Site icon Wojażer

Najlepsze punkty widokowe w Jerozolimie

Kiedyś nasz dobry przyjaciel wykłócał się z nami, że w miastach, a szczególnie stolicach, trzeba spędzać wiele dni, by je poznać w jakikolwiek sposób, że nie wystarczy weekend break a nawet przedłużony weekend. Myślałem o nim, gdy byliśmy w Jerozolimie, bo chyba w niewielu miastach było mi dane siedzieć tyle dni pod rząd. Ale czy mogłoby być inaczej w przypadku stolicy tak pięknej, tak historycznej, tak religijnej i jednocześnie tak skomplikowanej, jaką jest Jerozolima? Nie obijaj się, pisz! – mówiła Magdalena w ostatnich dniach. Widziała moją konsternację po powrocie, rozumiała, że nawet tomy przeczytanych książek nie pomogły w uporządkowaniu tych wszystkich wrażeń. Dlatego też postanowiłem chwycić za wirtualne pióro i ruszyć przed siebie z historiami z Izraela. Nie będą to jednak opowieści o kraju, bo tego, jako całość, przyznam szczerze, nie zwiedzałem. Pozostawiliśmy to sobie na nieodległą przyszłość, gdy wrócimy, wynajmiemy auto, i ruszymy w drogę . Będą to więc opowieści o mieście, które na mojej liście marzeń widniało od dawna, długo okupując najwyższe, priorytetowe miejsca.

Dziś, na pierwszy rzut, wpis typowo turystyczny, widokowy, pocztówkowy, dla tych, którzy chcą przywieźć ze sobą piękne panoramy wyjątkowego miasta.

W podróżach po miastach, jest jedna niezmienna rzecz, którą powtarzam zawsze i wszędzie: widoki na miasto z góry. Bo o ile pasjonujące są wąskie uliczki starówki otoczonej murami Sulejmana, o ile bazary wciągają swym tętniącym życiem, a sklepikarze wyzierają zza lady w poszukiwaniu każdej możliwości zarobkowania, tkankę miejską, architektoniczną i historyczną, zawsze najlepiej widać ze szczytu. W Jerozolimie odnalazłem cztery miejsca, z których spoglądałem na miasto z nieskrywaną przyjemnością.

Godziny poranne w stolicy Izraela pełne są życia. Jak prawie wszędzie na świecie, ludzie pędzą przed siebie, na siebie wpadają, uliczne interakcje wchodzą na najwyższe obroty, gdyż w rozpędzonym świecie, liczy się każda minuta. Nie tego dnia. Sobota, szabat, to czas błogiej ciszy na ulicach Jerozolimy. Widać jedynie elegancko ubranych spacerowiczów, ulice wyludnione i pozbawione życia i dziesiątki bram pozamykanych na trzy spusty, w których na co dzień tętni bliskowschodni handel. Tego dnia pogoda zapowiadała się wybornie – ciepło, ale nie upalnie, być może dwadzieścia osiem stopni w najcieplejszym momencie dnia. Temperatura akurat miała w owym czasie znaczenie dość istotne, gdyż popołudniu czekała nas przeprawa z nowej, prestiżowej, żydowskiej części miasta, na starówkę, gdzie w łacińskiej parafii ojców Franciszkanów w chrześcijańskiej część grodu, odbywał się nasz ślub. Pozbawieni balastu zawodowych kosmetyczek, fryzjerów, konsultantów do spraw gości, managerów restauracji i całej tej otoczki wielkiego wesela, postanowiliśmy przedślubny poranek spędzić na spacerze w towarzystwie naszych świadków, swoistych specjalistów od Jerozolimy i Izraela, którzy dwa dni wcześniej, specjalnie z okazji ceremonii, przylecieli na miejsce. Umówiliśmy się rano, bo każdy, kto chce uchwycić najlepsze światło i moment wie, że tylko o poranku warunki są idealne.

Punkt obserwacyjny na miasto tuż przy parkingu hotelu Seven Arches na Górze Oliwnej to miejsce dobrze znane każdemu, kto był w Jerozolimie, lub planuje tam wyjazd. To stamtąd widać najbardziej charakterystyczną budowlę stolicy Izraela – meczet na Skale ze swoją bajeczną, złotą kopułą. Za nim, po prawej stronie, widoczna jest mniejsza kopuła Bazyliki Grobu Pańskiego a także wybijająca się ku niebu wieża kościoła San Salvatore, w którym wzięliśmy swój drugi w życiu ślub. Najlepszą porą na obserwacje miasta z tego wysokiego punktu jest poranek, gdy wschodzące słońce oświetla zabudowę ciepłym światłem, idealnym do fotografowania. Gdy przyjeżdżamy na miejsce, tabuny ludzi okupują każdy kawałek skweru tuż poniżej hotelowego parkingu. Grupy, jedna za drugą, ustawiają się w kolejce do najlepszego zdjęcia, po czym od razu wracają do swoich autokarów i odjeżdżają w nieznane, być może w kierunku Betlejem. Pomiędzy wspomnianymi grupami krążą arabscy sprzedawcy pamiątek wszelakiej maści, najczęściej made in China, o wartości nawet nie sentymentalnej. Jeszcze zaplątał się jeden wielbłąd życiem umęczony i osiołek z właścicielem wystylizowanym na czasy biblijne. Na miejscu spotykamy się z naszymi świadkami, Jerzym i Anią, którzy Jerozolimę traktują jak swoje miejsce na Ziemi, i którzy stają się naszymi przewodnikami po tym zupełnie niesamowitym mieście.

Drugim najlepszym punktem obserwacyjnym, z którego najlepiej widać stare miasto, jest wysoka i charakterystyczna wieża luterańskiego kościoła Zbawiciela, który znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie Bazyliki Grobu Pańskiego, dosłownie krótką chwilę spacerem od bramy jafskiej, którą większość podróżnych wkracza na teren starego miasta. Warto wspiąć się klaustrofobiczną klatką schodową na sam szczyt. A tam uczta dla pasjonatów widoków i tkanek architektonicznych. Jak na dłoni widać Bazylikę Grobu, tłumy wijące się w jej kierunku, strzeliste wieże pozostałych kościołów i kopuły meczetów oraz chramów. Gwar okalających uliczek jakoś naturalnie się tłumi, a w pustej przeważnie wieży, mamy intymną chwilę z miastem, które na powierzchni ziemi, stroni od ciszy.

Trzecim, i słabo znanym miejscem, do którego warto zajrzeć, aby spojrzeć na arabską i chrześcijańską część starego miasta, jest Hospicjum Austriackie , znajdujące się w arabskiej części Jerozolimy, nieopodal początku Via Dolorosa. Miejsce to polecili Jerzy i Ania, i to właśnie tam spotkaliśmy się z nimi na pożegnalną butelkę wina przed ich odlotem do Polski, dwa dni po ślubie. To miejsce to swoista enklawa. Po pierwsze, jest jednym z nielicznych w muzułmańskiej części miasta, gdzie można napić się alkoholu. Po drugie, swoim do bólu austriackim charakterem, stanowi europejską, cesarsko-królewską, wysepkę w bliskowschodniej przestrzeni. Polecam wszystkim Krakusom z austriackim sentymentem, poczujecie się tutaj, pod portretami świętej pamięci cesarza Franciszka Józefa, jak u siebie w domu. Po chwili spędzonej w kawiarnianym ogródku, ukwieconym i cichym miejscu z dala od gwaru ulicy, warto wjechać na dach hospicjum, skąd właśnie roztacza się kolejny genialny widok na Jerozolimę, przyozdobioną z jednej strony flagą Watykanu, z drugiej zaś flagą austriacką.

Jest jednak miejsce, ostatnie, które chcę dzisiaj polecić, z którego obserwować można dosłownie wycinek jerozolimskiej tkanki, ale z drugiej strony, jest to punkt na tej mapie chyba najbardziej pasjonujący, najbardziej zapalny, najbardziej wciągający. Ukryty gdzieś pomiędzy domami żydowskiej części starego miasta, stoi mały punkt widokowy, z którego widać Ścianę Płaczu oraz górującą powyżej Świątynię na Skale. Dwa najświętsze miejsca dla Żydów i Muzułmanów, dosłownie przyklejone do siebie, koegzystujące ze sobą, a jednocześnie będące najbardziej zapalnymi miejscami w stolicy Izraela. Aby dość do tego miejsca, wystarczy w okolicy Bramy Gnojnej, idąc w kierunku bramek bezpieczeństwa prowadzących do Ściany Płaczu, skręcić w lewo na schodki prowadzące w górę. Po chwili wspinaczki znajdziemy mały skwer z kilkoma ławkami i barierką, o którą można się oprzeć i totalnie oddać obserwacji życia religijnego Żydów, którzy dzień i noc, każdego dnia, składają swoje modły do Jahwe przy pozostałości świątyni dawidowej, poniżej wzgórza, gdzie muzułmanie wspominają wstąpienie proroka Mahometa do nieba.

Jednak Jerozolima, to nie tylko widoczki, ale także i przede wszystkim, religijne centrum świata, najbardziej zapalny punkt relacji izraelsko-palestyńskich, kopalnia historii, a teraz także miejsce naszego ślubu kościelnego. O tych wszystkich tematach będzie w następnych historiach, więc pozostańcie z nami!

__________________________________________________________________

Informacje praktyczne:

Exit mobile version