Felietony

Przesyt. Głos z miejsc, które nie chcą już turystów

Wraz z ogromnym wzrostem popularności, pojawia się przesyt, wraz z nim, nadchodzi niechęć. Do nas, turystów

Jest coś znaczącego w tym, że przechodząc Rynkiem, nie uważam go już za swoje miejsce. Podobnie jak znajomi i wielu innych, którzy w tym mieście żyją i pracują, wybieram inne. Często jest to Kazimierz, jeszcze częściej Podgórze lub wiele innych, rozsypanych po mieście miejsc, które charakteryzuje jedno. Nie wpadły jeszcze całkowicie w ręce turystów.

Nikt w grodzie Kraka nie robi z tego wielkiej tragedii, mało tego, ogrom krakowskiej gospodarki opiera się na popularności miasta i na rzeszy podróżnych, którzy postanawiają spędzać tu czas. Mimo to coraz bardziej odnosi się wrażenie, iż ciągle przesuwają się bieguny i akcenty. Miejski akcent stawia się nie na stałych mieszkańcach, ale na tych, którzy przybywają tu na chwilę. Dużo musiałoby jeszcze fal turystycznych upłynąć, aby Krakowianie stali się tak sfrustrowani, jak mieszkańcy Barcelony, Wenecji czy Amsterdamu, jednak stojąc po środku jednego z najpiękniejszych rynków Europy i rozglądając się wokół, trudno uciec myślami od pewnego tematu i pytania, które rodzi się w głowie – czy turystyka to tylko kolorowe, cukierkowe widoki polukrowanej, nieskazitelnej rzeczywistości?

„Przeciętny turysta chce jechać do miejsc, gdzie nie ma turystów”

– Sam Ewing

Choć turystyka to ogromnie ważna część światowej gospodarki, która w wielu przypadkach przyczyniła się, i w jeszcze większej nadal przyczynia, do rozwoju całych regionów, coraz głośniej mówi się o przypadkach, gdy mieszkańcy najpopularniejszych miejsc na świecie, otwarcie protestują przeciw przesyceniu turystyką.

Photo by: Alessandro Grassi

Południe Europy, część naszego kontynentu, w której najczęściej słychać głosy niezadowolenia, choć zawsze było popularnym celem podróży, od dwóch lat przeżywa prawdziwe oblężenie. Miasta takie jak Barcelona, Wenecja, Rzym czy Dubrownik przyjmują bowiem podróżniczą masę, która przestała wyjeżdżać do Tunezji, Egiptu czy Turcji w związku z niepokojami tam panującymi oraz z zagrożeniem terrorystycznym. I choć to drugie coraz częściej grozi nam właśnie w Europie, coraz częstsze ataki, jak ostatnie w Barcelonie, zdają się nie odstraszać chętnych.

To Wy jesteście terrorystami, turyści!” – krzyczą graffiti w wielu hiszpańskich miastach. „Wracajcie do domu” – zobaczą podróżni przybywający do Wenecji. Nowy Jork, który jest światem samym dla siebie, celem podróży międzydzielnicowej dla samych mieszkańców, niespecjalnie sili się na przesadne bycie miłym w stosunku do tych, którzy z całego świata przybywają do stolicy świata. W Barcelonie pojawił się nawet napis „Dlaczego nazywamy to >sezonem turystycznym<, skoro nie możemy do nich strzelać?

Tego typu ekspresja na murach miast świadczy o ogromnej frustracji jego mieszkańców. Owa frustracja w samej Hiszpanii, w kraju, którego 12% gospodarki stanowi turystyka, przeradza się często w swoisty antyturystyczny terroryzm, gdy zorganizowane grupy zatrzymują autobusy wycieczkowe, przebijają im opony, po czym niszczą je sprejami. Na początku tego roku władze Barcelony rozpoczęły walkę z niezarejestrowanymi jako oficjalna działalność gospodarcza, mieszkaniami oferowanymi na popularnym portalu AirBnB. Z szesnastu tysięcy mieszkań, uważa się, iż 7000 działa w szarej strefie.

// kliknij poniżej i zobacz trailer słynnego dokumentu „Bye Bye Barcelona” // 

Choć Hiszpania zdecydowanie przoduje wśród badaczy jeśli chodzi o zainteresowanie tematem turystycznego przesycenia z racji faktu, iż kraj odwiedza co roku 75 milionów ludzi, Światowa Organizacja Turystyki uważnie śledzi sytuacje w wielu innych miejscach. Włochy, równie popularny cel wakacyjnych podróży, sfrustrowane nie tylko przesytem, ale także brakiem kultury wśród podróżujących, wprowadzają nowe prawa, tak jak rzymskie regulacje, które zakazują spożywania posiłków przy miejskich fontannach czy wieczornego picia na ulicach. Mediolan zakazuje zaś popularnych selfie sticków, które dawno już stały się zmorą spacerowiczów na najbardziej zatłoczonych, miejskich bulwarach. Władze Wenecji rozważają zakaz otwierania jakichkolwiek nowych miejsc noclegowych w centrum miasta. Zainstalowano także specjalne urządzenia monitorujące ilość ludzi przebywających w jednym miejscu, aby móc później kontrolować nasycenie najpopularniejszych punktów. Najsłynniejsza grupa pięciu wiosek we Włoszech – Cinque Terre – zmartwiona wpływem turystyki na środowisko, planuje ograniczenie ilości wpuszczanych na teren turystów z 2,5 miliona do 1,5 miliona rocznie.

Także Chorwacja, która przeżywa ogromny wzrost popularności, rozważa ograniczenia dla wielkich wycieczkowców, które zawijają do portów i zalewają je masą ludzi paraliżujących centra niewielkich miasteczek w codziennych godzinach szczytu.

Problem nie dotyczy jedynie południowej Europy. W Norwegii, kraju, który w żadnej mierze nie należy do najtańszych, już dziś pojawiają się głosy wiodących, lokalnych organizacji zrzeszających miłośników trekkingu, aby wprowadzać limity wejścia do miejsc takich jak słynna Preikestolen, czy Trolltunga. Skala problemu rośnie znacznie, gdy przemieścimy się na Islandię, która coraz szybciej pada ofiarą własnego sukcesu. Choć w stale rosnącej gospodarce, w szalonym tempie wzrasta infrastruktura turystyczna, w równie szalonym tempie rośnie niechęć Islandczyków do mas, które zalewają ich, do niedawna, kameralną wyspę. Od roku 2014 do dziś, Islandia przeżyła prawie osiemdziesięcioprocentowy wzrost ruchu turystycznego. Problem wielkich wycieczkowców wysadzających na ląd rzesze ludzi jest obserwowany nawet na dalekiej Arktyce, gdzie ograniczono ilość dozwolonych zejść z jednego statku z pięciuset do stu osób.

W temacie wysp, nawet w odległej, azjatyckiej Tajlandii, która zdaje się współcześnie zastępować Egipt, doszło do sytuacji, w której całkowicie zamknięto wysepkę Koh Tachai będącą częścią parku narodowego Similan.

Być może to właśnie w Azji znaleźć można receptę na bolączki mieszkańców najpopularniejszych miast, którzy czują, że ich miejsce przestaje należeć do nich. Krajem, który może podarować jedno z możliwych rozwiązań, jest malutkie, górskie państwo – Bhutan.

Bhutan – spojrzawszy na swojego sąsiada, Nepal, który jest przeludniony, który zrujnował swoje środowisko, który jest niestabilny politycznie – wie czego chce: nie zostać kolejnym Nepalem.

– George Archibald

Ma także szansę nie zostać kolejną Barceloną, Wenecją, Rzymem, Mediolanem, Dubrownikiem, czy Nowym Jorkiem. Kontrowersyjne rozwiązania zastosowane w Bhutanie sprawiają, że jest to miejsce wyjątkowe, upragnione przez wielu podróżników, ale jednocześnie dla wielu niedostępne. To buddyjskie królestwo położone na wschodnim krańcu Himalajów, jest dumne z tego, co zamyka się w stwierdzeniu – wysokiej jakości turystyka w małej ilości. Mieszkańcy wszystkich krajów świata poza Indiami, Malediwami oraz Bangladeszem, muszą zdobyć wizę, która dostępna jest tylko przez narodowych operatorów turystycznych. Odwiedzający, co ważne, zobowiązani są do opłacenia z góry tak zwanego pakietu minimalnego (do 250 $ na dzień w zależności od miesiąca) bezpośrednio do Królewskiej Organizacji Turystycznej. Opłata ta pokrywa nocleg, wyżywienie, przewodników oraz transport i w pełni przeznaczana jest nie tylko na pokrycie wyżej wspomnianych, ale także, na zrównoważony rozwój, edukację, opiekę zdrowotną i rugowanie biedy na terenie całego, niewielkiego kraju. Jedynie lekko ponad sto pięćdziesiąt tysięcy podróżnych odwiedza rocznie ten malowniczy, górski kraj, który dzięki swojej polityce, nie tylko dba o jego mieszkańców, ale także sprawia, iż Bhutan pozostaje prestiżowym kierunkiem podróży wolnym od problemów, o których mowa w tym tekście.

Processed with VSCO with 1 preset

W książce „Lost Cosmonaut” napisanej przez Daniela Kaldera, pojawia się taki oto cytat: Gdy świat stał się mniejszy, zmniejszyły się także jego skarby. Nie ma nic wyjątkowego w Taj Mahal, w Wielkim Murze Chińskim czy w Piramidach Egiptu. Są one tak samo banalne jak opakowanie płatków śniadaniowych. Prawdziwe nieznane leży gdzieś indziej. Obowiązkiem podróżnika jest otwarcie się na nowe obszary doświadczeń. W naszym nadmiernie eksplorowanym świecie, niech będą nimi bezdroża, czarne dziury i nieodkryte części miast, wszystkie miejsca, które zwykle ludzie omijają. Daniel Kalder dodaje po tym coś, co jest niepotrzebną oliwą do ognia wiecznego i nużącego sporu –

prawdziwymi podróżnikami są więc ci, którzy są anty-turystami.

Choć powyższe stwierdzenie uważam za banał, który dolewa niepotrzebnego paliwa do niepotrzebnego ognia zupełnie jałowego sporu (niżej podpisany uważa, że w zasadzie wszyscy jesteśmy turystami), jest w tym całościowo przytoczonym cytacie coś, co może stanowić lek na bolączkę turystycznego przesycenia – dywersyfikacja.

Ta dywersyfikacja może być możliwa jedynie dzięki naszym własnym, prywatnym wyborom. Każde z nas może na wakacje, czy też na weekendową przerwę, wybrać Barcelonę. Może także jednak wybrać Gironę, Madryt, Alicante. Może zamiast Włoch wybrać Serbię zaś zamiast Islandii Wyspy Owcze. Może także wybrać porę roku inną od wakacji, od znienawidzonego szczytu sezonu, gdy nie tylko mieszkańcy nie mogą cieszyć się życiem w swoich własnych miastach, ale także przyjezdni czują się jedynie częścią wielkiej, anonimowej, nielubianej masy.

***

Jeśli i Wy poczuliście się kiedyś niechciani w miejscu, które odwiedzaliście, podzielcie się w komentarzu.

Jeśli znacie lekarstwo na bolączki wspomnianych w tekście miejsc, także podzielcie się swoimi pomysłami. 

 

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

21 komentarzy dotyczących “Przesyt. Głos z miejsc, które nie chcą już turystów

  1. Pingback: Wilno. Wielki przewodnik po stolicy Litwy – wojażer

  2. Dokładnie, nikt nie każe jeździć na wakacje do Barcelony, tak samo nie trzeba mieszkać na Krakowskim Rynku. To chyba jedyne co można poradzić na zatłoczone miejsca.

  3. Myślę,że wiele tutaj zalezy od zachowania osób, które przyjeżdząją do danego miejsca. Niestety wiele razy byłam świadkiem kiedy osoby odwiedzające dane miejsce zupełnie nie liczą się ze zdaniem innych. Nie przestrzegają lokalnych zasad, nie szanują przyrody i brudzą. Polacy wcale nie są najgorsi 😉 O wiele gorzej postrzegałam Anglików czy Niemców.
    Sama wybieram miejsca mało turystyczne, ale staram się nie przeszkadzać miejscowym.

  4. A co odczuwają wakacyjną porą mieszkańcy słynnego Monciaka w Sopocie…? Niechęć do turystów to bardzo małe słowa, ale z drugiej strony zgadzam się wypowiedzią Pani Magdy Mamit, że tak naprawdę nie można dziwić się ludziom, którzy chcą pewne rzeczy zobaczyć na własne oczy 🙂

  5. Pingback: Zmarnowany miesiąc no. 18 – Perfekcji nie ma

  6. Bardzo lubię książki Kaldera, ale bardzo w przytoczonym przez Ciebie cytacie przestrzela sedno. Nie chodzi o to, by szukać w ciąż „nieodkrytego”, a o to, by mieć swoje koncepcje oglądania/doświadczania miejsc, nawet tych najbardziej kultowych i rozumieć konteksty, dzięki którym się ten kult ukształtował.

    Dużo racji w całym artykule, ważny temat.

  7. Taką refleksje miałam 2 lata temu w Tajlandii gdy pojechałam na wyspę Jamesa Bonda i kilka innych, i byłam otoczona tłumem. Aby zrobić zdjęcie czekałam w kolejce. Na pięknych Similanach, to samo. Trudno było uchwycić tę charakterystyczną skałę bez dziesiątek motorówek. Wtedy stwierdziłam, że jedyne co może uratować te tereny to ograniczenie liczby turystów.
    Bhutan jest fajnym przykładem. Choć to też nie jest kraj idealny 😉 Pamietam pod jakim byłam wrażeniem mowy premiera Bhutanu na TEDzie, a potem poczytałam o czystkach etnicznych…
    Co nie zmienia faktu, że jest moim marzeniem, ale jak pomyślę o koszcie to odkładam to na później 😉

  8. Nigdy nie poczułam się niechciana w jakimś miejscu, może dlatego, że podchodzę z szacunkiem do moich gospodarzy i zachowuję się jak gość, a nie jak ktoś, komu nagle wszystko się należy bo jest turystą. Ale problem istnieje i niestety jego skala jest bardzo duża.
    Obserwuję też Dubrownik co tydzień. Ludzi jest mnóstwo… w głównych punktach. Wystarczy jednak wejść w boczne uliczki i można zostać sam na sam ze sobą.

  9. Będąc często w Wenecji już od dawna przyglądam się temu problemowi. Zamykanie miasta, wprowadzenie biletów wstępu na teren Wenecji, ograniczenie liczby odwiedzających – pomysłów było już wiele.W Wenecji dałoby się to w prosty sposób zorganizować (dojazd jest możliwy tylko jedną drogą), ale temat jest bardzo kontrowersyjny i regularnie powraca na łamach włoskiej prasy. Może owa dywersyfikacja będzie naturalną koleją rzeczy, protestem przeciw tłumom i nie kończącym się kolejkom w kasach biletowych. Taką mam przynajmniej nadzieję.

  10. Ważny temat poruszyłeś, niestety rzadko kiedy wyjeżdżając w podróż bierze się pod uwagę aspekty związane z umasowieniem turystyki, o którym wspominasz. Mam wrażenie, że często o wiele większą wagę przywiązujemy do zaspokajania naszych potrzeb (kaprysów?), aniżeli do świadomego zastanowienia się nad tym, w jaki sposób nasze podróżowanie wpływa na świat wokół nas. Na NK sytuacja jest podobna jak w opisanym przez Ciebie Bhutanie. Dzięki prawu zwyczajowemu Kanaków, współistniejącemu z prawem francuskim, zwłaszcza na mniejszych wyspach nie ma turystycznej samowoli, której dopuszczają się zagraniczni inwestorzy w innych miejscach na świecie. I chociaż wiele osób uważa to za czynnik blokujący i hamujący rozwój przemysły turystycznego, to dla lokalnej społeczności jest to bardzo pozytywny aspekt pozwalający im kontrolować to, co dzieje się na ich wyspach.

  11. Rozumiem tych, którzy mieszkają w mieście popularnym i tłumnie odwiedzanym, bo sama jestem mieszkanką jednego z nich. Tłumy w popularnych miejscach były, są i będą. Ja staram się wypośrodkować swoje wolne dni na spędzaniu ich na łonie przyrody oraz częściowo w miastach, które bardzo lubię zwiedzać, dodam tylko, że poza sezonem letnim 🙂

  12. Mądre ograniczenia są potrzebne. W lipcu tego roku przejeżdżałem przez Dubrownik i kilka innych popularnych miast-celów turystycznych eskapad – i to, co się tam wyprawia, przechodzi ludzkie pojęcie! Absurdalne ilości ludzi tłoczących się, przepychających, walczących o skrawek terenu, by zrobić zdjęcie. Gdyby miejscowi rzucali w turystów kamieniami, oni i tak by przyjeżdżali, bo te peregrynacje bardziej przypominają ciąg techlonogiczny w fabryce albo taśmę produkcyjną, aniżeli podróż dla poznania czy relaksu: foldery i oferty, samoloty i autobusy, hotele, restauracje i sklpy – a wszędzie tłumy. N-ta Chinka z parasolką przybiera sztuczny uśmiech i fotografuje się na tle fontanny. A potem N+1, N+2,…

    W Chorwacj, mieszkańcy wielu miast wydają się być u progu załamania nerwowego i wybuchu. Nie jest tam miło, często można zaobserwować agresywne zachowania, zwłaszcza ze strony kierowców. I w ogóle się tym ludziom nie dziwię!

  13. Trudny temat, bardzo trudny. Czy problem da się kiedyś rozwiązać? Pytanie czysto retoryczne, bo jak zabronić czy ograniczyć ludziom wjazd do miejsc, o których marzą i to w czasach gdy świat się kurczy i tak prosto i tanio do tych wyśnionych destylacji dotrzeć? Będąc mieszkanką zalewanego przez turystów Krakowa i podróżując po różnych miejscach w Europie i świecie tylko raz, jedyny spotkałam się z nieprzyjemnościami i agresją ze strony lokalnej społeczności. Było to na Islandii…

  14. Zawsze będąc w Krakowie zastanawiam się jak Krakusi dają sobie radę z tym codziennym tłumem. Dla mnie to zdecydowanie za dużo, wolę swój swojski, choć nie da się ukryć, że też turystyczny, Wrocław. Nigdy nie poczułam się niechciana w miejscu, które odwiedzałam. Może to dlatego, że wiele jeszcze przede mną, a może dlatego, że nie jestem typową turystką, która wchodzi lokalsom na głowę. My też przecież mamy turystów, których lubimy w naszych miastach i tych, których wolelibyśmy nie zapraszać.

  15. Trudny temat… Sama wolę mniej znane zakątki i okresy poza sezonem. Za tydzień zaczynam urlop, gdy większość moich znajomych jest już po. Niestety chyba nie unikniemy turystów, zwłaszcza na rynkach czy przy topowych atrakcjach. Tam sezon wynosi 365 dni w roku. Sama jeżdżę po Europie i przyznam, że wolę wschodnią od zachodniej z powodu ilości turystów. Coraz więcej z nas stać na wakacje i chyba wszystko idzie w kierunku dalszego rozwoju turystyki.

  16. O ruchu antyturystycznym rozmawiałam ostatnio z pewnym Hiszpanem z San Sebastian, którego spotkałam w trakcie podróży po Chorwacji. W San Sebastian mieszkańcy nie cieszą się ze wzrostu ilości turystów w ich mieście, gdyż z tego powodu bardzo podrożały koszty życia. On sam generalnie zapytał się, czy w Polsce też mamy taki ruch. Powiedziałam, że nie kojarzę, ale teraz bym mogła powiedzieć inaczej.

  17. Mieszkam w Krakowie i szczerze mowiac zupelnie nie przeszkadza mi ilosc turystow na Rynku. Co prawda nie mieszkam w okolicy wiec na szczescie moge spac spokojnie. Rozumiem jednak zale mieszkancow tej czesci Krakow poniewaz przewalajace sie hordy piijanych turystow, pub crawli etc spaniu niestety nie sprzyjaja
    Strasznie za to nie lubie Kazimierza. Jest maly i kameralny ale za duzo ludzi kreci sie po jego uliczkach i niestety nie da sie tam swobodnie chodzic.
    Lubie turystow i klimat, ktory ze soba przywioza do Krakowa. Jesli jednak bedzie ich coraz wiecej to zapewne stanie sie to bardziej problematyczne niz jest teraz.

  18. Rewelacyjny wpis! Sama mieszkam w Krakowie i często zastanawiam się nad tematem turystyki. Czy to nie idzie za daleko, czy miasto nie staje się zbyt mocno nastawione na nowych odwiedzających? Przyznam Ci jednak rację, bo to zagęszczenie największe jest na rynku; po Kazimierzu, czy Podgórzu wciąż można przechadzać się względnie spokojnie, nie dotknęło nas to jeszcze w takim stopniu, jak wspomnianą Barcelonę, czy Rzym. Z drugiej strony, sama dużo podróżuję i o ile zawsze staram się zobaczyć coś poza przewodnikiem, to często nieuniknione jest trafienie w najbardziej oklepane i mainstreamowe miejsca. I nie widzę w tym nic złego! Zazwyczaj najbardziej oblegane miejsca, to zabytkowe ulice, budowle i nie dziwne jest to, że nie tylko pasjonaci sztuki/architektury chcą je zobaczyć. Każdy chce przeżyć to „wow”, stojąc np. przed koloseum w Rzymie ze świadomością, co się tam odbywało setki lat temu. Rozumiem jednak w pełni frustrację, gdy musisz przeciskać się między tłumami turystów w drodze do pracy, znosić syf pozostawiony za ulicach przez tych mniej ogarniętych, czy wysłuchiwać krzyków po nocnych imprezach. Dlatego uważam, że wprowadzenie jakichś, nawet drobnych limitów jest bardzo dobrym pomysłem. Małe uregulowanie tego chaosu wyjdzie tylko na dobre dla obu stron. Mieszkańcy będą spokojniejsi, a turyści mniej znienawidzeni. Wydaje mi się, że ważne jest również nagłośnienie tematu o kulturze podróżowania, bo z tym nadal jest największy problem.
    A jeżeli chodzi o czucie się niechcianym w jakimś miejscu, to miałam tak chyba tylko jeden raz, w Paryżu. Nie jestem tylko pewna, czy to po prostu nie jest francuski styl bycia 🙂
    Pozdrawiam!

  19. Magda Mamit

    Ciekawie poruszyłeś temat.
    Każdy chce być podróżnikiem kupując wycieczkę last minute.
    Mam to szczęście, że odwiedziłam większość „skarbów „Europy i kilka tych rozrzuczonych po świecie. (Było to kilka lat temu wiec fali niechęci do turystów nie doświadczyłam. ) Przez to chyba nasycilam i oczy i zmysły i ta nieodpartą chęć odznaczania pozycji na bucket list. Od kilku lat najważniejsze jest dla mnie, aby miejsca do któreych jadę były faktycznie poza głównym szlakiem turystycznym – co ciekawe te miejsca są zdecydowanie bardziej atrakcyjne! 🙂 jednak nie dziwię się nikomu kto chce na własne oczy zobaczyć Piramidy, Londyn, Koloseum etc. A jeżeli chodzi o niechęć do turystów – wystarczy spróbować w wakacje przejść się po ul. Długiej w Gdańsku (istna masakra wiec zupełnie nie dziwię się mieszkańcom, którzy zwyczajnie doświadczają trudności w normalnym funkcjonowaniu).

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading