Europa Islandia wyspy Świat

Rejkiawik. Fascynująca stolica Islandii

Największe miasto Islandii i ośrodek pełen życia. Idealne miejsce na odpoczynek od fascynującej natury kraju.

Chwilę po zjedzeniu obiadu 5 października 2008 roku, ówczesny premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown, zadzwonił do premiera Islandii, Geira Haarde. Rozmowa nie była przyjemna, wręcz przeciwnie, jad sączył się na wszystkie strony. 48 godzin później Wielka Brytania musiała zdecydować o przeznaczeniu pięciuset miliardów funtów na ratowanie brytyjskich banków. Zadziałał system naczyń połączonych. Trzy największe islandzkie banki – Kaupthing, Landsbanki i Glitnir, popadając w zbyt wielkie zadłużenie, pchnęły swoich zagranicznych klientów do nagłego wycofania środków, co skutkowało tym, że stały się one niewypłacalne. I tu zaczyna się historia o tym, że mały kraj na środku Atlantyku ma na tyle odwagi, by wybrać inną drogę na walkę z tym, co wydawałoby się beznadziejne i przegrane. Władze Islandii, trzeźwe i do bólu pragmatyczne, pozwoliły swoim bankom upaść. Chwilę później zostały one znacjonalizowane. Ktoś w,  wydawałoby się, zgniłym świecie polityki, miał jaja, by wyjść przed szereg i podjąć decyzję o tym, by uchronić swój naród od nędzy, w którą popadłby, gdyby sprawy potoczyły się inaczej.

Chciałbym, żeby nasi politycy mieli jaja, by zrobić to samo – powiedział mieszkający w Krakowie, znajomy Amerykanin, wertując wirtualne strony Forbesa – tylko nie nazywaj mnie socjalistą! – dodał potem. Ale o co ci chodzi? – zapytałem. Popatrz – wskazał na artykuł – trzy dni temu skazano na Islandii dwudziestego szóstego bankiera odpowiedzialnego za spowodowanie kryzysu. Reykjavik to stolica, która nie wybacza! W Stanach Zjednoczonych nawet jeden bankowiec nie poniósł odpowiedzialności za krach, zapaść, za upadek biznesów, domów, rodzin. Wszystko dla pieprzonej, niewidzialnej ręki rynku. Islandia znalazła trzecią drogę i podziwiam ich za to! – zamyślił się, po czym doznał objawienia – Patrz! Widziałeś, że w Reykjaviku otworzyli Dunkin Donuts? Widziałem – uśmiechnąłem się pełną gębą – kilka dni przed naszym przyjazdem. To pierwsze miejsce, do którego zatargała mnie Magdalena!

Islandia chwali się najstarszym parlamentem świata. Alþingi, znane też jako Althing, zebrał się po raz pierwszy w 930 roku w Þingvellir, dolinie położonej czterdzieści pięć kilometrów od Reykjaviku. Obecnie jest to jedna z trzech atrakcji tak zwanego Golden Circle, jednodniowej wycieczki ze stolicy Islandii do tak zwanych „must see”, miejsc, które trzeba zobaczyć. Jednak czymś, co według mnie naprawdę trzeba zobaczyć, jest współczesny parlament Islandii, miejsce, które na każdym przyzwyczajonym do potęgi władzy, zrobi niewyobrażalne wrażenie. Współczesny, zbudowany niedawno, bo w 1881 roku budynek parlamentu –  Alþingishúsið, jest dla mnie esencją „islandzkości”. Prosty, biały, ale przede wszystkim niezwykle mały, kameralny wręcz budynek, niczym nie przypomina ośrodka władzy. Zupełnie nie przypomina zaś miejsca, które potrafiło pokazać środkowy palec bankierom i współczesnemu kapitalizmowi. Wszystko to, dla dobra obywateli.

Bo widzisz, to nie było tak prosto od początku. To nie jest tak, że oni chcieli od początku zrobić dobrze obywatelom – śmieje się Lar, którego spotkaliśmy na końcu Laugavegur, głównej arterii Reykjaviku – sam stojąc tutaj, krzyczałem z innymi! 20 stycznia 2009 roku, czyli mocno ponad trzy miesiące od chwili, gdy wszystko się zaczęło, tysiące takich jak wyszło na ulicę i przyszliśmy właśnie tu, pod parlament, aby skopać im tyłki, co tu dużo mówić! Nasi politycy też byli winni tego gówna! Mieliśmy ze sobą garnki, patelnie i wszelkie inne głośne rzeczy z kuchni, którymi tłukliśmy się jak powaleni. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki to był huk! Policja stwierdziła, że rzucamy w budynek kamieniami i rozpylili gaz pieprzowy, potraktowali nas jak jakieś ścierwo. Geir Haarde, ten głupek, który myślał, że będziemy spłacać długi naszych bankowców, doszedł w końcu do wniosku, że jest chory i podał się do dymisji. Przyszły wybory i pozwolili nam samym zdecydować, czy każdy z nas, każdy z 300,000 obywateli, chce spłacać 16,000 euro długu. 16 tysięcy na łeb, wyobrażasz sobie? Haarde zapłacił za swoje błędy, oskarżono go już we wrześniu 2009 roku. 

Reykjavik budzi ciekawość. Ani nie przytłacza, ani nie porywa, przyjezdny czuje się w nim, jak w domu. Sielskie odczucia potęguje kameralność miasta, spokój, brak tłumów i niewielkie rozmiary wszystkiego, co nas otacza. Na najbardziej północną stolicę świata wystarczą cztery godziny – mówi zgodnie większość turystów, ale o dziwo też większość blogerów podróżniczych – potem możecie bezkarnie ruszać w bezkresne przestrzenie wyspy, w widoki zapierające dech w piersiach, możecie stać pod lub nad wodospadami, pływać w gorącej wodzie, oglądać lodowe laguny. Wszystko możecie. W Reykjaviku mieszka jednak jedna trzecia narodu, a jeśli liczyć obszar metropolitarny, to okaże się, że połowa Islandczyków mieszka właśnie tu, w stolicy i okolicach. A to znaczy jedno – tu musi się coś dziać. Reykjavik ci nie wybaczy, jeśli zostaniesz w nim tylko cztery godziny!

Na pewno dzieje się pogoda – żartuje znajoma mieszkająca w stolicy od kilku miesięcy – widziałam relacje na różnych blogach i na zdjęciach znajomych, piękne niebieskie niebo, cudowna atmosfera. Ale jak przywali takim wiatrem i deszczem jak mamy dzisiaj, to człowiek szybko zdaje sobie sprawę z tego, że to jest prawdziwy klimat stolicy Islandii. To nie jest kraj dla słabych ludzi, szczególnie nie dla tych, którzy lubią piękne słońce, spokojne powietrze i wysokie temperatury. Owszem, bywa tutaj pięknie, ale mimo wszystko, między nami tutaj a wybrzeżami Ameryki, nie ma nic, nic nas nie dzieli, pizga wiatrem i to porządnie! Nic mnie tak nie zahartowało w życiu jak to miasto! 

Gdy powoli przemieszczaliśmy się z naszego hotelu w kierunku ścisłego centrum Reykjaviku, silne podmuchy szalejącego sztormu dosłownie przesuwał nas o metr. Wiało tak bardzo, że trudno było skupić się na tym, gdzie człowiek podąża. Na szczęście szliśmy w kierunku Hallgrímskirkja, największego kościoła Reykjaviku i całej Islandii. Najbardziej charakterystyczna budowla stolicy, ikona miasta, wyraźnie góruje nad miastem i nie da się jej przeoczyć. To właśnie tam zaczynaliśmy przygodę z miastem, jak zawsze zresztą, od wejścia na najwyższy punkt i spojrzenia na miasto, w którego uliczki zaraz się wtopimy.

To właśnie ze szczytu Hallgrímskirkja Reykjavik widać jak na talerzu. Choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę powiedzieć, że to miasto jest duże. Nie jest. Wszędzie dojdzie się pieszo, ale po co? Islandczycy kochają jeździć samochodami. Szczególnie po Laugavegur, głównej arterii miasta – mówi dziewczyna z recepcji – Tyle lat już tu jestem, że zaczynam ich w tym wszystkim coraz bardziej rozumieć. Bo w sumie w taką pogodę co tu można robić? Przychodzi piątek, a już w sobotę to w ogóle, Laugavegur stoi w korku. Wszyscy chcą się pokazać w swoich wypasionych samochodach, jak dorosłe dzieci! Po co iść przez ten wiatr, jak można przyjechać! A że nie będzie gdzie zaparkować? Zawsze coś się znajdzie! Najgorzej jest w sobotę. Wtedy, tu właśnie w Reykjaviku, mam wrażenie, że bawi się pół Islandii. Bawią się tak, że następnego dnia mają tylko nadzieję, że nie zobaczą swoich zdjęć na facebook’u. Nie byle jakich zdjęć, bo najczęściej takich, jak leżą twarzą do ziemi. Islandczycy, szczególnie ci stąd, uwielbiają się upijać – mówi Aga – możemy sobie żartować, ale to w sumie jest, i zawsze był, poważny problem na wyspie. 

Wszyscy, których spotykaliśmy w różnych zakamarkach Islandii, powtarzali, że jeśli nie chcesz spotkać lokalnych w basenach lub na gorących źródłach, spotkasz ich właśnie w nocy na mieście. Z tą tylko różnicą, że nie porozmawiasz z nimi na poważne tematy, bo Islandczyk, w przeciwieństwie do Polaka, przy alkoholu się nie otwiera i nie rozmawia o prawdach absolutnych naszego życia. Islandczyk chce się w spokoju upić. Przez wiele ostatnich lat stolica Islandii zrobiła wiele, by wypromować się na modną stolicę świata, gdzie odbywa się dzika impreza, jakich mało na naszym globie. I owszem, Reykjavik może być modny, owszem, odbywają się w nim dzikie imprezy, ale z tymi cenami alkoholu, nie może on wygrać z prawie żadną stolicą świata. Picie w Reykjaviku, nawet pomimo wysokich cen, nadal pozostaje główną rozrywką mieszkańców. Reykjavik nie wybacza! – mówi podekscytowany Szwed, który właśnie wybywa na imprezę i wypala z nami wieczornego papierosa na hotelowym parkingu – Wiecie jak tu się imprezuje!? Masz nic nie pamiętać, masz niczego się nie wstydzić, nikt ci niczego nie wypomni! Reykjavik nie wybacza trzeźwym ludziom o piątej rano w niedzielę! O piątek rano masz być pijany w sztok! Robię to tutaj co roku od dziesięciu lat! Polecam! – rzucił peta i idzie przed siebie. I na tym opowieść o pijackiej stolicy muszę skończyć, gdyż podchmielony Szwed ruszał na miasto dokładnie wtedy, gdy robi to większość Islandczyków, lekko po północy, czyli punktualnie o tej godzinie, gdy mój organizm grzecznie rozkazuje mi iść spać. Jak wielu obcokrajowców błąkających się po mieście w piątkowy i sobotni wieczór, zastanawiałem się, gdzie to dzikie imprezowanie, o którym tyle się mówi? Coś, co u nas zaczyna się w piątek o 19:00, tam rozkręca się na dobre po północy. Zmęczeni nudnym szukaniem dzikich imprez obcokrajowcy, już dawno zmierzają wtedy do hotelowych łóżek.

Kolejny dzień to spacer. Na wskroś leniwy. Wiatr już jakoś nie smagał nas tak bezwzględnie, temperatura poszybowała do dziesięciu stopni, zrobiło się przyjemnie. Weekendowy Reykjavik za dnia jest jeszcze bardziej sennym miastem. Peryferyjność potęguje prawie zerowy ruch samochodowy i powoli przesuwające się jednostki, które wczoraj straciły kontakt ze światem gdzieś między jedną ulicą, której nazwy nie umiem wymówić, a drugą, której także nie zapamiętałem. Przesuwamy się z Magdaleną powoli, bez słów spoglądamy w tych samych kierunkach i chyba rozumiemy się bez słowa, bo w jednej chwili zaczynamy rozmowę od tego samego wątku.

  • Ale tutaj jest czyste powietrze – zaczyna Magdalena – aż głowa mnie boli.
  • Wiem – odpowiadam – palę już dziesiątego i nadal czuję, jakie jest świeże! 
  • Może się tu przeprowadzimy? – rzuca Magdalena
  • A w sumie to dlaczego nie? Chyba jesteśmy na tym etapie życia, gdy możemy zdrowie i komfort stawiać nad przywiązanie do miejsca, co? – odpowiadam wiedząc, że nie mówi tego poważnie
  • Ale ja mówię poważnie. Wiesz jak kocham Polskę i że nigdy nie chciałam z niej wyjeżdżać – mówi całkiem serio Magdalena
  • No wiem, dlatego właśnie nie wyjechaliśmy razem do Chin. 
  • Kocham Chiny – odpowiada Madzia – ale tam też jest syf w powietrzu – czujesz ten wiatr? To powietrze? Ja pie…..le! 
  • No to przecież mówiłem ci rok temu – rzucam zaciągając się kolejnym, zanim wypali mi go wiatr – wyjedźmy na Svalbard, do Longyearbyen! Nie chciałaś!
  • Wesołowski, tam nic nie ma! Ok, jest super, ale tam nic nie ma, to jest Arktyka! A tutaj… nie dość, że jest tu zajebiście pięknie, to jeszcze te sklepiki, ten spokój, ten mały ruch! I mają Dunkin Donut a do Ameryki leci się pięć godzin! 

Spoglądaliśmy przed siebie na otwartą cztery lata temu Harpa – operę zbudowaną nad wodą. Nieopodal niej stoi rzeźba łodzi wikingów, którzy dopłynęli na Islandię i ją zasiedlili. Nie do końca zdawaliśmy sobie wtedy sprawę z tego, że po raz pierwszy od lat, na poważnie zaczniemy myśleć o tym, by z Polski wyjechać. Dla lepszego powietrza.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

41 komentarzy dotyczących “Rejkiawik. Fascynująca stolica Islandii

  1. Marcin,
    Podoba mi się twój styl pisania, bardzo bezpośredni, osobisty i bezpretensjonalny. Pewnie to już słyszałeś nie raz, od innych, a ja „odkrywam Amerykę”. Sam pisuję od czasu do czasu na swoim blogu niepodróżniczym 🙂 kukurykuuu.pl ale takiej otwartości i lekkości w operowaniu językiem mogę tylko pozazdrościć. W tym roku z rodziną spędziłem na Islandii 9 dni i mam wrażenie, że jakaś część mnie już tam pozostała. Zacytuję tu wasz dialog „czujesz ten wiatr? To powietrze? Ja pie…..le!” Czułem dokładnie to samo i sam lepiej bym tego nie wyraził. Pozdrowienia!

  2. To chyba miasto, które bardziej niż inne trzeba zwiedzać z kimś miejscowym, z kimś kto wprowadzi w jego klimat (bo na zdjęciach jakiegoś wielkiego wow, no może poza tym kościołem, o którym nie wiedziałam i Harpą, o której mówią wszyscy). Ale powietrza im zazdroszczę, nie tylko jako Polka, ale przede wszystkim jako rybniczanka (oby do lata)

  3. Przyznam szczerze, że dopiero dzisiaj zaczęłam czytać islandzki cykl, odkładając go sobie na wieczne nigdy. Pamiętam, że obiecywałeś, że ugryziesz Islandię inaczej niż wszyscy i obietnicy dotrzymałeś. Oczywiście nie miałam pojęcia o sprawie banków, no bo po co miałabym mieć. Zwłaszcza 7 lat temu, gdy miałam mleko pod nosem. Fajny tekst.

  4. nakreceni.in

    Podobne odczucia mieliśmy odnośnie Teheranu, wszyscy mówili/pisali, że max 1 dzień i uciekać stamtąd, a nam się naprawdę spodobało. Tylko powietrze tam bardziej jak w Krakowie, niż Reyjkiaviku:).

    A odnośnie banków, jest jeszcze jeden kraj w Europie, który postanowił przeorać u siebie system bankowy. No i drugi, który od niedawna aspiruje by iść w tym kierunku. Co ciekawe, te dwa kraje nie są przez opinię publiczną chwalone równie mocno co Islandia, a zatem czy:
    a) zabrały się za to trochę zbyt późno?
    b) lobby bankowe na Islandii było zdecydowanie słabsze niż w Europie kontynentalnej?
    c) a może po prostu robią to źle?

    Historia oceni 🙂

  5. Heh, początek o bankach jest teraz bardzo aktualny. Czas, żeby bankierzy zaczęli brać odpowiedzialność za swoje czyny. PS Nie palcie tyle 😉

  6. Mam to samo, a propos powietrza. Zastanawiałam się czy może gdzieś bliżej, w Polsce, może Trójmiasto. Nas Reykjavik też zauroczył, czuliśmy się swojsko, jak w domu, chociaż zupełnie nie imprezowaliśmy, ceny były niemożliwe i spanie mieliśmy kilka km od centrum. Wróciłabym na Islandię w każdej chwili, choćby dwa razy ale mieszkać tam nie dałabym rady, nie zniosłabym tej pogody, nawet w lecie, pod koniec lipca mieliśmy niewiele pogodnych, ciepłych dni 🙂

  7. Nie miałem jeszcze okazji zwiedzić Islandii ale ten artykuł mnie zaciekawił, lubię podróżować i mam nadzieję, że kiedyś będzie okazja żeby tam się wybrać 🙂 Jakoś wyjątkowo Islandia przykuwa moją uwagę, uwielbiam artykuły właśnie o tym państwie 🙂 Pozdrawiam

  8. Pingback: Zabójcze piękno laguny lodowcowej Jökulsárlón i Fjallsárlón | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  9. Pingback: Akureyri, w urokliwej stolicy północnej Islandii | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  10. Na którym zdjęciu jest parlament?

  11. Wyjazd z Polski. Jedyne to mnie poza sezonem trzyma przy życiu 🙂

    Fantastyczny artykuł, trzeba się wczytać ale daje satysfakcję!

  12. Jakbym miała wybierać miejsce do mieszkania, to na pewno byłaby to (ponownie) Lizbona. Mimo tego, że po dwóch tegorocznych pobytach tam widzę kilka istotnych minusów w porównaniu do tego, jak to miasto wyglądało jeszcze kilka lat temu, to i tak czułabym się tam świetnie, nawet podczas ich średnio fajnej zimy, która jest chyba bardziej szarobura, niż u nas. Islandia jeszcze przede mną: nie ukrywam, że ciągnie mnie do odwiedzenia tego kraju, Reykjavik w Twojej opowieści jawi się jako fajne hipsteryzujące miasteczko, do których mam słabość, ale wiem na sto procent, że nie mogłabym tam zamieszkać. Główny powód: pogoda!
    PS. O islandzkim bankructwie usłyszałam po raz pierwszy w radiu właśnie w Lizbonie, jadąc z kumplami na imprezę 😉

    • Zupełnie Ci się nie dziwie, że wybrałabyś Lizbonę. Jak dla mnie pozostaje ona stolicą numer jeden. Nie byłem w tak przyjemnym, tak swojskim miejscu, jak Lizbona właśnie. Dlatego też postanowiliśmy tam wrócić i przy okazji odwiedzić Azory. A ponieważ wiem, że tam byłaś, zasięgnę rady! Co do pogody na Islandii, wiesz, do wszystkiego się można przyzwyczaić, choć wiem, że akurat do tego najtrudniej! Ja na przykład nie mógłbym mieszkać w miejscu upalnym! 🙂

  13. Tak bardzo symbolicznie – dla „lepszego powietrza”, dosłownie i w przenośni 🙂 piękna idea, będziecie/bylibyście prawdopodobnie najczęściej odwiedzanymi blogerami podróżniczymi 😀 do zobaczenia tam!

    • Mieszkając w Krakowie, mogę sobie pozwolić na taki symbolizm! 🙂 A i owszem, jakbyśmy tam zamieszkali, nasze mieszkanie zapewne stałoby się najbardziej blogerskim miejscem w Reykjaviku.

  14. Nie mógłbym mieszkać na Islandii. Latem poznałem polską rodzinę, która tam mieszka, a przyjechali do mnie na wakacje na Kretę. Mówili, że dobrze im się żyje, ale trochę dołująco przez pogodę i teraz tylko czekają, aż ich syn ukończy szkołę, by wrócić do Polski. Islandia piękny kraj, ale zdecydowanie nie do życia, jak dla mnie. Nawet jeśli miałbym mieszkać Reykjaviku, to wolałbym chyba gdzieś już nad jakimś odludziu z gorącymi źródłami przy domu 😀

  15. U mnie dziś też Islandia 🙂 Przeczytałam z ciekawością Twoje spojrzenie na to miasto. Mnie sie bardzo podobało, chyba właśnie ta kameralność o której wspominałeś.

  16. Mam taki sam pomysł na przyszłość, może kiedyś będziemy sąsiadami 🙂

    • Jednak chyba nie. Moja znajoma opowiedziała mi, jak wygląda procedura dla przywożonych zwierząt i trochę się przeraziłem (4 tyg. kwarantanna, możliwość dwukrotnego widzenia i prawo do uśpienia zwierzaka bez informowania Ciebie, jeśli coś im się nie spodoba). To trochę za dużo na moje nerwy :/

  17. Świetny tekst. Co do kryzysu, pierwszą książką, jaką przeczytałam na czytniku, której nie było w wersji papierowej, była właśnie ta o Islandii – głównie o kryzysie z 2008 i jak sobie z nim poradzono, bardzo ciekawa pozycja. Reykjavik zapamiętałam jako fascynujące miasto, choć spędziłam tam tylko jeden dzień (w dodatku nie cały, bo wieczór i noc spędziliśmy w Keflaviku). Ale bardzo chętnie bym tam wróciła. Co do powietrza – wprawdzie nie dostąpiłam zaszczytu mieszkania w mieście z drugim najgorszym powietrzem (to brzmi bardzo nieprofesjonalnie, ale dzisiaj jakoś nie wychodzi mi układanie mądrze brzmiących zdań) w Europie, ale i tak Warszawa, z tego co pamiętam, znajduje się w pierwszej dziesiątce, a to da się zauważyć i odczuć. Także jak najbardziej rozumiem.

    • Dzięki Zuza! A pamiętasz tytuł tej książki? Jestem ciekaw, czy ją czytałem. Co do zanieczyszczeń to powiem Ci, że jak nie lubię Warszawy, tak zawsze doceniałem te wielkie, otwarte przestrzenie, które raz po raz przewiewa wiatr. U nas tego przewiewu po prostu nie ma.

      • „Islandia. Przewodnik nieturystyczny” wydawnictwa Krytyki Politycznej 🙂
        Co do przestrzeni, to właśnie w czwartek stan powietrza w centrum w-wy był tragiczny i wszędzie alarmowano, a jak w weekend mocno wiało, to od razu wszystkie wskaźniki zrobiły się przyjaźnie zielone 🙂

  18. Mam wrażenie, że Reykjavik jest inną stolicą, niż wszystkie. Może to kwestia pogody, mentalnosci czy wielkości miasta. Chciałabym zobaczyć to ich picie do rana:)

  19. Nie wyobrażam sobie jak bardzo fascynującym miejscem musi być Reykjavik, jeśli myślicie o tym by zmienić wszystko właśnie dla tego miejsca. Chyba nie zrozumie tego nikt, do chwili aż sam się tam znajdzie. Z Twojego opisu bije prostota tego miejsca, jednak pełna jest czegoś, co właśnie przyciąga. Kto wie, gdzie każde z nas odnajdzie swoje miejsce..?

    • Najgorsze jest to, jak ktoś raz po raz odnajduje takie „swoje miejsce”. Ja mógłbym mieszkać w conajmniej kilkunastu miastach, więc obawiam się, że życia by mi brakło 😉

  20. Gdyby nie zimno, chętnie bym tam przepadała 😉 Ale zimno i coś czego się boję. Wulkany 😛
    Fajnie piszesz, zatem czekam na kolejne wpisy.

  21. rozmawiając o zdrowiu paląc papierosy… ciekawe 😉
    Uwielbiam Islandię, ale Reykjavik mnie nie zachęca.
    Co do polityków, to racja!!!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading