Włochy

Samotność po bolońsku, czyli weekend uspołecznionego introwertyka

Jeśli chcesz uciec z Polski choćby na weekend, możesz rozważyć tani lot do Bolonii i wypoczynek w podmiejskiej agroturystyce

Nauczyć kogoś, kto lubi być sam, że być z kimś to ważna życiowa nauka, jest wyczynem samym w sobie. Sprawić, że ktoś, kto lubi być sam, odczuwa przyjemność bycia z innymi, to sukces na miarę dobrego psychologa. Zrobić z kogoś, kto lubi być sam, człowieka, który przypomina sobie o  tym jedynie od czasu do czasu, to istne uspołecznienie introwertyka.

O szóstej trzydzieści rano lotnisko w podkrakowskich Balicach jest jeszcze trochę markotne, dopiero wybudzone z nocnego letargu, powoli buduje napięcie pożegnań i przywitań. Zapach ludzi, którzy dopiero wyszli spod prysznica miesza się z aromatem kawy. Woda w butelce nadal jest za droga, skandalicznie droga. Do stanowiska numer trzynaście podchodzą dwie młode kobiety nerwowo wybudzając tłum rozsiadły na niewygodnych krzesłach. Kolejka już stoi, jej formacja zajęła kilkanaście sekund, poranny marazm ulatuje z ostatnimi oparami kawy, samolot gotowy jest na Państwa przyjęcie na pokład. W pierwszej kolejności zapraszamy wszystkich, którzy wykupili priorytet wejścia na pokład. To pierwsza godzina tego dnia, gdy nie trzeba nic mówić, wystarczy się uśmiechać, od czasu do czasu powiedzieć jedynie dzień dobry, potem już bezkarne zatopienie się w książkach zapisanych na czytniku. Czasami tylko te rozmowy, gdy zapomni się słuchawek, gdy nie można się zagłuszyć przestarzałą muzyką na playliście trzydziestolatka, tylko one, te rozmowy wtrącają się między wiersze dobrej książki. Nie można nie słuchać, bo to tak jakby odpuszczać niezapisane historie, których jeszcze nikt nie zamieścił w żadnych książkach.

Na pokładzie gwarno jak zawsze. Są dzieci płaczące, wytargane ze swych łóżeczek, zawleczone do żółtego wnętrza latającej puszki. Są kobiety i mężczyźni wyruszający w swój dziewiczy rejs, prawie zawsze znajdzie się jeden lub jedna, dla których jest to pierwszy raz. Są też podróżnicy, typ specyficzny, bo pewny siebie. Na pamięć zna numerację miejsc, dziarsko odpowiada na pytania nieuświadomionej reszty, bo wiadomo, że najgorsze są starty i lądowania. Najczęściej, gdy coś się dzieje, to właśnie podczas tych czynności – jakby miało to komuś pomóc. Są nawet ci, którzy do eleganckiej Bolonii wyruszają w swoich goreteksach, jakby wyruszali na Nanga Parbat. Jest dużo erasmusów, które krążą niczym lekkoduchy po krajach europejskiej wspólnoty, nie zastanawiając się przy tym, co z tej prawdziwej wspólnoty zostało. Cieszmy się, póki nie wróciły granice – zauważa młodzian z grubym przewodnikiem. Na jego komentarz krzywi się dziewczyna z podręcznikiem do anatomii. Najsmutniejsze miny mają ci z niebieskimi paszportami, obywatele Ukrainy. Zamknięci, nieufni, uśmiechają się tylko do siebie. Podróżują w parach, on i ona, najczęściej zakochani, sporo ich na latających z Krakowa połączeniach irlandzkiego operatora. I są ci, którzy przybyli sami. Nie muszą z nikim rozmawiać, nic nie muszą. Część z nich zasypia od razu, inni zanurzają się w książki i gazety, a pozostali obserwują, bo w życiu pełnym interakcji, chwila, gdy jest się niezauważalnym duchem, jest najlepszym momentem, by przypomnieć sobie, że wokół istnieje świat, dziesiątki, setki, tysiące akcji, które rejestrować można wzrokiem bez ani słowa komentarza.

Bolonia jest dobrym miejscem na ucieczkę. Można się zaszyć w górach – mówią – a najlepiej w Bieszczadach, choć każdy wie, że współczesne Bieszczady to nie te same Bieszczady. Po co więc zaszywać się w Bieszczadach, które nie są już tymi samymi Bieszczadami? Może Tatry? Koszmar introwertyków, raj dla ekstrawertyków, niczym zimowa Palma de Mallorca, samotności nie uświadczysz. Można zawsze schować się w Sosnowcu. Bolonia jest jednak dobrym miejscem na ucieczkę, lepszym na swój sposób. W świecie permanentnych interakcji „ucieczka” nie jest niczym złym – ktoś kiedyś zauważył słusznie – jest synonimem odpoczynku, czymś dobrym z natury, zupełnie niesmutnym, na swój sposób nawet wesołym. Trudno odpoczywać w świecie wyznaczonych zadań i celów. Weekend? Jedziesz na narty? Idziemy biegać? Może na siłownię? Basen wieczorem? Więcej ludzi, można odnieść wrażenie, umawia się na jogging o szóstej rano, aniżeli na picie o dwudziestej drugiej. Zostać w domu? To przecież wstyd! Przeleżeć cały dzień w łóżku? Nie przystoi! Bolonia jest dobrym miejscem na ucieczkę, gdyż, nie wzbudzając wyrzutów sumienia, można oddać się zupełnie temu, czemu trudno oddać się w domu. Można nic nie robić, z dala od wyznaczania celów czasu wolnego, poddać się najczystszemu hedonizmowi.

Pięknie wraca się do miast, gdzie już się było. I nawet nie raz, ale dwa, trzy, cztery. Wszystko jest wtedy proste i wybitnie zrozumiałe. Już nawet irytują te same sprawy, które męczą mieszkańców.  Ten autobus z lotniska, oszustwo w biały dzień, sześć euro to rozbój – mawiają wszyscy. Część machnie ręką, część w trójkę weźmie taksówkę, inni pójdą pieszo wzdłuż drogi do przystanku Birra, na autobus 91, względnie 81. Rozjadą się każdy w swoim kierunku i znikną w mieście, które swoją fascynacją komunizmem, dziwi wielu. Tego dnia znów maszerowali. Młodzi, aktywni, patrzący na świat z nadzieją, silni w grupie, zjednoczeni pod czerwonym sztandarem. Widać ich było w okolicy MAMbo, bolońskiego muzeum sztuk współczesnych, które bardzo chciałoby brzmieć jak nowojorska MoMA, lecz nie może. Szli w kierunku dworca, gdzie lubią wykrzykiwać swoje hasła, szli przez kilka minut, by nagle zniknąć gdzieś za rogiem. Na ulice wróciła norma. Nowością są tegoroczni czarnoskórzy bywalcy narożników. Jeszcze dwa miesiące temu sprzedawali plastikowe gadżety, dziwne figurki latające w powietrzu i rozwalające się o ścianę niczym flegma, albo kije selfie, tak dobrze wszystkim znane. Dziś nie ma już handlu, nie ma patyków ani najdrobniejszych gadżetów. Dziś na każdym rogu ten sam Afrykanin wyciąga po prostu rękę z czapką i każe sobie dać euro, bez specjalnych uprzejmości. Są jak powietrze dla przechodniów, niezauważalni, niechciani, zepchnięci na bok, tak bardzo niejednoznaczni – nie chcą pracować czy nie mogą? – zauważa jeden Amerykanin poirytowany czterdziestą piątą wyciągniętą w jego kierunku czapką.

Bolonia w weekend zmienia się zupełnie. Ulice prowadzące do Piazza Maggiore zamykają swe podwoje dla ruchu kołowego, by z każdą godziną przyjmować coraz większą falę ludzi spragnionych swego wymarzonego weekendu. Ulice dosłownie toną w kakofonii dźwięków wygrywanych przez uliczne zespoły złożone z erazmusów z całego świata. Jest salsa cubana niosąca swe wesołe rytmy pod portici, bolońskimi arkadami wijącymi się kilometrami, jest i jazz w wykonaniu młodych mężczyzn w garniturach, jest i stary Włoch i szlagiery grane na akordeonie. Ucieczki od hałasów są trzy, z tych bardziej znanych, przeznaczonych dla uciekinierów. Pierwsza to wspinaczka na Torre delli Asinelli, najwyższej wieży miasta. To droga krzyżowa dla lubiących się umartwiać. Jest i drugi punkt widokowy, taras na bazylice świętego Petroniusza, do którego wiedzie winda towarowa, niemiłosiernie skrzypiąca, powolna i ociężała, zostawia człowieka na górze, w swoistej oazie ciszy, serwując przy tym bajkowe panoramy miasta.

Jest i trzecia ucieczka, w tym wypadku najpiękniejsza, bo będąca deserem po miejskiej uczcie – wyjazd z miasta na przedmieścia z przedmieść na wieś lub coś co wieś przypomina.

Dworzec w Bolonii to prawdziwe centrum dystrybucji ludzi po całych Włoszech. Rzut beretem do Wenecji, Bolzano, Mediolanu, Rzymu, Florencji i Neapolu. Najszybciej do Florencji. Można do niej dojechać nie zauważywszy nawet, że było się w Bolonii, minąć region Emiglia Romagna, by od razu znaleźć się w Toskanii, tej urokliwej, opisywanej w książkach, pokazywanej w filmach: wysokie smukłe drzewa, pofalowany pagórkowaty teren, winnice i wille, każdy to zna. Ale można też zostać w Emiglia Romana, można wsiąść w regionale veloce i po czternastu minutach wysiąść w Rastignano, małej stacji na obrzeżach Bolonii. Pociąg zatrzymuje się niespiesznie. Nie wysiada nikt. Odjeżdża w kierunku Prato, potem pewnie jeszcze skręci w kierunku Florencji. Na peronie po drugiej stronie siedzi młody mężczyzna. Wyciąga z kieszeni korkociąg i otwiera butelkę wina, którą duszkiem wypija, niczym wodę mineralną niegazowaną. We Włoszech wino to woda, nie na darmo przecież Pan nasz Jezus Chrystus w Kanie Galilejskiej… Rzut wzrokiem wokół, naokoło same wzgórza, jeszcze tylko spacer wzdłuż drogi prowadzącej do rzeki, jeszcze przejście przez most na drugą stronę i już można zacząć wspinaczkę wąską i krętą asfaltową ścieżką prowadzącą na szczyt wzgórz odgradzających Rastignano od leżącej po drugiej stronie Bolonii. Località Castell’Arienti – adres brzmi wystarczająco, jak koniec świata. I tak też można się poczuć, gdy z zupełnym brakiem formy wejdzie się na szczyt malowniczego wzgórza otoczonego małymi winnicami. Nikt nie chodzi tą ścieżką pieszo, jedynie od czasu do czasu przejedzie nią pojedynczy samochód z pracownikiem lub gościem Agriturismo Ben Ti Voglio. Na fotelu przy wejściu do budynku dokonuje się ekstaza introwertyka, finalny akcent dnia. Oto po całym dniu samotnej wędrówki pośród tłumów ludzi, nadszedł czas, by usiąść sam ze sobą i swoimi myślami, spojrzeć na pola rozrzucone wokół i doznać ciszy. I właśnie o to, i tylko o to, czasami w tym wszystkim chodzi.

Wieczorem w Ben Ti Voglio serwowali kolację. Zjechało kilku gości z miejscowości poniżej, z piętra zeszli mieszkańcy pozostałych pokoi, włoskim zwyczajem rozpoczęła się uczta. Podano prosciutto, mortadelę i sery w akompaniamencie świeżego, własnej roboty chleba. Po nich przybyła warzywna zapiekanka w miseczce z ciasta francuskiego. Na drugie zaś cielęcina przyozdobiona szynką parmeńską. 2012 był dobrym rokiem – zaznaczył właściciel, gdy otwierał butelkę Merlota swojej produkcji. Poza restauracją było już ciszej. Słychać było tylko wiatr poruszający liście, które ostały się na drzewach i resztki wina niesionego w ręce. Pod gwiazdami w ogrodzie było najciszej.

Tam usiadłem i nic nie robiłem. Myślałem, albo udawałem tylko, że myślę. Patrzyłem w gwiazdy i nie doszedłem do żadnej konkluzji poza tym, że czasami fajnie pobyć sam ze sobą.

Dwadzieścia cztery godziny później wróciłem do Krakowa, do ukochanej, do znajomych, którzy czekali z butelką wina otwartą z okazji urodzin naszej przyjaciółki. Przekonać introwertyka do tego, że samotne chwile są potrzebne, ale nie najważniejsze i nie najprzyjemniejsze, to prawdziwa sztuka.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

51 komentarzy dotyczących “Samotność po bolońsku, czyli weekend uspołecznionego introwertyka

  1. Pingback: Rok 2016 był czasem wzlotów i upadków, ale głównie wzlotów | Wojażer

  2. Bardzo ciekawy wpis i świetne zdjęcia. Pozdrawiam:)

  3. najbardziej spodobało mi się zdanie : „Tam usiadłem i nic nie robiłem.” I bardzo dobrze. Wbrew pozorom siedzenie samemu nie powoduje doła. Ja chyba kiedyś byłam ekstrawertyczką, ale teraz kiedy przez osiem godzin muszę siedzieć na open spejsie, gdzie jest jeszcze ok 30 osób, chyba stałam się introwertyczką. Pewnie dlatego podróżuję sama – wiem, że nie muszę z nikim gadać 😉 Zamiast dzielić się z kimś wrażeniami, wolę je chłonąć i przeżywać w samotności.
    Ps. Ci w goretexach może wcale nie wybierali się do eleganckiej Bolonii ale gdzieś w okoliczne góry 🙂

    • Czasami tak trzeba. Już trochę minęło czasu od tego samotnego, krótkiego wypadu, ale czuję, że dobrze mi to zrobiło! O dziwo teraz, gdy myślę, że Magdalena poleci do Rzymu na tydzień w maju, czuję się jakoś nieswojo 😉

      PS: ja tam nic nie mam do tych w goretexach, po prostu rzucają się w oczy 😉

  4. Z tego co widzę, jestem tu w sporej mniejszości! Wiele z tego co piszesz i co inni komentują jest dla mnie trudne do zrozumienia, ale zarazem fascynujące, że można mieć tak bardzo odmienne wnętrze, choć przy spotkaniach grupowych wcale tego nie widać. Umarłabym bez ludzi i choć chętnie poczytam książkę w samotności, to gdy tylko wychodzę po kawę – koniecznie muszę z kimś pogadać, pouśmiechać się, pobyć… bez ludzi zginę! A do Bolonii wybieram się niedługo 😉

    • Ha, czyli jesteś dokładnie taką osobą jak Magdalena! Ona dosłownie wyzionęłaby ducha bez obecności innych!

      Wiesz, co do trudności zrozumienia tego, co piszę, i co piszą inni, sprawa wygląda tak… Ekstrawertyk introwertyka nigdy nie zrozumie, ale oboje mogą sobie pomóc. Szczególnie w przypadku introwertyków, można ich, jak to było w moim przypadku, bardzo skutecznie uspołecznić. Dlatego też na spotkaniach, na spędach podróżniczych, na kawie ze znajomymi, na imprezie, zapewne nikt nie powie, że ma do czynienia z osobą o takim, a nie innym wnętrzu. Różnica polega tylko na tym, że introwertyk musi w takie spotkanie włożyć trochę więcej energii, opanować wszystko, co dzieje się wokół, wysłuchać wszystkich ludzi, a potem, gdy to się kończy, wraca do swojego spokoju, wraca, aby się zregenerować 🙂

      Ja też mam ludzi, bez których byłoby mi bardzo trudno i których uwielbiam. Ale fakt, gdy wychodze po kawę, nie mam potrzeby rozmowy, chyba, że… taką potrzebę mam 😉

  5. Ja jestem aspoleczna w sumie od zawsze, ale z wiekiem to mi się pogłębia. Wole poczytać książkę niż iść na kolejne piwo, wole porysować niż brać udział w jakiś nieszczególnie rozwijających dyskusjach, rodzinne obiadki też nie bardzo dla mnie.
    Jednak podróż jest takim przeżyciem, które lubię dzielić z kimś. Szturchnąć łokciem i zgodnie pokonać głową, że to na co patrzymy wspólnie jest zacne. Oczywiście jeżdżę sama, ale mam wtedy poczucie niewielkiej pustki, którego w żadnej innej sferze życia normalnie nie odczuwam.
    Taki niby podróżniczy wpis a jednak nie do końca.
    A w Bolonii nie byłam, ale chętnie bym się wybrała 😉

    • Jak zauważyła Ewa powyżej w komentarzu – czasami trudno o nas powiedzieć, że jesteśmy aspołeczni, przyznać trzeba, że nie sprawiamy takiego wrażenia!

      Bolonię polecam! 🙂 Ale na krótko, na dłużej polecam Florencję 🙂

  6. Gad dem, czemu ja to czytam 2 dni po powrocie z Bolonii… 😉

  7. No ja też jestem introwertykiem! Lubię podróżować samemu/w małej grupie, u mnie dobrze sprawdza się zasada „co dwie głowy to nie jedna, ale 4 to już za dużo”. A swoją drogą szkoda, że ja mogę się wybrać na taką wycieczkę dopiero po 16. urodzinach. Na razie, tj. od sierpnia, zostaje mi latanie na jednodniówki wizzem z Katowic 😉

  8. Ten domek pośrodku niczego jest genialny! Teoretycznie, tak jak piszesz, nie trzeba wyjeżdżać daleko, by pobyć ze sobą i odnaleźć równowagę. Z drugiej strony, co kogo obchodzi, które konkretne miejsce sprawia tobie najwięcej przyjemności i daje siłę do dalszych działań. Jeśli jest to Bolonia, z wiadomych, oczywistych, publicznych i niekoniecznie przyczyn – też super 🙂 Też w sumie pojechałabym do Włoch, kraju, w który kultywuje się dolce far niente i potrafią celebrować chwilę przedłużając z niej emocje na pozostałe godziny egzystencji.

  9. Uspołeczniony introwertyk, jakbyś pisał o mnie 🙂 Też czasem lubię uciec, nie tylko myślami, ale i ciałem. Najczęściej pada na Londyn – tak, też lubię wracać do miast, które znam 🙂 łażę tam wtedy godzinami na piechotę i oglądam otaczającą mnie rzeczywistość, momentami zatapiając się w swoich myślach. Najbliższy wypad spróbuję jednak zrealizować gdzie indziej. Bolonia, którą opisujesz bardzo zachęca do odwiedzin, możliwe, że się skuszę, nie wiem jeszcze czy sama czy z towarzystwem 🙂

    • Wiele osób potwierdza, że Bolonia jest wręcz stworzona dla introwertyków! Nie wiem, czy tak rzeczywiście jest, ale coś w tym musi być! 🙂 Ja polecam serdecznie, nawet w weekend, gdy ulice zapełniają się ludźmi, można po prostu snuć się ulicami, zupełnie niezauważonym, i po prostu obserwować to, co dzieje się wokół! 🙂

  10. tak jak rozmawialiśmy parę dni temu – takie wypady to konieczność, żeby nie zwariować. Nawet jeśli jest się super ekstrawertykiem to kilka chwil tylko dla siebie jest jak najbardziej wskazane. Irminie się bardzo pomysł na taki weekend wśród włoskiej ciszy spodobał, więc możliwe, że będzie jakoś w przyszłości uskuteczniany 🙂 Dzięki za podsunięcie pomysłu 🙂

    • Cieszę się, że mogłem odrobinę zainspirować. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę świetne połączenie (bo też tanie, nie ukrywajmy), między polskimi miastami a Bolonią właśnie, okazuje się, że może to być całkiem niezłe miejsce na taką właśnie ucieczkę! PS: super było się spotkać, chociaż na godzinę! 🙂

  11. Super wpis, bardzo podoba nam się Twoja refleksja nad aktywnością człowieka Zachodu – osoba, która nie ma planu na weekend / wieczór od razu budzi podejrzenia: coś się stało? ktoś umarł? kryzys wieku średniego? A tak naprawdę każdy z nas, introwertyk czy ekstrawertyk, potrzebuje od czasu do czasu chwili tylko dla siebie. Pamiętam naszą prezentację podróżniczą o Wyspach Togian – koniec świata, brak zasięgu w telefonie, brak Internetu, brak knajp, zasadniczo albo leżysz w hamaku, albo kąpiesz się w morzu, albo coś jesz. I tak przez 2 tygodnie:-). Wiele osób pytało nas: ale jak to, przez 2 tygodnie tylko leżeliście w hamaku i patrzyliście się w wodę? Tak, i było super! Pozdrawiamy!

    • Dziękuję! Właśnie wyobraziłem sobie sytuację, którą opisaliście i zrobiło mi się błogo! Zaszyłbym się tam, tylko strasznie daleko! Jak wspominacie – koniec świata! Pozdrawiam! 🙂

  12. Brzmi świetnie. Jakbyś potrzebował kolejnego miejsca przy Bolonii, to mam dla Ciebie jeszcze inny znakomity adres agroturystyczny. I tak – między nami introwertykami – Bolonia jest idealna na te wypady.

    • Jak najbardziej! Dawaj znać, co to za miejsce, z chęcią wypróbuję przy następnej okazji! A skoro bywam we Włoszech regularnie, myślę, że nastąpi ona szybciej niż później 😉

  13. Karolina / OOPS!sidedown

    No proszę, czyli możemy przybić sobie high five, bo po latach przekonywania siebie samej że przecież jestem niezłą ekstrawertyczką, przestałam się szamotać i zaakceptowałam fakt, że jestem ambiwertyczką (co za nazwa, swoją drogą…) – równie dobrze co w towarzystwie ludzi, czuję się sama ze sobą. Bolonia do tej pory była moją bazą wypadową, jeszcze nigdy nie miałam okazji zatrzymać się w niej na dłużej, bo wydawało (słowo-klucz) mi się, że nie jest tego warta. Zaległości zamierzam nadrobić przy najbliższej okazji.

    PS. Marcin, wiem, że lubisz opowiadać historie niczym te pisane w książkach i jest to element Twojego stylu, ale fragment pt. „Zapach ludzi, którzy dopiero wyszli spod prysznica miesza się z aromatem kawy” is just enough for me today 😀

    • High five! 🙂 Ja sam nie wiem, bo Bolonię poznałem dobrze, więc nie potrafię ocenić, czy jest to miejsce warte zatrzymania się na dłużej, czy nie. Dla mnie Bolonia po prostu jest, po prostu do niej wpadam, bez zastanawiania się, czy warto, czy nie warto. To taki urok Włoch!

      A co do PS… cóż, każdy czasami lubi sobie odlecieć… 😉

    • oh ambiwertyczka, cześć!
      całe 25 lat myślałam, że jestem ekstrawertyczką, ale coś mi nie pasowało do ogólnego obrazu, aż w końcu kilka miesięcy temu zrobiłam mbti i okazało się, że mam 50% na 50%. i wszystko stało się jasne i o wiele łatwiejsze. 😉 np. wyjaśnienie dlaczego uwielbiam podróżować sama, a w podróży uwielbiam poznawać ludzi.

  14. Jeśli chodzi o mnie to uwielbiam samotnie podróżować ale jednocześnie kocham spędzać czas z „tubylcami” 😉 Taki niby introwertyk ale nie do końca

  15. Wiesz co, uwielbiam Cię czytać :). Dziś leciałam z krakowskich Balic o 6 rano z bratem, dla którego to był pierwszy lot! Tak jak piszesz 😉

  16. Ależ piękne doświadczenie. Aż zachciało mi się też uciec, w pozytywnym znaczeniu tego słowa 🙂

  17. Ja mam z kolei odwrotnie – ekstrawertyk, który po wielu, wielu latach odkrywa, że uwielbia samotne podróże. Do tej pory nie raz i nie dwa się zdziwiłam, dlaczego właśnie mi się spodobały. Może to ze względu na to, że od małego byłam nauczona spędzać czas sama ze sobą (uroki bycia jedynakiem) i nie potrzebowałam innych, by wypełniali mi czas? Swoją drogą: kolejny bardzo fajny tekst!

  18. Świetny tekst, kolejny tak nawiasem 😉

    Tak się składa, że w sobotę wylatuję z Balic do Bolonii, zahaczam o Florencję i we wtorek rano powrót. Akurat lecimy we dwójkę, ale jakże i ja lubię te samotne chwile. Cóż, więcej nas ntrowertyków.

    • Dziękuję! 🙂 A z tym wyjazdem najlepiej! Połączenie z Bolonii do Florencji jest tak proste i tak przyjemne! Jesteśmy wybitnymi introwertykami udając ekstrawertyków! 🙂

      • Z Bolonii do Florencji upolowałem megabusa za 3 eur. Swoją drogą, Kraków-Bolonia-Kraków za 78 zł 😉

        • Ja trzymam się swoich przyzwyczajeń i zwykle jadę pociągiem za 6-15 euro, lubię kolej, nie za bardzo przepadam za autobusami. Poza tym pociąg nie tkwi w korkach i jedzie 35 minut zamiast 1h40min. Ale 3 euro to dobra cena, więc można też pojechać trochę dłużej. Ja po prostu mam swoje natręctwa, co poradzić 😉 A ceny lotów do Bolonii? Cudowne! Teraz z reguły tańsze niż do Bergamo! Aha, pewnie słyszałeś, ale nie warto wsiadać w ten BLQ airport bus za 6 euro, przystanek autobusowy Birra jest niedaleko, autobus 81/91 to 1,3 euro, zawsze to 4,7 oszczędności, czyli kanapka, kawa i croissant! 🙂 Udanego czasu!

          • Dzięki. Tak, tak, słyszałem o patencie z dojazdem z lotniska. W drogę powrotną będę musiał jednak skorzystać z BLQ, bo mam zamiar nockę przeczekać na lotnisko z racji, iż odlot mam rano, a ceny noclegów w Bolonii nie należą do tanich. W ogóle nie mogłem pojąć, że dużo taniej udało mi się znaleźć nocleg w hotelu we Florencji. Nawiasem mówiąc, toż to w Rzymie niewiele więcej płaciłem.

            Właśnie, i tu mam pytanie do Ciebie: łatwo jest namierzyć miejsce, z którego odjeżdża BLQ z dworca głównego w kierunku lotniska? Będę wracał ostatnim kursem, więc mam nadzieję, że nie przegapię miejscówki, bo byłby problem z powrotem, a 81/91 późnym wieczorem już nie kursują.

            • Mario, co do odnalezienia autobusu BLQ, nie ma najmniejszego problemu! Wychodząc z głównego budynku dworca kolejowego, przystanek BLQ znajduje się po prawej stronie, pod kątem idąc od wejścia. Uważaj na romskie ochotniczki do pomocy w kupieniu biletu a automacie. Często dziurka na jednego euraka jest jakimś „cudem” zapchana, przez co zjada 5 euro. Pomocniczki liczą na to, że machniesz ręką i pobiegniesz na autobus, po czym wydrukują sobie po włosku karteczkę, że zjadło 5 euro i pójdą po odbiór tych euraków do specjalnego okienka w budynku na wprost. Tak czy inaczej, można po prostu zapłacić u kierowcy. Pozdrawiam! 🙂

  19. Dla mnie przedzieranie sie przez lotniska i dworce, to prawdziwa gehenna. Ja jestem z tych, ktorzy: 'do eleganckiej Bolonii wyruszają w swoich goreteksach, jakby wyruszali na Nanga Parbat.’ hahahahaha. You made my day:)

  20. Mam w marcowych planach wpisane identyczne doświadczenie: będzie samotnie, będzie w Bolonii i będzie introwertycznie. To ostatnie nieplanowane, ale na stałe wpisane w dane biometryczne.

  21. Karol Werner

    Niesamowite jest to, że ogromną liczba podróżniczych blogerów to introwertycy. Witaj w klubie 😉

  22. „Ale tak samemu?!?” Najczęściej zadawane mi pytanie w kontekście takich wyjazdów 🙂 Nieważne, gdzie byłem, co zobaczyłem, czego spróbowałem. Największe emocje wzbudza fakt, że byłem sam. Życie introwertyka jest podwójnie ciężkie. Po pierwsze musi się przystosować do bardzo ekstrawertycznego współczesnego świata. Po drugie, kiedy raz na jakiś czas zaspokaja swą głęboką potrzebę bycia w samotności, musi się z tego gęsto tłumaczyć jak z przestępstwa 🙂 Jestem uspołecznionym introwertykiem, który lubi ludzi, a nawet uważa, że są do czegoś potrzebni (dojście do tego wniosku zabrało mi ładnych parę lat), ale z samotnych wypraw dalekich i bliskich nie zrezygnuję nigdy. To mój ostatni bastion 🙂

    • Też tak kiedyś miałem, te same pytania! 🙂 A z introwertykami dokładnie tak jest – w czasach facebooka, instagrama, twittera, być rasowym introwertykiem to skazać się na swoisty niebyt. Jak dla mnie, socjalizowanego introwertyka, mój introwertyzm objawia się w tym, jak bardzo cieszę, gdy siadam sam w ciszy w swoim mieszkaniu, najpiękniejsza nagroda po dniu pełnym życia towarzyskiego. Tak czy inaczej, w moim przypadku to też ostatni bastion, który zdarza się raz na kilka miesięcy. Ale najpiękniejsze jest to, że moja Magdalena, człowiek, który usycha bez towarzystwa ludzi, rozumiem to w zupełności. Oto, jak dopełniają się przeciwieństwa! 🙂

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading