Site icon Wojażer

Wjazd do Izraela z wizą irańską. Historie graniczne

Lotnisko Ben Guriona w Tel Avivie, niemiłosierna trzecia trzydzieści w nocy.  Spoglądamy na lekko podświetlony napis „Welcome to Israel”, by po chwili znaleźć się tuż pod bramkami kontroli paszportowej. Kameralne, chyba głównie ze względu na porę, lotnisko, nie przytłacza za nadto. Do okienka pochodzimy w trójkę – ja, Magdalena oraz mama. Mama zawsze na Bliskim Wschodzie budzi respekt, rozmiękcza serce, ułatwia sprawy. Z mamą nie wysadzisz się w powietrze. Młoda funkcjonariuszka kontroli granicznej przegląda paszporty pod czujnym okiem swojego przełożonego, zadaje kilka zwykłych pytań, wszystko wydaje się nieznośnie normalne, aż do chwili, gdy dziewczyna odkrywa moją wizę irańską. Nieskrywana satysfakcja oblewa jej twarz, oficer stojący nad nią traci uśmiech, który ulatuje gdzieś w totalny niebyt. Po co byłeś w Iranie? Turystycznie. Jak długo? Jakieś dwa tygodnie, nie pamiętam dokładnie, jest trzecia w nocy. Kto z Tobą był? Żona. Żona i matka otrzymują karteczki wjazdowe, zaś mój paszport ląduje w dłoniach młodej kobiety i znika gdzieś w otchłaniach pokoików zlokalizowanych na drugim końcu hali. Proszę poczekać w sali, o tutaj – słyszę.

Wokół lotów do oraz z Izraela, pojawiło się już wiele relacji, historii a także mitów. W koło to samo – z pieczątką Izraela nie wjedziesz do wielu krajów. Tak, ale Izrael od dawna już nie daje pieczątek do paszportu, zamiast tego wręczane są papierowe  wydruki, które należy zachować podczas pobytu w kraju. Kolejny stały tekst – nie wpuszczą Cię do Izraela z wizą irańską. To chyba największy mit. Otóż nieprawda – wpuszczą, choć należy się przygotować na odrobinę wyczekiwania i przesłuchiwania. Państwo Izrael nie posiada żadnego prawa mówiącego, że jakaś pieczątka lub wiza zabrania wjazdu na jego terytorium. Jednocześnie pozwala swoim urzędnikom podejmować niezawisłe decyzje odnośnie tego, kto może, a kto nie może wjechać na terytorium Izraela.

Siedząc w pomieszczeniu, gdzie byłem jedynym przedstawicielem białej, kaukaskiej rasy (nie licząc pięciu minut, gdy zasiadł tam też Szwajcar nie wiadomo dlaczego) obserwowałem moich kompanów losu z różnych krajów arabskich i zastanawiałem się, dlaczego owa młoda dziewczyna  nie chciała już nawet przeglądać dalszych stron mojego paszportu. Znalazłaby przecież wizy amerykańskie, chińskie, indyjskie i wiele innych ciekawych perełek, które jakoś miedzy słowami musiałyby jej powiedzieć, że nie jestem terrorystą, ale zwykłym podróżnikiem? Ale nie, liczyła się tylko ta z Iranu. Spoglądałem na umęczonych kompanów z Niemieckimi paszportami, którzy wyglądem tak przypominali Niemców, jak ja Japończyka. Cała rodzina zapakowana do małej klitki na kilka godzin i w sumie szczęśliwa, bo w lekko ponad dwie godziny przesłuchali już czterech na sześciu. Cudownie – pomyślałem. Magdalena niewzruszona jak zawsze grała w swoje gierki na smartfonie, zaś mama, jak to mama, zamartwiała się, czy zamkną mnie i wyślą, nie daj Bóg, do Guantanamo.  Czas niemiłosiernie się dłużył, ale był to pewnie efekt zmęczenia bardziej niż realnego upływu minut, których w sumie nie nazbierało się tak wiele, gdy podszedł do mnie średnio sympatyczny oficer i burknął – Nazwisko? Marcin Wesołowski – powiedziałem. Za mną! – wskazał w kierunku drzwi do pokoju, nazwijmy to, przesłuchań.

Stłumione światło jarzeniówki. Tak zawsze sobie wyobrażałem takie pomieszczenia. Za biurkiem on, na biurku lampka, jeszcze komputer na wprost. Na ścianie wisi mapa świata, mapa Izraela, portrety obecnych polityków rządzących krajem, za nim sterta papierów a w jego rękach mój paszport. Idealny wręcz poranek i cudowne rozpoczęcie pobytu w Izraelu.

Po łącznie lekko ponad godzinie oczekiwania  w sali pojawiła się młoda dziewczyna, która wręczyła mi paszport z dokumentem wjazdowym pozwalającym na trzymiesięczny pobyt. Tak zaczynał się mój pobyt w kraju, który słynie ze swoich niezwykłych procedur bezpieczeństwa. Na przestrzeni następnych dni okazywało się, że mój wygląd, który tak bardzo pomagał mi w Iranie, w Izraelu nie wzbudzał powszechnego zaufania. Może i mam wydatny nos i brodę trochę dłuższą niż przeciętna, ale jednak na Żyda nie wyglądam, bardziej na muzułmanina, a z pewnością na kogoś, kogo trzeba raz po raz sprawdzać. Pokaż mi ten paszport – powiedziała recepcjonistka, z którą się zaprzyjaźniliśmy – No dobra, na paszportowym naprawdę wyglądasz jak Czeczen a na wizie irańskiej wyglądasz jak rasowy terrorysta. Zatrzymałabym Cię do przesłuchanie bez najmniejszej wątpliwości. – śmiałą się Nelly.

Jak się jednak okazało, przynajmniej w moim przypadku, co zapewne było skutkiem zwykłego szczęścia lub „efektu mamy”, największym mitem, były historie o wyjeździe z Izraela. Wszyscy, jak jeden mąż mówili, że wjazd to nic, że dopiero przy wyjeździe będzie ciekawie, że ponad trzy godziny są potrzebne na przejście przez kontrole, że sprawdzają absolutnie wszystko łącznie z kontrolą osobistą. Byliśmy mentalnie przygotowani na przeglądanie każdej najmniejszej rzeczy, otwieranie iPada, pokazywanie zdjęć, przeglądanie aparatów. Serio, takie rzeczy słyszałem. Teraz zastanawiam się, czy Ci, którzy to opowiadali, nie lecieli czasem liniami El Al? Bo w tym przypadku rzeczywiście – procedury są zupełnie inne. Udaną zabawę zapowiadał pierwszy checkpoint przed lotniskiem. Do busika wchodzi żołnierz. Rozgląda się po ludziach siedzących w środku i od razu pokazuje na mnie (a potem na dwójkę innych brodatych) – Ty, paszport! Mama już śmieje się, że nie da się ze mną podróżować, a ja szykuję się na dalszą zabawę. Docieramy na lotnisko pełni adrenaliny, a w rzeczywistości wyglądało to tak:

Wszystkim tym, którzy zastanawiają się, czy wlecą do Izraela z irańską wizą, mogę więc powiedzieć – wlecicie, ale po dłuższej chwili. Może to być godzina, a może to też być godzin pięć. W Izraelu bardzo długo człowiek uczy się zasad, reguł, bardzo długo też zajmuje jakiekolwiek zrozumienie tego miejsca. Jedno jest przy tym pewne – człowiek wyjeżdża z większą ilością pytań, aniżeli odpowiedzi.

O ślubach, świątyniach, mieście, kraju, ludziach i świętościach już wkrótce!

Exit mobile version