyciągać swoich kumpli o 6:30 rano na męską pogawędkę przed kolejnym dniem pracy?

Exit mobile version