Azja Chiny Felietony

Czar chwili, czyli chińska ceremonia parzenia herbaty

Przewodnik po kulturze picia herbaty w Chinach.

Dwie azjatyckie ceremonie parzenia herbaty są szeroko znane na świecie. Każda z nich, niejako w pigułce, opowiada dosyć sporo o miejscu, w którym ich doświadczamy. Pierwsza z nich, japońska, to przede wszystkim ceremoniał, sztywne zasady, proces, który zdaje się być ważniejszy od smaku herbaty. Druga, chińska, odrobinę, zaryzykuję to stwierdzenie, chaotyczna, stawia na istotę – smak herbaty i chwilę, która temu towarzyszy.

Piękne momenty przeżyłem, gdy mieszkałem w Państwie Środka. Otaczał mnie orient, o którym jeszcze chwilę wcześniej miałem jedynie książkowe pojęcie. Miasto, w którym przyszło mi żyć, otulało mnie swoistą opieką, spokojnymi wzgórzami wyrastającymi na obrzeżach, ciepłem subtropikalnego klimatu. Mogłem spacerować bez końca, opromieniony azjatyckim słońcem. Mogłem jechać przed siebie na imitacji klasycznej holenderki, która psuła się częściej niż najbardziej zawodny wartburg. Wiodłem życie beztroskie, z dala od normalnego świata, który zostawiłem za sobą. Mieszkałem w pięknym miejscu, niczym z chińskiego melancholijnego malowidła. Lishui było moją azjatycką oazą.

W oparach papierosowego dymu, wszystko wokół wydawało się jakieś bardziej szare, takie brudne, zakurzone. To jednak tylko zasłona dymna, która ulatniając się raz po raz, odsłaniała złocisty kolor wykwintnej herbaty Xihu Long Jing. Nie pamiętam nawet, które z kolei było to spotkanie. Pamiętam jednak, że było to podczas odwiedzin w Chinach, gdy wróciłem do swojego miasta z Magdaleną, by zapoznać ją z ludźmi, którzy nie tylko opowiedzieli mi Chiny w sposób lepszy niż niejedna książka, ale też podarowali mi filozofię życia, którą wyznaję po dziś dzień. Bez nich wróciłbym stamtąd z wiedzą płytką, z powierzchownym smakiem krainy, którą trudno poznać w ciągu kilku wakacyjnych dni, bez języka i znajomych, którzy dzieje tego kraju okraszają swoimi przeżyciami.

Gdzieś na obrzeżach Lishui, na niedawno zbudowanej, szerokiej arterii okalającej północne rubieże miasta przytulające się do góry Baiyun, otworzył swą pracownię Wang, dobry znajomy Lee, mojego przyjaciela i szefa z czasów pedagogicznej przygody. Wang tworzył kaligrafię. Zamykał słowa wielkich mistrzów w ruchach pędzla osadzonego na wykwintnym papierze. W godzinach wieczornych lokal zamykał swe podwoje dla klientów, otwierał zaś dla przyjaciół takich jak Lee Weixiong, wspomniany mój druh i szef zarazem. Zawlókł nas tam tej pamiętnej zakrapianej nocy wraz z Huangiem, moim wybitnym, wykształconym interlokutorem, byśmy mogli z Magdaleną poznać smak zupełnie wyjątkowej, niedawno sprowadzonej, szlachetnej białej herbaty z prowincji Fujian.

Jeśli miałbym wymienić dwie rzeczy, które poznałem i których nauczyłem się od zera, gdy mieszkałem w Chinach, byłaby to właśnie chińska ceremonia parzenia herbaty i chińska kultura pieczątek, o której wcześniej pisałem.

Pamiętaj o tym – mówił Huang – i Mr. Lee ci zawsze o tym przypomni, że Chiny to miejsce narodzenia herbaty. Pomimo tego, że największym producentem są obecnie Indie, to tutaj wszystko się zaczęło. Legendy są różne. Waiguoren, obcokrajowcy, często opowiadają wersję o tym, że cesarzowi Shen Nong wpadł raz listek herbaty do wody, która nabrała złocistego koloru i ten zachwycił się jej smakiem. My w Chinach opowiadamy tę historię trochę inaczej. Otóż Shen Nong, maniak ziół, spróbował swego czasu siedemdziesięciu dwóch trujących ziół. Zatruł się więc poważnie i dopiero liście herbaty, które spróbował potem, uratowały jego życie.  – Huang był utalentowanym opowiadaczem, który pomimo braku charyzmy charakteryzującej Lee, miał przewagę językową. Jako nauczyciel angielskiego doprowadzał swój warsztat do perfekcji, starając się jak najbardziej wysublimowanymi słowami, opisywać świat swoim uczniom i zagranicznym przyjaciołom.

Na przedmieściach Lishui, w parku u stóp góry Baiyun, swą herbaciarnię najwyższej klasy otworzył Mr.Zhang, który opuścił wiecznie zadymiony, przeludniony i nieznośny Pekin. Wyjechał ze stolicy, by trafić półtora tysiąca kilometrów na południe, do Lishui, miasta uważanego za jedno z najczystszych i najprzyjemniejszych na wschodnim wybrzeżu Państwa Środka. Zhang przywiózł ze sobą znajomości i koneksje, na które latami pracował w stolicy, i uczynił swoje miejsce jedną z najbardziej prestiżowych herbaciarni w mieście.

Widzisz, historia tego napoju ma prawie 5000 lat – powiedział Zhang zalewając pierwszą herbatę – Najpierw przez wieki ludzie pili ją jako lek. Potem, podczas dynastii Han, herbata stała się napojem bogatych. Dopiero jakoś półtora tysiąca lat temu picie herbaty stało się popularne wśród większych mas. To właśnie za dynastii Tang zaczęły powstawać pierwsze, tworzone przez rząd cesarstwa, sklepy i herbaciarnie. Też wtedy kultura herbaciana popłynęła do Japonii, gdzie zaczęła się rozwijać swoim biegiem. A dopiero czterysta lat wstecz herbatę odkryto dla waszego, zachodniego świata. Kto by pomyślał, że herbata wywoływać będzie wojny, a jej utopienie w Ameryce doprowadzi do utworzenia USA – zaśmiał się Zhang.

W chińskiej kulturze parzenie herbaty to mała, codzienna sztuka, które zasady wypracowywano przez tysiące lat. Równie ważne jak kolor, smak i aromat, jest to, gdzie i w jakich warunkach serwuje się herbatę. Dlatego też w ostatnich ponad dwóch dekadach, po tym jak Deng Xiaoping pozwolił Chińczykom bogacić się na potęgę, nastąpił wysyp herbaciarni w całym kraju. Idealna herbaciarnia powinna znajdować się gdzieś w naturalnym środowisku – pod miastem, w lesie, pod górą, nad rzeką, przy jeziorze. Wszystko to po to, by wpędzić człowieka w poetycki nastrój, najbardziej odpowiedni do spożywania tego naparu.

W najlepszy nastrój wpędzał Lee Weixiong, mój wielki przyjaciel i mentor, człowiek dobrze ustawiony a jednocześnie nieprzywiązany do rzeczy materialnych, co we współczesnych Chinach raczej należy do rzadkości. Mistrz chwili, absolutny hedonista, który niczym mantrę powtarzał „We all need to be happy” przy każdej herbacie, każdym winie, każdym bimbrze.

Rodzice mieszkają na wsi, są rolnikami – powtarzał zawsze. Poznałem ich w 2008 roku. Przyjęli nas w swojej skromnej chatce w wiosce kilkadziesiąt kilometrów od Lishui – Jestem jedynym dzieckiem w rodzinie, które zdobyło wykształcenie – zwierzył się kiedyś Lee – Brat został z rodzicami, uprawiają sporo warzyw, mają też sporą szklarnię z grzybami. A ja poszedłem w świat, choć nigdy poza Chinami nie byłem. Ale wiesz jak to jest, Chiny są długi i szerokie, cały świat jest tu, więc po co wyjeżdżać, jak nawet swojego kraju jeszcze nie zwiedziłem! 

Lee Weixionga poznałem w 2007 roku, gdy sprowadziłem się do Lishui. Pierwszy raz zaprosił mnie do siebie w grudniu tegoż roku, w okolicach naszych Świąt Bożego Narodzenia. Chyba czuł, jak trudnym czasem jest dla obcokrajowca ten kilkudniowy okres pod koniec roku. Zaprosił na kolację w restauracji, przyprowadził żonę i córkę, zaprzyjaźniliśmy się. Krótko potem odwiedziłem jego mieszkanie przy Renmin Road, bardzo przyjemne jak na pracownika sektora edukacji, w wysokim standardzie jeśli porównać do mieszkań innych nauczycieli, których znałem. Gdy po kilku latach przerwy wracałem do Lishui, Lee mieszkał już na najwyższym piętrze jednego z niedawno wybudowanych bloków. W dwupiętrowym, ogromnym apartamencie, znalazł się przestronny pokój przeznaczony na prywatną herbaciarnię. Bo Lee to w Lishui legenda, mistrz ceremonii parzenia herbaty Gong-fu cha, człowiek, u którego gościli znamienici goście z miasta i okolic, o wierchuszce partyjnej nawet nie wspominając. Jego pokój z herbacianymi przyborami to moje ulubione miejsce w Lishui.

Widzisz Marcin, my w przeciwieństwie do Japończyków, nie oddzielamy herbaty od zwykłego życia. Nie ubieramy kimono, żeby ją zaparzyć – powiedział kiedyś Lee podczas dłuższego wieczoru przy herbacie – Każdy może to robić i każdy w Chinach kocha pić herbatę. Niby tak, ale zaproszenie na herbatę, szczególnie do domu, szczególnie do kogoś prywatnej herbaciarni, jest wyróżnieniem i jednocześnie możliwością spróbowania smaków, które wyróżniają się na tle herbat, które pijamy na co dzień. Herbata jest jak wino albo kawa u Was – powiedział Lee wyciągając puszkę, która przyleciała do niego od przyjaciela w Syczuanie – rocznik, rodzaj liści, sposób fermentacji, a nawet to, jak je pakują, wszystko ma znaczenie i wszystko o czymś świadczy. Na początek popatrz na stół – wskazał na wielki zalakierowany pniak będący sercem jego herbaciarni – dużo na nim rzeczy, prawda? Dużo. Ale wszystko ma tu swoje miejsce. Czarki do picia herbaty pochodzą z różnych rejonów Chin, niektóre przywiozłem sam, niektóre kupiłem u nas w sklepach herbacianych, inne przyjechały z moimi znajomymi. Wiesz przecież, że mam dużo znajomych i wszyscy kiedyś tutaj pili! Czarka to jedno, ale w czymś trzeba zaparzyć herbatę – wskazał na półki w drugim końcu pokoju –  tam są czajniczki, ale dziś zaparzymy herbatę w gaiwanie – Gaiwan to szklane lub porcelanowe naczynie przypominające kształtem cukierniczkę, do którego wsypuje się liście herbaty, zalewa wodą i po zaparzeniu przelewa przez sitko do szklanego dzbaneczka, z którego rozlewa się ją do czarek.

Matką herbaty jest dobra woda – powiedział Lee zaciągając się papierosem – w tym glinianym naczyniu w rogu pokoju mam wodę, którą przywiozłem ze studni przy klasztorze na górze Nanmin po drugiej stronie miasta. Źródlana woda ze studni, z górskiego potoku, z wodospadu, nadaje się najlepiej. Połączona z tymi liśćmi da nam smak, którego nie zapomnisz. Potem najważniejsza jest proporcja liści i wody, następnie temperatura wody oraz czas parzenia. Jeśli chcesz zapamiętać mniej więcej, jaka powinna być proporcja, zapamiętaj sobie to: jeden do pięćdziesięciu. Wsypuję do gaiwana 3 gramy herbaty, zalewam 150 gramami wody – dodał pokazując pudełka herbaty czerwonej i zielonej. Potem wskazał na miniaturowe paczki popularnej herbaty oolong i z poważną miną rzekł – W przypadku tej, i pamiętaj to na zawsze, liści musi być więcej, proporcja jeden do dwudziestu pięciu. Ja zawsze daję trochę więcej liści, bo lubię, gdy herbata jest mocna i wyrazista – tego też nauczyłem się od niego a herbaty słabej pić jakoś nie potrafię.

Pamiętaj zawsze o temperaturze wody! – powiedział podnosząc specjalny czajnik wskazujący poziom ciepła wody – Wysokiej jakości zieloną herbatę zaparzasz wodą o temperaturze 80 stopni. Cieplejsza zniszczyłaby delikatne liście i nadałaby jej żółtawy kolor, a ten powinien być jasnozielony. Zwykłą zieloną oraz czerwoną herbatę parzymy w wodzie lekko poniżej wrzącej, zaś oolong i pu’er w gotującej, wrzącej wodzie. 

Lee zalewa liście herbaty wodą, daje jej chwilę, przelewa z gaiwana do czarek ale nie, to nie jest moment, gdy zaczynami pić. Po chwili chwyta czarki specjalnym chwytakiem i wylewa całą zawartość jedna po drugiej – W herbacie znajduje się sporo kofeiny, połowa tego, co w kawie. Pierwsze zalanie odświeża i przeczyszcza liście, pozbawia je kofeiny. Przeczyszczam nim czarki, z których będziemy pić. 

Dobra herbata z Chin niewiele ma wspólnego z innymi produktami oznaczonymi metką „made in China”. W tym przypadku metka stanowi o jakości, która może kosztować nawet kilkaset dolarów a często dużo więcej. Niektóre odmiany herbaty osiągają ceny równe wartości złota i pijane są na potęgę przez majętnych mieszkańców Państwa Środka. Herbaty podawane u Lee zawsze reprezentowały najwyższą jakość, wytrawny smak i aromat, który mój mózg zakodował po dziś dzień.

  • Marcin, wiesz co się w życiu liczy najbardziej? – zapytał Lee
  • Herbata?
  • Herbata jest ok, ale nawet najlepsza kiepsko smakuje, gdy pije się ją samemu. W życiu najważniejsze jest, aby mieć przyjaciół i być szczęśliwym, gdy jest się z nimi…
  • Święta prawda! 
  • …a czym lepszym możesz podjąć przyjaciół niż czarką aromatycznej i szlachetnej herbaty? Zaczynasz od niej, potem podajesz przysmaki, orzeszki, ziarna, ciasteczka czasami, owoce jak najbardziej. Potem zaś alkohol, najlepiej bimber własnej produkcji, a już najlepiej produkcji swego ojca. Chiny pędzą teraz niesamowicie, pędzą wszyscy ludzie wokół, ale pewnego dnia zrozumieją, że najważniejsze w tym całym życiu jest właśnie to, ta chwila. We should all be happy, wszyscy powinniśmy być szczęśliwi!

Tym, którzy lubią smak chińskiej herbaty oraz kulturę jej parzenia, polecam Muzeum Herbaty zlokalizowane na wzgórzach herbacianych w Hangzhou, stolicy prowincji Zhejiang, w której znajduje się Lishui. Miejsce to, ukryte między polami herbacianymi odmiany Longjing, jest absolutnym sercem tego rejonu herbacianego. Warto zatrzymać się tam na dłużej i w lokalnej, muzealnej herbaciarni odebrać choćby podstawowy kurs parzenia herbaty.

Warto także pamiętać, że picie herbaty działa antyrakowo, wzmacnia odporność, reguluje cholesterol i tym samym dobrze działa na przemianę materii i ogólny metabolizm. Posiada przy tym połowę zawartości kofeiny w porównaniu z kawą, więc dla tych, którzy chcieliby rzucić aromatyczny, czarny napar, jest ona zbawienną alternatywą. Herbata Made in China jest marką, i warto jej próbować.

Chińska ceremonia parzenia herbaty w akcji:

59 komentarzy dotyczących “Czar chwili, czyli chińska ceremonia parzenia herbaty

  1. Ostatnio miałam okazję zobaczyć taką ceremonię parzenia herbaty w restauracji Pańska 85 w Warszawie, specjalizują się w kuchni azjatyckiej, było to niesamowite, wręcz magiczne doświadczenie obserwować to wszystko tuż przy swoim stoliku a później kosztować tej pysznej herbaty 🙂

  2. Pingback: Wilno - miasto tysiąca drobiazgów - Poszli-Pojechali

  3. Niestety coraz częściej chińska ceremonia parzenia herbaty kojarzy się z próbą wyłudzenia od nich pieniędzy 🙁

    • Tak jest. Szczególnie, gdy jest się zwykłym turystą. Miałem tą przyjemność w Chinach mieszkać, więc wszystkie te ceremonie były częścią życia codziennego, czymś zupełnie autentycznym.

  4. Pingback: Historia czasów imperialnych zamknięta w naparze. Azorskie pola herbaciane na São Miguel | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  5. Ale te Klubowe na pięknej ceramice herbacianej to wyjątkowa ohyda 😉
    Gdyby mi ktoś coś takiego położył przy czarkach, chyba bym go ukatrupił.

  6. Znawcą herbaty nie jestem, ale w Azji Centralnej sporo Czaju piłem… mimo że Kirgizi czy Tadżycy nie przywiązują tak dużej wagi do parzenia naparu to herbaty made in China trochę piłem i nawet dla osoby nie znającej się na temacie widać różnicę. Inną kwestią była moja wizyta w Iranie kiedy przy szklaneczce herbaty można było zapalić sziszę, a w dobrym towarzystwie relaksowało to bardziej niż zimne piwko…

    We Wrocławiu czasami odwiedzam lokal o nazwie Czajownia gdzie można się napić przeróżnych mieszanek herbacianych, nazw nie pamiętam ale chętnie degustuję… 🙂

    • Piotr, tak sobie teraz pomyślałem, jaka szkoda, że nie było czasu, żeby wpaść w ten ostatni weekend do Czajowni. Ale ponieważ wiem, że do Wrocławia wpaść muszę, to z pewnością dodam to do mojej listy!

      A teraz tak o tym Iranie pomyślałem! Ach ta herbata i szisza, to było to! 🙂

      Pozdrawiam!

  7. Należę do niewielkiego grona osób, które nie przepadają za herbatą. Zdecydowanie jestem kawoholikiem, a cały proces jej przygotowania odgrywa ważną rolę każego dnia – począwszy od wyboru ziaren, grubości mielenia czy czasu parzenia. Ale muszę przyznać, że przygotowanie dobrej herbaty i kawy jest sztuką 🙂

    • Ha, widzisz, od Twojego komentarza, przez ostatnie miesiące, straszliwie (ponownie) uzależniłem się od kawy. W tym samym czasie zrobiłem sobie przerwę od herbaty, jednak teraz ponownie wędruję w kierunku macierzy! 🙂 Pozdrawiam!

  8. Że sztuka i herbaciarnie to rozumiem, Twój znajomy się tym fascynował wiec też był w tym dobry, ale jak jest ze zwykłymi Chińczykami i przede wszystkim młodym pokoleniem? Kultywują tradycje czy o nich zapominają?

  9. Piękny artykuł i zdjęcia. Zazdroszczę takiego poznawania Chin. Teraz widzę, że na naszych trzytygodniowych wakacjach zaledwie liznęliśmy tego kraju. Właściwie to nawet trudno znaleźć miejsca gdzie można by tego w taki sposób zakosztować – mówię o przeciętnych turystach.

  10. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, iż w działalności wojażera nieco trąca lansem.

    • Dziękuję za opinię. Nie patrzyłem na to z tej perspektywy.

      • Po głębszej analizie chciałem Ci bardzo podziękować za ten komentarz, ponieważ:

        „Lans to chwalenie/ obnoszenie się czymś w pozytywnym sensie. Nie tylko przedmiotami materialnymi. Ludzie często mylą Lans ze Szpanem: Lansujemy się, jak faktycznie mamy czym, posiadamy coś unikatowego, co ma niewielu i co u innych wzbudza faktyczny podziw. Szpan natomiast jest to odmiana buractwa wzbudzająca pogardę. Szpanerzy obnoszą się czymś pospolitym, myśląc, że dzięki temu są fajni (np. BMW kupionym przez tatusia)”
        Źródło: http://www.miejski.pl/slowo-Lans

        Cieszę się, że posiadam coś unikatowego 🙂

  11. Jest to moje marzenie – prawdziwa herbata z Chin. Wiem, że to, co sprzedają tutaj jako „zielona herbata chińska” niewiele ma wspólnego z tym, o czym piszesz. Mój znajomy, który mieszkał w Chinach ponad rok – opowiadał dokładnie to samo. Mam takie pytanie praktycznie: czy proces, który opisałeś, oznacza, że pierwsza herbata (zaparzona po raz pierwszy) po prostu się wylewa? Ile minut się parzy po raz pierwszy?

  12. Chińska ceremonia parzenia herbaty – już sama ta nazwa zachwyca, a co dopiero to widzieć, nauczyć się i być. Super wpis! Pozdrawiam serdecznie! 🙂

  13. A ja miałam przyjemność wypicia właśnie na sztywno, po japońsku, w japońskim domu i powiem szczerze, wcale nie było tak sztywno. Było tak super, że ciarki przechodziły po grzbiecie. Dla porównania jednak muszę kiedyś spróbować tej herbatki po chińsku. Swietnie mi sie czytało, a gdybyś chciał poczytać o mojej japońskiej przygodzie to zapraszam tutaj: http://dee4di.com/2015/05/29/nie-ma-jak-herbatka/

  14. Chiny na kolejna podroz…OK! Ale zeby na pierwsza emigracje! Dzielny facet z Ciebie! Pamietam jeszcze smak chinskiej herbaty … Teraz w Hiszpanii walcze bo tutaj herbaty sie nie pije! Szukam swojego smaku – na prozno! Przyjdzie mi prosic pewnie o dostawe z PL…coz…

    • Młody byłem, to jakoś specjalnie o tym nie myślałem, ale fakt, z perspektywy czasu to była szalona decyzja! Wszyscy się pukali w czoło 😉 Naprawdę jest taki problem w Hiszpanii z herbatą? 🙂 Nie pamiętam za bardzo, bo ja w Hiszpanii właściwie pijam tylko wino i wodę 😀 Pozdrawiam!

  15. Wlasnie popijam herbate, ktora sobie przygotowalam w takiej domowej ceremonii (czytaj: nie z torebki). Jesli kiedys pojade do Chin, to chcialabym wlasnie wiecej nauczyc sie o kulturze picia herbaty.

  16. Pingback: Rodzina w rozjazdach. Historie prywatne | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  17. Byliśmy kiedyś na spotkaniu, gdzie znajomi Chinczycy prezentowali nam ten rytuał 🙂 Twoje zdjęcia i opis oddaja klimat miejsca, ludzi…

    • Też kiedyś robiłem takie spotkania w Krakowie, ale nie wiem, czy bym się odważył teraz, po przerwie, zrobić to publicznie. Teraz lubię już tylko tak w zaciszu, sam dla siebie! 🙂

  18. Dla nich parzenie herbaty to istna ceremonia a mi się nawet nie chce torebki do końca „wymoczyć”. Swoją drogą napił bym się jakiegoś dobrego czaju… a jak by jeszcze trochę w głowie zakręcił 🙂 hehe

    • Czasami, gdy pije się naprawdę mocny wywar, działa zupełnie jak kawa! Torebki to w końcu herbata ekspresowa, a coś, co jest ekspresowe, z reguły zakłada, że nie ma na to za dużo czasu. A na herbatę po chińsku trochę czasu trzeba mieć 😉 Pozdrawiam!

  19. Niesamowite jest to, że na Dalekim Wschodzie – który jest zagoniony, pełny ruchu i tłoczny – zawsze znajdują czas na tak drobne rzeczy jak herbatka i zawsze podnoszą to do rangi ceremoniału.

  20. Piję właśnie „ekspresówkę” o dumnej nazwie Imperial Earl Grey. Ani to Imperial, ani Earl Grey… ale chociaż miodem Polskim sobie posłodzę 😉 Zawsze ciekawił mnie smak takiej herbaty.

    Ps. Trochę za małe te filiżanki żeby przepić smak Klubowych 😛

    • Hahaha, chyba wiem którą… z Marks&Spencer? 😉 Też mam i rzeczywiście mało ma wspólnego z Imperial… a do słodzenia polecam też syrok z Agawy, zdrowszy od cukru 😉 PS: klubowe można tylko wódą przepić 😉

  21. Daleka droga od takiej ceremonii do naszych „ekspresówek”. Chciałabym kiedyś zobaczyć na własne oczy, fascynujące 🙂

  22. „We all need to be happy” made my day 🙂

  23. Od dziś mam całkiem inne spojrzenie na herbate, wiele bym dał aby sie napić tej prawdziwej w chinach.

  24. W przeciwieństwie do kawy, uwielbiam herbatę. Będąc na Sri Lance też wiele się o niej dowiedziałem, jej różnych rodzajach, sposobach uprawy, co ma wpływ na jakość itd.. dopiero tam posmakowałem, czym różni się Herbata, od tego co w ekspresówkach sprzedają nam popularne koncerny.
    Imbryczek z dobrą herbatą + grono znajomych i mamy doskonały przepis na wieczór.

    • Oooo, herbatę na Sri Lance też bym chciał spróbować! Jak na razie, z herbacianych krajów, odwiedzałem uprawy mojego ulubionego napoju tylko w Chinach, Indiach, Malezji i Tajlandii. Trochę jeszcze zostało do zobaczenia i posmakowania! 🙂

  25. kamilanapora

    ani słowa o najsłynniejszym chińskim przekręcie i naciąganiu turystów – na ceremonię herbaty właśnie? warto ludzi ostrzec, ja gdybym na blogach nie przeczytała tez bym się dała pewnie złapać…

    • Hmmm, wiesz, powiem Ci szczerze, że nawet przez sekundę o tym nie pomyślałem. Mam tyle wspaniałych wspomnień z herbatą, tyle rozmów odbytych w Chinach, że zupełnie wymazałem z pamięci typowo turystyczne sytuacje pod tytułem „idę Nanjing Lu w Szanghaju i zapraszają mnie na herbatę”. Owszem, zapraszano mnie, ale wiedziałem o co chodzi i dziękowałem albo po prostu ich zlewałem. I owszem, masz rację, może powinienem o tym wspomnieć (a może to osobny temat?). Otóż, chodząc po wielu typowych lokalizacjach w Chinach, możemy zostać zaproszenia na:
      – herbatę, aby młodzi studenci mogli z nami popraktykować angielski
      – wystawę sztuki studentów
      – niezobowiązujące rozmowy o tym i tamtym

      Każda sytuacja (szczególnie herbaciana), skończy się tym, że dostaniemy gigantyczny (naprawdę gigantyczny) rachunek za herbatkę.

      Pamiętajcie więc – Chiny to nie Iran. Jak nie macie tam znajomych, to nie wierzcie w to, że każda napotkana osoba chce z Wami po prostu porozmawiać. W Chinach liczy się zarobek, a wiadomo, hajs musi się zgadzać 😉 Nie dajcie się nabrać!

  26. Najbardziej podoba mi się, że herbaciarnie lokalizuje się w naturlanym otoczeniu, czy może być cos lepszego niż herbata na łonie natury? 🙂

  27. Po samych zdjęciach widzę – a raczej czuję – unoszący się w powietrzu zapach przepysznej herbaty… 🙂 Swoją drogą, mało kto wie jak ważna jest temperatura zalewania liści, a to przecież jedna z podstawowych kwestii przy parzeniu herbaty!

    • To prawda, woda jest niezwykle ważna – tak sama woda (powinna być źródlana), jak i własnie temperatura, różna w zależności od herbaty, która pijemy. Ludzie z reguły zalewają wszystko wrzątkiem i tym samym czasami, zabijają smak. Pozdrawiam

  28. Moja Mama byłaby w raju. Jest największą fanką herbaty jaką znam. I w 100% zgadzam się z Lee. Najważniejsze żeby mieć z kim pić taką pyszną herbatę. Piękny wpis, cudowne zdjęcia, coś ostatnio chodzą za mną Chiny… 🙂

    • Dziękuję bardzo, cieszę się, że udało mi się to przekazać w sposób ładny. Mam nadzieję, że mama zafunduje sobie taki raj podczas wizyty w jednej z herbaciarni w Polsce, jest tyle miejsc, gdzie można tego spróbować na chiński sposób! 🙂

  29. Czyta się jednym tchem. I faktycznie byliście na kursie parzenia herbaty w tym Muzeum? Czy w zasadzie już niczego nowego się tam nie dowiedziałeś?

  30. Kiedyś byłam na takim spotkaniu, na którym znajomy Chińczyk prezentował to jak parzy się herbatę 🙂 Tien-Tien stawał się w tamtej chwili zupełnie innym Tien-Tienem 🙂

    • Organizowałem kiedyś, zaraz po powrocie z Chin, takie spotkania w jednej z krakowskich herbaciarni. Miło to wspominam, ale nie wiem, czy teraz pozwoliłbym sobie na taki występ w roli „mistrza” ceremonii.

  31. Ta mała filiżaneczka jest przepiękna! Szczyt subtelności 🙂

    • Właśnie tą niesamowitą subtelność widziałem w nich, gdy kupowałem je, jedna po drugiej, a potem wysyłałem do Polski, by towarzyszyły mi jako pamiątki po powrocie!

  32. Hahah, Marcin, ale Ty wtedy szczawik byłeś 😉
    Te trzy zdjęcia w zadymionym (od Twojego własnego papierosa) gabinecie niezwykle mi się podobają. Patrząc na nie wręcz czuje się to ciężkie, wiszące powietrze. Kojarzy mi się z gabinetem jakiegoś starego profesora, a po części (ale to przez te Twoje fajki!) ze scenami z filmu Dziewiąte Wrota! Brrr! :))

    • Iza, co tu dużo mówić… tutaj to jeszcze nic, bo to zdjęcia z tego wypadu, gdy wróciłem tam po kilkuletniej przerwie. Jakbyś zobaczyła moje zdjęcie z czasów, gdy tam uczyłem, to dopiero był szczawik! Wyjechałem wtedy do Chin na niebieskim paszporcie z czasów dzieciństwa. W Chinach trochę zmężniałem, trochę przytyłem i tak się skończyło, że gdy stamtąd wyjeżdżałem, nie chcieli mnie wypuścić, bo byli przekonani, że ukradłem paszport jakiemuś dzieciakowi 😉

      Fajki… ja wiem, ile zła w tym jest, ale ile ja ludzi przy fajce poznałem, ile rozmów odbyłem, a i zdjęcia klimatyczne wyszły! 🙂

  33. Jak Klubowe kolegom podeszły?:)
    pzdr

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading