Site icon Wojażer

Szanghaj. Najpiękniejsze wieżowce Chin

Ta historia powinna ujrzeć światło dzienne na moim blogu już dawno temu. Właściwie to już kilka lat temu powinienem pisać na żywo, stamtąd, o tym, w jak niesamowitym miejscu się znalazłem. Ale byłem leniwy, zaabsorbowany może, a może po prostu niedojrzały, by na bieżąco rozliczać się z tym, w czym przyszło mi być.

Niewiele jest wielkich miast, do których wracałem tak często, jak do tego jednego. Byłem w nim w 2007, kilka razy w 2008 i ostatnio pod koniec 2011 roku. Za każdym razem zaskakiwał mnie czymś innym, ale do jednego miejsca w szczególności wracałem, bezwzględnie, bez żadnego znudzenia. Tym miejscem był brzeg rzeki Huangpu z widokiem na Pudong. To tam odnajdywałem to, co w Szanghaju jest najbardziej niesamowite – przyszłość! 

Mam jakiś dziwny fetysz, o którym zapewne coś Freud mógłby powiedzieć. Uwielbiam wieżowce. A im więcej ich jest, tym lepiej. Są na świecie dwa miasta, które sprawiają, że ciarki przechodzą mi po plecach, gdy widzę te setki albo tysiące wysokościowców – Nowy Jork i Szanghaj właśnie. Linia Manhattanu jest jedyna w swoim rodzaju, najpiękniejsza, bo nagromadzona przez stulecie, jednak Szanghaj był dla mnie pierwszy, dziewiczy, i nigdy nikt nie odbierze mu tytuły mojej pierwszej podróżniczej kochanki! Nie tylko ja pokochałem Szanghaj, ale najwidoczniej to miasto pokochało także mnie. Ilekroć tam trafiałem, pogoda rozpieszczała mnie bez końca, słońce muskało moją twarz, a niebieskie niebo odsłaniało najdrobniejsze szczegóły miejskiego krajobrazu. To może coś małego, zupełnie nieważnego, ale w mieście, gdzie żyje ponad 20 milionów ludzi, powietrze potrafi być nieznośne a widoczność zerowa. Nigdy tego nie doświadczyłem, bo miasto pokochało mnie z wzajemnością.

Kiedy wracam do tego 2007 roku, mam wrażenie, jakbym cofał się co najmniej o epokę. Podróżniczą epokę. Był to pierwszy mój wyjazd naprawdę daleko, pierwsze loty samolotem, pierwszy rejs transkontynentalny. Nie dość, że zmieniałem państwa, ba, nawet kontynenty, zmieniałem też czas, bo przeprowadzka do Chin było podróżą w czasie – nieraz wstecz, do starych, pradawnych czasów, nieraz zaś w przyszłość, tam, gdzie Polski jeszcze długo nie będzie. Bo najlepsze w tym kraju i w tym konkretnym mieście, o którym dziś opowiadam, jest to, że przyszłość dzieje się teraz, na naszych oczach.

Zamknijcie teraz oczy i wyobraźcie sobie Warszawę. Wyobraźcie sobie, jak mogła wyglądać w 1990 roku, świeżo po odzyskaniu wolności. Tak, stał Pałac Kultury. Owszem, był też Mariott. Zapewne kilka innych wyższych budynków moglibyście także wymienić. Minęło 24 lata i Warszawski „skyline” nabrał swoistego uroku. Gdy ląduję w Warszawie i widzę te wysokościowce z oddali, zawsze mówię w myślach – nasz polski Manhattan. Jaki kraj, taki Manhattan – ktoś mi kiedyś powiedział. A teraz wyobraźcie sobie Chiny w 1990 roku i przenieście się oczyma wyobraźni do Szanghaju. Miało już to miasto swoją historię, a także reputację. Za czasów koncesji kolonialnych nazywano to miasto dziwką Orientu. Wysokościowce wybudowane przez Zachodnich diabłów dominowały nad Bundem – dzielnicą obcokrajowców. Potem przyszła japońska okupacja, po niej komuniści, nic się w zasadzie nie działo, co można by nazwać rozwojem miasta, aż nagle Deng Xiaoping, następca Mao, postanowił otworzyć Chiny na świat – Nie ważne, czy kot jest czarny czy biały, ważne, żeby łapał myszy. To jedno zdanie oddaje całą istotę przemiany chińskich komunistów i ich wielkiego kraju.

W 1990 roku, gdybyście wyobrazili sobie, że stoicie po jednej stronie rzeki Huangpu, na Bundzie, zobaczylibyście taki oto obrazek. Poczekajcie sekundę, to zobaczycie co stoi tam teraz. I przypomnijcie sobie, że to wszystko zajęło im dwadzieścia kilka lat.

źródło: The Atlantic, http://www.theatlantic.com/infocus/2013/08/26-years-of-growth-shanghai-then-and-now/100569/

Gdy wyjeżdżałem do Chin w 2007 roku, większość mojej rodziny przecierała oczy ze zdumienia. Po co jedziesz do tych komunistów!? Przecież to jest trzeci świat i nędza! Absolutnie wszyscy nie rozumieli po co to robię, i dlaczego akurat na ten koniec świata muszę jechać. Pytano się mnie, dlaczego nie pojadę do Anglii jak milion innych mi podobnych. Wyrzucano mi jakąś dziwną fantazję i nieogarnięcie i ogólnie patrzono na mnie jak na dziwaka. Chyba tylko moja mama zdawała się ufać moim wyborom, podobnie jak najbliżsi mi znajomi, którzy wierzyli, że wiem co robię.

Gdy tylko odwiedziłem Szanghaj, zrobiłem kilka zdjęć i porozsyłałem je mailowo do tych wszystkich, którzy uważali Chiny za Trzeci Świat. Opowiedziałem im o kilkunastu liniach metra, które jeżdżą po mieście, o tysiącach wieżowców i autostradach, po których auta suną na wysokości 20 piętra. O pociągu, który jedzie z lotniska z prędkością ponad 400 kilometrów na godzinę, podczas, gdy nasze pociągi na takich odcinkach wleką się z prędkością nie większą niż 30 kilometrów, jeśli w ogóle dojeżdżają na jakiekolwiek lotnisko. Fala krytyki zamilkła a ja powróciłem do delektowania się moją świeżo odnalezioną przyszłością.

W zasadzie każde zdjęcie, które Wam pokażę, czy to z 2007, czy z 2008 lub też 2011, będzie już nieaktualne. W ciągu kilku miesięcy nowe drapacze chmur wyrastają w tym mieście jak grzyby po deszczu.

Gdy pierwszy raz podziwiałem widok Pudongu z drugiej strony rzeki, wyglądał on mniej więcej tak:

Szanghaj Pudong w styczniu 2008 roku

Gdy pojawiłem się tam po paru miesiącach, wyglądał z kolei tak:

Szanghaj Pudong we wrześniu 2008 roku

A gdy wróciłem do Chin w 2011 roku wyglądał już tak:

Szanghaj Pudong w listopadzie 2011 roku

W tym roku Pudong wygląda zaś tak (jak widać, po prawej stronie wyrasta nowy wieżowiec):

Szanghaj Pudong w 2014 roku

Kolejną rzeczą, którą zawsze robię, gdy jestem gdziekolwiek, jest wjeżdżanie na najwyższy punkt, aby zobaczyć miasto z góry. Uwielbiam ten całościowy ogląd na otaczającą mniej przestrzeń. W Szanghaju, „zaliczyłem” dwa wysokie punkty. Najpierw Oriental Pearl Tower w styczniu 2008 roku. Jest to jedna z ikon Szanghaju. Budynek ukończony w 1994 roku swego czasu stał samotnie na pustych polach byłej wioski rybackiej przekształconej w ten cud, który można obserwować teraz.

widok z Oriental Pearl Tower – Szanghaj nadal w budowie, 2008 rok
widok z Oriental Pearl Tower – Szanghaj nadal w budowie, 2008 rok
widok z Oriental Pearl Tower – Szanghaj nadal w budowie, 2008 rok

Potem w 2011 roku, gdy pojechałem do Chin wraz z Magdaleną i naszymi przyjaciółmi, postanowiliśmy popatrzeć na miasto z jeszcze wyższej perspektywy. Tym razem padło na Jin Mao Tower, jeden z najwyższych budynków w Szanghaju. To miejsce zafundowało nam absolutnie najlepszy widok na Szanghaj, jaki do tej pory było mi dane widzieć. Ogrom miasta, tysiące wieżowców i morze możliwości, wszystko w jednym miejscu. Nie mogłem oderwać oczu od tego, co widziałem.

2011, widok z Jin Mao tower na Oriental Pearl Tower, na której byłem w 2008 roku. W głębi widać tysiące wysokościowców Szanghaju
Shanghai Skyline widziane z Jin Mao Tower
widoki z Jin Mao Tower
Widoki z Jin Mao Tower

Tym, którzy w Szanghaju nie zabawią długo i zastanawiają się, czy wjechać na Oriental Pearl Tower czy też JIn Mao tower, polecam zdecydowanie Jin Mao! Widok jest lepszy a szyby czystsze od tych w Oriental!

Dla miłośników architektury i wieżowców, pozostawiam kilka zdjęć z nowoczesnego, wybudowanego w ćwierć wieku, Szanghaju.

Mam nadzieję,że następnym razem, gdy polecę do Chin, będę miał możliwość wejścia na nadal budowaną Szanghai Tower – najwyższy budynek w Chinach. Dwoje Rosjan postanowiło nie czekać na moment ukończenia, i już tam weszli!

Pozostawiam Was z ich wejściem na szczyt i ostrzegam – tylko dla tych, którzy nie mają lęku wysokości!

Exit mobile version