Site icon Wojażer

Jezioro Zachodnie w Hangzhou. Chiński raj na ziemi

nad brzegiem jeziora znajduje się wiele urokliwych miejsc do wypoczynku

Hangzhou to niezwykłe miasto. Urocze na swój sposób, na pewno wciągające swoją atmosferą. Zakochiwał się w nim kiedyś Marco Polo, zakochałem się ja, zakochała się w nim także moja żona, która do tej pory miło wspomina każdy spędzony tam dzień. Do Hangzhou przybywałem kilka razy – w 2007, dwa razy w 2008 oraz ostatni raz, pod koniec 2011 roku. Do stolicy prowincji Zhejiang, w której przyszło mi przez rok mieszkać, sentyment mają także niezliczone rzesze Chińczyków. O tym mieście najbardziej dobitnie mówi Chińskie powiedzenie – shang you tian tang, xia you su hangna górze jest niebo, na dole zaś Suzhou i Hangzhou. Oba wymienione miasta zasługują na swoją opowieść, ale dziś postanowiłem zacząć od tego drugiego.

Hangzhou, w czasie, gdy pomieszkiwałem w CHRL, znajdowało się dokładnie w połowie drogi między moim miastem – Lishui – a Szanghajem. Dla tych zmęczonych wielkomiejską atmosferą Szanghaju, stanowiło ono cel ucieczek na weekend. Dla mnie, jeśli zmęczyłem się małomiasteczkowością Lishui, a niekoniecznie chciałem pojechać do Szanghaju, to Hangzhou właśnie stanowiło najlepszy cel krótkiego wyjazdu. I pomimo tego, że byłem tam nie raz, zawsze czuję niedosyt i z ogromną chęcią wróciłbym tam w każdej chwili.

Co czyni to miasto tak wyjątkowym? Otóż ma ono coś, czego wiele miast, szczególnie w Chinach, może pozazdrościć. A jest to niesamowita integracja nowoczesności i natury. Bo Hangzhou zachwyca przede wszystkim naturą. A najpiękniejszym jej elementem, dosłownie sercem miasta, jego istotą, jest Xi Hu – Jezioro Zachodnie, sporej wielkości rezerwuar w centrum miasta. Pomimo faktu, iż połowa obszaru przylegająca do jeziora stanowi obecnie obszar wieżowców i nowoczesnej architektury, pozostała połowa to nadal malownicze, porośnięte drzewami i tarasami herbacianymi, wzgórza, które w swoich cieniach skrywają skarby chińskiej kultury i architektury.

Hanzghou zasługuje na więcej niż jedną opowieść, dlatego o różnych ciekawych miejscach w mieście, opowiem innym razem. Dziś chciałbym skoncentrować się na jeziorze, jako tym, co stanowi istotę tego miasta. Jezioro Zachodnie ma ponad 6 km kwadratowych powierzchni. Aby je obejść dookoła spokojnym spacerem, potrzeba 5 godzin. Istnieje kilka „skrótów” wybudowanych sztucznie przez człowieka i przecinających jezioro, jednak życie, które się wokół niego toczy, sprawia, że spokojnie na spacerowaniu wzdłuż brzegu można spędzić cały dzień.

Za każdym razem, gdy zatrzymywałem się w tym mieście, wynajmowałem hotel lub hostel w miejscu położonym blisko jeziora. Chciałem być blisko. Chciałem po prostu wyjść i od razu być nad nim. Zakładając więc, że mieszkasz nad jego brzegiem lub w pobliżu, wyjdź i idź przed siebie, aż trafisz na miejsce i zobaczysz wodę. Tak zaczynamy nasz całodniowy spacer wokół. Poniżej zamieszczam mapkę jeziora, która powinna pomóc w wyobrażeniu sobie miejsca i tego, co można tam robić.

Jezioro Zachodnie w Hangzhou

 

WIDOKI

W zasadzie gdzie by nie stanąć, jest po prostu pięknie. Każde miejsce jest dobre na to, żeby się zatrzymać, usiąść i podziwiać widoki. Można usiąść na trawie nad brzegiem, lub na jednej z wielu ławek rozmieszczonych na całym terenie. Można zatrzymać się na jednym z wielu stromych mostków położonych nad kanałami, po których suną dżonki. Aby zobaczyć zaś całe jezioro z góry, trzeba dostać się na jedno ze wzgórz po zachodniej stronie jeziora, a tam na szczyt pagody Sześciu Harmonii.

Jeśli chodzi o widoki, mam tendencję to bywania romantykiem i zachwycania się pocztówkowymi ujęciami. Coś, co bardzo odróżnia mnie od mojej skoncentrowanej na ludziach i małych rzeczach żony. Podczas, gdy ja wielokrotnie siadałem i spoglądałem na piękno naszego świata, dumałem jak nawiedzony filozof, moja ukochana Magdalena z reguły znajdowała jakąś małą, niby nic nie znaczącą rzecz, która przykuwała jej uwagę i w ogóle nie zwracała uwagi na coś, co właśnie powodowało we mnie chwile uniesienia. Tak było w Taj Mahal, gdzie wybraliśmy się na  wschód słońca, tak było też w Hangzhou.

Jednym z tych widoków, który absolutnie zawładnął moim sercem i na stałe zapisał się w mojej pamięci, był zachód słońca nad Xi Hu. Jeden z najpiękniejszych, jakie widziałem w życiu. Moja ukochana była wtedy zajęta obserwowaniem ludzi, którzy tłoczyli się wokół nas, zupełnie nie zwracając uwagi na zachodzącą gwiazdę. O dziwo, miłość do wchodów i zachodów słońca jakoś mi przeszła od tamtego czasu i w podróży cenię jednak to, żeby się po prostu wyspać. Dlatego też w tym roku odpuściłem sobie magiczny wschód nad Angkor Wat, nie będąc po prostu w stanie się na niego obudzić. Podobnie odpuściłem zachód słońca, bo tak samo piękny miałem na dachu hotelu w Siem Reap, gdzie się zatrzymywaliśmy.

Także nocą, spacerując wzdłuż brzegów jeziora, nie można się było nudzić. Całe miasto błyszczało wszelkimi kolorami, zaś w parkach ciągle coś się działo. A to ktoś ćwiczył, a to ktoś grał, a to po prostu ktoś romantycznie spacerował. Życie! Na okrągło!

LUDZIE

W sumie nie dziwię się, że Magdalena nie zwracała zbytniej uwagi na zachody słońca i towarzyszące temu feerie barw. Była bowiem zafascynowana tym, co działo się wokół. A na obszarze otaczającym jezioro dzieje się naprawdę dużo. Jak w wielu miejscach Chin, kraju tak zwanych republik parkowych, obszar ten zdominowany jest przez życie w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dzieci, szczęśliwe i uśmiechnięte od ucha do ucha, biegają i tworzą niepojęty hałas. Ten sam hałas potęgowany jest przez grupki ludzi starszych lub w średnim wieku, którzy oddają się swojej pasji – muzyce. Chińczycy to bowiem naród niezwykle muzykalny. Jeśli akurat nie siedzą nad jeziorem i nie słuchają wycia opery pekińskiej w wykonaniu amatorów (co jest trudne do zniesienia przez zachodnie ucho), to możecie ich spotkać kilka kroków dalej w sytuacji zwanej KTV. Kejtiwi, czyli trzy litery, które oddają istotę tego, co my nazywamy karaoke. Co kilka metrów widać mniejsze i większe zgromadzenia, które spoglądają w małe ekraniki swoich urządzeń do karaoke, i śpiewają do przyniesionych przez siebie mikrofonów i zestawów audio.

Do jednej z takich grup z wielką chęcią dołączyłem. Grzecznie się przedstawiłem i po chińsku powiedziałem, że z wielką chęcią bym z nimi zaśpiewał. Jakieś było ich zdumienie na twarzy, gdy poprosiłem, czy możemy zaśpiewać Tian Mi Mi. Po chwili miałem już w dłoni mikrofon i wraz z nowo poznanym chińskim kolegą, zaczęliśmy śpiewać razem ku uciesze gawiedzi. W oddali stała Magdalena z kamerą i kręciła całe to przedstawienie, gdzie śpiewający obcokrajowiec stał się atrakcją dla sporej grupy ludzi spędzającej czas akurat w tym miejscu. Gdy zaczynałem pisać tą historię, znalazłem na dysku to wideo i dokładnie je przesłuchałem. Zastanawiałem się nad opublikowaniem go w tym poście, jednak stwierdziłem, że dla ogólnego zdrowia psychicznego, oszczędzę Wam tej „atrakcji”.

Tian Mi Mi to jedyna piosenka po chińsku, którą znam. Nauczyłem się jej na zajęciach chińskiego podczas moich studiów. I o dziwo, jako człowiek, którego pamięć, szczególnie do imion, nazwisk i tekstów piosenek jest kiepska, zapamiętałem ją od A do Z. Tian Mi Mi to jedna z najbardziej znanych piosenek w Chinach. Zna ją praktycznie każdy. Umiejętność jej zaśpiewania, szczególnie podczas zakrapianych imprez, zawsze otwierała serca Chińczyków i pomagała mi budować zaufanie między nami. Największą grupą, która słuchała mojego wykonania tej piosenki było zgromadzenie uczniów na sali gimnastycznej mojej byłej szkoły. Zaśpiewałem wtedy dla prawie tysiąca osób. Było to na krótko przed moim wyjazdem z Chin. Na scenie towarzyszył mi mój przyjaciel – Mr. Lee, i muszę przyznać, daliśmy wtedy popalić! To był jedyny raz w życiu, kiedy czułem się jak prawdziwy muzyk na prawdziwym koncercie!

Gdy skończyło się moje śpiewanie z chińskimi towarzyszami, kilkaset metrów dalej spotkałem inną grupę Chińczyków. Stali przy wielkim billboardzie, gdzie każdy mógł zostawić swoją wesołą twórczość. Akurat trwał konkurs na nowe logo miasta Hangzhou, i takie też loga ludzie tam malowali. Postanowiłem i ja spróbować swoich sił. Wpisałem swoje dane na listę, podałem telefon oraz adres email na wypadek, gdyby wybrali moją twórczość, i oddałem się bazgroleniu. Jak zawsze w sytuacji, gdy biały przedstawiciel Zachodu coś robi, wokół zgromadził się tłumek obserwatorów, którzy ze zdumieniem obserwowali moje poczynania, choć największe wrażenie zrobiło na nich to, iż podpisałem się po chińsku i nabazgroliłem kilka innych znaków, w tym nazwę jeziora Zachodniego w środku mojego loga. Po całej zabawie podszedł do mnie ponad 90-letni mężczyzna, który łamaną, aczkolwiek angielszczyzną, rozpoczął rozmowę. Na koniec, poprosił mnie o adres email do swojego zeszyciku. Obiecał, że się odezwie.

W Hangzhou spędziłem wiele wspaniałych dni i odwiedziłem równie dużo pięknych miejsc, o których opowiem Wam w następnej historii ze stolicy Zhejiang.

Exit mobile version