Site icon Wojażer

W kierunku Arktyki

Za dwa tygodnie o tej porze będziemy z Magdaleną w drodze do chyba najbardziej pasjonującego miejsca, do którego dotychczas nas poniosło. Już przyzwyczailiśmy znajomych i rodzinę do tego, że gdy w Polsce jest zimno, my wyjeżdżamy tam, gdzie jest ciepło. Bo zawsze powtarzaliśmy – po co wyjeżdżać z Polski wtedy, kiedy tutaj jest pięknie? Maj z kolei zawsze był miesiącem, kiedy poza majówką, cieszyliśmy się tym, co dzieje się tutaj, na miejscu. Kwitnąca roślinność, wielkimi krokami zbliżające się ciepło i ogólna radość panująca na twarzach ludzi – tak kojarzy się nam maj! Także w tym roku, tradycyjnie, na majówkę uciekliśmy z Polski. Tym razem padło na Rygę. Jednak to nie koniec. W tym roku maj jest dla nas podróżniczo (choć także życiowo), niezwykle intensywny.

Uciekaliśmy więc na szeroko pojęte południe, gdy aura w Polsce nie dopisywała. W tym roku padło na Indochiny. Cudowne krajobrazy Malezji, nowoczesność Singapuru, majestat kambodżańskiego Angkor Wat, czy w końcu czar Tajlandii – to wszystko zrobiło na nas niemałe wrażenie. Ale tam w zasadzie leci już każdy, kto może. Bo pięknie, bo ciepło, bo orientalnie. 25 października zeszłego roku zdecydowaliśmy więc, że polecimy tam, gdzie nie może każdy, a może tylko niewielu. Lecimy na Arktykę.

Biegun Północny
Biegun Północny

Podczas gdy w Polsce temperatury przekroczą 20 stopni, my wylądujemy w miejscu, gdzie w dzień sięgać będą -3, zaś w nocy spadać do -10. Zresztą o nocy takiej, jaką my znamy, mowy akurat nie będzie. W czasie, gdy tam będziemy, panować będzie dzień polarny. Nie ważne czy o północy, czy o trzeciej nad ranem, słońce zawsze będzie na horyzoncie. Ponoć jest to doznanie równie ciekawe jak doświadczenie nocy polarnej i magii zorzy unoszącej się nad głowami.

Skąd ten pomysł?

Nie wiem. Idealnego wytłumaczenia nie mam. Z kierunków północnych miejscem, gdzie zawsze chciałem dotrzeć, zawsze była Islandia. Nadal pozostaje wysoko na mojej liście. Jednak Islandia to przeżycie zupełnie innego typu. To w końcu cywilizowana kraina pięknych krajobrazów, które bez problemu zwiedzać można wynajętym samochodem. Na Arktyce nie. Kiedyś, gdy byłem dużo młodszy i jeździłem głównie palcem po mapie, myślałem, że fajnie byłoby dostać się na najbardziej na północ wysunięty skrawek Europy – Nordkap. A potem na długo zapomniałem o tym pomyśle.

I tak przyszedł ów 25 października w zeszłym roku. Dopiero wróciłem z Białorusi, wielkimi krokami zbliżał się wyjazd na Sycylię, byłem w tym swoim podróżniczym transie, z którym w ostatnim czasie starałem się walczyć, by nadać moim zachowaniom choć odrobinę racjonalności. Siedziałem w kuchni i bum! Tanie bilety na Arktykę. Zważywszy na fakt, iż dolot w tamte rejony nigdy nie kosztował mało, zainteresowałem się. Tanie bilety reklamowane były na fly4free jako możliwość zobaczenia zorzy polarnej. Bo też od października do lutego w tym rejonie słońce po prostu nie wschodzi. Jednak wiedząc, że po kilku godzinach wpadłbym w depresję i prawdopodobnie zamarzłbym przy -30 stopniach, zacząłem grzebać w systemie norweskich linii Norwegian, by w końcu natknąć się na loty w maju. Idealnie – pomyślałem! Chwilę później, po konsultacji z Magdaleną, mieliśmy już bilety.

Bilety koniec końców najtańszymi się nie okazały, gdyż w ciągu następnych dni musiałem dokupić doloty do Oslo i powroty do Polski. Tanie linie chyba wyczaiły promocję Norwegiana, bo jakimś cudem kierunek do Oslo w dniach, kiedy my musimy lecieć, nagle skoczył w górę o 500-700%. Koniec końców w ciągu kilku ostatnich miesięcy polowania udało się znaleźć połączenia lotnicze tak, aby dolecieć na miejsce, a potem wrócić bez zbędnego spędzania czasu w Norwegii, która jak powszechnie wiadomo, jest droga.

Drogo. Byłem raz w życiu na weekend w Oslo. Wtedy zrozumiałem, co znaczy słowo „drogo”. Do tego czasu myślałem, że drogo to jest w Nowym Jorku. Nic bardziej mylnego. Norwegia to pod względem kosztów (ale także zarobków) po prostu inna planeta. Wyobraźcie więc sobie, że miejsce do którego lecimy, które de facto należy do Norwegii, jest 3-4 razy droższe.

Znajomi i rodzina, którzy wiedzą o tym wyjeździe, pytają – gdzie wy dokładnie lecicie?

No właśnie – gdzie!?

Svalbard. Bardziej chyba znany jako Spitsbergen. Osada, w której przez te dni będziemy przebywać nazywa się Longyearbyen. 78 równoleżnik. Koło podbiegunowe. Miejsce, które znajduje się dokładnie w połowie drogi między najbardziej północnym krańcem Norwegii a centralnym punktem Bieguna Północnego. Archipelag wysp przylegający do lodów Arktyki. Jest to miejsce położone bardziej na północ od najbardziej północnych krańców Kanady i Grenlandii.

Svalbard

Codziennie spoglądam na kamerę 360 st. która pokazuje Longyearbyen, w którym będziemy się zatrzymywać: LINK

zrzut z kamery 360 z Longyearbyen

Gdy ludzie już wiedzą, gdzie lecimy, pytają – po co!?

Może po prostu po to, by zobaczyć miejsce, do którego wciąż dociera niewielu. Widoki ponoć są majestatyczne a cisza tam panująca, jedyna w swoim rodzaju. Lecimy więc wypocząć, nacieszyć się widokami, które zapierają dech w piersiach. Poznać.

Pytają jeszcze znajomi, co będziemy tam robić?

No właśnie. Robić tam można naprawdę wiele. Wycieczki w zaprzęgu z psami, wielodniowe trekkingi na lodowce, wyprawa do centralnego punktu bieguna, lodowe safari, polowania i wiele innych. Niestety, powiem Wam szczerze, choćbym nawet chciał, większości z tych rzeczy nie zrobię. Z jednej prostej przyczyny – finanse! Nasz wyjazd będzie bardzo skromny, może poza miejscem, w którym będziemy mieszkać (bo do wyboru macie 8 miejsc i wszystkie są drogie). Zabierzemy swoje jedzenie, popłyniemy na jednodniowy rejs, a poza tym głównie będziemy spacerować. Choć też niespecjalnie daleko, bo z osady bez broni palnej wychodzić nie można. Niedźwiedzie polarne! Jest tam ich dwa razy więcej niż ludzi. I pomimo tego, że staramy się zrobić plan minimum, i tak będzie to jeden z najdroższych wyjazdów w naszym życiu (jeśliby obliczyć relację ilość dni – ilość wydanej kasy).

Przez chwilę zastanawiałem się, czy sobie nie odpuścić. Jednak dwie osoby ciągle powtarzały mi jedno. Najpierw Magdalena, która mówiła „kiedy, jak nie teraz?”, a potem mój przyjaciel Michał, który mówił „jak się zastanawiasz, to popatrz na swoją mapę lotów na flightdiary, spójrz na ten lot, i zastanów się, czy na pewno chcesz rezygnować!?”

moja mapa lotów – samotna kreska na górę to lot na Arktykę właśnie

Za dwa tygodnie o tej porze będę w drodze do najbardziej północnego miejsca, do którego dotrę zapewne w całym swoim życiu. O nim na bieżąco opowiadać będę na blogu, gdyż dzięki uprzejmości NASA, działa tam jeden z najlepszych internetów na naszej planecie.

Exit mobile version