Mój Kraków Polska

Jak Walentynki, to tylko w Krakowie

Jeśli akurat miasto nie jest spowite smogiem, warto spędzić w nim to dziwne, amerykańskie święto

Do Koścoła? To Wielki Post przecież – nieszczęśni ci, co radują się w czasie Wielkiego Postu! – grzmiałby głos krakowskiej konserwy. Post nie obowiązuje jednak w niedzielę, dzień Pański, a to w niedzielę właśnie przypada jedno z najdziwniejszych „świąt” w roku. W niedzielę można wszystko, czego odmawia sobie człowiek w dni powszednie. Na chwałę Pana – jak mawiał ksiądz tłumaczący postną arytmetykę – nie jesz mięsa? W niedzielę zjedz stek. Nie pijesz? Napij się wina. Nie uprawiasz seksu? Zatańcz z żoną, zaproś ją na kolację, kup kwiaty, później już wiadomo. Z żoną oczywiście, bo po katolicku tylko z żoną, a Kraków przecież wierzący, bogobojny, od wieków konserwatywny. Współcześnie jednak, chyba zupełnie normalny. 

Najbardziej romantyczny weekend w roku – grzmią lokalne portale, które prześcigają się w publikacji list nabijających klikalność. Przeskakując z obrazka na obrazek wyrusza czytelnik do wszelkich pijalni czekolady, koniecznie spacerując od jednej do drugiej przez bulwary wiślane z różą w ręku i partnerką w objęciach. Powrót do kolejnej pijalni, absolutnie i koniecznie, przez ulicę Kanoniczą, najbardziej romantyczną, tak przynajmniej mówią, tajemniczą, ogołoconą z reklam, wymuskaną historią. Ta sama strona zaprasza zakochanych na kopce – Krakusa i Kościuszki, gdyż wiadomo, pot na swój sposób jest seksowny, a wypocić czekoladę to rzecz święta w czasach fit reżimu. Zawsze musisz być piękna. Nie należy się przejmować. Cokolwiek człowiek straci, odzyska na romantycznej kolacji, jednak zanim na nią trafi, koniecznie, według zestawienia, wpadnie na zapiekankę i banię na placu żydowskim, zwanym Nowym w dniach dzisiejszych. W czasie kolacji zapcha się Rynek, miejsca z widokiem już dawno są zarezerwowane, może znajdzie się jeszcze coś w kącie, przytulne gniazdko, w którym człowiek ukryje się przed światem i skupi na miłości.

14 lutego trzeba kochać, kochać bardzo wyraźnie. Tak jakby w pozostałe dni nie trzeba było. Nawet w kącie znajdzie kochanków mobilny sprzedawca kwiatów. Jak to – zdziwi się – nie kupisz róży dla ukochanej? Dziesięć złotych, jedyne dziesięć. Ukochanej się nie odmawia. Jeszcze sklep budowlany, na Kościuszki, blisko centrum, zawsze można zapytać, czy mają jeszcze kłódki. Grawer jest na Szewskiej 21, w bramie, w głębi schowany, ale może jeszcze zdąży. Po kolacji ugina się Kładka Ojca Bernatka, od ciężaru ludzi i kłódek, jeszcze jeden pocałunek, słońce już dawno zaszło. Potem rdzewieją, czasami pojawią się na zdjęciach z krakowskich wakacji, te wszystkie imiona połączone wiecznym uczuciem. Czasem bardziej wietrznym niż wiecznym.  Kłódki też czasami, jak ludzie i uczucia, znikają i wyrwane razem z metalową siatką lądują w odmętach Wisły. Gdy już ciemno, gdy po kolacji nikt nie myśli już o jedzeniu, gdy już tylko kupidyn lata nad głową, znów można wrócić na gorącą czekoladę, jakby jej picie było nieodłącznym elementem tradycji. Znów koniecznie na Rynku, na Brackiej ewentualnie lub w ostateczności na Gołębiej i Wiślnej, w tych czterech miejscach, wiadomo, najbardziej romantycznie. Na koniec dnia, nim nastąpi powrót do domu, względnie hotelu, koniecznie w Rynku lub okolicach, tłumy zapełnią kina – w modzie od wieków Barany na Rynku i Sztuka na Jana, choć wejście teraz od Tomasza. Stamtąd blisko do Zaułka świętego Tomasza a tam, jakby rzekł przyjaciel ze Wschodu, pełna romantika.

A gdyby tak trochę dalej od Rynku? Można przecież, po krótkim przywitaniu, po szybkim selfie i z malutkim kwiatkiem w butonierce kupionym od krakowskich kwiaciarek, wyjść z pocztówkowego placu i ruszyć gdzieś poza, odrobinę dalej. Rozpocząć dzień należałoby wcześnie, bo kto w niedzielę wstaje wcześnie? A przecież Kraków najpiękniejszy jest o poranku, w tej malutkiej przerwie między ostatnimi imprezowiczami wracającymi do swoich łóżek a nadchodzącymi tłumami turystów. Miasto powoli sunie na niedzielne śniadanie – do Momentu, do Forum Przestrzennie, może do Dyni. Ci z Salwatoru wpadną do Szarego Stołu, ci z warszawskimi przyzwyczajeniami zjedzą w Charlotte na Szczepańskim, zaś ci z Kazimierza dzień rozpoczną w Alchemii od Kuchni. Od śniadaniowej sztuki zacząć można w Bunkrze Sztuki i tak uczynić mogą Ci śpiący wewnątrz Plant. Po śniadaniu przejdą niektórzy nad Wisłą, ale drugą stroną, najpierw do Forum Przestrzennie przywitać się z modną częścią Krakowa, potem może mała garstka trafi do Centrum Sztuki Japońskiej Manggha. Piękny stamtąd widok na Wawel przy porannej kawie. Jeszcze mniej dotrze na salwatorskie wzgórze św. Bronisławy, do cichej enklawy przedwojennych willi schowanych z dala od gwaru miasta. Schodząc ze wzgórza niektórzy wpadną na kawę i ciasto, względnie piwo lub coś mocniejszego, do Zielono Mi tuż przy salwatorskiej pętli tramwajowej. Na lunch, by uciec od gwarnych, zakochanych tłumów, pojechać można można do Bistro Praska lub Konfederacka 4, po drugiej strony Wisły, z dala od centralnego krakowskiego okręgu kulinarnego. Po lunchu nie gorąca czekolada – zdaje się myśleć wielu – lecz wino, jest dobrym sposobem na relaks. Kraków, miodem i winem płynący, z własnymi wzgórzami winnymi na Srebrnej Górze, to miejsce, gdzie napój bogów smakuje niczym we Włoszech. Magazyn Wina przy Forum Przestrzennie, Enoteka Pergamin, Winosfera Plac Szczepański, Lipowa 6F czy  BARaWINO to miejsca na dłuższą, romantyczną rozmowę, do której wino skłania bardziej aniżeli kubek gorącej, choćby nie wiem jak dobrej, czekolady. Wino wzmaga apetyt, jednak czy warto denerwować się brakiem wolnych miejsc i koniecznością rezerwacji? A może tak po prostu, zjeść pod gołym niebem? Kraków dosłownie rozpieszcza kulturą food trucków. Burgery? Gruba buła. Frytki belgijskie, chimney cake, krakowski kumpir?  Wszystko to i wiele więcej na Skwerze JudahDajwór 21 to z kolei podróż do Meksyku czy Gruzji, a jeśli do Gruzji, to Gruzja na Kółkach, niedawno otwarta przyczepa z niesamowicie smacznym jedzeniem.

I tak, można od razu stwierdzić, że nie przytoczono tutaj dziesiątek innych miejsc, niekiedy miejsc naprawdę bardzo dobrych, świetnych knajp, restauracji, szczególnie w okolicy centrum. Tak, nie przytoczono. Z prostej przyczyny – ja po prostu opowiedziałem Wam, gdzie poszedłbym w niedzielę.

A Walentynki to ja mam codziennie. I tego Wam też życzę.

Jeśli macie jakieś świetne walentynkowe i niewalentynkowe propozycje kulinarno-wszelakie, piszcie! Jestem bardzo ciekaw!

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

22 komentarze dotyczące “Jak Walentynki, to tylko w Krakowie

  1. Pingback: Rok 2016 był czasem wzlotów i upadków, ale głównie wzlotów | Wojażer

  2. Ja walentynkową niedzielę spędziłem w górach na pustym szlaku, pogoda dopisała i koleżanka również… daleko od róż, kin itp. Obiad zjedliśmy w wiacie przy szlaku z pięknym widokiem i nie trzeba było nic rezerwować. No i w dobie git reżimu spacer po górach również się sprawdza. Jak trafnie napisałeś tak spędziłem niedzielę, a walentynki mam codziennie… cieszę się życiem… 🙂

  3. Większość z polecanych przez Ciebie miejsc kojarzę ale nie mogę się doczekać, żeby wpaść na weekend i sprawdzić resztę. Dawno nas w Krakowie nie było. Trzeba coś pomyśleć 🙂

  4. My mamy dokładnie tak samo, obchodzimy Walentynki codziennie 🙂

  5. Też uważam, że walentynki powinniśmy obchodzić codziennie, a nie tylko raz w roku 🙂 Ale to chyba tylko 14 lutego wypada być zakochanym. A jak będę kolejny raz w Krakowie, to koniecznie muszę wybrać się do Gruzji na Kółkach!

  6. O tak! Kochać trzeba codziennie a nie od święta! Kasę zamiast na bzdurne gifty w serca lepiej wydać na kulturę, dobre żarcie albo dać na schronisko dla zwierzaków. Fajne podsumowanie co tam u Was można robić, zapiszę sobie, bo przecież nie tylko w ten weekend, może się przydać 🙂
    Ps. i moja ulubiona perspektywa Krakowa, dzięki 🙂

  7. Świetny post 🙂 Pozdrawiam.

  8. Można połączyć katolicyzm z walentynkami jeszcze bardziej i jechać do Tyńca. Tam jest przeurocza kawiarnia braciszków. Ale Ja i tak w tym roku walentynkowy brunch jem u mamy.

  9. „wypocić czekoladę to rzecz święta w czasach fit reżimu” – jestem totalny degeneratką, nie po to zjadłam, żeby wypacać 🙂
    Trzymam kurs na miłość na co dzień, a w Walentynki, jak w Sylwestra, robię święto, idę do sąsiadów (bo mają tv) i oglądam „Zakochanych”. Co roku to puszczają.

  10. Już się bałam, że ominiesz kopce. Kamień z serca!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading