Europa Włochy Świat

Werona. Burdel to dobry interes. Balkon Julii to biznes jeszcze lepszy

Historia o tym, dlaczego dzikie tłumy walą drzwiami i oknami do małego, włoskiego miasteczka

W skrócie. Dwie zwaśnione rodziny i dwójka młodych, szalenie zakochanych w sobie ludzi. Nieszczęśliwa miłość, która nie mogła skończyć się dobrze. Szekspir, który opowiedział dzieje rozpalające ludzką wyobraźnię po dziś dzień. Istnieją takie historie, które przez wszystkie minione wieki, ale także współcześnie, pobudzają ludzką wyobraźnię, przetaczają się przez popkulturę, i napędzają biznes, w tym przypadku, turystyczny biznes.

Casa di Giulietta, dom Julii, to magiczny magnes, który przyciąga do Werony rzesze odwiedzających, choć samo miasto jest tak piękne i ujmujące, że zupełnie nie potrzebowałoby udawanej rezydencji, aby skusić podróżnych do jego odwiedzenia. Faktem jednak jest to, iż to właśnie dla tej nieszczęśliwej, miłosnej historii dwójki fikcyjnych postaci wykreowanych przez  wielkiego twórcę, który w Weronie nigdy nie był, do miasta ściągają tłumy zakochanych i romantycznie usposobionych ludzi.

Nie trzeba daleko szukać. Minąwszy starą, rzymską Arena di Verona, szybko przechodzi się przez via Giuseppe Mazzini, deptak pełen ekskluzywnych sklepów i ludzi obładowanych markowymi torbami. Na końcu tej właśnie ulicy skręca się zaś w prawo, w via Capello i w zasadzie od razu, po lewej stronie, oczom ukazuje się tłum kłębiący się przy niepozornej bramie. To właśnie słynna, werońska atrakcja – Casa di Giulietta.

Romeo i Julia nie mieli nawet balkonu – głosi The Atlantic – Szekspir nawet nie wiedział co to balkon w jego czasach, gdyż taki twór architektoniczny w ówczesnej Anglii nie występował. Mimo to, właśnie na balkonie kultura współczesna umiejscowiła scenę, z której pochodzą najczęściej cytowane wyznania zakochanych. Nie wnikając za bardzo w istotę balkonu, należy wspomnieć, że ten element zawdzięczamy siedemnastowiecznemu dramatopisarzowi, Thomasowi Otwayowi, który niejako plagiatując Szekspira, opowiedział historię niezwykle podobną, której kulminacyjny moment i dialogi żywcem ściągnięte z mistrza, umiejscowił właśnie na balkonie.

Dziedziniec domu na via Capello to niezwykle przyjemne miejsce. Byłoby jeszcze bardziej, gdyby nie setki ludzi kłębiących się na dole pod balkonem, choć przecież na tym polega też ów czar miejsca. Czy gdyby nie byłby to dom Julii i balkon Julii, wszedłby do środka ktoś więcej poza miłośnikiem architektury i bluszczu, który rośnie na ścianie podwórka? Nie sądzę.

Podobnie myśleć musiały władze Werony, które odkupując posiadłość od rodziny Cappello w 1905 roku, postanowiły stworzyć miejsce, które stanie się magnesem dla turystów i odwiedzających miasto. Brzmienie nazwisk Capello oraz Capuletti zdawało się być bliskie dla ówczesnych włodarzy miasta, więc w niezwykle prosty sposób stwierdzono i ogłoszono, że to właśnie to miejsce. Zupełnie nie przeszkadzało nikomu fakt, iż była to kiedyś siedziba domu uciech, który obsługiwał swego czasu całą okolicę.

Współcześnie Casa di Giulietta to kolejna turystyczna pułapka, których pełno na świecie.

I nie wspominam o tym po to, by zmuszać do unikania tego miejsca. Nie twierdzę także, że sam w tym miejscu nie byłem. Byliśmy, zobaczyliśmy co tam się dzieje, i nie, nie czekaliśmy na swój moment na balkonie.

Pisząc o jakimś miejscu jako o „turystycznej pułapce”, robię to tylko i wyłącznie po to, żeby ktoś, kto to odwiedza, po prostu wiedział, iż nie jest to dom Julii oraz nie jest to jej balkon. To symbol, coś, czego masowa wyobraźnie potrzebuje, aby wytłumaczyć zasadność podróży do tego zakątka Włoch. Popularność tego miejsca wzrosła jeszcze bardziej po emisji filmu Listy do Julii, zaś okolica staje się nieznośnie zakorkowana zakochanymi w okolicach Walentynek. Widać, że inwestycja sprzed ponad stu lat w podupadającą rezydencję, była świetnie przemyślana i zorganizowana.

Co roku ponad milion osób przybywa do Werony po to, żeby rzucić okiem na to podwórko. Wielu wierzy w to, iż pozostawiając karteczkę przylepioną do ścian posesji, ich miłość trwać będzie wiecznie. Jeszcze więcej wierzy, że dotykając piersi stojącej na placu Julii, pomoże sobie odnaleźć miłość życia, której tak bardzo pragną. Jeszcze bardziej zadziwiające jest to, iż istnieją ludzie, którzy do Julii piszą listy, proszą o poradę, o wstawiennictwo w odnalezieniu ukochanego lub ukochanej. Pracownicy domu siedzą zaś na piętrze i na nie odpisują.

Werona, miasto zakochanych, miasto miłości, na szekspirowskiej historii i całej popkulturowej otoczce, robi dziś ogromny biznes. Jednak wyjątkowo nie jest to miejsce, którego cała esencja zamyka się tylko i wyłącznie pod tym adresem na via Capello. Werona to ujmujące miasto, do którego chce się wracać, zupełnie nie dla domu Julii, ale dla wielu innych rzeczy, które czynią to miasto naprawdę przyjemnym celem podróży. O tym, o mieście, które potrafi zaskoczyć, już w następnych odcinku.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

14 komentarzy dotyczących “Werona. Burdel to dobry interes. Balkon Julii to biznes jeszcze lepszy

  1. Reklama dźwignią handlu. Nie pierwsze i zapewne nie ostatnie zjawisko napompowanej turystycznie atrakcji. Ja przygotowując się do moich wycieczek, zawsze dobieram sobie interesujące mnie miejsca, bez względu na to, czy są wielką atrakcją, czy też nie. Co z tego, że nieraz słyszę, że jak mogłem nie być, tam, czy tam będąc w danym mieście. Po co, skoro mnie to nie zwyczajnie nie interesuje? Widzę, że z tym miejscem jest dokładnie identycznie, dlatego też mogę odhaczyć z czystym sumieniem, że się tam nigdy nie pojawię:)

  2. Pingback: Rok 2016 był czasem wzlotów i upadków, ale głównie wzlotów | Wojażer

  3. Aż jestem w szoku, że tam takie tłumy. Byłam tam jakieś 6 może 7 lat temu i na miejscu było tylko 3 osoby (wliczając mnie).

  4. Po roku mieszkania w centrum Londynu na widok tłumu turystów przechodzą mnie ciarki! Smutne jest to, że wiele osób odwiedza tylko największe atrakcje, zapominając o kameralnych, ale bardziej wartościowych miejscach!

  5. Przerażające te tłumy pod balkonem.
    Jednak chyba jestem w stanie zrozumieć tych co do Julii piszą 🙂 Czasem dobrze jest zrobić coś totalnie irracjonalnego, dać się zwieść i uwieść klimatowi jakiegoś miejsca, dla niektórych to może być jakaś forma autoterapii.
    Ciekawe czy to miejsce kryje jakąś prawdziwą historię wielkiej miłości, która zrodziła się z co prawda fałszywej ale jednak magii tego miejsca? Pewno nie, bo już byśmy o tym dawno wiedzieli, powstałby film, książka i wyskakiwaliby z lodówki 😉

  6. No proszę, a ja dzięki Tobie nauczyłam się znowu czegoś nowego, że prawdziwego domu i balkonu Julii w Weronie nie uświadczę. Serio, nie miałam pojęcia, że to wszystko jest jedną wielką ściemą. Dzięki Marcin 🙂

  7. No cóż standardowy przykład komercji. Na takich miejscach się zarabia. Może i mają swój klimat, ale szczerze mówiąc mnie takie miejsca trochę odstraszają – wolę te bardziej kameralne 🙂

  8. Werona wogóle nas nie zachwycila, z drugiej strony nie mielismy az tyle czasu aby poszukać ukrytych skarbów 🙂 Balkon Julii zatłoczony byl na maksa, kolejka do wyjscia przeogromna. Standardowo „cycka” dotknęliśmy i list tez wepchnęliśmy w ścianę, chociaz bardziej dla frajdy niż przesadu wiecznej milości. Natomiast informacja o balkonie przeciekawa, nigdybym nie skojarzyla ze w czasach Shakeseara ich nie było 🙂

  9. Z jednej strony to głupie, bo ,,balkon” jest na potrzeby turystów, ale w sumie będąc na miejscu, sama z ciekawości bym zajrzała bo czemu nie? 😛 Ludzie wierzą w różne rzeczy i nic się na to nie poradzi, a że wierzą że dzięki odwiedzeniu tego miejsca znajdą miłość to nic w tym strasznego 😛

  10. U mnie trochę z innej perspektywy – ileśtam(naście!) lat temu, czytając Romeo i Julię, oczy sobie wypłakiwałam. a teraz sobie tak myślę, że strasznie nierozsądne te dzieciaki były. 13 lat i już miłość na zabój? 😀 po miesiącu, jakby mogli być ze sobą i rodziny by to wspierały, byłby koniec big love. 🙂

    Ale Szekspira nadal kocham. 🙂

  11. Tak szaleństwo tłumu, któremu można wcisnąć dosłownie wszystko. Byłam tam dość dawno temu w epoce gdy nikt jeszcze nie robił sobie typowego selfie, za to wszyscy panowie namiętnie fotografowali się z pomnikiem Julii a właściwie jej wytartym do połysku cyckiem w ręku. Czy tak jest nadal ?

  12. hrabinaweltmeister

    A ja nie dotknęłam piersi Julii, bo myślałam, że to głupie i teraz mam przerąbane (tzn. czeka mnie staropanieństwo). A tak na serio, to cieszę się, że temat Werony na blogu nie został wyczerpany 😊

  13. Tłumy jak przed obrazem Mona Lisy, szaleństwo ;D
    A wiesz, że nie miałam pojęcia że dom Julii to nie dom Julii? W Weronie byłam raz, kilka lat temu, na proszonym obiedzie. Nawet nie myślałam żeby odwiedzić słynny balkon, bo nigdy mnie nie „pociągał”. Tym bardziej nie wyobrażam sobie stać w kolejce do zdjęcia. Zawsze uciekam od takich wątpliwych atrakcji, brr. Niemniej, Werona oczywiście pozostaje na liście miejsc do porządnego zwiedzenia.

  14. Pingback: Dom Julii, Werona - podwórko podupadłych romantyków - Poszli-Pojechali

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading