Europa Portugalia wyspy Świat

Dom to miejsce, w którym wracają wspomnienia. Porto da Cruz, Madera

Niezwykle prywatna historia o jednym z najbardziej urokliwych zakątków portugalskiej Madery.

Powolnym krokiem schodziła po schodach do recepcji hotelowej, w której znużeni pracownicy przewracali kartki z jednej strony na drugą. Ogromny Gurghulo hotel momenty swojej świetności od dawna miał już za sobą, jednak w czasach, gdy ona była młoda, nikt nawet nie marzył o tym, że na południowym wybrzeżu wyspy powstaną konstrukcje tak duże i tak nachalnie pnące się ku niebu. Grandes casas – powtarzała nieustannie spoglądając w górę. Agostinia, ponad dziewięćdziesięcioletnia kobieta zagubiona w zmianach, które nastąpiły na jej wyspie szczęśliwego dzieciństwa, poszarpana przez niepamięć i chorobę Alzhaimera, w jednym była jeszcze silna, a tym czymś były jej nogi.

Agostinia urodziła i wychowała się na północy wyspy, w miejscu ukrytym przed światem, zupełnie nieskomunikowanym z cywilizacją, na wyspie biednej i prawie że zapomnianej przez portugalskie imperium, w krainie porzuconej, aczkolwiek na swój sposób szczęśliwej. Taka była Madera sprzed dziesięcioleci. Ostra, nieprzyjazna dla tych z zewnątrz, dająca schronienie i wszystko, co do życia potrzebne tym, którzy na niej zamieszkiwali. Uboga ekonomicznie, ale bogata w proste radości. Hojna, a zarazem wymagająca.

To był jeden z tych dni, gdy wraz z Eduardo, naszym przyjacielem poznanym gdzieś na bazarze w Maroku, ruszyliśmy w krainę wspomnień, których nigdy nie potrafił w pełni zaszufladkować. Towarzyszył nam Inacio, jego kuzyn, lokalny patriota z Madery, którego życie rzuciło do Londynu, by potem wezwać go do umierającego ojca, na Maderę, do macierzy, do krainy, gdzie wszystko się zaczęło. Na Maderze zaczynało się też życie Eduardo.

Najpierw był dom wciśnięty w zbocze góry spadającej wprost do oceanu. Wszędzie było w dół, lub pod górkę, nigdy prosto. Agostinia wspinała się przez całe swoje życie. Z domu do szkoły, na dół. Ze szkoły do domu, pod górkę. Po zapasy do wioski na dół, z zapasami pod górkę, jej nogi nieustannie trenowały, by wyrobić w sobie siłę, jakiej nie ma wielu młodych. Życie było ciężkie, rzeczywistość rustykalna, a świat bardzo daleki.

Minha casa, mój dom – wyszeptała podnosząc palec w kierunku zabudowań na uboczu Porto da Cruz, malowniczej miejscowości na północnym krańcu wyspy. Sim, sim mãe, tak mamo – powtarzał Eduardo delikatnie sugerując Inacio, aby nie zatrzymywać się w tym miejscu, gdzie obecnie mieszka jakaś ciotka – Będzie trzeba rozmawiać, mama zacznie swoje rozmowy, ciotka zacznie swoje, potem znów będą te pytania. 

Pewnego dnia kilkadziesiąt lat temu Agostinia opuściła Maderę. Dziewczyna z odległej wyspy dotarła do Lizbony, gdzie zamieszkała i zaczęła nowe życie. Później życie rzuciło ją do jeszcze dalszej Australii, na zupełny koniec świata, z daleka od miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Dla Eduardo Australia to dom, bo dom to miejsce, gdzie wracają wspomnienia. W Australii Agostinia była silną kobietą i nawet starość nie była jej straszna.

Do dnia, gdy potknęła się na schodach i stoczyła na sam dół, by obudzić się człowiekiem innym, kruchym, słabym, zależnym. Jej uszkodzony przy uderzeniu mózg wymazał znajomość języka angielskiego do zera. W ciągu jednej chwili kobieta, która przeżyła kilkadziesiąt lat na dalekim kontynencie, w zupełności straciła umiejętność komunikowania się z ludźmi, którzy byli całym jej światem i całym jej życiem.

Eduardo poznaliśmy w Maroku. Plątał się po lokalnym suku z twarzą smutną i zmęczoną. Źle się czuł i chyba dobrze, że poznał Magdalenę, bo ta, medycznie przygotowana na każdy wypadek, udzieliła mu pierwszej pomocy. Tak zaczęła się nasza znajomość. Nasze drogi zbiegły się w momencie, gdy Eduardo krążył po Europie i uciekał od życia, które podarowało mu największe i najcięższe zadanie w jego dotychczasowej jego historii.

Opuścił Australię i wrócił do Europy, do Portugalii, do miejsca, gdzie Agostinia rozumiała jeszcze język. Ulotnił się angielski, jednak pozostał na szczęście jeszcze język portugalski, dźwięczny, piękny, niezwykle poetycki. Gdzie się podziewałaś!? – zapytała Magdalenę, gdy weszliśmy po nią do hotelu, by zabrać ją na wycieczkę po Maderzę.

Agostinia zapałała ogromną sympatią do tej wysokiej, pochodzącej z dalekiej Polski, dziewczyny. Poznały się w grudniu 2013 roku, gdy polecieliśmy do nich, do Lizbony. I choć nie znamy języka portugalskiego, Magdalena z wielką miłością wsłuchiwała się w jej portugalskie wiersze, które specjalnie dla niej deklamowała. Gdzie tak długo byłaś? – zapytała ponownie, po czym nikt z nas nie mógł się powstrzymać i łzy poleciały po policzkach. Nie minęło kilka sekund, gdy spojrzała na mnie i z pewnym zmieszaniem zapytała Eduardo, kim jest ten człowiek. Przytyło ci się Marcin, i ta broda – wyjaśnił Eduardo – nie poznała, ale zaraz sobie przypomni. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem i ruszyliśmy na obiecaną wycieczkę, na którą czekała od chwili, gdy Eduardo zdradził jej plany na najbliższe dni.

Jechaliśmy w kierunku Porto da Cruz i wszyscy z wyjątkiem zmartwionego przyjaciela, śpiewaliśmy z Agostinią wesołe, portugalskie przyśpiewki, które powoli wracały do jej głowy, gdy znajome krajobrazy krainy czasów dzieciństwa, przesuwały się powoli za szybami starego opla. Marcin, Magdalena – wykrzyczał wiecznie rozbawiony Inacio – wiecie, że ja i Agostinia pochodzimy z tego samego miejsca, z Porto da Cruz? Agostinia nie jest jedyną osobą, która stąd wyjechała, a przecież tak tutaj pięknie. Mój dobry wuj też musiał wyjechać, wiecie czemu? – zapytał wskazując na kościół znajdujący się w centrum miejscowości – Tutaj stał bardzo stary, drewniany kościół. Tak stary, że nikt nie pamiętał kiedy dokładnie powstał. Wuj był młody i służył do mszy i kiedyś tak przypilnował świeczek w kościele, że spalił go do ostatniego kawałka drzewa! Musiał uciekać, aby uniknąć linczu! – śmiał się panicznie przełamując nawet nostalgiczny nastrój Eduardo.

Usiedliśmy na skraju, w miejscu nieopodal schodów schodzących na niewielką czarną plażę pokrytą majestatycznym skałami. Lokal typu 'no name’, do którego zagląda każdy mieszkaniec a niekoniecznie trafia jakikolwiek zabłąkany turysta. Dla tych są piękniejsze miejsca z wielkimi przeszklonymi szybami i widokiem na ocean. Właściciel przybytku, mężczyzna niewielkich rozmiarów o wielkim sercu, podał wino domowej roboty spod lady i poprosił, byśmy się rozgościli. Tu wszyscy znają się z imienia. Inacio, człowiek dumny ze swoich korzeni, nalegał, abyśmy spróbowali jego największy przysmak – rybę suszoną na słońcu przez kilka miesięcy, potrawę, którą władze Madery zabroniły podawać turystom w strachu przed tym, że komuś może zaszkodzić.

Zakonserwowana w soli, wysuszona na słonecznym żarze, ryba, gotowana jest przez kilkanaście minut w wodzie, co pozbawia ją nadmiernej ilości soli, a potem podawana jest w oliwie i w towarzystwie pomidorów. Idealna przekąska do mocnego, lokalnego trunku. I kolejna beztroska chwila, która przywróciła Agostini dziesiątki wspomnień z czasów, gdy miejsce to nazywała swoim domem. Wino, które pijecie – powiedział Inacio wznosząc kolejny toast – nazywamy tutaj Americano. Dlaczego? Bo winogrona, które sprowadzono w te okolice pochodziło z Ameryki. 

Porto da Cruz słynie nie tylko z domowej roboty, lokalnych win, ale także i przede wszystkim, z fabryki rumu produkowanego z cukru trzcinowego. Budynek ten, położony na uboczu, tuż przy wybrzeżu, jest charakterystycznym punktem tej niewielkiej osady. Coraz więcej osób, które przyjeżdżają na Maderę, postanawiają zostać właśnie tutaj i stąd eksplorować wyspę. Funchal to dla wielu po prostu za duże miasto i dopiero tutaj odnajdują prawdziwy urok tego miejsce – dodał Inacio, po czym z dumą dodał – to dopiero początek! My wam tutaj z Agostinią pokażemy jeszcze miejsca, po których stwierdzicie, że Madera to naprawdę niesamowity kawałek świata! 

Agostinia! – krzyknął Inacio – Jedziemy na wycieczkę!? 

Ta spojrzała na niego i z nieśmiałym uśmiechem uniosła się z krzesła, wyciągnęła rękę po pomoc, po czym wstawszy, żwawo ruszyła przed siebie. Jeszcze tyle miejsc przed nami na Maderze! Szkoda, że przyjechaliście na tak krótko! – skwitował Inacio, po czym ruszyliśmy w dalsze, niezwykle piękne zakątki tej części świata.

Madera

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

28 komentarzy dotyczących “Dom to miejsce, w którym wracają wspomnienia. Porto da Cruz, Madera

  1. Pingback: Lizbona. Miasto, które zabrzmiało wzruszającym fado i wielką miłością – wojażer

  2. Pingback: Madera. Przewodnik tematyczny i informacje praktyczne – wojażer

  3. Pingback: Rok 2016 był czasem wzlotów i upadków, ale głównie wzlotów | Wojażer

  4. Wiem co to znaczy stracić pamięć, jak przed zejściem i wejściem po schodach zastanawiasz się, którą nogę masz najpierw postawić. Przeżyłam to, i u mnie nauka języka obcego jest krótkometrażowa niestety. Poruszająca opowieść. Jak ktoś kiedyś powiedział, nic nie dzieje się bez przyczyny, zawsze jest coś po coś. A spotykane osoby nie są przypadkowe.

    • Bardzo mi przykro to słyszeć! Jednocześnie wiem, że wszystko, co się dzieje w życiu, uczy czegoś. Ja miałem naukę pokory jakieś 17 lat temu, gdy wystrzelony z roweru przeleciałem kilka metrów w powietrzu, po czym upadłem i roztrzaskałem kolano. Przez długie miesiące uczyłem się odnowa je zginać a potem, co było największą lekcją pokory, uczyłem się ponownie chodzić. Wygląda na to, że wszystko, co się dzieje w życiu, jest po coś. Pozdrawiam!

  5. Piękna historia, piękne spotkanie. Bo to właśnie spotkania są w czasie podróży dla mnie najważniejsze. Tym bardziej te ponowne spotkania 🙂

    • Dzięki Karolina! Zawsze ze wzruszeniem wspominam Agostinię i liczę na kolejne z nią spotkanie, gdzieś w niedalekiej przyszłości 🙂 Zapewne w maju przyszłego roku, podczas kolejnej wizyty w Lizbonie i na Azorach 🙂

  6. Ciężko przejść obojętnie obok historii Agostini, naprawdę porusza… super poprowadzona narracja. Ogólnie cały wpis niesamowicie wciąga. Zupełnie poważnie, cóż więcej można napisać jak nie – Gratulacje!

  7. Mimo, że to smutna historia, myślę sobie, że jednak nawet smutne wydarzenia mogą doprowadzić to czegoś dobrego. Bo choć Agostinę spotkała wielka tragedia, to odnoszę wrażenie, że starość ma jednak spokojną i szczęśliwą 🙂

  8. No Marcin po takim komentarzu Eduardo, to teraz ty powinieneś w te i z powrotem pod górkę 😉 Może być na kolarzówce, ale nie można się tak nie dawać poznać 😉 Super tak zwiedzać jakieś miejsce z ludźmi, którzy znają je na wylot a nie są przewodnikami.

    • Cóż, wtedy byłem wychudzonym studentem i pracownikiem w ciągłym ruchu. Ewidentnie bycie kapitalistą tuczy 😉 Staram się, ale to ciężki kawał chleba całe to trzymanie linii 😉

    • Mogę teraz, po upływie czasu, pochwalić się, że po rzuceniu cukru, wszelkich produktów zawierających pszenicę, oraz alkoholu, moja waga zredukowała się znacznie, i to bez wchodzenia w te i z powrotem pod górkę 🙂 Wszystko dzięki odpowiedniemu żywieniu 🙂

  9. Tak właśnie sobie przypomniałam, że miałeś chyba pisać książkę. I tak się teraz zastanawiam, czy podróżniczą/ dokumentalną czy może jakąś powieść? Chyba powinieneś rozważyć to ostatnie, jeśli o tym nie myślałeś. Wciągająca historia.

  10. Niesamowita historia, cudownie, że mieliście okazję stać się częścią życia Agostiny, a może raczej to wielkie szczęście, że ona i jej historia stała się częścią Waszych doświadczeń i podróży.

    • Ja się przede wszystkim bardzo cieszę, że Magdalena ma zawsze ze sobą masę leków, że mogła podratować Eduardo i że tym sposobem poznaliśmy jego, a potem jego matkę i jego kuzyna. Taki krąg szczęścia, który miał początek w jego nieszczęściu, czyli marokańskim zatruciu sprzed sześciu lat. Tak, mieliśmy szczęście, jakkolwiek by to nie nazwać.

  11. Marcin, leżę w łóżku i płaczę! Wszystko przez Twoje historie! (a właściwie przez Agostinie)…

  12. mi też poleciały łzy po policzkach… niezwykłe spotkanie… i dziękuję,że podzieliłeś się nim z nami…

  13. Jak ty to robisz, że ciągle wpadasz na jakieś przygody?

    • W tej historii akurat mało przygód (moich przynajmniej), bardziej wpadam na historie. Albo historie wpadają na mnie 🙂 Nie wiem, niektórzy tak mają 🙂

  14. Wspaniały artykuł! Jak to dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy w całym pędzie dzisiejszego świata są w stanie dostrzegać drugiego człowieka i dzielić się tym z innymi.
    Pozdrawiam.

  15. Masz niesamowity dar pisania. Czyta się Twoje wpisy z zaciekawieniem i zaangażowaniem. Pobudzają wyobraźnię i sprawiają, że czytelnik przeżywa każde słowo. Gratuluję i trochę tego daru aż zazdroszczę 🙂 Pozdrawiam!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading