Europa Felietony Włochy

Do Włoch latam, by nigdy nie przestać być szczęśliwym człowiekiem

Ten kraj na zawsze pozostanie dla mnie szkołą życia, pięknego życia.

Nareszcie ten moment. Chwila, gdy człowiek ma wrażenie, iż wyjeżdża z dala od wszelkich spraw, a jednocześnie czuje się tak, jakby nigdzie się nie ruszał. Nareszcie to miejsce. Niby oddzielone górami i nizinami, autostradami i granicami, a jednocześnie tak bliskie i łatwo dostępne jak PKS do Tarnowa. Nareszcie to uczucie. Pragnienie inności. Język, gesty, a nawet wygląd, wszystko inne, a jednocześnie tak bardzo bliskie i prawie zrozumiałe. Nareszcie, po kilkumiesięcznej przerwie, ponownie wyjeżdżam do Włoch. Nie mogłem w maju towarzyszyć Magdalenie w odkrywaniu zakamarków watykańskiej administracji, dlatego już podwójnie stęskniłem się za krajem, o którym nie lubię pisać, gdyż odwiedzając go, lubię nim żyć, żyć pełną piersią, inspirować się i uczyć. Jeśli czegoś z mojego obycia i stylu życia nie nauczyła mnie Magdalena, nauczyły mnie tego właśnie Włochy.

Czasami lubię o Krakowie, o mojej małej ojczyźnie, myśleć jako o małych Włoszech Rzeczpospolitej, gdzie życie mija niespiesznie przy kawie i prosecco. Żyjąc w nim, marzę o Włoszech niezwykle intensywnie i często też staram się to moje włoskie marzenie po prostu spełniać.

Mam wrażenie, że pisanie o Włoszech nastręcza mi trudności. Z jednej strony jest to poczucie, że chyba nie ma wśród Polaków bardziej znanego kraju aniżeli ten właśnie, z drugiej zaś strony naprawdę trudno o dobrą, polskojęzyczną książkę na temat tego, bądź co bądź, bardzo skomplikowanego kraju. Włochy więc są, pozornie bardzo dobrze poznane i opisane, choć ci, którzy je naprawdę kochają, wiedzą, iż będą je poznawać przez całe swoje życie, nigdy tak naprawdę nie stawszy się ich częścią.

I taka właśnie filozofia stoi za corocznymi, nieraz podwójnymi lub potrójnymi wizytami na półwyspie Apenińskim. Kiedyś, kilka lat wstecz, gdy po raz pierwszy zawitaliśmy wspólnie z Magdaleną do tego kraju, stwierdziliśmy, że będziemy wracać tam do końca życia, przynajmniej raz w roku.

italia

Po co właściwie latam do Włoch?

Specjalnie zaczynam od liczby pojedynczej, choć wyjazdy do Italii to rzecz bardzo wspólna, bardzo nasza i bardzo intymna. Tak intymna, jak relacja z tym krajem, który sprawia, że nie ma między nami absolutnie żadnej złej energii. Zaczynam od liczby pojedynczej, ponieważ Włochy to dla mnie szkoła bycia mężczyzną, szczęśliwym mężczyzną.

Niech będzie taki przykład zatem: to chyba jedyne miejsce w Europie, do którego nie potrafię się zmusić, by pojechać w stroju sportowym, po amerykańsku, w wygodnych butach do intensywnego spacerowania, w t-shircie i krótkich spodniach. Nie potrafię. Nie chcę. Nie chcę  nawet potrafić. Wprawdzie rzymscy sklepikarza i restauratorzy już dawno nauczyli się, iż ubrany bez wyczucia stylu, otyły turysta z Zachodu (w szczególności z USA), niekoniecznie klepie biedę jeśli jest ubrany tak a nie inaczej, a jednak nie porzucili swojego szybkiego oceniania po ubiorze, po stylu lub jego braku. Staram się jechać więc dobrze ubrany.

Nawet dobrze ubrany, mam wrażenie, iż jestem ubrany bardzo źle. W gruncie rzeczy to coś dobrego, gdyż do Włoch latam między innymi po to, by zobaczyć, jak można wyglądać lepiej.

Pod wieloma względami latam do Włoch po prostu po to, by się ciągle czegoś uczyć.

Lekcja stylu

Coś, czego stopniowo zacząłem się uczyć w tym roku, to pewien życiowy minimalizm. Zawsze wierzyłem, że bardziej od rzeczy, w życiu liczą się wspomnienia. Mimo to, małe przedmioty, czy to te otaczające mnie na co dzień, czy też te, które mam na sobie, stanowiły jakieś wsparcie dla dobrego samopoczucia. Z czasem coraz bardziej rozumiałem, że nie ilość, ale jakość liczy się najbardziej. Dobry krawat, wygodne, skórzane buty, okulary, które mogą służyć latami, ważne, aby były dobre, bo ich życie będzie dłuższe a tym samym potrzeba wydawania pieniędzy na kolejne zastępniki, będzie mniejsza.

To Włochy ukształtowały moją estetykę twarzy. Moja twarz to dla mnie przede wszystkim okulary. W większości włoskiej produkcji, z renomowanych marek, które od dziesięcioleci rządzą włoskim i międzynarodowym rynkiem. Dla kogoś, kto nie jest okularnikiem od urodzenia, miłość ta zdawać się będzie dziwnym zboczeniam, jednak każdy szanujący się okularnik wie, że to, co na nosie, opowiada o nim pewną historię. Dlatego boli, gdy na ulicach polskich miast widzi się całkiem przystojnych mężczyzn skazanych na noszenie okularów, którzy wybierają najprostsze, nieposiadające duszy, egzemplarze z Vision Express, nie wiedząc, że jednak mała rzecz może tak bardzo odmienić ich aparycję. Dobre okulary to niekoniecznie majątek. Na określone modele wystarczy polować na aukcjach stron takich jak eBay czy chociażby nasze allegro. Lub można polecieć do Włoch, gdzie każdy optyk to miejsce niczym muzeum pięknych binokli, z kunsztem zaaranżowane i niebiańsko wyposażone.

Każdy mężczyzna powinien wybrać się chociażby do Bolonii. O ile Mediolan modą stoi i w kobiecym świecie mody wygrywa z innymi włoskimi miastami, o tyle Bolonia to miejsce, gdzie każdy przedstawiciel płci brzydszej, winien zawstydzić się choć raz spoglądając na męskich mieszkańców tego miasta. Jak niżej podpisany, który mijając kilka lat temu nieziemsko ubranych Bolończyków, zapragnął być choć trochę jak oni. Bolonia dosłownie stoi sklepami dla mężczyzn, od butików z krawatami i poszetkami, przez sklepy z koszulami, aż po miejsca, gdzie po dziś dzień tworzy się szyte na miarę garnitury.

To właśnie włoska miłość do zewnętrznej, idealnej aparycji, sprawia, że Włosi, choćby dzień był nieznośnie upalny, zawsze wychodzą na ulice swoich miast idealnie ubrani. To oczywiście opowieść o pewnej powierzchowności i autokreacji, ale opowiedziana tak, że niewielu postanawia w nią nie wchodzić. Do Włoch latam więc po lekcję stylu, po przykład jakie kolory garniturów pasują idealnie i jakie dodatki wkomponują się idealnie w dobrany strój. Do Włoch latam obserwować witryny sklepowe, coś, co z naszej polskiej perspektywy, jawi się niczym dzieło sztuki, niczym idealna kompozycja mająca sprawić, że dosłownie pragniesz wejść do środka. Są więc te ubrania, ten ideał męskiego stylu, ale to nie koniec estetycznej opowieści. Wyobraźcie sobie sklep z papeterią, z lakiem do lakowania kopert, z ręcznie robionymi kartkami na życzenia. Są i wreszcie księgarnie, gdzie rok po roku polowaliśmy z Magdaleną na dokładnie taki kalendarz, jaki chcieliśmy mieć. Jest i w końcu architektura wnętrz i design, coś, w czym Włosi wiodą absolutny prym – od mebli, przez elementy dekoracyjne po samochody, wszystko zdaje się wychodzić jakby spod ręki mistrza, idealnie dopracowane i tak kompletne, że chcesz to mieć. Jeżdżę więc do Włochy, by uczyć się piękna i aby pięknem się otaczać, wszak nie liczy sie ilość, ale jakość.

Lekcja smaku

Kraków kuchnią włoską stoi. By polecić komuś dobrą, polską kuchnię, naprawdę trzeba się nagłowić. Nie ma za to najmniejszego problemu z poleceniem świetnych makaronów, a szczególnie, wybitnej pizzy. Są też wine bary, jak zwykło się mawiać, nieraz jeden zupełnie blisko kolejnego. I tak, od jakiegoś czasu, Kraków nie spotyka się „przy kawie”, nie wychodzi tylko „na piwo”, ale „idzie na wino”. Wino, moi drodzy, to dla mnie historia rozwoju człowieka. Od kogoś, kto nie pił w życiu nic, po kogoś, kto zastanawia się, czy życie bez alkoholu jest możliwe. Jest, co udowodniła długa dieta, na której przebywam, ale jeśli jest coś, do czego po niej powrócę, to będzie właśnie wino. Wina nauczyła mnie Magdalena, dosłownie wszystko, co w początkowej fazie mojego zaprzyjaźniania się z tym trunkiem, wiedziałem o nim, pochodziło od niej. Resztę zrobiły Włochy. Kocham smak winnego Nowego Świata, jednak stary kontynent, jeśli chodzi o wino właśnie, to dla mnie Włochy. Nie tylko w kwestii smaku, ale także, i znów, wszystkiego tego, co jest otoczką.

Przyjeżdżasz do małej winnicy w Toskanii i poznajesz starszego pana, seniora rodu i właściciela winnicy, która produkuje wielokrotnie nagradzane Brunello di Montalcino, i wiesz, że właśnie rozmawiasz z kimś, kto kocha życie, z człowiekiem z pasją i wyczuciem smaku, a przy tym z człowiekiem o nieprzeciętnym poczuciu humoru i elegancji, która nie znika z wiekiem, a wręcz ma się wrażenie, że wzrasta. Poznajesz smak win, od stołowego przez coraz wyższe apelacje, aż do tego najwspanialszego, z którego jest niezmiennie dumny. Pijesz, smakujesz, wspomnienie pozostaje na długie miesiące, czasami na lata.

To Włochy, zaraz po Chinach, zmieniły moje myślenie o jedzeniu i sprawiły, że stało się ono dla mnie czasem bardziej sztuką, aniżeli tylko okazją do napchania żołądka. To dzięki nim potrafię dziś odtwarzać i wspominać smak świetnego, czerwonego wina z Pico, które odkryłem w Portugalii, a smak rzymskiej pizzy z Il Studio, śni mi się po nocach. Do Włoch jeżdżę więc nieustannie po lekcje smaku, po porządną szkołę dla moich kubków smakowych, po estetykę tego, co na talerzu i tego, co w butelce.

Lekcja spokoju

I wreszcie jeżdżę do Włoch po spokój, po święty spokój. Jeżdżę do nich zawsze, gdy nie ma w nich miliardów ludzi, przed sezonem lub tuż po nim. Poluję na słońce i ciepło, którego już dawno nie ma w Polsce, ale tam jeszcze jest, umiarkowane, wiosenno-jesienne, pozwalające narzucić marynarkę lub lekki trencz i pójść przed siebie. Nie znam pojęcia zadeptanych i pełnych tłumów Włoch, nigdy ich nie doświadczyłem. Poczułem za to zupełnie magiczne miejsca pozbawione tabunów ludzi nawet w miastach, które nie są w ogóle na uboczach turystycznych tras. Jeżdżę więc nieodmiennie do Włoch po to, aby zwolnić i chłonąć je powoli. Sączę je na spokojnie i szukam swojej ciszy pośród gwarów Italii.

I w końcu w liczbie mnogiej, jeździmy tam z Magdaleną, gdyż jest to jedyne miejsce, gdzie nigdy nie czyhają na nas żadne problemy, gdzie proza życia nas nie dopada i gdzie uśmiech nie schodzi nam z twarzy. Jeździmy do miejsca, w którym wspólnie zachwycamy się życiem i ten zachwyt, to pozytywne nastawienia, zabieramy potem ze sobą do Polski.

To o tych, naszych Włoszech, opowiadać Wam będę w następnych historiach.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

14 komentarzy dotyczących “Do Włoch latam, by nigdy nie przestać być szczęśliwym człowiekiem

  1. Pingback: Rok 2016 był czasem wzlotów i upadków, ale głównie wzlotów | Wojażer

  2. Pingback: Zgubiłem coś w Padwie i święty Antoni, patron zagubionych i podróżnych, nie pomógł | Wojażer

  3. A ja jeżdżę by nigdy nie przestać być szczęśliwą kobietą – bo Włosi kochają kobiety i w najdrobniejszych gestach i słowach każdego dnia to okazują. Nie znam takiego drugiego kraju 🙂

  4. Jak zwykle celnie i w samo sedno. 🙂 ” Jeżdżę więc do Włoch, by uczyć się piękna i aby pięknem się otaczać, wszak nie liczy się ilość, ale jakość.” Ilekroć jestem we Włoszech, to właśnie chyba na to zwracam największą uwagę. Na ich uwielbienie w otaczaniu się pięknem. Zwracanie uwagi, dopieszczanie szczegółów.
    Po paragrafie o bolończykach się rozmarzyłam 😉 i ze strachem większym niż zazwyczaj jutro rozejrzę się wokół na ulicy 😉
    Mnie Włochy też nauczyły gotować. Nauczyły nie mieszania wszystkiego ze wszystkim, tylko koncentrowaniu się na jednej nucie, jednym składniku i układania całej kompozycji wokół niego. Co do win – w Toskanii, niedaleko San Miniato jest winnica prowadzona przez tenora 🙂 o jakie on robi wino 🙂 pod nazwą Il tenore oczywiście 🙂

  5. Mam teraz ochotę tam pojechać, usiąść w kawiarni i poobserwować mężczyzn… Dzięki ;).

  6. W związku z powyższym artukułem, szczerze polecam poniższy blog i nie jest to akcja marketingowa i nie mam z nim powiązań 😀
    Po prostu podzielam Twoją pasję w tym temacie 😉
    Dla fanow Italii, fotografii i mody meskiej…
    http://www.thesartorialist.com/

  7. Kiedy nie przeczytam Twój artykuł, zaskakujesz mnie błyskotliwością, czymś nowym, często tematem nie poruszanym, nie sztampowym. Super ująłeś tą część włoskiego świata. Faktycznie tak jest, choć nie spojrzałam nigdy na ten aspekt z większej odległości, jakby z boku.

  8. Też uważam, że Włochy poza sezonem nabywają dodatkowego uroku – można się nimi delektować jak dobrym winem, o którym wspominasz.

  9. Dziękuję za inspirację do ogarnięcia siebie i otaczającej rzeczywistości.
    Klimat, który mnie inspiruje, którego jeszcze nie posmakowałem na żywo.
    Apetyt roznieciły filmy m.in. Passoliniego, czy motoryzacja z którą obcuję jako moją miłością niemienną (ostatni motocykl, który odrestaurowałem nazwałem Monica Belucci).
    Pozdrowienia
    GentlemanService.eu

  10. Panie Marcinie, jako ekspert optyczny chciałabym zauważyć, że ma Pan źle dobrane oprawki na swoim „włoskim” zdjęciu. Proponuję zmienić doradcę w sklepie optycznym. Z wyrazami szacunku, Anna

    • Witam. Poproszę o informację, co jest w tych Persolach złego? Może to bowiem kwestia złego ustawienia głowy 🙂 jesem bardzo ciekaw opinii „eksperta” 🙂

      • Przepraszam za zwłokę w odpowiedzi, ale aktualnie podróżuję służbowo. Panie Marcinie, skoncentruję się na dwóch punktach wiodących: ramka jest zbyt wąska dla Pana i powoduje „optyczne opadanie twarzy”. Te elementy nie zależą od Pańskiego ustawienia się na zdjęciu (choć mam wrażenie, że jeśli chodzi o kwestię ustawienia twarzy, był Pan nieco uszczypliwy, podczas gdy ja mam na myśli Pańskie dobro). Służę radą w wyborze odpowiednich oprawek w przyszłości.

  11. „po samochody, wszystko zdaje się wychodzić jakby spod ręki mistrza” – i wtedy powstał Fiat Multipla. 😀

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading