Azja Singapur

Singapur. Nawet w raju wyrosło kiedyś zatrute jabłko

Gdy słychać głosy, że Singapur to istny raj na ziemi, warto pamiętać, że z raju jeszcze nikt nie wrócił i nie wiemy, czy on w ogóle istnieje.

Raj. Tak w ostatnim, rozpoczynającym serię artykule, nazwałem to niewielkie państwo-miasto na krańcu Półwyspu Malajskiego.

I nie ma znaczenia to, czy była to słowna figura, lekka przesada, czy zupełna propaganda. Dla wielu jest to raj, począwszy od turystów, którzy jak ja, zgłębiali to miasto przez kilka dni, aż po ekonomicznych imigrantów wyższego, niższego i najniższego szczebla, którzy dziś współtworzą tą różnorodną tkankę. Raj ma to do siebie, że, jeśli istnieje, nikt jeszcze z niego nie powrócił i nie wytłumaczy nam, czy to, co nazywamy ziemskim Edenem, w jakikolwiek sposób przypomina to, czym raj jest naprawdę. O raju, miejscu idealnym, wiemy jedynie tyle, iż kiedyś rosło w nim zakazane jabłko. Jabłko, które pomimo zakazu, człowiek postanowił zerwać, nie tylko po to, aby obarczyć siebie wiecznym grzechem, ale także po to, aby zostać prawdziwym człowiekiem. Człowieka ponad wszystko cechuje bowiem jedno – wolna wola, umiejętność podjęcia wyboru, niezależnie od tego, czy jest on zły, czy też dobry. Adam i Ewa mogli żyć wiecznie, pod idealnym kloszem swego boskiego opiekuna, jednak jako rodzice człowieczeństwa, zdecydowali się na nędzny los, dokonując wyboru właśnie.

Wspomnienia Edenu

Wielu wybiera spacer cichymi, nadbrzeżnymi ulicami dzielnicy Katong, aby na chwilę przenieść się do idyllicznego, spokojnego Singapuru sprzed wieku. Wtedy, zanim przeobraził się w dzisiejszą, wielokulturową i kolorową, dzielnicę, pokrywały ten obszar jedynie plantacje kokosowe. Z czasem zaczęły pojawiać się małe kamienice i świątynie, a okolica rozwijała się w piękną tkankę, jaką podziwiać możemy dziś. Podobnie jak zabudowania Tiong Bahru, gdzie czarująca, kolonialna architektura miesza się z wpływami największych azjatyckich kultur – chińskiej czy indyjskiej, miejsca te przypominają straconą już przeszłość, która nie powróci, a do której wielki sentyment to prawdopodobnie jeden z głównych powodów, dla których budynki te nie znikły, aby zrobić miejsce temu, co nowe. Singapur, maleńkie miasto-państwo, wraz ze swoim niesamowicie szybkim wzrostem ekonomicznym ostatnich dekad, nie ma możliwości rozwijać się wszerz. Może jedynie wspinać się do góry, w kierunku mitycznego Edenu, do którego dąży.

Zatrute jabłko

Najpierw nadeszli Japończycy. Nie pomogli obecni od długiego czasu żołnierze brytyjscy, którzy dosyć łatwo oddali Singapur w ręce okupantów. Po wojnie, wraz z upadkiem Japonii, nastał głód, nędza i ogólne wyniszczenie. Bardzo szybko jednak, ten niewielki obszar stał się świadkiem rozwoju, na który z zazdrością spoglądała cała Azja. Od wielu lat na Singapur spoglądają jednak przede wszystkim Chiny, które ciągle poszukują odpowiedzi na pytanie, w którym kierunku podążać w wieku, który w powszechnej opinii, zapamiętany zostanie jako Wiek Azji. Spoglądają na Singapur także oczy Zachodu, które zwracają uwagę na coś zupełnie innego, aniżeli Chińczycy. Nie na sukces i harmonię, ale na brak praw i autorytaryzm.

Patrząc na Singapur jako potencjalny raj, pojawiła się przy okazji minionego tekstu, dyskusja, do której zaprosił mnie Tomek Michniewicz, i w której początkowej części, zarzucał naiwne ujęcie sprawy, gdyż w pierwszej odsłonie singapurskich opowieści, nie pojawiło się nic z poruszonych przez Tomka poniżej spraw. Z oryginalnego posta na Facebooku:

  • zero wolności prasy (obowiązuje faktyczna, urzędowa i efektywna cenzura prowadzona przez państwo)
  • cenzura internetu
  • przymusowa nacjonalizacja własności prywatnej bez rekompensaty
  • funkcjonujący system klasowy, w którym bogaci mogą wszystko, a biedni nic (normalnie jak w Londynie w XIX wieku)
  • więźniowie sumienia i więźniowie polityczni – do kicia można iść nawet za krytykę władzy (polecam uwadze Operation Coldstone albo sprawę Amos Yee)
  • więźniowie za naruszenie ograniczeń wolności słowa (np. Said Zahiri)
  • oficjalna polityka rządu w kierunku EUGENIKI (polecam uwadze historię lat ’60 czy ’70)

Wszystkie zakazy Singapuru

Turyści, zanim przybędą na miejsce, najczęściej nie słyszą o sprawach wspomnianych powyżej. Słyszą o sprawach i zakazach, które dotyczą bezpośrednio ich oraz wygody i bezpieczeństwa ich wakacji. I jeśli już o tym usłyszą, zastanawiają się (czasami) – tak nowoczesna metropolia, tak wielkie bogactwo, a przy tym tak straszne prawo?

Każdy słyszał o gumie do żucia, o tym, że w Singapurze nie wolno, o tym, że import gumy do żucia jest nielegalny. Żując przywiezioną przez siebie z Europy gumę i nie daj Bóg, wypluwając ją na chodnik, narażamy się na tysiąc dolarów kary. Wielu powie, iż jest to okrutne. Jednak jak wielu tych samych rzuci soczystą kurwą, gdy wdepnąwszy w porzuconą przez kogoś gumę, zaklinają się na niebiosa, że udusiliby drania. A jeśli usłyszymy, że gumy zakazano, ponieważ przyczyniała się do ciągłych awarii najbardziej nowoczesnego i wybudowanego ogromnym nakładem pieniędzy, systemu metra?

Każdy słyszał także o tym, że Singapur jest czysty i o tym, że za wyrzucenie niedopałka czeka nas trzysta dolarów mandatu, a w przypadku większych rzeczy, sprawa przed sądem, pomyśli, że to przecież za dużo, że zdecydowanie zbyt ostro. Jednak wielu tych, którzy to pomyślą, rzuci soczystą kurwą, gdy w lesie nieopodal swojego domu znajdzie kupę porzuconych na dziko śmieci. Nasz kraj tonie w śmieciach, ale owszem, jesteśmy dzięki temu wolni.

Wielu słyszało prawdopodobnie także o tym, że w Singapurze grozi mandat za niespłukanie wody w toalecie, co wydaje się już być kuriozum. Niekoniecznie jednak, gdy wejdziemy do śmierdzącej toalety w polskim centrum handlowym bądź na dworcu kolejowym.

Wielu słyszało w końcu, że w Singapurze zakazane są stosunki homoseksualne. Grozi za nie do dwóch lat więzienia. To z pewnością jedna z najgorszych odsłon Singapuru, jednak nie patrząc zbyt daleko poza perspektywę naszego własnego podwórka, gdzie nie jest to nielegalne, a jednak ani polski Kościół, ani tym bardziej polskie państwo (w teorii laickie), nie kwapi się, by uznać, że osoby żyjące ze sobą w związkach jednopłciowych, powinny chociażby mieć prawo do odwiedzin w szpitalach oraz dziedziczenia po sobie majątku.

Jeszcze częściej mówi się o tym, że w Singapurze nadal wykonuje się kary śmierci. Mało tego, kara śmierci grozi za przemyt narkotyków. Z drugiej strony – ilu z nas szczerze żałuje losu przemytników narkotyków? Ilu z nas liczy kraje, w którym obowiązuje takie samo, ostre prawo? Ile z nas nie pomyślało chociaż raz o tym, że wsadziłby kulę w łeb komuś, przez kogo w Polsce, po raz kolejny odpłynęło jakieś dziecko po zażyciu narkotyków?

Poza wspomnianymi przykładami, w Singapurze zabronione, i zagrożone karą, są także: plucie, podłączanie się do czyjegoś WiFi, pornografia, karmienie gołębi, przechodzenie przez nieoznaczone miejsca na drodze, a nawet chodzenie nago po swoim domu.

Odwoływanie się do powyższych przykładów w taki, a nie inny sposób, jest czystą demagogią i populizmem z mojej strony, jednak domagając się szanowania naszych praw wewnętrznych oraz obyczajów, a jednocześnie stawiając się na pozycji pouczającego i krytykującego państwa o innym prawie, czy nie stajemy się aby hipokrytami?

Krytykujemy w bardzo łatwy sposób wszelkie kwestie na całym świecie, nie umiejąc przy tym, przynajmniej przez chwilę, spojrzeć na siebie i na to, jak z tym samym radzimy sobie na miejscu, zakładając, że to, co robimy, i tak jest najwłaściwsze, bo jest nasze, polskie.

Paradoksem Singapuru jest to, że przy niezwykle ostrym prawie oraz wielu grzechach w materii wolności osobistych, jego mieszkańcy lokują się na wysokich pozycjach w badaniach najbardziej zadowolonych narodów świata.

Jakąś odpowiedzią na problem ze zrozumieniem współczesnego Singapuru być może jest to, że

Nowoczesny autorytaryzm, już nie tylko w ujęciu azjatyckim, ale na większą skalę, bo globalną, staje się dominującym kierunkiem, w którym podąża świat.

Czy nam się podoba, czy nie, paradygmat liberalnej demokracji, która już dawno udowodniła, iż nie jest systemem uniwersalnym (przykładów prób siłowego jej wdrożenia w Afryce, na Bliskim Wschodzie, czy w Azji jest cała masa), powoli upada, i to upada w samym jej mateczniku. Od Stanów Zjednoczonych, tak zwanej ostoi wolnego świata, gdzie Donald Trump najchętniej obudowałby kraj murem, przez Francję, w której wkrótce wygra Marie Le Pen, Węgry, gdzie od lat rządzi Victor Orban, Rosję Putina, aż po Polskę Kaczyńskiego, świat udowadnia, że autorytarny model z pozorami demokracji, jest tym, do czego szybciej lub wolniej, przyjdzie nam się przyzwyczajać.

Z bólem, jak w przypadku niżej podpisanego, ale przecież, będąc wyznawcami, bądź co bądź, demokracji, przyjdzie nam pogodzić się z tym, że taka jest wola ludu, nie tylko w naszym kraju, ale także w wielu innych. Wolność za bezpieczeństwo. Wolność za święty spokój. Wolność za swój nowy dom, dobre jedzenie i szybkie wifi.

Nie zrozumiesz Singapuru i całej Azji bez Konfucjusza, Webera i Fukuyamy

Maks Weber, wielki niemiecki socjolog przełomu XIX i XX wieku, mówił o ogromnie mocnej relacji między religią a sukcesem gospodarczym państw. W owym czasie, w opinii Webera, tylko jedna religia zapewniała sukces ekonomiczny i miał nią być protestantyzm. Słynna etyka protestancka, w której ziemski sukces był znakiem tego, iż człowiekowi sprzyja Bóg, miała, w jego opinii, wpływać bezpośrednio na wzrost gospodarek Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Niemiec. Owa teza zdawała się sprawdzać w czasie, gdy wygłaszał ją Weber, jednak XX wieku, a szczególnie współczesność, udowadniają, że nie była ona do końca trafiona, szczególnie, gdy po upadku żelaznej kurtyny, w ogromnie szybkim tempie zaczęło rozwijać się gospodarki katolickich krajów, jak chociażby Polska, czy na zachodzie – Irlandia, Włochy i Hiszpania. Jeszcze bardziej obalał tezę Webera Fukuyama, który głosił swoje poglądy na temat wartości azjatyckich, zupełnie różnych od tych europejskich, często nieprzekładalnych na nasz kod kulturowy.

Kluczem do zrozumienia sukcesu Azji i wielu przykładów jej szybkiego rozwoju, takich jak Singapur, jest zaakceptowanie faktu, iż kontynent ten rządzi się innymi prawami aniżeli świat Zachodu, z którego pochodzimy.

Zmarły w 2015 roku, i przytaczany w poprzednim tekście, Lee Kuan Yew, architekt singapurskiego sukcesu, powiedział w wywiadzie dla tygodnika Time:

My działamy inaczej niż Amerykanie czy Zachód. U was podstawą jest jednostka, u nas – rodzina, klan, państwo. Jeśli stosunki między tobą i rządzącymi, tobą i żoną, tobą i dziećmi, tobą i współpracownikami, wreszcie między tobą i przyjaciółmi układają się dobrze, społeczeństwo będzie dobrze funkcjonowało. To cała nasza filozofia

Ta wypowiedź prowadzi nas z kolei do kluczowego zagadnienia, bez którego nie da się zrozumieć Azji, szczególnie tej pozostające w chińskiej orbicie kulturowej. Tym kluczem do pojęcia części owego ogromnego kontynentu jest Konfucjusz, którego życie i nauczanie uformowało azjatyckie szkoły filozoficzne na pół tysiąca lat przed narodzeniem Chrystusa.

W czasach, gdy mieszkałem w Chinach, często wychodziłem na zwykłego głupka wykładając Chińczykom wyższość naszego zachodniego systemu, indywidualizmu, demokracji, wolności jednostki. Spoglądali na mnie z politowaniem i zawsze pytali, co mieliśmy w Polsce 500 lat przed Chrystusem. Mieliśmy żubry, zaś Chiny w pełni rozwinięte kulturę, prawo, państwo i filozofię.

Bank Światowy wymienia Singapur jako czwarte państwo na świecie pod względem dochodu na głowę. Ponieważ państwem kierują przede wszystkim chińskie elity Partii Akcji Ludowej, która rządzi nieprzerwanie od 1959 roku, związki Singapuru z Chinami pozostają niezwykle mocne, a przy tym bardzo zaskakujące. Do owego niewielkiego państwa-miasta, które w samych Chinach stanowiłoby co najwyżej dzielnicę jednego z mega-miast, przybywają od lat urzędnicy z Chińskiej Republiki Ludowej, aby obserwować, i przede wszystkim uczyć się, jak zarządzać państwem bardziej za pomocą Konfucjusza (ukochanego przez nowe chińskie władze w ostatnich latach), aniżeli Marksa i Lenina, nie wspominając o Mao Zedongu. Czym uwodzi państwowy konfucjanizm?

Przede wszystkim nie stawia on jednostki na ołtarzu i nie czyni z niej absolutu. Podstawową komórką społeczną jest rodzina i jej dobro. Państwo jest zaś odzwierciedleniem porządnej rodziny, na której czele stoi oświecony człowiek o władzy absolutnej, którego zadaniem jest zagwarantowanie i utrzymanie niebiańskiego pokoju. Niebiański pokój, jeśli przełożyć to na struktury państwa, nie zapewniają wojny, ale dyplomacja, zaś wewnętrzny spokój osiąga się dzięki kultywowaniu rytuałów, które mają zapewnić efektywność rządzenia. Aby osiągnąć niebiański spokój, władza może, a wręcz musi, stosować autorytarny, aczkolwiek oświecony, sposób rządzenia, niczym głowa rodziny, aby zapewnić wszystkim członkom spokój oraz bogactwo.

Więcej o tym temacie przeczytaj w artykule zamieszczonym w tygodniku Polityka tutaj.

Czy Singapur to państwo autorytarne?

Tak, Singapur, choć odniósł gigantyczny sukces gospodarczy, jest Państwem autorytarnym i rację miał Tomek Michniewicz wspominając wszystkie przytoczone przez siebie punkty, takie jak cenzura, więźniowie sumienia, brak wolności mediów etc.

To, co nas najwidoczniej różni z Tomkiem najbardziej to fakt, iż niżej podpisany, po rocznym mieszkaniu w Azji i wielkiej lekcji pokory, jaką otrzymał w tym czasie, wierzy w relatywizm kulturowy. Czyli?

Relatywizm kulturowy – pogląd głoszący, iż żadna praktyka kulturowa nie jest dobra ani zła sama w sobie, ale musi być oceniona w kontekście w jakim funkcjonuje. Takie spojrzenie prowadzi obserwatorów do powstrzymania się od ocen oraz sądów wartościujących obce praktyki z punktu widzenia własnej kultury.

I tak, niebawem pojawi się ktoś, kto zapyta mnie, czy mój relatywizm pozwala mi zaakceptować fakt kanibalizmu? Albo czy podoba mi się prawo szariatu wprowadzane przez ISIS? Nie, nie podobają mi się, jednak kanibalizm, czy szariat w wykonaniu islamskich fundamentalistów to nie to samo, co azjatyckie wartości, co chusta w Iranie, ostre kary za przemyt w Singapurze, czy też autorytarny styl rządzenia w niezwykle rozwiniętym gospodarczo Singapurze. Świat, taki jaki znamy, jest za bardzo skomplikowany, aby widzieć go w sposób binarny.

Ponadto, przykład Syrii (a wcześniej Iraku czy Libii), jest dla mnie osobiście, wielką lekcją tego, jacy wspaniali i udani jesteśmy w znoszeniu cenzury, ratowaniu więźniów sumienia i rozwiązywaniu problemów „zniewolonego świata” w przytoczonych przeze mnie krajach. Naszym sposobem jest podpalić beczkę, pozwolić wybuchnąć i doprowadzić się do ruiny. A na końcu odwrócić wzrok i udawać, że nic się nie stało.

Tak kończy się nasze zachodnie, najpierw pouczanie, a potem naprawianie świata. Katastrofą. Piękną, ale jakże demokratyczną i pełną wolności słowa, katastrofą.

***

Więcej na temat polityki, autorytaryzmu i trudnych, społecznych zagadnień w kontekście Singapuru, znajdziecie tutaj:

  • Projekt Singapur, National Geographic: link
  • Singapore Model, Journal of Democracy: link
  • Singapore’s Stubborn Authoritarianism, Harvard Political Review: link

 

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

33 komentarze dotyczące “Singapur. Nawet w raju wyrosło kiedyś zatrute jabłko

  1. Singapur jest wyjątkowy pod wieloma względami. Mieszkam tutaj już rok i powiem szczerze, że nie było dnia abym żałowała decyzji o przeprowadzzce na koniec świata. Tylko że ja jestm tu na jakiś czas, 3 lata może dłużej i dlaczego miałabym czuć się źle – osiedla z basenami, bezpiecznie, czysto, wiele atrakcji dla dzieci i super miejsce wypadowe do zwiedzania Azji. Na pewno inne spojrzenie na Singapur mają sami jego lokalni mieszkańcy. Starsze pokolenie w większości jest dumne ze swojego pochodzenia i tym, że są obywatelami tego cudownego dla nich świata. Nie przeszkadza im cenzura, kara śmierci czy zakazy ( których przestrzegają tylko turyści). Za to młode pokolenie jest już bardziej świadome, otwarte na świat i zbuntowane. Wstydzą się za rząd, który nie dba o starych ludzi, którzy ledwo chodząc na starych nogach pracują w MC Donald żeby mieć na jedzenie. Wstydzą się, żę opieka zdrowotna tak naprawdę nie jest dla każdego i żeby chorować tak jak w innych krajach trzeba kasę mieć – duuużo kasy. Albo tego, że ludzie o innej orientacji nie mogą chodzić za rękę po ulicy i homoseksualizm też jest zakazany. Albo, że nie mogą otwarcie mówić o tym co myślą o swoim rządzie czy sytuacji w kraju. Na pewno warto odwiedzić to imponujące Miasto Lwa, pozwiedzać i poczuć atmosferę miasta – cudownej trochę nierealnej krainy w Azji 🙂 Nie ma państw idealnych 🙂 Ja osobiście polecam 🙂 pozdrawiam Agata

  2. Piękne miejsce. Marzę o zobaczeniu na własne oczy.

  3. Strasznie naiwny ten artykuł. Np. Chińczycy utrzymują ściśle związki z Singapurem, bo pociąga ich Konfucjanizm i inne takie filozofie dla plebsu… Otóż Singapur jest przede wszystkim jedna wielką pralnią pieniędzy, korporacyjnych, partyjnych, prywatnych i jakich tam jeszcze… Nie tylko Chiny mają tam bliskie kontakty, z tej pralki korzysta cały świat i nawet Chiny ludowe takich miejsc potrzebują. Poza tym pomijasz jedną istotną sprawę w swoich rozważaniach – Europa już tam była, w czasach, kiedy jednostka miała nie znaczyć nic, kiedy panował zamordyzm, a tych gorzej urodzonych karano chłostą czy śmiercią za byle co. Czy z historii nie wiemy do czego to prowadzi? I to jest właśnie podstawą twierdzenia, co jest lepsze, model „azjatycki” czy „europejski”. Historia jest też przestrogą i wskazówką, żeby nie godzić się, tak jak Ty to przedstawiasz, na obecny kierunek zmian. Wolę model, gdzie jednostka sama dochodzi myśleniem do tego, żeby szanować uniwersalne wartości i spłukiwać po sobie kibel niż model, gdzie takie rzeczy robi się tylko ze strachu przed władzą. Bo jakoś np powiedzmy w Skandynawii lasy pełne śmieci nie są, a nikt tam za jaja za śmiecenie nie wiesza… Ale taki model wymaga jednego – myślenia. A jaka władza i o jakich celach chce, żebyśmy nie myśleli? Chyba każdy ma jakieś związane z tym skojarzenia. Jeszcze odnośnie Chin – tam nie zaprząta ludzkich umysłów obecnie żaden Konfucjanizm i inne takie, tylko jedyne ich obecnie bożki – mamona i pełne brzuchy. Dlatego Twoje wywody mnie nie przekonują. Pozdrawiam!

  4. Dzieki za tekst. Musze sie wglebic bardziej w kwestie Singapuru – wciaz jest dla mnie kontrowersyjny, a niestety nie wiem na jego temat zbyt wiele i nigdy tam nie bylam i szczerze mowiac niektore informacje o ktorych tutaj piszesz mnie zaskoczyly. Chlopak ostatnio mi powiedzial, ze moglby tam zamieszkac, jak rozwazalismy rozne miejsca na swiecie, wiec musze sie szybko doksztalcic 😉

    Dzieki!

    Aga
    http://www.worlderingaround.com

  5. Tak! Bez Konfucjusza Azji nie pojmiesz. To zupełnie tak, jak nas bez antycznych filozofów. Tak zostaliśmy ukształtowani.

    „O! Zachód to Zachód a Wschód to Wschód
    i nigdy się nie zamienią,
    póki na Sąd Ostateczny
    nie stawi się Niebo i Ziemia”
    – R. Kipling

  6. Marcinie,

    Doceniam, że znalazłeś czas na wspomnienie o tej dyskusji i wyjaśnienie swojego stanowiska. W zasadzie nie miałbym nic do dodania, gdyż bycie gościem w wielu krajach Azji nauczyło mnie dość podobnego podejścia: nie warto oceniać kultury, nie rozumiejąc jej kontekstu. Z ostatnimi akapitami nie mogę się jednak zgodzić.

    „Ponadto, przykład Syrii (a wcześniej Iraku czy Libii), jest dla mnie osobiście, wielką lekcją tego, jacy wspaniali i udani jesteśmy w znoszeniu cenzury, ratowaniu więźniów sumienia i rozwiązywaniu problemów „zniewolonego świata””

    Marcinie, współczesna historia Syrii to skutek czegoś znacznie więcej niż ingerencji Zachodu. Bliski Wschód, jaki znamy, jest w dużym stopniu dziełem porządku powstałego za sprawą zachodnich mocarstw, zgoda. Do wojny w Syrii nie doprowadziła jednak żadna interwencja. Były to odśrodkowe dążenia wolnościowe – obywatele sprzeciwili się państwu policyjnemu, aresztowaniom, terrorowi władz, cenzurze. Nałożyło się na to kilka lat suszy i migracja rolników z upadających gospodarstw do miast, co przyniosło falę nowej biedoty miejskiej – wiele czynników zadecydowało o obecnej sytuacji Syrii. Wszystkie one pochodziły jednak od wewnątrz.

    Irak czy Libia to z kolei znakomity przykład wojny o surowce. Dobrze pokazuje to obecny stan Iraku, w którym faktyczny monopol na inwestycje i wydobycie posiadają firmy z kilku państw Europy i Ameryki Pn. To one podpaliły beczkę, o której piszesz. Destabilizacja tych krajów nie ma nic wspólnego z próbami ich „demokratyzacji” czy znoszenia cenzury.

    Pytanie do Ciebie, jako blogera: czy zgodzisz się, że każdy człowiek ma prawo do wolności słowa, do krytykowania lub przynajmniej dyskutowania na temat swojego rządu, do wolności komunikowania się ze światem? A może uważasz, że one także podlegają relatywizmowi kulturowemu? Bo o ile żyjąc w Singapurze przełknąłbym zakaz plucia czy trzymania zwierząt, to prawo powiedzenia tego co myślę jest już zupełnie innym kalibrem. Gdy jestem dziennikarzem i widze przypadek koruypcji, ale jego ujawnienie grozi mi więzieniem, rzecz zaczyna wykraczać poza kwestie kulturowe. Jak to widzisz?

    • Łukasz, dzięki za tak bardzo uzupełniający komentarz w tej dyskusji.

      Zgodzę się z Tobą co do dwóch wspomnianych przez Ciebie kwestii. Zacznijmy od Syrii. Masz całkowitą rację, iż nie powinna ona być wrzucana do jednego worka z Libią czy Irakiem, które są bardzo dosadnymi przykładami tego, o czym pisałem. Tak, to prawda, działały w niej mocno siły odśrodkowe, a dopiero potem pojawiły się tarcia wielkich mocarstw (Rosja wspierająca Assada, Turcja dobijająca Kurdów, Iran wysyłający swoje wojska ekspedycyjne do walki z ISIS, USA bombardujące ISIS, etc). Masz całkowitą rację. Przy okazji tej rozmowy, powiedz mi, bo ciekawi mnie to ogromnie, co jest według Ciebie lepsze, lub co byłoby lepsze? Wsparcie mocarstw dla Assada i stłumienie rebelii, czy pozwolenie na to, aby rebelianci walczyli o swoje, a przy okazji mocarstwa robią tam swoje poletko starć. Bo szczerze mówiąc, po prostu nie wiem, co byłoby lepsze? Nie wiem, czy lepiej byłoby, gdyby Assad w początkowym stadium stłumił powstanie i Syria dalej istniałaby jako taki kraj, który znają niektórzy z nas, blogerów i podróżników, sprzed rewolucji, czy też lepsze jest pozwolenie na ciągłą walkę, która de facto, zupełnie zniszczyła kraj, który, gdy zastanie pokój, przez dziesięciolecia podnosić się będzie z tej tragedii. Ja po prostu nie wiem. Co Ty myślisz?

      I tu zmierzam do odpowiedzi na drugie pytanie. Tak, uważam, że każdy człowiek ma prawo do wolności słowa. I jakkolwiek pięknie brzmi „wolność słowa” w kontekście np. Syrii, trudno mi uznać nadrzędność owej wolności nad prawem do życia, do dachu nad głową, do wody, do jedzenia, do opieki medycznej. To jest spalona ziemia i zniszczone miasta, w których, jeśli jest obecnie wolność słowa, to super, ale czy trzeba za nią następnego dnia oddać życie przy okazji kolejnego ataku bombowego. Ja tego nie wiem Łukasz, bo w naszym przypadku to jest trochę czyste teoretyzowanie. Nie jesteśmy, Bogu dzięki, na ich miejscu, i obyśmy nigdy nie musieli być, bo gdybyśmy byli, zastanawiam się, co byłoby dla nas ważniejsze – kwestia przeżycia, czy piękno wolności słowa i innych praw obywatelskich.

      Trochę inaczej, rzecz jasna, wygląda to w Singapurze. W tak rozwiniętej ekonomicznie kulturze, która połączona jest ogromem węzłów gospodarki globalnej, trudno sobie wyobrazić scenariusz syryjski. O wiele mocniej mogę wyobrazić sobie singapurskie społeczeństwo, które w pewnej chwili wychodzi na ulice i doprowadza do zmiany władzy, do demokratyzacji społeczeństwa. Czy doszłoby do użycia siły na taką skalę jak w Syrii? Trudno mi powiedzieć, ale na ile znam azjatycką dusze i osobowość, trudno mi wyobrazić sobie władze Singapuru, które posyłają na swoich obywateli czołgi, broń biologiczną i chemiczną. To, co w dyskusji z Tomkiem mnie uwierało, to podejście do problemów w Singapurze na zasadzie wrzucenia go do jednego worka z wszystkimi innymi miejscami, które na swoim sumieniu mają podobne sprawy.

      Chciałbym wierzyć, że Singapurczycy, mając tak genialną gospodarką, przeobrażą resztę swojego państwa w idealny twór demokratyczny i tego im życzę. Gdzieś przeczytałem, że ludzie może i by chcieli, ale nie potrafią sobie wyobrazić rzeczywistości pod inną władzą aniżeli ta, która rządzi od dziesięcioleci. Efekt propagandy i prania mózgów? Być może. W Polsce też władzy poparcie zupełnie nie spada.

      • Nie wiem jaki scenariusz byłby lepszy. Syryjczycy, których spotkałem w 2010, mieli świadomość życia w systemie autorytarnym. Zazwyczaj woleli jednak po prostu żyć, a nie zaczynać rewolucję. Potem kraj znalazł się w ogniu, gdyż podskórne wrzenie wybuchło. Idealny scenariusz, a więc wolny kraj rządzony wspólnie przez ludzi, to pobożne życzenia, które nie miało szansy spełnienia. Jaki wariant byłby „najlepszym złem” – nie wiem, być może byłoby nim trwanie w takim stanie, w jakim pamiętam Syrię sprzed wojny i powolne „czołganie się” w stronę pokojowych przemian.

        To, co miałem na myśli to fakt, że istnieją pewne prawa człowieka niezależne od kultury. Wolność słowa, wyznania czy prawo do krytyki władz należą, moim zdaniem do takich praw. Kiedy więc piszesz „jacy wspaniali i udani jesteśmy w znoszeniu cenzury, ratowaniu więźniów sumienia” uważam to za przykład złego skrótu myślowego, gdyż uważam, że cenzura czy wolność sumienia są prawami niezbywalnymi, niezależnie od kultury i realiów politycznych. I ich naruszenia mamy prawo krytykować.

      • Tomek Michniewicz

        Niestety muszę zaoponować. W żadnej z moich wypowiedzi nie przyrównywałem Singapuru do Białorusi, Korei Płn czy Arabii Saudyjskiej i standardów tam panujących. Ani razu.

        Zrobiłeś to natomiast Ty, wkładając mi w usta słowa i opinie, a następnie je skomentowałeś i skrytykowałeś. W języku retoryki nazywa się to „ustawieniem do bicia”. W komentarzu powyżej robisz to ponownie. To bardzo nie fair.

        Moja krytyka Twojego tekstu nie dotyczyła praw człowieka, nie wychodziłem też z pozycji europocentrycznej. Napisałeś pean na temat Singapuru, sześć razy nazywając go idealnym państwem. Przedstawiłeś cukierkową wizję raju na ziemi. Mój zarzut dotyczył tylko jednego: że z braku wiedzy lub poczucia obowiązku przemilczałeś bardzo istotne negatywy życia w Singapurze, czego w tak poważnym tekście jak Twój, o polityce i historii, nie można robić.

        Tylko tego dotyczyła moja krytyka. Niczego ponadto. Standardów dziennikarstwa/blogerstwa i odpowiedzialności za słowo.

        Sprowadzanie tego do europocentryzmu (którego nagle jak rozumiem, jestem piewcą), porównania do Białorusi to TWÓJ, a nie mój wkład w tę dyskusję. Polemizujesz tu ze swoimi wolnymi wnioskami pod moją krytyką, a nie z moimi opiniami. Każdy, kto czytał „Swoją drogą” lub „Świat równoległy” bez trudu Ci wytłumaczy, jak daleko jestem od białej europejskiej wyższości i co o niej sądzę.

        Powtórzę prośbę: nie wkładaj mi w usta opinii, których nie wygłaszałem. Krytyka dotyczyła braków w tekście, który napisałeś, a nie życia w Singapurze czy Arabii Saudyjskiej.

        A przy okazji, skoro już nie centryzujemy – często piszesz, że znasz „azjatycką” mentalność. Azja to kilkadziesiąt państw i tysiące grup językowych i etnicznych. Nie ma czegoś takiego jak „azjatycka mentalność”. Taka generalizacja to właśnie esencja europocentryzmu, z którym tak zaciekle walczysz…

        • Marcin Kaliński

          W tym wypadku bez odpowiedzi i wylewnych podziękowań za komentarz..?

          • @Marcin Kaliński – jak się prowadzi firmę, inwestycje, życie rodzinne, prywatne, podróże i wszystko, to na odpisywanie, logiczne, należy znaleźć dogodny czas. Właśnie go znalazłem.

        • @Tomek Michniewicz, raz jeszcze dzięki za komentarze i teraz odniosę się do Twoich uwag:

          Ton Twojej wypowiedzi na temat Singapuru był conajmniej taki, jakbyś pisał o Białorusi, choć nie porównałeś tego bezpośrednio. Wybacz ustawianie do bicia, jeśli było to nie fair, tym bardziej przepraszam. Tak jak wspominaliśmy gdzieś na FB – nasza dyskusja na SM była dyskusją o wysokim poziomie i niech tak zostanie.

          Co do istoty Twojej krytyki – nie idąc znów w dyskusje, które się odbyły, powtórzę raz jeszcze – to nie był artykuł do GW, ani do NG, ani do innych dziennikarskich kanałów. To jest blog Tomek, a bloger ma prawo do zachwytu i nie musi każdego miejsca od razu, przedstawiać z każdej perspektywy. To nie jest tak, że idę w jakieś zaparte w tym temacie. Oczywiście, że swoją motywacyjną lekcję do robienia rzeczy lepiej odebrałem, za co jestem wdzięczny, po to są takie dyskusje właśnie 🙂 Po prostu Ty uważasz jedno (że tekst powinien zawierać negatywne informacje), a ja drugie (że niekoniecznie, albo że można to napisać w innym tekście).

          Co do europocentryzmu, wyłożyłem swoje argumenty odnośnie kwestii, które w tej dyskusji mnie irytowały i uważam, że swoje już napisałem, więc nie będę tego wątku rozwijać. Nie będę zaś wkładać Ci w usta żadnych słów, których nie powiedziałeś.

          Ale skoro sobie tak pstrykamy po nosie, zacytuję Ciebie z oryginalnego posta:

          „Są blogerzy i blogerzy. Szukajmy tych, którzy dzielą się wiedzą, a nie emocjami z podróży, bo te mogą przyćmić trzeźwy osąd i najczęściej wynikają po prostu z całkowitej niewiedzy. Popularność nie ma dla mnie znaczenia, wiedza – tak.”

          I zapytam?

          1. Są blogerzy i blogerzy? Co masz dokładnie na myśli? Czy nie uważasz, że jest to dosyć obraźliwe? Czy mam rozumieć, że lokujesz mnie w kategorii blogerów szkodliwych? Czy też może masz na myśli są, że są blogerze (lepsi, jak np. Ty) i blogerzy (gorsi, np ja)

          2. Szukajmy tych, którzy dzielą się wiedzę – tzn czym ja się dzielę, przepraszam bardzo? Jak patrzę na 200 innych tekstów to wydaje mi się, że wiedzą, choć i emocjami.

          3. „całkowitej niewiedzy” to już jest dla mnie bardzo obraźliwe. Nie wiem ile osób praktykuje tak dużo czytania przed wyjazdem, jak ja.

          Pozdrawiam!

          • Tomek Michniewicz

            Wydaje mi się, że za swój pierwszy post wystarczająco już przeprosiłem.

            Zostańmy na tym, że Singapuru do Białorusi nie porównywałem i nie porównuję, aa wszystkie wnioski co do tego są Twoimi interpretacjami, z którymi nie mam nic wspólnego.

  7. Marcin ja napiszę tylko tyle: Dzięki za ten tekst.

  8. Bardzo ciekawy tekst, chociaż mam nadzieję, że w kilku punktach się mylisz. „Wolność za swój nowy dom, dobre jedzenie i szybkie wifi” – to zdanie chyba mnie najbardziej przeraziło. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że coś takiego będzie możliwe, że ktoś odda wolność za dobra materialne. Chociaż z drugiej strony, patrzę na ludzi i czy już się tak nie stało?

    • No właśnie… ja tu nie piszę o sobie, tylko o tym, co obserwuję wokół siebie. Mam wrażenie, że moje pokolenie (w małym stopniu), ale to już młodsze ode mnie w większym stopniu, jest w stanie oddać swoją wolność za wiele z tych rzeczy!

  9. Kurczę Marcin, ja bym nie wierzyła na słowo badaniom, że w Singapurze mieszkają najszczęśliwsi ludzie. Rozmawiałam z wieloma mieszkańcami miasta z różnych warstw społecznych i prawdę mówiąc nikt mi nie powiedział, że dobrze mu się żyje. Żyje im się lepiej w porównaniu do Indonezji czy Malezji, natomiast przez to, że wszystko jest w rękach prywatnych każdy ma ogromny dług. Młodzi ludzie mają długi za uniwersytet (studia mogą kosztować nawet pół miliona USD), a potem rośnie im dług za usługi medyczne, które są koszmarnie drogie w Singapurze. Więc osoby z którymi rozmawiałam albo pracowały na dwa etaty, albo właśnie myślały o tym jak wyjechać z państwa. Na pewno się super żyje bogatym i emigrantom ze Stanów i Europy, natomiast normalni ludzie? Nie mam o Singapurze dobrego zdania po pobycie…

    • Aleksandra, dzięki za Twój komentarz. Wydaje mi się, że mamy tutaj do czynienia z pewną kwestią nie do rozstrzygnięcia. Z jednej strony owszem, mają długi (jak większość młodych Polaków mających mieszkania na 25-30 lat w kredytach, Amerykanów spłacających college loan etc etc). Usługi medyczne są tak samo drogie w Stanach, w Norwegii, w Szwecji… można by tak wymieniać. To ciągle ten sam klub najbogatszych. Trochę trudno mi uwierzyć w to, że Singapurczycy, gdy mają jakąś sprawę medyczną do załatwienia, nie lecą sobie do prywatnych klinik w Malezji (tak jak Norwegowie i Szwedzi latają do prywatnych klinik w Polsce). Oczywiście rozumiem Twoje argumenty, ale z drugiej strony, co masz na myśli pisząc „normalni ludzie”? Singapurskie, jedne z największych na świecie, zarobki, które przedstawiane są w statystykach, nie są zarobkami imigrantów z Europy i USA, tylko zarobkami Singapurczyków. Ale powiem Ci Aleksandra jedno… moim zdaniem oboje jesteśmy na trudnej pozycji, bo każde z nas mogłoby swoją tezę uzasadnić, gdyby porozmawiało z 5 milionami Singapurczyków, a nie kilkoma. Prawda?

      • Ależ jak najbardziej 😉 Po prostu jakoś mi te badania szczęścia nie pasują w porównaniu do opinii jakie słyszałam. Jak zapytasz Indonezyjczyka czy Tamila który przyjechał do Singapuru to powie że mu super, bo jest oczywiście dużo lepiej niż u niego w kraju, natomiast jest to opinia mocno nieobiektywna. Zresztą też porównywanie Szwecji, Norwegii, Stanów i Singapuru jest dość problematyczne bo ich ustroje są różne i każdy kraj w inny sposób dorobił się tych pieniędzy. Dodatkowo, Singapur jest jednym z najbardziej nierównych pod względem dochodu państw na świecie, czyli mimo wysokich zarobków jest naprawdę sporo osób które wcale nie mogą sobie pozwolić na to, co Singapurskie szkoły i szpitale mają do zaoferowania 😉

        • Ale może ja tak tylko gadam bo jak dla mnie było drogo i nie aż tak fajnie jak za te pieniądze, a dodatkowo nie lubię tych prawicowych ustrojów państwa w których prywatne firmy ustalają ile Cię kosztuje pobyt w szpitalu 😀

  10. Z ciekawością przeczytałabym komentarz Tomka pod tym postem 🙂
    Co do mylnego przekonania Zachodu o wyższości tej kultury nad każdą inną – zgadzam się z Tobą w 100% – Zawsze mnie denerwuje ta maniera naprawiania świata, jakoś zwykle wychodzi odwrotnie…
    Kult jednostki vs. dobro ogółu – z jednej strony alergicznie reaguje na każda próbę wywierania na mnie presji, wymagania podporządkowania się do ogółu, z drugiej widzę, że jako jednostka niewiele mogę, bez wsparcia rodziny czy innej komórki społecznej… Trudny temat, jednak zgadzam się również co do tego, że na inne kultury należy patrzeć … po prostu patrzeć, nie oceniać która jest lepsza, która gorsza…

    Trudny temat, składnia do przemyśleń – i dobrze!

    Pół żartem pół serio: Kara za podłączanie się do cudzego WiFi? Popieram! 🙂

  11. Staromodny Podróżnik

    Przyłączając się do wszystkich komplementów pod adresem tego tekstu, uważam że zbyt łatwo i populistycznie rozgrzeszasz wieszanie przemytników narkotyków. Narkotyki to tylko substancje chemiczne. Kiedyś legalne, dziś nielegalne, w przyszłości pewnie znów legalne. Przewiezienie więc pewnej substancji chemicznej przez granicę nie ma samo w sobie wagi moralnej (inaczej niż zabójstwo itp.), a jedynie jest przestępstwem mocą decyzji władzy. Jutro władza może decyzję zmienić i zakaz odwołać. A jak się kogoś raz powiesi, to już nie da się go odwiesić.

    • Przyznam, że brakowało mi Twoich trafnych i idealnie ujętych komentarzy! Co do narkotyków, oczywiście, poleciałem populizmem i to równo. Rzeczywiście, prawo dziś jest inne niż może być jutro, a już na pewno inne, aniżeli było kiedyś, człowieka zaś się nie odwiesi – lepiej tego nie mogłeś ująć! Pozdrawiam!

  12. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego wpisu, mnóstwo informacji i przede wszystkim genialne spostrzeżenia i wnioski . Bardzo dobrze się to czyta… Warto czasem wyjść poza schematy i utarte szlaki…:)

  13. Rewelacyjnie się czyta, poza samą treścią niezwykle ciekawą, jestem pod nieustającym wrażeniem Twojego języka. Naprawdę dobre!

  14. Karol Werner

    Bardzo ciekawy tekst Marcin, dzięki za niego 🙂

  15. Pingback: Singapur. Mały kraj, wielkie miasto, ogromny sukces – wojażer

  16. Marcin, świetny tekst!! Podpisuję się obydwoma łapkami. Tak się cieszę, że wyciągnąłeś temat relatywizmu kulturowego i odgrzebałeś Fukuyamę. Kilka tygodni temu ostro dyskutowaliśmy na temat jego tekstu ze studentami uniwersytetu trzeciego wieku w Barcelonie. Jak widać, choć nieco przebrzmiały, to ciągle żywy.

    Moneta ma zawsze dwie strony, jak mówi mój mąż, a nic nie jest całkowicie białe ani całkowicie czarne. Muszę przyznać, że akurat mi osobiście Singapur się podobał, choć jestem świadoma wszystkich „plusów” i „minusów” jak to można ładnie eufemistycznie ująć. Masz całkowitą rację kiedy piszesz, że każdy przejaw kultury można ubrać w ekstremizm, ale nie można porównywać irańskiej chusty do szariatu ISIS, choć niestety w naszym pięknym kraju (i nie tylko) zdarza się to nad wyraz często. Ile razy pytano się mnie z trwogą w głosie czy w Iranie nic mi się nie stało (jako kobiecie)! Litości! Chyba nigdzie na świecie nie czułam się bezpieczniej.

    Niestety nadal najłatwiej jest siedzieć z pilotem w dłoni i wydawać sądy, stawiać wyroki i perorować. Ciągle i wiecznie zapominamy o kontekście (czy w ogóle jesteśmy świadomi, że istnieje jakiś poza naszym???). Nasz europo- i polskocentryzm stawia nas na piedestale, tylko piedestale czego? Naszej wyższej kultury? Ohhhhh…. złość mnie ogarnia kiedy piszę te słowa, gotuje się we mnie.

    Dlatego wszystkim powtarzam – wyjdź poza schemat, otwórz oczy i spójrz na świat szerzej. No i trochę pokory ze wszystkim. BTW, nie piszę tego oczywiście do Ciebie, tak mi wyszło, bo emocje…

    A tak w ogóle to idę spać. Dobrej nocy, więcej takich tekstów przed snem! Tylko żebym usnąć mogła 😀

    Kasia.

    • „Wspomnienie Edenu”, „Zatrute jabłko”, „Wszystkie zakazy Singapuru” – naprawdę bardzo dobre teksty. porównania w samo sedno, jasno i przede wszystkim zrozumiale. Ogólnie dawno nie czytałam tak dobrego tekstu. Do reszty nie będę się wypowiadać, bo przyznaję szczerze nie znam się ani na polityce, ani na kulturze Azji. Jestem zdania, że raj dla jednych może być piekłem dla drugich. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Życzę Ci kolejnych udanych wyjazdów. I nie przestawaj pisać, bo robisz to bardzo dobrze i nawet zazdroszczę Ci, że nie mam takiego daru – pozdrawiam!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading