Islandia wyspy Świat

Islandia. Luźne obserwacje z kraju, do którego masowo latają Polacy

Islandia to jeden z najpopularniejszych kierunków podróży wśród Polaków. Warto poznać ten daleki, północny kraj.

Kiedy w 2008 roku Jón dowiedział się o krachu, chwycił się za głowę. Jak to możliwe? O co chodzi? W ciągu chwili banki Islandii stały się zupełnie niewypłacalne, zaś oszczędności ludzi stopniały o średnio 30 procent. Podobnie jak wartość ich nieruchomości, model dobrze znany w świecie zachodnim w ostatnich latach. Jón wybrał się tego dnia na basen, jak wielu Islandczyków, dla których tradycja to rzecz święta. Wraz z innymi poszkodowanymi utyskiwali na banki, na rząd, na zachodnie mocarstwa. Jedyne, czego głośno nie mówili to to, że sami sobie byli winni. A przynajmniej w połowie. Drugą połowę dzierżyły banki. W kraju, który od stwórcy otrzymał nieziemskie widoki i bogactwo flory i fauny, klimat nie rozpieszczał nigdy. Deszcz, chłód, porywisty wiatr i w końcu zima oraz krótkie dni, gdy słońce wstaje na maksimum 3 godziny, to nie są komfortowe warunki Hiszpanii. Wszystko to hartowało kolejne pokolenia wyspiarzy. Natura dokonywała naturalnej selekcji. Jednostki słabe miały nikłe szanse na przeżycie. Współczesne społeczeństwo islandzkie to nadal ludzie zdrowi, wysportowani, silni, prawie obojętni na trudne warunki atmosferyczne, ludzie żyjący najdłużej w Europie, niczym Japończycy z Okinawy. Ludzie, którzy przez wieki wiedzieli, że tylko ciężką pracą przetrwają i osiągną jakikolwiek dobrobyt.

Do momentu, gdy klasyczna, niewidzialna ręka rynku nie sięgała do Islandzkich miast i miasteczek, wsi i pojedynczych chat rozrzuconych po wyspie, życie toczyło się wokół określonych prac – połów ryb, hodowla owiec i koni, prace budowlane. Dopiero na początku XXI wieku, zamroczeni perspektywą łatwiejszego zarobku, zaczęli Islandczycy ufać ponadprzeciętnie inteligentnym i marketingowo mistrzowskim, bankowcom. Nagle okazało się, że wcale nie trzeba tyrać do upadłego, by dojść do dobrobytu i pomnażać swój majątek. Inwestycje w fundusze, łatwy dostęp to kredytów, wszyscy znamy to z historii ostatnich lat. Jednak chyba żaden kraj na świecie nie odczuł tego tak bardzo jak Islandia. W szczycie kryzysu dług publiczny urósł z 28 do 90 procent. Kiedy Jón i jego koledzy przemyśleli to, co się stało, angielskie i holenderskie rządy  zaczęły pytać o depozyty swoich obywateli utopione w islandzkim banku Icesave, łącznie 5,5 miliarda funtów. Islandczycy, potomkowie wikingów, Włosi Skandynawii, jak nazywa się ich na północy, powiedzieli „Basta!”. Rząd zadeklarował, że nie będzie spłacać długów nieodpowiedzialnych banków, zaś między Islandią a wspomnianymi krajami rozpętała się polityczno-ekonomiczna wojna, która była ostatecznym gwoździem do trumny dla islandzkiej gospodarki. Kraj padł. Jón, jego koledzy, koledzy kolegów, kuzyni kolegów i ich bracia, w końcu wyszli na ulicę. Obalili nieudolny i znienawidzony rząd. Tenże rząd podpisał bowiem porozumienie według którego każdy obywatel Islandii obciążony zostanie obowiązkiem spłaty kilkunastu tysięcy euro na rzecz banków Anglii i Holandii. W kraju, gdzie mieszka lekko ponad 300,000 ludzi, pięć i pół miliarda funtów to kwota astronomiczna. Jón i inni powiedzieli dość! W referendum zdecydowano, że Islandia nie dotrzyma porozumienia. Pierwszy i jedyny kraj, który stwierdziwszy, że zasady wolnego rynku są złe, po prostu zmienił zasady.

Różnica między Jónem a jego kolegą z obecnie okaleczonej Grecji, czy Stanów Zjednoczonych czasu największego kryzysu, jest jednak taka, że Islandczyk, mając trzy Land Rovery przed kryzysem, po kryzysie nadal ma trzy Land Rovery. Land Rovery, których nie sprzeda, bo nie ma komu sprzedać. Dom, który nikomu nie sprzeda, bo jest wart mniej niż jego kredyt. Islandia nigdy nie była rajem socjalnym jak Norwegia czy Szwecja. Teraz jest nim jeszcze mniej, ale mimo wszystko społeczeństwo potomków wikingów zachowało swoje minimum bezpieczeństwa socjalnego. Na pięknej wyspie może nie jest najpiękniej, ale nie jest też najgorzej.

Polska: 38 milionów mieszkańców. Islandia: 0,32 miliona mieszkańców. Ponad sto razy mniej. Kraków, prawie milion mieszkańców. Reykjavik, najbardziej północna stolica świata, 120 tysięcy mieszkańców, trochę tylko więcej niż Tarnów. Kraków, prawie 10 milionów turystów w minionym roku. Islandia, prawie milion w minionym roku, jedynie 300 tysięcy w roku 2000. Polska: znak drogowy co 15 metrów, Islandia: jakiś znak drogowy co kilkadziesiąt kilometrów. „Skala” to ważne słowo podczas pobytu na Islandii.  Kraj, w którym zdaje się, że wszystkiego jest mniej, nadal potrafi zaoferować podróżnym dużo więcej: doznań, widoków, wolności, jakości. Także zarobków, to też.

Polacy. Na Islandię przybyli masowo po wejściu Polski do Unii. Za pracą najczęściej. Latają tam też teraz. Masowo, częściej za widokami niż pracą. Trochę jak Azjaci, którzy zdominowali krajobraz posezonu. Jeśli po środku niczego spotkasz kogoś, kto nie jest Azjatą, jest spora szansa, że będzie Polakiem. Na nic ta informacja akurat się nie przyda, bo o dziwo, nasza nacja do specjalnie rozmownych nie należy. Często ma problem z powiedzeniem zwykłego „Cześć”. Najczęściej milczy. Jakby szukali wyciszenia od głośnej Polski. Czasami po prostu przechodzą na angielski, a nuż ich nikt nie rozumie, szczególnie rodak, z którym nie chcą zamienić słowa. Wyjątkiem zdają się być polscy emigranci. To mili ludzie, zdaje się, że odrobinę inni od tych, którzy wyjechali do Anglii czy Niemiec. Trzeba przecież mieć w sobie element szaleństwa połączony z odwagą, by akurat wyjechać tam, na daleką, naprawdę daleką północ. Ci, których spotkaliśmy, a mieliśmy szansę spotykać ich w różnych zakątkach wyspy, okazywali się ludźmi niezwykle pomocnymi i sympatycznymi. W przeciwieństwie do turystycznych współbraci. Ci, jak wspominałem, kontemplowali ciszę lub praktykowali między sobą język angielski. Magdalena, przyzwyczajona do ciągłego kontaktu z ludźmi, długich rozmów, ciągłego poznawania kogoś nowego, czuła się jak na wakacjach u Kamedułów na Srebrnej Górze.

Lotnisko. Kiedy przylatuje samolot z Gdańska, straż graniczna uaktywnia się jak przy żadnych innych lotach. – mówi Agnieszka, mieszkająca w Reykjaviku od siedmiu lat – Widziałam to na własne oczy. Zatrzymują co drugą, co trzecią parę tuż przed wyjściem do hali przylotów i konfiskują: krakowska sucha, salami, kiełbasy wędzone. Wiele jest rzeczy na liście zakazanych produktów, które idealnie nadają się na podróż, ale potem przepadają. – Wzrusza ramionami – Ale Islandczycy to nie Niemcy, to nie Norwegowie. Oni tego nie wyrzucają do kosza, tylko zabierają dla siebie, potem dzielą się po zmianie i mają niezłą ucztę. Dla nich nie ma znaczenia, że większość tych ludzi to turyści, którzy zabrali prowiant na tygodniową objazdówkę wokół wyspy. Im się wydaje, że każdy z nich przyjechał tutaj do pracy. Ja i tak w większości latam z Berlina, cisza, spokój, żadnych kontroli po przylocie – kończy Aga.

Tych legendarnych przeszukań spodziewaliśmy się także my. Jak każdy myślący logicznie rodak, zaplanowaliśmy część przestrzeni w bagażu na prowiant. To prosta sprawa – zamiast robić wielkie zakupy w islandzkim Bonusie, przywozimy ze sobą wszystko co niezbędne, tym samym zostawiając więcej środków na kulinarne wypady oraz piwo lub inne przyjemności po całym dniu zwiedzania. Zupełnie nie pomyśleliśmy, że przecież lecimy Lufthansą z Frankfurtu, niby nic szczególnego, a jednak. Chwilę po nas wylądował samolot z Tokio-Narita. Nikt ze strażników granicznych nawet nie wyszedł ze swoich pomieszczeń. Niemcy i Japończycy nie przywożą suchych kiełbas i salami. Oni po prostu wydają swoje euro i jeny na miejscu. Drogo? No może trochę drogo, odrobinę więcej niż w Berlinie czy Tokio. Dla Polaka, powiedzmy sobie szczerze, jest bardzo drogo. Strażnicy zostali więc w swoich kanciapach. O 19:00 i tak wyląduje samolot z Polski. Będzie coś ciekawego (i darmowego!) na kolację.

Gdy islandzki urząd statystyczny zamykał swoje obliczenia piętnaście lat temu, wyszło mu, iż ten mały kraj po środku północnego Atlantyku, odwiedziło w roku 2000 lekko ponad 300,000 osób. Prawie tyle, ile wynosiła populacja Islandii. Osiem lat później liczba odwiedzających przekroczyła pół miliona. W zeszłym roku Islandię odwiedziło ponad 900,000 osób, zaś w tym roku liczba ta najprawdopodobniej dojdzie do miliona lub już do tej liczby doszła. I tak na przestrzeni kilku lat, Islandia przestała być kierunkiem niejako elitarnym. Na dobre dołączyła do świadomości masowego turysty i na stałe zagościła na mapie  popularnych miejsc do odwiedzenia. Pamiętam, gdy zaczynałam latać na Islandię, za bilet trzeba było często zapłacić od 1500 – 2500 złotych za osobę – wspominała Aga – teraz mogę odwiedzić rodzinę w Polsce za jakieś grosze, choć przyznaję, ta mała torebka w Wizzair jest cholernie irytująca, po dokupieniu bagażu, te ceny już nie są takie mega, są po prostu bardzo dobre, i tyle. 

Ci, którzy mają tam rodzinę, masowo odwiedzają swoich krewnych, wpadają na krótkie wakacje, a czasami po prostu, żeby zarobić podczas wakacyjnej przerwy między studiami. Polacy to największa mniejszość narodowa na Islandii. Pojawiali się tam od czasu do czasu na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, ale na dobre, i to dosyć niezauważenie, nagle, pojawili się w okolicach wejścia Polski do Unii. Wielkość naszej diaspory oscyluje wokół 10,000 osób na 300,000 mieszkańców wyspy, to ponad 3 procent społeczeństwa i 40 procent wszystkich mniejszości na wyspie. Trudno ich ocenić jednoznacznie – mówi inna Polka, którą poznaliśmy w jednym z hoteli, w którym przyszło nam się zatrzymać – Jedni są naprawdę świetnymi ludźmi. Są tu wszyscy: muzycy, naukowcy, robotnicy, pracownicy sortowni ryb, pracownicy sektora turystycznego. Ja jestem na Islandii od czterech lat i powiem Wasz szczerze, Polacy potrafią bywać nieznośni, jak wszystkie nacje. Zresztą, sami się przekonacie! Często jest tak, że pojedyncze jednostki pracują na opinię większości. Kilka lat temu w Reykjaviku nikt nie zamykał samochodu na noc. Teraz zamykają. Żartujemy, że to przez to, iż tylu Polaków teraz tutaj mieszka – uśmiecha się na koniec.

Dystans do własnego narodu i umiejętność żartowania z samych siebie to rzecz dobra, w rzeczywistości oczywiście nie ma związku między ilością przestępstw a ilością członków danej mniejszości. Islandia zawsze była, i nadal jest, krajem o szokująco niskim poziomie przestępczości. To po prostu kraj bezpieczny, jeden z najbezpieczniejszych na świecie. I przy okazji kraj widoków najpiękniejszych, powalających, obezwładniających. Większość ludzi przylatuje do nas dla nieskazitelnej natury, dla widoków jak z kosmicznej pocztówki – mówi właściciel sklepu w centrum Reykjaviku – to nasze największe skarby, to prawda. Ale mamy też niesamowitą kulturę, kawał historii za sobą, mamy piękne sagi i literaturę na światowym poziomie, mamy muzykę i mamy Bjork! 

Islandczycy, w opowieściach Polaków odwiedzających ten kraj, są jakby niewidoczni, niczym  trolle i elfy, w które wierzy większość dorosłej populacji tego kraju. Czy ktoś oprócz Karaboska lub Islenskii, którego poznałem na Arktyce, zauważył, że w ogóle ktokolwiek na tej wyspie mieszka? Być może to przywilej zarezerwowany dla tych, którym przyszło tam mieszkać? Może wcale nie jest łatwo poznać mieszkańców tej wyspy, którzy nie należą raczej do wylewnych i do których długo trzeba docierać, aby ich poznać? Być może jest też tak, że 300,000 Islandczyków cieszy się, że ten milion, który dociera na ich wyspę, nie zauważa, że ktoś tam rzeczywiście mieszka? Bo jakież byłoby uciążliwe życie, gdyby każdy z nich musiał co roku rozmawiać ze statystycznie trzema obcokrajowcami? Zdaje się, że wszystkie strony wygrywają na obecnej sytuacji. Decydując się na spanie w pokojach gościnnych zamiast pod namiotem, stawiałem sobie za zadanie – postaraj się wejść z butami w ich życie chociaż na chwilę. Poobserwuj, podpytaj, porozmawiaj. Pod namiotem mogłem rozmawiać z kamieniem, być może usłyszałbym szepty trolla, ale czy opowiedziałby mi o tym, jacy są współcześni Islandczycy i jaka jest ta cała, tak bardzo kochana, Islandia?

O nich, o ludziach i ich kraju, będzie w dalszych historiach.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

54 komentarze dotyczące “Islandia. Luźne obserwacje z kraju, do którego masowo latają Polacy

  1. Pingback: Zabójcze piękno laguny lodowcowej Jökulsárlón i Fjallsárlón | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  2. Pingback: Mývatn. Pretekst do historii o społecznej funkcji gorących źródeł na Islandii | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  3. Jak zwykle świeny wpis, super, czekam na kolejne historie 🙂

  4. Często podróżowałam autostopem między Bifrost a Reykjavikiem i wszyscy kierowcy, którzy się zatrzymywali byli Islandczykami. Byłam miło zaskoczona ich otwartością, chęcią poznania kogoś nowego, rozmowy o naszych kulturach, bezinteresownym poświęceniem ich czasu na opowieści o poszczególnych miejscach, streszczenia sag…Poznałam także studentów z Islandii, tu mogę przyznać, że niekoniecznie integrują się oni ze studentami z innych krajów, chyba że na imprezach.
    Co do opinii o Polakach. Nie spotkałam się ze stricte negatywnymi, a raczej ze zrozumieniem, że ktoś przylatuje na wyspę w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy, nawet jeśli z planowanego roku robi się kilka lat… Poza tym sami Islandczycy latają do pracy np. w Szwecji czy Austrii.

    • Dzięki za swój głos! Nie chciałem, żeby to zabrzmiało, że Islandczycy patrzą na nas tylko źle. Nie jest jednocześnie też tak, że patrzą z jakimś wielkim uwielbieniem. Po prostu jesteśmy, robimy prace, których nie chcą robić oni. A co do tego, ze sami latają do pracy, pamiętam prognozy ze szczytu kryzysu na Islandii, które mówiły, że ogrom ludzie ucieknie za nową pracą. Na szczęście nie było tak źle. Pozdrawiam!

  5. No tak, są kraje, w których od dawna tłumy turystów, a są i takie gdzie można zdążyć lub nie zdążyć przed tłumami.
    Na Islandię już nie zdążyłam więc będzie czekać spokojnie w swojej kolejce krajów do zwiedzenia. Tym bardziej, że skoro turystów dużo to pewnie pustki mniej – a ta pustka właśnie by mnie interesowała 😉

    • Myślę, że teraz jest jeszcze ten okres przejściowy między Islandią bez turystów a Islandią zadeptaną przez turystów. Jeszcze chwila, jeszcze trochę, szczególnie po sezonie. Mimo wszystko obecność innych odczuwa się tam minimalnie i nie ma kompletnie porównania do np. Barcelony, Rzymu czy (wpisz tu cokolwiek innego). Przed tłumami powinniśmy zdążyć jeśli wybierzemy się na Wyspy Owcze i Grenlandię 🙂

    • Pustka na Islandii? Wg mnie jak najbardziej da się znaleźć spokojne miejsca – poza sezonem letnim. Na takie podróże szczególnie polecam właśnie październik. Pogoda wcale nie jest dużo gorsza od tej, która mamy tu latem. Jest tylko troszkę zimniej i pojawiają się poranne przymrozki. Poza tym kolory krajobrazu są przepiękne, wschody słońca wyglądają zupełnie inaczej.
      Pustki są szczególnie w miejscach mniej popularnych. Zorganizowane grupy jeżdżą po „must see” i mają na to niewiele czasu. Tak więc jeszcze nie jest za późno na zwiedzenie tego kraju na spokojnie.
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

      • Ależ oczywiście, że się da! Nawet my je znajdowaliśmy i to w wielu miejscach! Poza sezonem to rzecz kluczowa – w ogóle uważam, że najlepiej podróżować poza sezonem. Październik zdaje się być dobrym czasem, choć dzień robi się już coraz bardziej krótki. Ja w ogóle wpadłbym z chęcią na jakiś czas zimą, taką prawdziwą zimą. Pozdrawiam równie serdecznie! 🙂

  6. Islandia na większości blogów jawi się jako kraj miodem i mlekiem płynący. Trochę za te smakołyki trzeba zapłacić ale w zamian dostajemy dziką naturą i bajkowe krajobrazy. Fajnie, że postanowiłeś napisać jak Islandczycy odbierają polskiego turystę. Szkoda, że akurat w ten mniej miły sposób.

    • Podróżowanie ma to do siebie, że na końcu wracamy z świata, który wystarczająco już sobie wyidealizowaliśmy. Warto czasami zauważyć inne strony, gdyż potem rodzą się w głowie ciekawe myśli i konkluzje. Pozdrawiam!

  7. Czyta się jednym tchem! Chcę więcej! Forma idealna jak dla mnie i faktycznie oryginalna. Czekam na kolejny post z niecierpliwością!

  8. Pokazywanie Islandii od innej strony to już właściwie moja misja. Głównie z tego powodu zorganizowałam spotkanie w Atlantydzie, bo denerwowało mnie słuchanie kolejnej prelekcji o Islandii, w której pokazywano piękne zdjęcia i powtarzano hasła typu „Islandczycy jedzą zgniłego rekina” (ludzie, to jest śmierdząca zgniła ryba, którą żarli jak nie mieli nic innego, a teraz 95% produkuje się dla turystów). Z tego samego powodu przestałam czytać teksty o Islandii, bo jest ich strasznie dużo ostatnio i wszyscy skupiają się głównie na tym samym – widoki, ceny, ciekawostki, które mało mają wspólnego z prawdą. Zaczynał mi się przejadać ten temat. Otworzyłam Twój tekst tylko dlatego, że Ci ufam i cieszę się przede wszystkim dlatego, że zauważasz Islandczyków. To prawda, że są ludźmi zdystansowanymi, przez co często sprawiają wrażenie wręcz niemiłych i ciężko nawiązać z nimi znajomość. Powodów jest kilka. Po pierwsze, to jest bardzo mała społeczność. Większość ludzi mieszka w Reykjaviku i raczej nie przeprowadzają się do innych miast. I teraz wyobraź sobie, że w miejscu, w którym mieszkasz od urodzenia dalej mieszka cała Twoja rodzina, wszyscy albo większość Twoich przyjaciół z dzieciństwa, kumple ze studiów i z pracy. Znasz prawie każdą osobę, którą mijasz na ulicy. Potrzeba poznawania nowych ludzi jest o wiele mniejsza, kiedy wokół siebie masz mnóstwo bliskich już osób. To nie znaczy, że Islandczycy są zamknięci na obcych. Jeśli już wpuszczą Cię do swojego świata, stajesz się dla nich jak rodzina, ale wydaje mi się, że musisz przestać być turystą. Bo przyjezdnych się po prostu nie zauważa. Dla mnie to jest trochę tak jak w pracy kelnerki. Klienci, którzy siedzą przy stolikach w oczach kelnerki są jak manekiny. Ja sama po roku na Islandii traktowałam turystów jako przeszkodę w ulicznym slalomie i nie przez niechęć do nich, ale po prostu –przyjechali i zaraz ich nie będzie. Po trzecie Islandczycy żyją w trudnych warunkach pogodowych, co czyni ich twardymi, ale też bardziej zamkniętymi w sobie. Nie skaczą z radości na Twój widok jak Włosi czy Hiszpanie. Ale pod pokrywką lodową są gorące serca! Trzeba im dać tylko trochę czasu. Ja zawsze doradzam ludziom, którzy chcą poznać Islandię jako naród, żeby zapoznali się ich kulturą i muzyką, a najprostszym sposobem jest po prostu zrzucenie goreteksów i pójście w weekend do baru. Bo jak jest się tam na krótko i nie ma czasu na zdobywanie ich zaufania, to jedynym sposobem na stopienie lodu jest alkohol. A wtedy to już na pewno spotkamy wszystkie trole Islandii. Czekam na więcej tekstów Marcin!

    • Kompletnie rozumiem co masz na myśli! Jak przekopywałem się przez polskie internety to owszem, znajdzie się tam skarbnicę wiedzy na temat praktycznych porad, cen i tak dalej. Ale zupełnie mało jest na temat tego, że coś innego poza naturą tam jest. A może tak jest po prostu dlatego, że to się lepiej klika, że ludzie chcą widoczki, lodowce i porady typu „10 sposobów na….”?

      Przyznaję, bardzo mi miło słyszeć, że otworzyłaś ten tekst z zaufania do mnie jako autora. W takich chwilach wiem, że warto się przyłożyć i spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Tak więc dzięki, to motywuje!

      Jednocześnie dzięki za tyle ważnych obserwacji, które zawarłaś w komentarzu, wiedziałem, że z kim jak z kim, ale z Tobą o Islandii podyskutować można! Mam nadzieję, że będziemy mieli także okazję wymienić zdania na żywo! Tymczasem pozdrawiam i tak, kolejne teksty już powstają a jeden nowy już wisi 🙂

  9. Jak się dobrze ustawisz, to i pod namiotem porozmawiasz z kimś innym niż kamień 😉

    Czekam na dalszą część i liczę w głowie, ile to już państw, po tym jak przyjechali Polacy, zaczęło zamykać auta 😉

  10. To ciekawe, jak straż graniczna podchodzi do nas, Polaków. Zabawne jest to, że konfiskują polskie produkty, a później sami je zjadają (co tylko świadczy o tym, że nasze jedzenie jest po prostu smaczne). Kiedyś jakoś mocniej marzył mi się wyjazd na Islandię. Teraz jednak patrzę w nieco innym kierunku.

    • Też mnie to na początku zdziwiło, ale potem dotarło do mnie, że niszczenie / wyrzucanie to po prostu głupota i marnowanie jedzenie. Więc niech im wyjdzie na zdrowie, w końcu smaczne mamy wędliny! 🙂

  11. Ciekawy cykl się zapowiada, czekam na następne odsłony.
    Jeśli chodzi o społeczeństwo, polecam tym, którzy nie znają, duży projekt: polski fotograf+islandzki pisarz „IS(not)” kolektywu Sputnik Photos. Sporo mówi o Islandczykach w różnych kontekstach, nie wspominając już o warstwie wizualnej materiału:]. Podobnie jak dokument „Heima”, który niby jest zapisem trasy koncertowej Sigur Ros, a jednak kryje się tam więcej niż tylko muzyka i powalające widoki z wyspy.
    http://www.sputnikphotos.com/category/isnot/

    • Kolejna opowieść, tym razem z Seydisfjordur, już na stronie. Dzięki za polecenie projektu, właśnie przeglądam stronę. Warstwa wizualna jest bardzo plastyczna, zaraz wejdę w treści! Dzięki za komentarz i wkład, w sieci moim zdaniem nie ma wielkiego natłoku informacji o Islandii innych niż „w tydzień autem dookoła” lub „ceny na Islandii”. Pozdrawiam!

  12. Islandia wywarła na mnie ogromne wrażenie. Cieszę się, że udało mi się ja objechać dookoła. Przyroda zachwyciła, natura zaciekawiła. Zwykle kiedy podróżuję jestem ciekawa mieszkańców. Udaje mi się ich poznać dzięki couchsurfingowi. Tym razem nie udało się z tej opcji skorzystać, więc czuje lekki niedosyt. Ciekawa jestem Twoich dalszych opowieści.

    • Nie wiem dlaczego nie udało Ci się skorzystać z airbnb, może powody były inne, ale z tego co wiem, Islandczycy przy całej swojej otwartości, nie lubią zapraszać do domu, to ich twierdza, ich prywatność i raczej idea couchsurfingu tam się ma średnio.

  13. może zdjęcia robic umiem, ale pisanie o tym co mi w głowie siedzi, idzie mi słabo, jak tak potem czytam co piszesz.

    my mamy porównanie z islandią sprzed dwóch lat i już liczba przylotów mówiła sama za siebie: wtedy – może ze loty oprocz naszego. teraz – ze dwadzieścia. ale jak tu mieć pretensje do ludzi, skoro samemu się dorzuca kamyczek do tego ogródka.
    poza tym mialam też wrażenie, ze – i na tak ludnym – poludniu mocno zagęściła się zabudowa. daję głowę, że nie było wcześniej tylu blokow.
    nie wiem jaką mieliście trasę, ale im dalej na zachód, tym mniej ludzi – to akurat się nie zmieniło. jeszcze! tylko co z tego, skoro atrakcje imo odrobinę gorsze. nie mozna mieć wszystkiego 😉

    • może ze dwa* loty oprocz naszego – miało być. i jeszcze kilka innych pomyłek u siebie widzę. na przyszłość będę czytać to co publikuje przed wysłaniem 😉

      • Oj tam, oj tam! 🙂 Zdarza się każdemu.

        Wiesz… truizm taki, ale każdy ma swój styl. Zdjęciami nie wiem, czy ktoś Cię przebija, my z Magdaleną bardzo je lubimy! A co do pisania, bardzo dziękuję, cieszę się, że to, co mi siedzi w głowie, jako tako przechodzi na „papier”.

        Nasza trasa zaczynała się w Reykjaviku, szła przez Golden Circle do Vik, potem Hofn, następnie Saydisfjordur po czym Akureyri, jechaliśmy odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. Świadomie zostawiliśmy Zachód na koniec, średnio mi się tam podobało. Południe i Wschód są absolutnie cudowne, północ też. Zachód po tym to nuda, ale to moje subiektywne odczucie, nie narzucam innym tego. My nie mamy porównania co do tego, czy budynków więcej, ale wiem za to, że Islandia potrzebuje tysięcy obcokrajowców do pracy w sektorze turystycznym, bo Islandczycy tej pracy nie chcą wykonywać a w przyszłym roku kraj spodziewa się…uwaga… 1,5 miliona podróżnych! to jest ponoć maksimum, które Islandia może przemielić przy użyciu obecnej infrastruktury. Zobaczymy co będzie dalej!

  14. Genialny tekst, jak zawsze zresztą! Rzeczywiście, wszędzie można zobaczyć zdjęcia widoków i poczytać (lub posłuchać) o tym, jaka ta Islandia piękna (albo jakie tam dobre jedzenie mają ;)), ale prawie nikt nie wspomina o ludziach ją zamieszkujących. Twój wpis zdecydowanie wyróżnia się na tym tle… Nie mogę się doczekać kolejnych! 🙂

  15. Marcin, zawsze mnie fascynuje to, jak ty się przygotowujesz do podróży. Twoje teksty mają charakter publicystyczny, to już nie tylko: tam pojechaliśmy, to widzieliśmy.

    Zdradź trochę jak to robisz: co czytasz, Wikipedię i blogi czy kupujesz wszystkie książki na temat danego kraju?

    • Wiola, dziękuję bardzo. Dla mnie to komplement 🙂

      Może zdradzę odrobinę. Po pierwsze, tak, kupuję wszystko co jest na dany temat na polskim rynku wydawniczym. Książki mam na kindlu oraz w papierze. Jeśli na polskim rynku wydawniczym nie ma książek (np. o Malezji), sięgam po książki po angielsku. Zresztą często po nie sięgam, bo są cholernie dobre. Czytam raporty polityczne, finansowe, artykuły w lokalnych gazetach internetowych, czasami blogi. Lubię blogi, ale do spraw społeczno-politycznych sporo akurat one nie wnoszą, głównie piszą o… zwiedzaniu, wiadomo. Czytając wszystko zaczynam sobie wyrabiać jakiś obraz, jakieś wyobrażenie, które potem konfrontuję z rzeczywistością na miejscu, w rozmowach z ludźmi i tak dalej.

      Co do wikipedii, służy mi głównie jako źródło szybkiego sprawdzenia jakiegoś faktu gdy np nie pamiętam daty, o której chcę napisać. Moje teksty układają się w głowie dosyć szybko, potem zaczynam pisać, muszę tylko zaglądać do powyższych miejsc, by przypomnieć sobie: nazwisko, data, nazwa geograficzna etc.

      Poza książkami oglądam dokumenty zamieszczane na youtube, lecę przez internety w poszukiwaniu ciekawych treści, zaglądam do instagrama etc. Słowem, research na całego, ciągłe kształcenie się.

      Uff 🙂

  16. Poruszająca relacja, Islandia – która naprawdę przy tym artykule daje dużo do myślenia i człowiek chce się zatrzymać przy niej na dłużej.

  17. obserwatore.eu

    Jeśli mieszkańców jest 300 tys. a przestrzenie przepastne to rzeczywiście można założyć, że poza Reykjavikiem statystyczna możliwość spotkania człowieka równa jest prawie zero. 😉

  18. Kilka dni temu wróciłem z Islandii. Jak dla mnie coś pięknego – niesamowite miejsce. I faktycznie, miejscowych prawie nie widać.

  19. Ekstra wstęp do Islandii! Załapałam się na islandzki wyjazd przez uruchomieniem połączeń Wizzaira i Polaków-turystów spotkałam tylko na lotnisku na początku i końcu pobytu. A z Polakiem-mieszkańcem miałam do czynienia tylko 1 raz – w wypożyczalni aut, gdzie pracował sympatiko facet. Bardzo bym chciała, ale trochę boję się tam wrócić za jakiś czas 🙂 Co do Islandczyków to fakt, że mało kto o nich wspomina. Tamtejsza przyroda wciąga chyba bardziej (mnie na pewno). Masz niezłe pole do popisu ze wpisami. Czekam na więcej! 🙂

  20. Wniosek – nie latać Wizzem na Islandię 🙂 tylko po cywilizowanemu Lufthansą albo innym Air Berlin 😉

    • Nie szedłbym zupełnie w taką konkluzję, gdyż jeśli wybiorę się tam na dłuższy weekend, to pewnie właśnie użyję Wizza. Chodzi mi bardziej o to, że jeśli człowiek leci na dłużej ze sporą ilością bagażu, to musi przekalkulować, czy opłaca mu się jechać z Krakowa do Gdańska, dokupywać główny bagaż, czy po prostu kupić normalny bilet i polecieć ze swojego miasta. Za bilet Lufy zapłaciłem 700 zł / osobę KRK – FRA – KEF RT, znajomi płacili w Wizz po 1000 zł lub więcej z bagażem, prosta matematyka.

  21. Nie tylko Bjork! Muzyka islandzka jest niesamowita, nastrojowa, melodyjna, śpiewna – a muzycy islandzcy bardzo utalentowani. Zresztą cieszę się, że coraz częściej nawiedzają również Polskę przy okazji swoich turów po Europie.

    • Absolutnie się zgadzam! Oni potrafią czasami wygrzebać jakieś graty, usiąść razem i po prostu zaczynają grać! I wychodzi im to świetnie. Zresztą widać to po ilości płyt z muzyką islandzką, które są sprzedawane na każdym rogu w Reykjaviku. Super sprawa!

  22. Ciekawa jestem czy masz takie zdanie o Islandczykach jak ja 🙂 Czekam na kolejne relacje!

  23. byłam na Islandii jeszcze przed krachem i cudowną dla mnie rzeczą był praktycznie brak turystów, drogi puste, raz na jakiś czas pojawiło się jakieś auto. Idealne miejsce do podziwiania cudnej przyrody! 🙂

    • Czyli byłaś w czasie, kiedy docierało tam 300,000 a nie milion podróżników! 🙂 Zazdroszczę! Skoro teraz potrafi tam człowiek czuć wolność i pustkę, jakiej w innych miejscach nie uświadczy, to ja cudownie musiało być wtedy! Swoją drogą, myślę, że Islandię spotka zły los. Widać, że Chińczycy i Japończycy zakochali się w tym miejscu (zapomniałem o Koreańczykach), a skoro oni wiedzą o jej istnieniu, to myślę, że niebawem do Gullfoss będą stać kolejki! 😉

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading