Site icon Wojażer

Lwów. Krótka relacja z miasta, gdzie nie ma wojny

Pociąg relacji Szczecin – Przemyśl sunął leniwie przez Kraków, jakimś cudem dotoczył się do Bochni, a potem do Brzeska, po lekko ponad dwóch godzinach dotarł w końcu do Tarnowa. W tym czasie, który zdawał się niemiłosiernie rozciągać, wdaliśmy się z Magdaleną w rozmowę ze współtowarzyszami niedoli. Polskie koleje przełamują lody, łączą ludzi w ich nieszczęsnej doli, wyrównują nierówności społeczne otaczając tym samym trzydziestoletnim smrodem każdego, kto wkracza w otchłanie tras innych niż Kraków – Warszawa – Gdańsk. Współpasażerowie, gdy w końcu postanowiłem ich słuchać, zamiast zabawiać swoimi opowieściami, raczyli mnie historiami, które jak zawsze wniosły wiele w mój chłonny umysł. Wszystko dzięki Magdalenie, która jest dla mnie największym inspiratorem interakcji społecznych.

Już miałem nic nie pisać, a jedynie zatopić się w irańskich realiach, zakochać się w legendarnej perskiej gościnności, pić herbatę w promieniach wiosennego słońca. Jednak tak się złożyło, że postanowiłem spędzić dobę przed wylotem we Lwowie, mieście, do którego przybywałem wielokrotnie. Wszystkie te godziny od wyjazdu z Krakowa aż do teraz, gdy myślę tylko o spaniu, dały mi wiele do myślenia. Kilka powierzchownych obserwacji wzbudziło pytania, zasiało ziarno zainteresowania.

TIR 

Oni są nieznośni! – macha ręką jeden z nich – Przez lata dawali wszyscy. Dawaliśmy i my. Wkładało się po 100 hrywni do paszportu i jakoś szło. Tradycją to nazywali, chuj z taką tradycją! Nie włożyłeś, miałeś problem, albo miałeś dużo czasu, żeby siedzieć na granicy. Ale od jakiegoś czasu pierdolimy i nie dajemy. A ci chodzą tacy nerwowi, przewracają te karty w paszporcie i myślą, gdzie do diabła te pieniądze. A ja im mówię, że paszport to nie trzepaczka, niech nie trzepie tak! – Pozostała dwójka potwierdza skinieniem głowy. O smarowaniu przy przekraczaniu granicy mówią wszyscy, którzy mieli jakikolwiek kontakt z granicami lądowymi z Ukrainą. Nasi współtowarzysze niespecjalnie przepadają za zleceniami za wschodnią granicą – Oni tam wszyscy kombinują. Dwa tysiąc dolarów trzeba było zapłacić, żeby posadę dostać jako celnik na granicy! No my w sumie też kombinowaliśmy. Każdy kombinuje, by było lepiej. Jeździło się do nich po paliwo, ale teraz drogie, niewiele tańsze niż w Polsce, nie ma co czasu tracić. 

Panowie wysiedli w Jarosławiu. Pożegnaliśmy się z uśmiechem na twarzy i życzyliśmy sobie tego, co każde z nas potrzebuje najbardziej. Zdrowia przede wszystkim. I żeby to całe szaleństwo do nas nie dotarło.

TAXI

Z Przemyśla do granicy polsko-ukraińskiej jedzie się busem za jakieś śmiesznie niskie pieniądze. Bus ma jednak małą wadę – jest ciasny i wlecze się niemiłosiernie, a przede wszystkim czeka, aż zajmą się wszystkie miejsca. Nie chcieliśmy czekać. Wielkie bagaże i myśl o zjedzeniu obiadu przeważyły – Na litość boską, przecież stać mnie na taksówkę! Zaraz za oczekującym busem stały dwa samochody skromnie oznaczone jako taxi. Czarny mercedes, starszy siwy pan, podchodzę i pytam ile wyjdzie do Medyki? Cena startowa to złotych pięćdziesiąt, ale krakowskim targiem doszliśmy do złotych trzydziestu pięciu. Oto cena za luksus i czas, bo nigdy tak szybko i sprawnie do Lwowa nie dotarliśmy jak teraz.

Panie, tu wszystko siadło! Kryzys! – mówi taksówkarz – tam gdzie stałem to zwykle stali Ukraińcy, którzy oferowali przejazd do Lwowa. Ale dziś ani nie ma ich tutaj, ani nikt specjalnie nie jeździ tam! Cicho się zrobiło, nikt nie ma pieniędzy! Ale przede wszystkim nie mają ich oni! 

Pan taksówkarz okazuje się być ojcem niezwykłego syna. Dopiero został dyrektorem artystycznym jednego z krakowskich teatrów, nareszcie zakupił dom, musi go teraz wyremontować. Autentyczna i szczera duma przemawia przez niego, a my dzielimy jego dumę z sukcesu syna – Kiedyś chciałem mieszkać w Krakowie, wie Pan, ale zostałem w Przemyśli i nie żałuję. Mamy z żoną takie małe mieszkanko, ale wszystko jest tam na cacy. Wracam do niego i nic nie muszę robić. Mogę świat zwiedzać, wyjechać gdzieś, wie Pan! A Państwo dokąd? Do Iranu? Tyle się teraz dzieje na tym świecie, wojny, konflikty, na Ukrainie wiadomo co się dzieje. 

Opowiadam o swoim sentymencie do Ukrainy, o tym, że często tam jeździłem, o tym, że mi ich autentycznie żal.

Niech Pan nie ufa im za bardzo! Szczególnie tym z tych stron! Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale to nieźli nacjonaliści, banderowcy, wie Pan. 

Dojeżdżamy na parking przy przejściu granicznym w Medyce i obiecujemy, że zjawimy się na premierze sztuki syna. Może in on przyjedzie.

GRANICA

Przywykłem już do widoku mrówek kursujących po przejściu granicznym i stojących na parkingu próbując opchnąć to, co są w stanie przenieść – 2 paczki papierosów i jedną flaszkę. Wiecie, jak trudno sprzedać na parkingu przy granicy dwie paczki LM lightów i jeden krupnik? Wiecie jak musi boleć, gdy po kilku godzinach stania i nagabywania wraca się z niczym? Wiecie jak niesamowite i niesprawiedliwe jest to, że aby coś zjeść i jakoś przeżyć, wystarczy sprzedać w Polsce jedną flaszkę i dwie paczki fajek? Przywykłem do tego widoki, ale to, co było kiedyś normalne, teraz było zupełnie inne.

Gdy taksówka zatrzymała się przy parkingu kobiety najpierw spojrzały na nas. Ale przecież my z tymi naszymi tobołami idziemy do nich, więc na pewno nic nie kupimy. Trwało to może dwie sekundy, zanim obskoczyły kierowcę próbując wepchnąć mu cokolwiek. Widać było, że najpierw chciał uciec, już prawie wsiadł, ale na chwilę zatrzymał się nad flaszką, którą trzymała pewna starsza pani. Walka o sprzedaż walką o przetrwanie – przywykłem trochę do tego widoku, ale w obecnych okolicznościach politycznych i gospodarczych trudno obok tego przejść obojętnie.

Średnia ukraińska emerytura to 1000 hrywni na miesiąc. W chwili obecnej jest to 136 złotych.

 

MASZYNĄ DO LWOWA

Potrzebujecie maszyny do Lwowa? – pytają często tuż po tym, jak się wyjdzie z ukraińskiego posterunku. Zawsze mówiłem „nie, dziękuję” i kierowałem się w kierunku postoju żółtych marszrutek, które za kilka złotych zabierają przyjezdnych wprost pod lwowski dworzec kolejowy. Nigdy nie przeszkadzał mi fakt, że w marszrutkach ciasno, że trzęsie niemiłosiernie na dziurawych drogach, i że osiemdziesiąt kilometrów pokonuje ona w dwie godziny. Ot, po prostu folklor. Jednak tym razem interesowało mnie tylko jedno – aby jak najszybciej dotrzeć do miasta, wejść do hotelu, zostawić rzeczy, i w końcu pójść jeść. A za ile? – zapytałem. Kierowca zlustrował nas z góry na dół i nie ujrzawszy w nas ludzi szczególnie potrzebujących rzucił od razu – Sto złotych! Podziękowaliśmy i ruszyliśmy w swoją stronę. A za ile chcecie? – zapytał. Obróciłem się i niezupełnie spontanicznie rzuciłem – Pięćdziesiąt złotych. Zgodził się, zaprosił nas do samochodu i ruszył w kierunku Lwowa. Przyznam, od początku liczyłem, że ktoś się mnie zapyta o jazdę do Lwowa. Już w czasach, gdy jeździłem tam marszrutkami, wiedziałem, że załapanie się na przejazd autem to rzecz niezbyt droga.

GORZKIE ŻALE ( do wszystkich ) 

Już dawno nie spotkałem człowieka, który miał w sobie tyle żalu do wszystkich, tyle goryczy, smutku, beznadziei. Nie winię go za to. W naszych czasach tych, którzy mówią o trudach życia, o problemach, omija się szerszym łukiem, odznacza na fejbuku. Ludzie chcą być daleko od problemów. Czasami warto jednak wyjść ze swojej strefy komfortu i posłuchać, by po prostu lepiej zrozumieć, lub przynajmniej spróbować.

Szlag by trafił tego Putina! – zaczął rozmowę – on chce być jak car! Unii Europejskiej się nam zachciało, jego mać! A przecież za nami zawsze ktoś był, kto za sznurki pociągał! My do Europy, ale Putin nic nie podpisał, na nic się nie zgodził, i nam teraz pokazuje, gdzie nasze miejsce! Wam było prościej. Poszliście i tyle. A my? Krok do przodu i kraj się sypie. A niech sobie oni kurwa ten Donbas zabiorą!  – mówi, po czym na chwilę milknie.

W społeczności Donbasu krążyła opinia, że to oni utrzymują ukraińską gospodarkę. Jak się jednak okazało, przez ostatnie lata rząd ukraiński dokładał więcej na Donbas niż z niego uzyskiwał. Skoro Serbia żyje bez Kosowa, dlaczego Ukraina nie miałaby żyć bez Donbasu – mówię prowokująco – tylko co wtedy rząd powie tym wszystkim młodym ludziom, którzy tam walczyli, matkom, które potraciły tam dzieci? – Pytam. Nie zrobią tego, nie oddadzą Donbasu. 

Kierowca znów się uaktywnia – A niech sobie go wezmą! Ja to bym wziął ich i odciął, jak ten wrzód. Wszystko poszło w górę, ludzie żyć nie mają za co, biznesy się zamykają, nikt nie chce przyjeżdżać, bo wszyscy myślą, że czołgi w całym kraju stoją. A Unia nie robi nic! – zwraca się do mnie. Rzeczywiście będąc obywatelem Unii można czuć wstyd, że unia robi tyle, ile robi, czyli w zasadzie niewiele. Nawet na Ukrainie wiedzą, że wystarczyłoby Rosję odciąć od systemu finansowo-bankowego – Gospodarka by im padła, to może by się zastanowili. Albo zakaz wjazdu dla wszystkich Rosjan! Ech, a tak niedawno jeszcze było fajnie – kierowca stara się rozchmurzyć – na Euro przyjechało tyle ludzi! Wszystkie języki było u nas słychać. Duńczyków kiedyś wiozłem i nie mogli uwierzyć, że tu tak tanio! Mówili, że piwo za darmo, że u nich 10 euro za butelkę! Wyobrażasz sobie? Miasto było pełne, wszystko kwitło, podczas Euro i rok po, ale potem przyszedł Krym, przyszły zielone ludziki, ludzie przestali przyjeżdżać! – W opowieściach o Euro wyczuwałem niesamowitą tęsknotę za Ukrainą pełną ludzi, Lwowem pełnym ludzi Zachodu, miastem, które co dzień zbliżało się do Europy. Jeździłem nawet do Karpat, Boże, jak tam pięknie! Wiozłem kiedyś kobietę z przyjaciółmi, strasznie jej się podobało, miała wrócić w 2014 roku. Ale zadzwoniła, zapytała 'jak tam u Was, czołgi stoją?’ i nigdy się już nie odezwała! 

LWÓW. MIASTO, GDZIE NIE MA WOJNY.

We Lwowie nie ma wojny. Nie stoją nigdzie czołgi ani wozy bojowe. Od czasu do czasu przejdzie obok jakiś żołnierz na przepustce. Poznacie go po stroju rodem z Iraku, identycznym stylu jak nasi lub amerykańscy bojownicy. Na lwowskim rynku stoi stolik, gdzie ktoś zbiera podpisy. Dwóch chłopców wystylizowanych na banderowców broni powiewającej unijnej flagi. W przeciwieństwie do lat poprzednich nigdzie nie widziałem samochodów na rosyjskich numerach. A jednak Rosja na ulicach Lwowa istnieje. Istnieje jako największy wróg, zaś jej najokrutniejszą personifikacją jest Wladimir Wladimirowicz Putin. Lwowiacy, pardon za język, srają na niego, wycierają o niego nogi, tyłek sobie podcierają jego wizerunkiem. Putin to Hitler współczesnych czasów, zło naszego regionu. Ponieważ żadnej sympatii do obecnego cara Rosji nie czuję, przyłączam się do innych młodych Ukraińców i kupuję papier toaletowy, tak, ten z podobizną Wladimira, kupuję antyputinowską naklejkę, antyputinowski magnes. Nie ukrywam, w tym konflikcie jestem po jednej stronie, po ukraińskiej stronie.

 

Przyjazd do Lwowa, szczególnie dla kogoś, kto tu bywał często na przestrzeni ostatnich lat, może być dołujący. Nie do końca człowiek wie, czy tu naprawdę ludzie się nie przejmują konfliktem, czy tylko udają. Młodzi jak imprezowali tak dalej imprezują, biegają po pięknych uliczkach starówki śmiejąc się i robiąc sobie selfie. Ludzie jadają i piją w popularnych miejscach, spędzają weekend tak samo jak my. A mimo wszystko widać na ich twarzach smutek i beznadzieję żywcem wyciągnięte z czarno-białych filmów przedstawiających realia PRL-u.

Mimo wszystko, tak jak pisałem w ostatniej historii, nadal stoję na stanowisku, że na Ukrainę należy przyjeżdzać! Nie tylko przyczynimy się w małej skali to podtrzymania małych i większych biznesów żyjących z nas, turystów, ale także zaoszczędzimy na przyjemnościach. A uwierzcie mi, teraz wiem, co to znaczy, że w Lwowie jest teraz bardzo tanio.

CENY WE LWOWIE, CZYLI TANI WEEKENDOWY LUKSUS

Wiecie, że nie podróżuję budżetowo i z plecakiem. Wiecie, że znam wartość usług i rzeczy, za które płacę i wiecie też, że to, co robię, to jak najlepsze optymalizowanie naszych kosztów. W Lwowie nie ma czego optymalizować. Ceny są zawstydzające. Tak naprawdę ceny od naszego ostatniego pobytu się nie zmieniły, tylko wartość ukraińskiej waluty dramatycznie spadła w stosunku do złotego, dolara, czy euro. Pozwólcie, że przytoczę przykłady (za 2 osoby):

Hotel: wysokiej jakości hotel odrobinę dalej od centrum (tym razem nie zależało nam na lokalizacji): 70 złotych za dwie osoby, śniadanie: dodatkowe 10 zł. Razem 80 zł za noc. Nie za hostel tylko 3 gwiazdkowy hotel.

Taxi: przejazd z hotelu do Rynku: 6,80 zł.

Obiad: bardzo dobra restauracja w centrum, czyste i stylowe miejsce, galicyjska kuchnia: 2 x zupa + ciemny chleb, 2 x danie główne (w tym jeden stek), butelka gruzińskiego białego wina, woda. Rachunek: 50 zł.

Ulubione słodkości w słynnej Cukierni: tam wpadamy zawsze. Najlepszy strudel wiśniowy na świecie. Zamawiamy: 2 x kawa, 2 x strudel (łącznie 400 gramów), ekler, naleśniki z czekoladą. Rachunek: 28 zł.

Siatka pamiątek: magnesy, piękne kartki pocztowe. Rachunek: 27 zł.

Kolacja w hotelu przyniesiona do pokoju. Rachunek: 20 zł.

Łącznie wydaliśmy w jeden dzień 212 złotych. Gdyby skopiować to, co zrobiliśmy dziś we Lwowie i powtórzyć to samo w Krakowie (tej samej klasy jedzenie, wino, słodkości, kawa, hotel), wydalibyśmy między 500 a 600 złotych.

 

Teraz czas na odpoczynek. Jutro w końcu lecimy w kierunku naszej finalnej destynacji. Następne relacje już z Iranu, a dziś pozostawiam Was z myślami – jechać, czy nie jechać do Lwowa?

Jeśli chcielibyście przeczytać kilka praktycznych relacji ze Lwowa, zapraszam do lektury autorstwa Natalii z Bieguna Wschodniego.

Exit mobile version