Site icon Wojażer

Rostock. Przewodnik na wakacje nad niemieckim Bałtykiem

Aby dotrzeć w ten odległy kawałek Niemiec, trzeba jechać autem od 9 do 11 godzin. Podróż pociągiem zajmuje około 15 godzin, zaś autobusem około 12 godzin. Błogosławieństwem był więc godzinny lot z Krakowa do Hamburga, podobnie jak ten z Krakowa do Szczecina trzy lata temu. Potem jedynie trzy godziny pociągiem i człowiek jest na miejscu, w Rostock, nad niemieckim Bałtykiem, u siostry i szwagra. Nie wiem, czy znam kogokolwiek, kto nie jest naszym wspólnym znajomym, kto w to miejsce dotarł albo o nim słyszał. I dlatego chciałem o tym miejscu opowiedzieć.

W Polsce oczy szczypią. To syndrom o którym pisał Filip Springer w „Wannie z kolumnadą”. Bolą od nadmiaru reklam wszelkiej maści, od chaosu architektoniczno-krajobrazowego. Szczególnie bolą zaś nad polskim morzem, tak bardzo ukochanym przez nas wszystkich. Jakkolwiek nieprzewidywalna byłaby bowiem pogoda nad naszym wybrzeżem, Polak ma sentyment, Polak ma potrzebę. Być nad Bałtykiem choć raz w roku to dla wielu luksus, dla niektórych to sentyment. Dla mnie Morze Bałtyckie jest sentymentalne na wskroś, piękne na swój sposób, bogate, bo przytulone do tylu krajów o różnej historii i kulturze. Być nad Bałtykiem to rzecz miła, nie musi to być Bałtyk nasz, może być obcy, jak rok temu w Szwecji, albo jak przed chwilą, w Niemczech Wschodnich. Purysta geograficzny poprawi mnie i przypomni, że to raczej Niemcy północne, ale nie, dla mnie to nie północ, chłodna i purytańska. Północ to może być norweska albo szwedzka, no może jeszcze fińska. To tutaj to Wschód na wskroś oswojony, bo jeszcze niedawno socjalistyczny. Ten, kto świadom historycznych uwarunkowań, wybierze się w te okolice, stwierdzi, że Niemcy to kraina swojska. Jeśli zaś pojedzie potem do Szwabii czy Bawarii nie uwierzy, że wciąż przebywa w tym samym kraju. Dlatego właśnie lubię tą wschodnią, acz północną półkulę Niemiec.

Do Rostock, po trzyletniej przerwie, przyciągnął mnie ślub mojej drogiej siostry, rzecz, jak widać, niezwykle prywatna. Zastanawiałem się więc, czy oprócz mnie, oprócz rodzin innych Polaków tam mieszkających, ktoś tam jeszcze naprawdę dociera? Okazuje się, że owszem, docierają tam narody całego świata, i niekoniecznie mowa tutaj o emigrantach politycznych, czy zarobkowych. Rostock,wraz ze swoją malowniczą portową częścią w Warnemünde, to jeden z głównych portów, do których zawijają gigantyczna wycieczkowce a także promy pływające non stop między Meklemburgią a Szwecją, Danią, Norwegią i pozostałymi krajami w basenie Bałtyku. Dla tych, którzy przypadkiem lub przejazdem, przemierzać będą Meklemburgię, postanowiłem napisać ten tekst.

Historia tego miejsca sięga daleko. Jedno z miast Hanzy, potężnej organizacji handlowej portowych miast północnej Europu. Jednak w tej nowszej historii, za czasów Rzeszy, umiejscowiono tam potężny przemysł, część machiny wojennej, która produkowała samoloty Heinkel. Rostock, posiadając ogromne zakłady produkcyjne tej firmy, stał się jednym z głównych celów alianckich bombardowań, które obróciły to miejsce w proch. Nie miało ono wielkiego szczęścia jeśli chodzi o odbudowę. Będąc częścią Niemieckiej Republiki Demokratycznej, stało się wielkim placem budowy, gdzie oprócz zabytkowej starówki, odbudowanej tylko częściowo, swój dom znalazła cała masa socjalistycznych perełek. Mimo to, nie jest to miejsce brzydkie i bezpłciowe, wręcz przeciwnie, Rostock i okolice potrafią zachwycić i sprawić, że człowiek naprawdę odpocznie, a może nawet umrze. Ale o umieraniu potem.

Rostock to największe miasto Meklemburgii z jednym z najstarszych, założonym w 1419  roku, uniwersytetów na świecie. Warto wpaść na chwilę na stare miasto, w okolice Neuer Markt. Ostało się tam sześć budynku w stylu Hanzy, resztę odbudowano po wojnie w uproszczonym stylu. Położony tuż obok rynku kościół Mariacki to jeden z symboli miasta, do którego warto wejść choćby tylko po to, by zobaczyć astronomiczny zegar Hansa Düringera. Z tych okolic większość odwiedzających miasto rusza w spacer po głównej handlowo-turystycznej ulicy miasta – Kröpeliner Straße. Dochodząc do mniej więcej połowy tej ulicy, na placu uniwersyteckim, warto skręcić lekko w lewo i odpocząć z dala od tłumów w uroczym zaułku tuż za najstarszym kościołem miaste – Nikolaikirche.

Jednak dla mnie zupełnie inna, najdalsza i najbardziej północna część Rostocku, stanowi jego największą atrakcję. Do tego miejsca przyjeżdża się, aby umrzeć – powiedział do Madzi młody chłopak z Lipska siedzący obok nas w przyjemnej restauracji na uboczu Warnemünde, kurortu na północnym krańcu miasta.

Rzeczywiście, ludzie w naszym wieku stanowią tam swoiste, bardzo dziwne, odstępstwo od reguły. A regułą jest widok niemieckiego emeryta, przeplatany czasem przybyszami ze statku, którzy port w Warnemünde znają jako bramę do oddalonego o 2-3 godziny drogi Berlina. Gdzie możemy wrzucić kartki do skrzynki pocztowej? – pytamy panią w księgarni – Po drodze do statku jest skrzynka – odpowiada. Ale my nie ze statku – odpowiadamy obserwując zdziwioną minę i uśmiech – Przepraszam, tutaj wszyscy są ze statku. Skrzynka jest koło kościoła, zaraz za rogiem – wskazuje sprzedawczyni.

Warnemünde jest moją ulubioną częścią Rostock. Świetnie połączona z centrum miasta kolejką (Sbahn) oraz szeroką autostradą miejską, którą ciągnie sznur samochodów w każdy letni weekend. Ta, mająca niewiele ponad osiem tysięcy mieszkańców, osada, stała się kurortem dosyć nagle i niedawno, gdy w XIX wieku z wioski rybackiej, przeistoczyła się w miejsce wypoczynku. Zamykając za sobą rozdział stoczniowy, zaprzestając koncentracji na gospodarce produkcyjnej, Warnemünde skierowało się ku turystyce. Ściągając do swojego portu wielkie firmy wycieczkowe, stało się najważniejszym portem Niemiec jeśli chodzi o statki pasażerskie. Ważniejszym, choć skoncentrowanym na towarach, jest tylko Hamburg. Przyjeżdżając do tego miejsca kolejką, niejako naturalnie, za tłumem, przekraczając jedynie mały mostek nad starym ujściem rzeki Warnow, wkracza się na urokliwą portową alejkę am Strand. Większość przyjezdnych po przejściu mostu skręci w prawo, podąży wzdłuż sklepów w kierunku latarni i miejskiej plaży, jednak jeśli na chwile poskromić naturalną miłość do wody i piasku i skręcić w lewo, trafia się na urocze uliczki najstarszej części Warnemünde. To zaledwie kilkadziesiąt metrów, a zdają się one skutecznie ukryte przed tabunami turystów. Spacerowaliśmy po nich z tatą Johannesa i za każdym razem śmiał się na myśl, jak malutkim miejscem była ta miejscowość jeszcze kilkadziesiąt lat wstecz – Wchodzimy w tą uliczkę, idziemy do końca, o tam. Właśnie tam kończyło się kiedyś Warnemünde. Cisza i spokój chyba najbardziej oddają istotę tego miejsca. Absolutnie nikt się tu nie spieszy, nie ma nachalnej obwoźnej sprzedaży, jest stylowo, czysto, na wskroś niemiecko. Choć nie aż tak jak na południu, gdyż ciągle należy pamiętać, że to byłe Niemcy Wschodnie! Większość spaceruje więc po ulicy am Strom, jednak to, co najładniejsze, najbardziej urocze i spokojne, schowane jest dokładnie równolegle do am Strom, za budynkami, na Alexandrinenstrasse.

Nie ma znaczenia, gdzie człowiek pójdzie, prędzej czy później trafi na plaży. Plaża miejska w Warnemünde to miejsce niezwykle przyjemne. Przez całe lata istnienia Niemiec Wschodnich, wszystkie plaże w tej części Bundesrepubliki, były plażami dla nudystów. W zasadzie każdy Niemiec i Niemka z północy to nudysta, gdyż ci wyluzowani, otwarci na świat ludzie, nie czują skrępowania faktem, że wszystko widać. Nie ma tej naszej wstydliwości i bogobojności, która nakazuje nam odpowiedni ubiór. To właśnie z naszego powodu, z powodu tych wszystkich bogobojnych nacji przybywających do Rostock, na głównej plaży miejskiej zarządzono, iż należy wypoczywać, kąpać się i opalać jedynie w stroju kąpielowym. Wszystkie pozostałe plaże to miejsca, gdzie bez problemu można rozłożyć się jak nas Pan Bóg stworzył. Ale chyba to, co najbardziej zwróciło moją uwagę w tym sezonie letnim to brak czegoś bardzo charakterystycznego dla Polski… parawanów. Nikt tu nie przychodzi o piątej rano, by zajęć (zagrodzić) swoje miejsce. Nikomu nie przeszkadza obecność innych. W ciągu dnia na plaży leżą turyści, popołudniu przychodzą na nią mieszkańcy. Około szóstej-siódmej nie ma już praktycznie nikogo, pozostaje cisza i szum fal.

Jednym z symboli tego miejsca jest najstarsza latarnia zbudowana w 1897 roku. Warto wejść na jej szczyt (2 euro) dla wspaniałego widoku okolicy. Tuż obok znajduje się z kolei jeden z przykładów socjalistycznej architektury – Teepot. Zbudowany w stylu Bauhaus przed wojną, potem zburzony przez nazistów i odbudowany w latach 60. ubiegłego wieku, dziś jest domem dla wielu nadmorskich restauracji.

Drugi najlepszy widok na okolicę znajdziemy w charakterystycznym, najwyższym budynku w okolicy. Hotel Neptun i Sky Bar na osiemnastym piętrze to absolutna i totalna geriatria, gdzie nawet poziom klimatyzacji ustawiony jest pod przebywających w hotelu staruszków na niemieckich emeryturach (nikogo innego nie stać na to miejsce), a jednak serwuje się tam przepyszne kawy i ciasta, które w tych okolicznościach przyrody smakują po prostu niebiańsko.

Przed powrotem do centrum Rostock, warto przejść przez mostek łączący am Strom ze stacją kolei, skierować się dalej przez ciasny tunel, przez który, jak mówił tata Johannesa, przechodzą ludzie całego świata, by potem skręcić w kierunku przystani, gdzie cumują gigantyczne wycieczkowce. Stamtąd odpływa prom (1,5 euro), który zabierze nas na drugą stronę, do miejsca, gdzie nie spaceruje już prawie nikt. Idąc wzdłuż falochronów prowadzących do czerwonej latarni przy wyjściu z portu, można poddać się totalnemu relaksowi i ciszy panującej wokół.

Nad morzem można spędzić cały dzień, robiąc coś, albo kompletnie nic nie robiąc, wedle uznania. Przyjdzie jednak moment, gdy człowiek wróci do miasta. Zanim dotrze do ścisłego centrum starego miasta w Rostock, warto zatrzymać się po drodze przy jeziorze łabędzim, gdzie nad samą wodą ulokowano największy w Meklemburgii obiekt przeznaczony dla sztuki nowoczesnej – Kunsthalle, jedyne nowe muzeum zbudowane w Niemczech Wschodnich.

Na zakończenie dnia w Rostock, polecam zaś kajaki w centrum miasta. Urokiem tego miejsca jest bowiem jego niezwykle bliski kontakt z naturą. Od plaż, przez rzeki i jeziora, po majestatyczne wydmy i dzikie plaże, wszystko w zasięgu ręki. Na kajaki nie trzeba nawet wyjeżdżać z centrum miasta.

Rostock to naprawdę przyjemne miejsce. Na wakacje, urlop, albo chociażby weekend. A Wy, macie jakieś takie małe i niekoniecznie znane miejsca w Niemczech, do których warto wpaść? 

Praktycznie:

Exit mobile version