Site icon Wojażer

Czar chwili, czyli chińska ceremonia parzenia herbaty

Dwie azjatyckie ceremonie parzenia herbaty są szeroko znane na świecie. Każda z nich, niejako w pigułce, opowiada dosyć sporo o miejscu, w którym ich doświadczamy. Pierwsza z nich, japońska, to przede wszystkim ceremoniał, sztywne zasady, proces, który zdaje się być ważniejszy od smaku herbaty. Druga, chińska, odrobinę, zaryzykuję to stwierdzenie, chaotyczna, stawia na istotę – smak herbaty i chwilę, która temu towarzyszy.

Piękne momenty przeżyłem, gdy mieszkałem w Państwie Środka. Otaczał mnie orient, o którym jeszcze chwilę wcześniej miałem jedynie książkowe pojęcie. Miasto, w którym przyszło mi żyć, otulało mnie swoistą opieką, spokojnymi wzgórzami wyrastającymi na obrzeżach, ciepłem subtropikalnego klimatu. Mogłem spacerować bez końca, opromieniony azjatyckim słońcem. Mogłem jechać przed siebie na imitacji klasycznej holenderki, która psuła się częściej niż najbardziej zawodny wartburg. Wiodłem życie beztroskie, z dala od normalnego świata, który zostawiłem za sobą. Mieszkałem w pięknym miejscu, niczym z chińskiego melancholijnego malowidła. Lishui było moją azjatycką oazą.

W oparach papierosowego dymu, wszystko wokół wydawało się jakieś bardziej szare, takie brudne, zakurzone. To jednak tylko zasłona dymna, która ulatniając się raz po raz, odsłaniała złocisty kolor wykwintnej herbaty Xihu Long Jing. Nie pamiętam nawet, które z kolei było to spotkanie. Pamiętam jednak, że było to podczas odwiedzin w Chinach, gdy wróciłem do swojego miasta z Magdaleną, by zapoznać ją z ludźmi, którzy nie tylko opowiedzieli mi Chiny w sposób lepszy niż niejedna książka, ale też podarowali mi filozofię życia, którą wyznaję po dziś dzień. Bez nich wróciłbym stamtąd z wiedzą płytką, z powierzchownym smakiem krainy, którą trudno poznać w ciągu kilku wakacyjnych dni, bez języka i znajomych, którzy dzieje tego kraju okraszają swoimi przeżyciami.

Gdzieś na obrzeżach Lishui, na niedawno zbudowanej, szerokiej arterii okalającej północne rubieże miasta przytulające się do góry Baiyun, otworzył swą pracownię Wang, dobry znajomy Lee, mojego przyjaciela i szefa z czasów pedagogicznej przygody. Wang tworzył kaligrafię. Zamykał słowa wielkich mistrzów w ruchach pędzla osadzonego na wykwintnym papierze. W godzinach wieczornych lokal zamykał swe podwoje dla klientów, otwierał zaś dla przyjaciół takich jak Lee Weixiong, wspomniany mój druh i szef zarazem. Zawlókł nas tam tej pamiętnej zakrapianej nocy wraz z Huangiem, moim wybitnym, wykształconym interlokutorem, byśmy mogli z Magdaleną poznać smak zupełnie wyjątkowej, niedawno sprowadzonej, szlachetnej białej herbaty z prowincji Fujian.

Jeśli miałbym wymienić dwie rzeczy, które poznałem i których nauczyłem się od zera, gdy mieszkałem w Chinach, byłaby to właśnie chińska ceremonia parzenia herbaty i chińska kultura pieczątek, o której wcześniej pisałem.

Pamiętaj o tym – mówił Huang – i Mr. Lee ci zawsze o tym przypomni, że Chiny to miejsce narodzenia herbaty. Pomimo tego, że największym producentem są obecnie Indie, to tutaj wszystko się zaczęło. Legendy są różne. Waiguoren, obcokrajowcy, często opowiadają wersję o tym, że cesarzowi Shen Nong wpadł raz listek herbaty do wody, która nabrała złocistego koloru i ten zachwycił się jej smakiem. My w Chinach opowiadamy tę historię trochę inaczej. Otóż Shen Nong, maniak ziół, spróbował swego czasu siedemdziesięciu dwóch trujących ziół. Zatruł się więc poważnie i dopiero liście herbaty, które spróbował potem, uratowały jego życie.  – Huang był utalentowanym opowiadaczem, który pomimo braku charyzmy charakteryzującej Lee, miał przewagę językową. Jako nauczyciel angielskiego doprowadzał swój warsztat do perfekcji, starając się jak najbardziej wysublimowanymi słowami, opisywać świat swoim uczniom i zagranicznym przyjaciołom.

Na przedmieściach Lishui, w parku u stóp góry Baiyun, swą herbaciarnię najwyższej klasy otworzył Mr.Zhang, który opuścił wiecznie zadymiony, przeludniony i nieznośny Pekin. Wyjechał ze stolicy, by trafić półtora tysiąca kilometrów na południe, do Lishui, miasta uważanego za jedno z najczystszych i najprzyjemniejszych na wschodnim wybrzeżu Państwa Środka. Zhang przywiózł ze sobą znajomości i koneksje, na które latami pracował w stolicy, i uczynił swoje miejsce jedną z najbardziej prestiżowych herbaciarni w mieście.

Widzisz, historia tego napoju ma prawie 5000 lat – powiedział Zhang zalewając pierwszą herbatę – Najpierw przez wieki ludzie pili ją jako lek. Potem, podczas dynastii Han, herbata stała się napojem bogatych. Dopiero jakoś półtora tysiąca lat temu picie herbaty stało się popularne wśród większych mas. To właśnie za dynastii Tang zaczęły powstawać pierwsze, tworzone przez rząd cesarstwa, sklepy i herbaciarnie. Też wtedy kultura herbaciana popłynęła do Japonii, gdzie zaczęła się rozwijać swoim biegiem. A dopiero czterysta lat wstecz herbatę odkryto dla waszego, zachodniego świata. Kto by pomyślał, że herbata wywoływać będzie wojny, a jej utopienie w Ameryce doprowadzi do utworzenia USA – zaśmiał się Zhang.

W chińskiej kulturze parzenie herbaty to mała, codzienna sztuka, które zasady wypracowywano przez tysiące lat. Równie ważne jak kolor, smak i aromat, jest to, gdzie i w jakich warunkach serwuje się herbatę. Dlatego też w ostatnich ponad dwóch dekadach, po tym jak Deng Xiaoping pozwolił Chińczykom bogacić się na potęgę, nastąpił wysyp herbaciarni w całym kraju. Idealna herbaciarnia powinna znajdować się gdzieś w naturalnym środowisku – pod miastem, w lesie, pod górą, nad rzeką, przy jeziorze. Wszystko to po to, by wpędzić człowieka w poetycki nastrój, najbardziej odpowiedni do spożywania tego naparu.

W najlepszy nastrój wpędzał Lee Weixiong, mój wielki przyjaciel i mentor, człowiek dobrze ustawiony a jednocześnie nieprzywiązany do rzeczy materialnych, co we współczesnych Chinach raczej należy do rzadkości. Mistrz chwili, absolutny hedonista, który niczym mantrę powtarzał „We all need to be happy” przy każdej herbacie, każdym winie, każdym bimbrze.

Rodzice mieszkają na wsi, są rolnikami – powtarzał zawsze. Poznałem ich w 2008 roku. Przyjęli nas w swojej skromnej chatce w wiosce kilkadziesiąt kilometrów od Lishui – Jestem jedynym dzieckiem w rodzinie, które zdobyło wykształcenie – zwierzył się kiedyś Lee – Brat został z rodzicami, uprawiają sporo warzyw, mają też sporą szklarnię z grzybami. A ja poszedłem w świat, choć nigdy poza Chinami nie byłem. Ale wiesz jak to jest, Chiny są długi i szerokie, cały świat jest tu, więc po co wyjeżdżać, jak nawet swojego kraju jeszcze nie zwiedziłem! 

Lee Weixionga poznałem w 2007 roku, gdy sprowadziłem się do Lishui. Pierwszy raz zaprosił mnie do siebie w grudniu tegoż roku, w okolicach naszych Świąt Bożego Narodzenia. Chyba czuł, jak trudnym czasem jest dla obcokrajowca ten kilkudniowy okres pod koniec roku. Zaprosił na kolację w restauracji, przyprowadził żonę i córkę, zaprzyjaźniliśmy się. Krótko potem odwiedziłem jego mieszkanie przy Renmin Road, bardzo przyjemne jak na pracownika sektora edukacji, w wysokim standardzie jeśli porównać do mieszkań innych nauczycieli, których znałem. Gdy po kilku latach przerwy wracałem do Lishui, Lee mieszkał już na najwyższym piętrze jednego z niedawno wybudowanych bloków. W dwupiętrowym, ogromnym apartamencie, znalazł się przestronny pokój przeznaczony na prywatną herbaciarnię. Bo Lee to w Lishui legenda, mistrz ceremonii parzenia herbaty Gong-fu cha, człowiek, u którego gościli znamienici goście z miasta i okolic, o wierchuszce partyjnej nawet nie wspominając. Jego pokój z herbacianymi przyborami to moje ulubione miejsce w Lishui.

Widzisz Marcin, my w przeciwieństwie do Japończyków, nie oddzielamy herbaty od zwykłego życia. Nie ubieramy kimono, żeby ją zaparzyć – powiedział kiedyś Lee podczas dłuższego wieczoru przy herbacie – Każdy może to robić i każdy w Chinach kocha pić herbatę. Niby tak, ale zaproszenie na herbatę, szczególnie do domu, szczególnie do kogoś prywatnej herbaciarni, jest wyróżnieniem i jednocześnie możliwością spróbowania smaków, które wyróżniają się na tle herbat, które pijamy na co dzień. Herbata jest jak wino albo kawa u Was – powiedział Lee wyciągając puszkę, która przyleciała do niego od przyjaciela w Syczuanie – rocznik, rodzaj liści, sposób fermentacji, a nawet to, jak je pakują, wszystko ma znaczenie i wszystko o czymś świadczy. Na początek popatrz na stół – wskazał na wielki zalakierowany pniak będący sercem jego herbaciarni – dużo na nim rzeczy, prawda? Dużo. Ale wszystko ma tu swoje miejsce. Czarki do picia herbaty pochodzą z różnych rejonów Chin, niektóre przywiozłem sam, niektóre kupiłem u nas w sklepach herbacianych, inne przyjechały z moimi znajomymi. Wiesz przecież, że mam dużo znajomych i wszyscy kiedyś tutaj pili! Czarka to jedno, ale w czymś trzeba zaparzyć herbatę – wskazał na półki w drugim końcu pokoju –  tam są czajniczki, ale dziś zaparzymy herbatę w gaiwanie – Gaiwan to szklane lub porcelanowe naczynie przypominające kształtem cukierniczkę, do którego wsypuje się liście herbaty, zalewa wodą i po zaparzeniu przelewa przez sitko do szklanego dzbaneczka, z którego rozlewa się ją do czarek.

Matką herbaty jest dobra woda – powiedział Lee zaciągając się papierosem – w tym glinianym naczyniu w rogu pokoju mam wodę, którą przywiozłem ze studni przy klasztorze na górze Nanmin po drugiej stronie miasta. Źródlana woda ze studni, z górskiego potoku, z wodospadu, nadaje się najlepiej. Połączona z tymi liśćmi da nam smak, którego nie zapomnisz. Potem najważniejsza jest proporcja liści i wody, następnie temperatura wody oraz czas parzenia. Jeśli chcesz zapamiętać mniej więcej, jaka powinna być proporcja, zapamiętaj sobie to: jeden do pięćdziesięciu. Wsypuję do gaiwana 3 gramy herbaty, zalewam 150 gramami wody – dodał pokazując pudełka herbaty czerwonej i zielonej. Potem wskazał na miniaturowe paczki popularnej herbaty oolong i z poważną miną rzekł – W przypadku tej, i pamiętaj to na zawsze, liści musi być więcej, proporcja jeden do dwudziestu pięciu. Ja zawsze daję trochę więcej liści, bo lubię, gdy herbata jest mocna i wyrazista – tego też nauczyłem się od niego a herbaty słabej pić jakoś nie potrafię.

Pamiętaj zawsze o temperaturze wody! – powiedział podnosząc specjalny czajnik wskazujący poziom ciepła wody – Wysokiej jakości zieloną herbatę zaparzasz wodą o temperaturze 80 stopni. Cieplejsza zniszczyłaby delikatne liście i nadałaby jej żółtawy kolor, a ten powinien być jasnozielony. Zwykłą zieloną oraz czerwoną herbatę parzymy w wodzie lekko poniżej wrzącej, zaś oolong i pu’er w gotującej, wrzącej wodzie. 

Lee zalewa liście herbaty wodą, daje jej chwilę, przelewa z gaiwana do czarek ale nie, to nie jest moment, gdy zaczynami pić. Po chwili chwyta czarki specjalnym chwytakiem i wylewa całą zawartość jedna po drugiej – W herbacie znajduje się sporo kofeiny, połowa tego, co w kawie. Pierwsze zalanie odświeża i przeczyszcza liście, pozbawia je kofeiny. Przeczyszczam nim czarki, z których będziemy pić. 

Dobra herbata z Chin niewiele ma wspólnego z innymi produktami oznaczonymi metką „made in China”. W tym przypadku metka stanowi o jakości, która może kosztować nawet kilkaset dolarów a często dużo więcej. Niektóre odmiany herbaty osiągają ceny równe wartości złota i pijane są na potęgę przez majętnych mieszkańców Państwa Środka. Herbaty podawane u Lee zawsze reprezentowały najwyższą jakość, wytrawny smak i aromat, który mój mózg zakodował po dziś dzień.

Tym, którzy lubią smak chińskiej herbaty oraz kulturę jej parzenia, polecam Muzeum Herbaty zlokalizowane na wzgórzach herbacianych w Hangzhou, stolicy prowincji Zhejiang, w której znajduje się Lishui. Miejsce to, ukryte między polami herbacianymi odmiany Longjing, jest absolutnym sercem tego rejonu herbacianego. Warto zatrzymać się tam na dłużej i w lokalnej, muzealnej herbaciarni odebrać choćby podstawowy kurs parzenia herbaty.

Warto także pamiętać, że picie herbaty działa antyrakowo, wzmacnia odporność, reguluje cholesterol i tym samym dobrze działa na przemianę materii i ogólny metabolizm. Posiada przy tym połowę zawartości kofeiny w porównaniu z kawą, więc dla tych, którzy chcieliby rzucić aromatyczny, czarny napar, jest ona zbawienną alternatywą. Herbata Made in China jest marką, i warto jej próbować.

Chińska ceremonia parzenia herbaty w akcji:

Exit mobile version