Site icon Wojażer

Meknes i Volubilis. U wrót antycznego Maroka

Molay Idris

Ot tak po prostu, był to najpiękniejszy dzień podczas naszego pobytu w Maroku. Nie tylko dlatego, że miejsca, które odwiedziliśmy, okazały się niezwykle ujmujące, ale także dlatego, że pogoda rozpieszczała nas tego dnia niemiłosiernie. I może jeszcze dlatego, że były to moje urodziny. Drugie spędzone za granicą, z dala od wszystkiego, co związane jest z celebracją nieuniknionego starzenia się. Po zwiedzaniu Fezu, przyszedł czas na ucieczkę poza medinę i rozpoznanie, co Maroko ma jeszcze do zaoferowania poza legendarnym, najstarszym uniwersytetem świata arabskiego i przepięknym starym miastem. 

Tego dnia postawiliśmy na samochód z kierowcą. Pierwszy raz w życiu mogłem pozwolić sobie na szofera! Żartuję oczywiście, choć trochę tak się czułem. Z samego rana podjechał po nas mężczyzna polecony przez Ouidad, właścicielkę riadu, w którym się zatrzymaliśmy. Klasyczny, czarny mercedes robił dobre wrażenie. Szczególnie w kompozycji z rosłym, noszącym zupełnie przyciemniane okulary, kierowcą. Niestety, jak w wielu przypadkach, specjalnie długich rozmów nie byliśmy w stanie przeprowadzić. Większość spotykanych przez nas ludzi okazywała się biegła w języku francuskim, czego nie mogę niestety powiedzieć o nas samych.

Ten swoisty jednodniowy taxing nie kosztował wiele. Łącznie 100 złotych za auto z kierowcą i paliwo.

Wyruszając z Fez kierowaliśmy się na zachód. Zaraz po wyjechaniu z miasta zachwyciły mnie widoki. Droga była kręta i prowadziła przez pagórkowate tereny. Wbijaliśmy się coraz bardziej w coś, co przypominało pustynne klimaty. Być może klasyczną pustynią to nie było, ale sprawiało takie wrażenie.

Zanim dotarliśmy do pierwszego punktu naszej jednodniowej wyprawy, zawitaliśmy w miejsce, które sprawiało wrażenie jakby zostało wyrwane z bajki. Po środku pustynnego krajobrazu pojawia się nagle tafla wody o przepięknym lazurowym kolorze. I już się zastanawiasz, czy to fatamorgana, gdy podchodzi kierowca i mówi, że nie. Przed naszymi oczyma stoi Barrage Sidi Chahed, wielki zbiornik wodny wybudowany na zlecenie króla Maroka, by poprawić gospodarką wodną kraju.

Gama kolorów, które mieniły się przed moimi oczyma w ten niezwykle słoneczny dzień, sprawiała, że miałem ochotę po prostu usiąść  i patrzeć przed siebie. Jakoś po prostu przemawiała do mnie ta pustka i panująca wokół cisza. Ale czas leciał i chciałem już po chwili dostać się do pierwszego miejsca, które mnie zaciekawiło. Jeszcze chwilka jazdy i w końcu dojechaliśmy do Volubilis. 

Volubilis to miasto rzymskie, a właściwie coś, co z tego miasta pozostało. Wieki temu Volubilis było stolicą rzymskiej prowincji Mauretanii Tingitana, zaś obecnie jest wpisanym na listę UNESCO stanowiskiem  archeologicznym. Miasto swój szczyt świetności przeżywało okolicach III wieku naszej ery, i co ciekawe, rozwijało się nieprzerwanie aż do XI wieku. Dopiero wtedy mieszkańcy porzucili miasto i osiedlili się w nowej osadzie nieopodal – Molay Idris. Porzucone Volubilis stało sobie w zasadzie nietknięte, powiedzmy, po środku pola, do XVIII wieku. Wtedy też trzęsienie ziemi dokonało zniszczenia. Zrujnowane miasto zostało następnie rozebrane, gdyż rządzący wtedy regionem władcy bardzo potrzebowali kamieni do budowy nowego miasta – Meknes.

W czasach swojej świetności musiało to być niezwykle piękne miejsce. Południowo-zachodnie rubieże imperium, miasto zbudowane z kamienia i otoczono 2,5-kilometrowym murem, a w środku pełnia cywilizacji: bazylika, fontanny, świątynia Saturna, łuk triumfalny i piękne bramy prowadzące do miasta. Do tego akwedukt, termy, i przepięknie zdobione domu, których posadzki zdobiła wykwintna mozaika. Spacerując po ruinach można przy okazji przespacerować się w czasie, używając swojej własnej wyobraźni.

Tuż obok Meknes znajduje się miejsce absolutnie bajeczne. Szczególnie, gdy spogląda się w jego kierunku stojąc wśród ruin Volubilis. Jest to wspomniane wcześniej Molay Idris, położone malowniczo na okolicznych wzgórzach. Jest to święte miejsce marokańskiego islamu, gdyż tutaj spoczywają szczątki Moulay Idrissa, który w 789 roku sprowadził islam na te ziemie. Nie tylko sprowadził wiarę muzułmańską na te tereny, ale także założył nowo panującą dynastię i rozpoczął budowę miasta Fez, o którym pisałem we wcześniejszym poście.  Jeszcze do niedawna miejsce to było całkowicie zamknięte dla niewiernych, zaś do dziś dnia zamkniętym pozostaje mauzoleum Moulay Idrisa, do którego pielgrzymują co roku tysiące Marokańczyków.

Zaledwie 25 kilometrów dalej znajdował się ostatnie miasto, które odwiedziliśmy tego dnia. Meknes, do którego dotarliśmy popołudniu, było swego czasu stolicą Maroka, zanim przeniesioną ją do Marrakeszu. Jeśli ktoś zmęczy się atmosferą mediny w Fez, to tutaj odnajdzie żywe miasto pełne ludzi i miejsc do dobrej zabawy. Tak przynajmniej się mówi! Miasto ma opinię miejsca, które największy ruch turystyczny omija, dlatego też nie zmęczycie się tutaj naciągaczami tak bardzo, jak w Fez. Podobnie ceny, które ze względu na mniejszy ruch turystyczny nie szybują w górę, pozytywnie Was zaskoczą. Postanowiliśmy pozostałe godziny spędzić spacerując po Place Hedim, wielkim placu, który przypomina ten w Marrakeszu. Miejsce to zdominowane jest przez największą bramę w Meknes – gigantyczną Bab Mansour. Zapuściliśmy się więc w miasto, aby na relaksie już poczuć atmosferę spokoju, inną od tej w przepełnionym ludźmi Fez.

Wieczorem wracamy do Fez na urodzinową kolację. Niestety, skończyła się ona źle dla Magdaleny, która z ogromną radością zajadała się baraniną, która podawana była na sposób, powiedzmy, średnio wysmażony. Kolejny dzień, już w stolicy Maroka, Rabacie, spędzić musiała, niestety, leżąc na łóżku.

Exit mobile version