Site icon Wojażer

Sziraz. Irańska oaza poezji, sztuki i powolnego życia

Gdyby nie fakt, iż niedaleko położone Persepolis przyciągało mnie swoją porywającą historią, nie wiem, czy dotarłbym do Sziraz. Ludzie mówili – nie jedź tam, lepiej wybierz się do Jazd. Postanowiłem pojechać  tu i tam i przekonać się, czy rzeczywiście warto beztrosko opuścić ten punkt na mapie Iranu. Ciekaw byłem miejsca, które wydało na świat najzdolniejszego i najbardziej podziwianego poetę perskiego – Hafeza. Pociągało mnie miasto, które kiedyś produkowało najlepsze wino na Bliskim Wschodzie, miasto, które Ali polecał na zakupy chwaląc uczciwość lokalnych handlarzy. Wystarczyło, by pojechać i przekonać się na własnej skórze. Najpiękniejsze było pierwsze popołudnie. W kawiarni zlokalizowanej na dachu hotelu wypisywaliśmy kartki do znajomych i przez chwilę przypomniałem sobie, jak do takich chwil idealnie pasuje schłodzone, białe wino. Najlepiej bowiem smakuje to, czego nie ma lub coś, co jest zabronione. Coś, co wyobrażamy sobie tak bardzo, że już prawie czujemy tego smak. Nie ważne jak smaczne było serwowane w lokalu islamskie piwo, dumnie deklarujące zero procent alkoholu, nie mogło ono konkurować z napojem bogów, za którym po raz pierwszy zatęskniłem. Rozmarzywszy się na dobre, odpaliłem papierosa i zabrałem się za pisanie, delektując się kolejnym dniem prawdziwie upalnej pogody. Słońce powoli chowało się za horyzontem nadając całej okolicy niezwykle nasycony, szafranowy kolor. Na dachu obok starszy mężczyzna zaczął puszczać gołębie, które zataczały rundy wokół kopuły najbliższego meczetu. Moment idealny – pomyślałem.

 

„Zwiastun życzliwy o świcie powiedział mi w mojej winiarni: Wstawaj, dosyć już długo przemarudziłeś w tych progach. Hafez”

Musimy iść – powiedział Ali, gdy ledwo zakończyliśmy wspólne śniadanie – Najpiękniej tam jest o poranku! – mówił podekscytowany. Ruszyliśmy wąskimi uliczkami starego miasta, które ledwo przeżyło czas modernizacji za czasów ostatniego szacha, pozostawiając po sobie jedynie kikuty powoli restaurowane i szykowane pod tabuny turystów, którzy może kiedyś nadejdą. Czasami odnosi się wrażenie, że jest się w jakieś zrujnowanej wiosce gdzieś w Afganistanie, a nie w szóstym największym mieście Iranu. Jednak już po chwili wyszliśmy z ciasnych zaułków i wkroczyliśmy w, jak to zawsze w tym kraju, mocno zakorkowaną, szeroką arterię. Złapaliśmy autobus miejski, który podążał w kierunku, gdzie zaczynaliśmy iść. Nawet nie zastanawialiśmy się nad jego numerem, kierunkiem, tym dokąd jedzie, w końcu żadne z nas i tak nie potrafiło przeczytać tego, co jest na nim napisane. Najważniejsze było to, że kierowcą się uśmiechał i podrzucił naszą trójkę do celu. A był nim Nasir al-Musk, bardziej znany jako Różowy Meczet. Miejsce to z zewnątrz wygląda zupełnie niepozornie. Jak wiele tego typu przybytków w Iranie, nie uzewnętrznia się za nadto. Swoje piękno chowa za murami i pozwala je podziwiać tym, którzy postanowią zostać na dłużej. Powstał on w czasach dynastii Kadżarów i nie zadziwia specjalnie wiekiem, jak większość zabytków, które można podziwiać w Iranie, a raczej kunsztem, pomysłem i realizacją. Na miejscu byliśmy sami. Odseparowaliśmy się od zgiełku ruchliwej ulicy tak, iż słyszeliśmy jedynie ćwierkania ptaków, które rozgościły się na schowanym za krużgankami drzewem pomarańczowym. Meczet zawdzięcza swoją nazwę rzecz jasna różowemu kolorowi, który stał się głównym akcentem tej budowli, jednak to, czym zapada w pamięć najbardziej to sala kryjąca się za kolorowymi okiennicami, w których zastosowano setki kolorowych elementów szklanych. O poranku, gdy słońce świeci z najwłaściwszej strony, efekt jest fenomenalny. Szkoda tylko, że na czas odwiedzin ktoś postanowił zakryć połowę witraży szmacianymi płachtami tłumacząc, że z sąsiedztwa ktoś rzuca na dziedziniec kamieniami, które uszkadzają szkło.

„Podmuchu ranka szczęśliwy, z posłaniem, które znasz, przejdź się tamtą uliczką w chwili, którą znasz.” Hafez

Dziedziniec meczetu poza wysublimowanymi zdobieniami kryje w sobie spokój, od którego trudno się uwolnić. Spacerując między jednym końcem a drugim czuć tylko tą drugą osobę, która towarzyszy w porannym spacerze i żadne małe konwersacji nie są potrzebne, by uświadczyć się w przekonaniu, iż nastała chwila idealna. Czasami w zwykłych gestach i spojrzeniach widać uczucia bardziej niż w słowach. Spoglądałem więc na te niezwykłe zdobienia, raz po raz szukając wzrokiem Magdaleny i myśląc o tym, jak dobrze jest podróżować razem. Tak po prostu. W mieście wielkiego irańskiego poety Hafeza, który o miłości pisał jak nikt inny w tych stronach, bardzo trudno nie wpaść w romantyczny nastrój.

„Świat i wszystko, co na nim, jest mały i krótkotrwały: nie żałuj mi tego, co godne poznania wśród tych marności. Hafez”

Wybierając się do Sziraz albo zna się już dzieła Hafeza, albo też jest się tuż przed momentem, gdy się je pozna. Nie da się w tym miejscu, jakkolwiek ktoś nie lubi poezji, przejść obok niej obojętnie. Bo jak też można przejść obojętnie obok dzieł tego wybitnego człowieka, skoro Irańczycy jego słowami komentują świeżo zamieszczone i otagowane #shiraz zdjęcia na instagramie. Hafez żył w XIV wieku i znany był jako ten, który zna Koran na pamięć. Istotnie nauczył się go, gdy uzupełniał braki w swoim wykształceniu. Przez jakiś czas zarabiał na życie jako uczony w piśmie, lecz szybko doceniony przez ludzi, znalazł potem swoje miejsce w domach królewskich jako nadworny poeta. Hafez chwalił życie, opisywał je mistycznie i niezwykle obrazowo. Zbiór jego dzieł – Divan – jest uważany przez niektórych Irańczyków za klucz do zrozumienia świata. Nie dziwi więc, że tłumy, głównie irańskich, turystów przybywają do jego skromnego mauzoleum, które władze miasta postanowiły wybudować w niedawnym, XX wieku. Jadąc przez całe miasto w kierunku jego grobowca, do którego pielgrzymują miłośnicy jego twórczości, nie obiecywałem sobie za wiele, jednak poziom mojego zawodu tym miejscem okazał się jeszcze większy. Nie należę do osób, które oszczędzają na wejściówkach, jednak obecna stawka za bilet do kompleksu, 150,000 INR, dziesięciokrotność tego, co płacą Irańczycy, to po prostu złodziejstwo, a delikatniej rzecz ujmując – lekki wyzysk przybyszów z Zachodu. Patrząc wstecz i wspominając to miejsce, dochodzę do wniosku, iż może ono być ciekawe jedynie dla osób, które znają i cenią sobie poezję Hafeza. Jak dla mnie, najprzyjemniejszą rzeczą w tym miejscu był dymek w cieniu w towarzystwie lokalnych, równie znudzonych odwiedzających.

„Przypatrz się moim sekretom, jak zamienione już w baśnie na bębnach i na fletach krążą po obcych bazarach.” Hafez.

Odrobinę zawiedzeni miejscem, do którego musieliśmy przebijać się przez całe miasto, ruszyliśmy w kierunku centrum miasta, do bazaru Vakil, jednego z największych w Iranie, o którym słyszeliśmy tyle dobrego, że właśnie tam postanowiliśmy zakupić te najdroższe z naszych pamiątek z Iranu. Nie należymy do typu, który musi koniecznie przywieźć siatę durnostojek z każdego wyjazdu, na który się decydujemy, a jednak od czasu do czasu przywozimy coś, co potem zdobi nasze mieszkanie i przypomina nam o miejscach, do których mamy niezwykły sentyment. Oprócz przepięknych perskich dywanów, na które nie było nas po prostu stać, znaleźliśmy w tym kraju coś, co obłędnie zwracało naszą uwagę od pierwszych chwil, gdy wkroczyliśmy w wielki bazar IsfahanuPoczekajcie jeszcze kilka dni – mówił Ali – w Sziraz ceny potrafią być dużo, dużo niższe, kupcy jeszcze nieprzyzwyczajeni do nawału turystów jak tu w Isfahanie, bardziej uczciwi i skłonni do negocjacji! Przekonał nas. Cierpliwie czekaliśmy te wszystkie dni podróżując od miasta do miasta, aż w końcu wiedząc ile jeszcze przed nami zostało i zdając sobie sprawę, że chwilowe wahanie walut zarobiło nam jakieś ekstra piętnaście procent irańskiej waluty, szykowaliśmy się na bezwzględnie wyczekiwany akt konsumpcjonizmu. Na szczęście Iranowi jeszcze daleko do krainy szajsu i chińszczyzny, do której przyzwyczajają nas turystyczne mekki w różnych częściach świata. W Iranie nadal sprzedaje się małe dzieła sztuki ręcznie robione na miejscu, rzeczy, które widać, jak się tworzą, rzeczy piękne i urzekające. Najbardziej urzekły nas niebieskie rzeczy, które początkowo braliśmy za porcelanę. A że za porcelaną średnio przepadamy, przechodziliśmy obok nich niejako obojętnie, odrobinę tylko podziwiając misterne zdobienia. Dopiero po kilku dniach dotarło do nas, że coś, co braliśmy za porcelaną, okazało się być ręcznie robionymi wyrobami z miedzi. Ich chabrowy kolor to dla nas najmocniejszy akcent przypominający nam, że przywieźliśmy je z Persji, z kraju, który tak bardzo utkwił w naszej pamięci. Na bazarze w Sziraz panuje umiarkowany spokój jak na miejsce, gdzie cały naród robi zakupy od wacików po dzieła sztuki. Jest jakoś bardziej leniwie, stoicko, przyjemnie rzekłbym nawet, choć tak bardzo nie znoszę sklepów i zakupów jako takich. Chyba, że jestem w humorze. Spodobały nam się rzeczy dwie – misa misternie wyrzeźbiona w rozżarzonej miedzi, potem pomalowanej i ukształtowanej tak, by odwrócona do góry nogami przypominała sklepienie kopuły meczetu. I cukierniczka, do której włożyć mogliśmy szafranowy cukier, którym słodzą herbatę. Zaczęliśmy negocjacje. W przeciwieństwie do Chin cen tutaj nie tnie się do osiemdziesięciu procent, nie kłóci się przy tym o nic, w spokojnej rozmowie rozważa się wszystkie pozytywy i negatywy danego przedmiotu a także stan materialny kupujących. Widzę, że wiecie co dobre – powiedział sprzedawca, gdy średnio szło mu przekonywanie nas do rzeczy tańszych, na które być może by nas było stać. Chcieliśmy tylko te dwie rzeczy i tylko je w tej chwili uznaliśmy za te, które powinny leżeć na naszym stole. Po godzinie spędzonej w sklepie wychodziliśmy z niego ubożsi o pewną sumę, a jednak bogatsi o przedmioty z duszą, które teraz przypominają nam tym kraju i mieście.

Nieopodal bazaru, w zasadzie tuż obok niego, znajduje się jedna z najbardziej charakterystycznych budowli tego miasta – cytadela Karima Khana zbudowana w XVIII wieku. Spacerując po mieście nie da się jej nie zauważyć. Z zewnątrz prezentuje się majestatycznie, choć być może odrobinę topornie. Przywodzi na myśl Pizę, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, iż jedna z wież odchyla się niczym jej włoska siostra. Niewiele w środku widać z czasów świetności tego miejsca. Udostępniane odwiedzającym sale raczej nudzą, aniżeli pasjonują, jednak dwa miejsca wewnątrz murów warowni warte są uwagi. Historycznie ciekawe są łaźnie, niezwykle zdobione, estetyczne, bardzo higieniczne, tak, że aż chciałoby się zasiąść i zatopić w parze.

Współcześnie ciekawy jest zaś jeden zaułek wciśnięty w róg cytadeli – małe miejsce, gdzie lokalni artyści produkują swoje precjoza. Jeśli ktoś pamięta mój artykuł o pasji do chińskich pieczątek, nie zdziwi się, ze jednym z głównych powodów, dla którego wybraliśmy się do cytadeli był fakt, iż właśnie tam swój mały warsztat prowadzi człowiek, który od lat, kontynuując tradycję rodzinną, wytwarza pieczątki z misternie zdobionymi podpisami w farsi. Zamówiwszy jedną dla nas dopełniłem nasz hedonistyczny dzień poświęcony poezji, miłości i zakupom.

Czy warto więc przyjeżdżać do Sziraz? Warto, choćby na chwilę po odwiedzeniu Persepolis, na moment zanurzyć się w spokojną atmosferę miasta i zjeść w jednym z lokali z muzyką na żywo. Jednak odrobinę racji mieli znajomi, którzy mówili – Jeśli masz wybierać między Sziraz a Jazd, wybierz Jazd. To właśnie w tym kierunku zmierzaliśmy po pobycie w stolicy perskiej poezji, i za atmosferą z tej pustynnej prowincji tęsknię chyba najbardziej. Ale o tym już w następnych historiach.

fot. Magdalena Garbacz – Wesołowska
Exit mobile version