Polska Słowacja

Czorsztyn, Niedzica i Czerwony Klasztor, czyli piękny polsko-słowacki weekend

Jeden z najpiękniejszych polskich regionów, idealny na długie weekendy.

Pan Bóg podarował Polsce Trzy Korony, a Słowakom najlepszy widok na Trzy Korony – tak mówią ludzie mieszkający po obu brzegach Dunajca. W tych okolicach, w miejscu, gdzie widoki zwalają z nóg, postanowiliśmy spędzić weekend, z dala od miasta, z dala od pośpiechu i z dala od orientu, bo swojskość potrafi czasami dostarczyć takich samych emocji, jak dalekie rejony świata, do których docieramy raz po raz.

Od lat obiecywałem sobie, że ruszę w Polskę, bo to kraj piękny, a latem, rzekłbym – oszałamiająco ujmujący. Dlatego widząc nadchodzącą, słoneczną i nie nazbyt upalną pogodę, zaplanowałem z Magdaleną nasz pierwszy polski, samochodowy road trip z Harveyem. Już się nam smutno robiło od ciągłego zostawiania go i ruszania w drogę bez tego wiecznie zdyszanego buldoga. Miało być blisko i sielsko, bo dziwnie czuję się na płaskich, otwartych przestrzeniach. Naturalnym wyborem były więc góry, których w Małopolsce mamy pod dostatkiem, nie Tatry jednak, bo ludzi tam zdecydowanie za dużo, nie Beskid Sądecki, bo ten znam bardzo dobrze i zostawiliśmy go na później. Padło na Czorsztyn, niewielką miejscowość położoną ponad 600 metrów nad poziomem morza, na styku Pienin i Gorców.

Czorsztyn nie jest zwykle wyborem oczywistym, bo wokół pełno miejsc, które ściągają wielką masę weekendowych uciekinierów z miast oraz wakacyjnych urlopowiczów: Szczawnica, Niedzica, Krościenko nad Dunajcem – to tam koncentruje się największy ruch i większość atrakcji. A jednak Czorsztyn to wybór idealny, szczególnie dla tych, którzy szukają spokoju i prawdziwego odpoczynku. Chcąc zwiedzać, i tak wszędzie jest blisko.

Zaszyliśmy się więc w miejscu zwanym Willa Jasna, pensjonacie położonym na wysokości 670 metrów, które bardzo szybko uznaliśmy za swoje nowe miejsce na ziemi, cel naszych wypadów, gdy chcieć będziemy uciec od gwaru miasta. Niezwykle mili właściciele, piękna działka, miejsce na ognisko, stół do ping ponga, a w ogrodzie masa ziół, które pachną na całą okolicę. Dla tych przyjemnych okoliczności przyrody, przyjechał też na miejsce Johannes, mój niemiecki szwagier, oraz jego rodzice, którzy akurat odwiedzają Polskę. W piątek późnym popołudniem, bo przecież to tylko dwie godziny samochodem z Krakowa, ulokowaliśmy się w naszych miejscach, oficjalnie zaczynając weekend na polsko – słowackim pograniczu.

Z założenia nie miał to być weekend pełen spacerów górskimi szlakami czy wycieczek rowerowych pięknymi skądinąd drogami. Wyjeżdżając na krótki urlop z buldogiem francuskim, człowiek akceptuje fakt, iż jest to pies z ograniczonymi możliwościami: cudowny, czuły, może i nawet czasami szybki, choć przy tym niezwykle niezgrabny, ale jednak niestworzony do długich wielokilometrowych spacerów, a już na pewno nie w pełnym słońcu i wysokiej temperaturze. Buldog francuski to rasa, której właściciel musi potrafić zwolnić, iść powoli, cieszyć się chwilą, poddać się relaksowi. Choć muszę przyznać, że gdybym był typem sportowego maniaka, to pewnie sprawiłbym sobie wilka, a nie buldoga. W duszy chyba jestem bardziej buldogiem aniżeli wilkiem.

Sobota rozpoczęła się wcześnie. Rześkie powietrze wbijało się do pokoju przez lekko uchylone okna, a Harvey stanowczo domagał się wyjścia na zewnątrz. Wstałem więc, jak to bywa w górach, najzupełniej wyspany i wypoczęty. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem majestatyczne Tatry na tle błękitnego nieba. To musiał być wspaniały dzień. Zaczęliśmy go od spaceru po zaporze wodnej na jeziorze Czorsztyńskim, w miejscu, z którego roztacza się bajeczny widok na zamek w Niedzicy i ruiny zamku w Czorsztynie po drugiej stronie jeziora. Jezioro Czorsztyńskie oraz zapora powstawały przez ponad ćwierć wieku, od 1970 do 1997 roku, i trudno w zasadzie powiedzieć, jaki był główny cel jego powstania, gdyż w kategoriach przeciwpowodziowych, ich znaczenie jest ponoć bardzo przeceniane, jednak po wielu latach od powstania, wiadome jest to, iż wpłynęło ono dobrze na turystykę. Bajecznie rozlane wody sprawiają, że majestatyczne, stare zamki, wyglądają jak gdyby całą tą przestrzeń przemyślano już wieki temu, choć jeziora wcale jeszcze nie było. Wokół czuć życie, rzesze ludzi zmierzają w kierunku wody, samochody wciskają się do niewielkich parkingów, słychać gwar wielu języków. Dopiero tam dociera do mnie (po raz kolejny), że turystyczna Polska to nie tylko Kraków. W kolejce do kasy grupy z Francji, Anglii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Węgier, Słowacji i Polski oczywiście. W ciągu jednej chwili nabiera się dumy ze swojego kraju, uczucia, które czasami ulatnia się gdzieś i znika, gdy ciągle przebywa się poza jego granicami.

Dosłownie kilka kroków w górę idąc od zapory, znajduje się miejsce, które wpisuję na listę swoich małych, polskich skarbów. Średniowieczny Zamek w Niedzicy pochodzący z XIV wieku, to prawdziwa, dobrze zachowana perełka, choć przyznać trzeba, że w granicach naszego państwa pojawił się dopiero po pierwszej wojnie światowej, wcześniej będąc po prostu częścią długiej, węgierskiej obecności na tym terenie. Z naszymi bratankami do szabli i szklanki sąsiadowaliśmy przez prawie tysiąc lat, nie licząc ostatnich mniej więcej siedemdziesięciu pięciu, więc historie polsko-węgierskie przewijają się tutaj co chwila. Słowacja, kraj istniejący dopiero od XX wieku, przez ponad 900 lat pozostawała integralną częścią węgierskiej korony. Pasjonującą historię miejsca poznać można dokładnie spacerując po zamku z przewodnikami.

Niestety Harvey nie mógł podziwiać świetnie zachowanych gotycko-renesansowych detali architektonicznych, gdyż psom wstęp jest surowo wzbroniony, jak to ujęła pani w kasie. I nie ma znaczenia, że to mały leń, który ledwo dyszy, że przemieszcza się w pełnym słońcu z prędkością żółwią. Pies to pies. Harvey niespecjalnie się tym przejął i pozostając po opieką Magdaleny, pozwolił mi przejść cały kompleks, którego zwieńczeniem jest ogromny taras widokowy, z którego widać każdy punkt okolicy – od ruin zamku w Czorsztynie, przez jezioro i zaporą, aż po ukryte za wzgórzami Tatry.

Po wizycie w Niedzicy ruszyliśmy do innego – na Słowację. W czasach współczesnych granice niby są, ale ich nie ma, i najbardziej czuć to właśnie, gdy wyjeżdża się z Niedzicy do Preszowskiego Kraju, gdzie znajduje się Czerwony Klasztor, miejscowość leżąca tuż na drugim brzegu Dunajca, po którym powoli toczą się flisackie łodzie. Największą atrakcją tego miejsca jest, jak można się domyślić, Czerwony Klasztor właśnie. Ufundowały siedemset lat temu i budowany przez wiele lat, wspierany przez Kazimierza Wielkiego i królową Jadwigę, dofinansowywany przez krakowskich mieszczan, był najpierw domem zakonu Kartuzów, potem zaś najbardziej restrykcyjnego zakonu Kamedułów, tak dobrze znanych w Krakowie, obecnie funkcjonujących na Srebrnej Górze. Po wiekach świetności, począwszy od początku XIX wieku, klasztor powoli popadał w ruinę, jednak współcześnie powoli przywracany jest blask tego miejsca i niewątpliwie jest to jeden z diamentów, które należy odwiedzić, gdy przebywa się w okolicy, szczególnie w Szczawnicy, z której prowadzi piękna ścieżka rowerowa prosto do klasztoru.

U Słowaków widać jakiś taki większy luz jeśli chodzi o psy. W przeciwieństwie do Niedzicy, Harvey mógł bez problemu spacerować po całym kompleksie (z wyłączeniem kościoła oczywiście), i właśnie tam postanowił odkryć w swoim leniwym ciele, ducha predatora. Zauważywszy miejscowych sokolników wraz z ich ptakami, Harvey dosłownie oszalał i jedyne o czym myślał, to polowanie. Sokoły, sowy, kruki, ślinka dosłownie ciekła mu z jego ust. Dopiero gdzieś na tyłach klasztoru, w miejscu, z którego roztacza się najpiękniejszy widok na Trzy Korony, nasz pies odnalazł swój spokój i niczym rasowa krowa, pasł się na przyklasztornym trawniku.

Leniwy weekend w tych rejonach bez relaksu nad Dunajcem byłby w jakiś sposób niepełny, więc przewidzieliśmy także psie spa w postaci zimnej wody w upalny dzień. Harvey zdawał się zachwycony nagłą ochłodą, jednak z wielką nieufnością podchodził do wartkiego nurtu i chyba w gruncie rzeczy cieszył się, że przebywa na smyczy, szczególnie w chwilach, gdy zaczynał go porywać wartki nurt rzeki.

Niestety na sam spływ Dunajcem, pies nie ma co liczyć. Nie można ich zabierać na łodzie flisackie i teoretycznie nie mają one wstępu do Pienińskiego Parku Narodowego. Sam spływ, choć przydługawy i czasami lekko nudny, a przy tym niespecjalnie tani, to atrakcja, którą raz w życiu należy sobie zafundować, bo chwaląc przełomy rzeki Jangcy, uroki Wielkiego Kanionu czy piękne Alpy, zapominamy o tym, że w sercu Pienin posiadamy jedną z najbardziej malowniczych dolin w Europie.

Po lekko ponad dwóch dniach spędzonych na polsko-słowackim pograniczu, na styku Pienin i Gorców, wracam do Krakowa z baterią naładowaną dwukrotnie. Wypoczęty, napełniony nieziemskimi widokami, ruszam do planowania kolejnej wyprawy, która zaczyna się już w sobotę!

51 komentarzy dotyczących “Czorsztyn, Niedzica i Czerwony Klasztor, czyli piękny polsko-słowacki weekend

  1. Pingback: Hrad Niedzica nad Czorstynskou vodnou nádržou - Skalove fotografie

  2. Z tym widokiem na Trzy Korony to święta racja, w historii bywały lata że Leśnica i pobliskie wioski były w granicach państwa Polskiego , dopiero po 2 wś widok należy do Słowaków 🙂

  3. Często chodzę z psem po Pieninach i zakazy wchodzenia na szlaki z psem są naprawdę irytujące, dużo lepiej jest po słowackiej stronie- tam nie ma zakazów.

  4. Witam Panie Marcinie. Bardzo trafiony reportaż nie doceniany.Mój dziadek w 1929 r. kupując działkę wiedział co jest piękne. Szkoda tylko,że tak mało Polaków tak samo myśli jak Pan. Więcej gości z zagranicy ceni sobie te widoki.

  5. Pingback: Gdzie na sylwestra w Polsce. Agroturystyki, wioski, góry | Zależna w podróży | podróże poza szlakiem

  6. Pingback: Krynica-Zdrój i Stara Lubownia, czyli kolejny weekend na polsko-słowackim pograniczu | Wojażer | relacje i reportaże ze świata

  7. Pingback: Skansen kolejowy w Chabówce i retro pociąg z Rabki do Kasiny Wielkiej | WOJAŻER | relacje i reportaże ze świata

  8. Polecam kiedyś zamiast tratw spływ pontonem – więcej emocji, dreszczyk adrenaliny itp. Wiadomo, Harvey musiałby poczekać na brzegu;-)

  9. Fajną mieliście pogodę 😉

  10. W polskich górach byłam dawno temu, ale parzać na zdjęcia i atrakcje jakie oferują nasze rodzinne strony to, aż mi przyszła ochota na powrót i powałęsanie się po tych małych górskich miasteczkach. Weekend to jednak zdecydowanie za krótko, chociaż wiadoko lepsze to niż nic. Pozdrawiam.

  11. Mnie też jakoś Słowacja (czy Czechy) nie bardzo kojarzyło się z zagranicą. W Pieninach byłem w październiku ’14, pięknie i mało ludzi. Muszę to powtórzyć 🙂

  12. A może to fajnie, że ten Wasz buldog francuski karze Wam trochę zwolnić, co? Btw, nigdy nie patrzyłam w ten sposób na posiadanie psa, bo mój labrador raczej jest z tych biegać, biegać, nie przestawać. A nad Dunajec muszę się kiedyś wybrać! Wygląda bosko!

    • Osobiście zgadzam się z Tobą – to, że musimy zwolnić działa na nas bardzo dobrze. Uczy myślenia o innym stworzeniu (zmieniliśmy mieszkanie i samochód dla niego, bo nie lubi gorąca!), uczy cierpliwości, uczy cieszenia się chwilą i czegoś, co szumnie nazywa się 'slow travel’. To, że wybraliśmy buldoga francuskiego to też była świadoma decyzja – z psem, który musi sporo biegać, sam bym nie dał rady. Nie zawsze mam czas, nie zawsze mam siłę i ochotę. A tak, wydaje się, że balans jest zachowany idealnie.

      Swoją drogą, buldogi francuskie mają to do siebie, że straszliwie sapią, dyszą, wiadomo, krótki pysk. I wyobraź sobie, że ludzie mówią między sobą teksty typu „Patrz, taki upał a oni psa męczą” albo „Ale psa wykończyli”, a nie wiedzą, że przeszliśmy z nim dopiero 500 metrów 😉

      Pozdrawiam!

  13. wapniakiwdrodze

    Mam ochotę przeprowadzić jakąś kampanię na rzecz wchodzenia z psiakami, bo też często w Polsce słyszymy, nie bo nie 🙁

    • To by było cudowne, bo jednak jest z tym mały problem, dopiero teraz się o tym przekonujemy. Nasz pies jest np. bardzo kulturalnym psiakiem, w miejscach publicznych zawsze na smyczy, nie sika nigdzie poza świeżym powietrzem, w ogóle nie szczeka. A jednak za każdym razem muszę sprawdzać, gdzie może, a gdzie nie może wejść. I tak na przykład Parki Narodowe mamy z głowy, wejść się nie da i koniec. Pozdrawiam!

      • wapniakiwdrodze

        Dokładnie, musimy właśnie wysłać naszego na wakacje na wsi, bo nie możemy go zabrać na Główny Beskidzki, bo przez parki narodowe!

  14. Przedeptane.pl

    Pomijając kwestię zdjęć i opisów (jak zawsze bardzo ciekawa notka) – ja też zgłaszam się do fanklubu Waszego traveldoga:)

  15. Byłam w Pieninach piętnaście lat temu i już zupełnie zapomniałam, jak tam pięknie. Cudze chwalę, a o swoim zapominam, nieładnie tak.

  16. po pierwsze: czuję zazdrość, że z krakowa jest tak blisko w tyle pięknych miejsc. po drugie, ja w tym roku postawiłam tak bardzo na zagranicę, że aż mi wstyd – ale we wrześniu jedziemy w tatry (miały być alpy w lipcu) i cieszę się jak dziecko.
    po trzecie – w sobote islandia? dobrze kojarzę? jestem ciekawa jakie macie plany 🙂

    • Szczerze, nie będę udawać jakiejś skromności, bo to fakt, z Krakowa jest mega blisko, nie tylko do pięknych gór, ale także: Ukraina, Słowacja, Czechy, Austria, Bratysława…wiadomo! 🙂 A co do Islandii to nie, w sobotę lecę do Kijowa dokończyć jeden artykuł o Ukrainie, a Islandia dopiero we wrześniu 🙂

  17. Nowa kategoria na blogu: Traveldog 🙂

  18. Piękne tereny i bardzo fajne zdjęcia. Nie ukrywam, że twój przeuroczy pies odgrywa tu niemałą rolę, uwielbiam buldogi 🙂 Polecam następnym razem wybrać się w te rejony na rower.

  19. Zazdroszczę wyjazdu! W Pieninach, pod Trzema Koronami, płynąc Dunajcem byłam chyba z 15 lat temu… Od tamtej pory nie miała okazji odwiedzić polskich gór. Czas nadrobić zaległości! 🙂

  20. obserwatore.eu

    O jak świetnie pomalowali zaporę! Fajny efekt.

  21. Strasznie źle mi się kojarzą te okolice, bo byłem tam wywożony na nudne kolonie w latach 80-tych. Ale jak tak sobie patrzę na Twoje zdjęcia, to coraz więcej myślę o tym, aby pojechać tam samemu, co by zmyć złe wrażenia z przeszłości.

    • To tak jak ja mam z borówkami (aka jagodami)… zmuszano mnie do ich zbierania za młodu i teraz nie mogę na nie patrzeć. Na szczęście uniknąłem takich kolonii, więc traumy nie mam i mogę cieszyć się urokami Polski. Zachwycam się nimi jak małe dziecko!

  22. Harvey! Witamy na szlakach <3 :))

  23. Uwielbiam Gorce, mam z nimi dużo dobrych rodzinnych wspomnień, z Pieninami z resztą też 🙂 spływ Dunajcem kojarzy mi się niestety z marznięciem na łodzi, ale to już bardzo dawno temu było 😉 fajny weekend sobie sprawiliście!

  24. „wypad na Słowację nigdy nie kojarzył mi się z wyjazdem zagranicznym” 🙂
    o, to to! 🙂

    Widzę, że wybraliśmy zamkowe weekendy. W Pieninch miałem praktyki, więc znam je od podszewki, ale ciągnie mnie trochę na lewo na mapie – gdzie są resztki Pieninskiego Pasa Skałkowego – Spisz w kierunku Krempachów i Łapsze jedno i drugie. Może jesienią

  25. No! Pieniny/Gorce, moje ulubione rejony. A przywołałeś same dobre wspomnieinia. Dobrze, że wakacje dopiero się zaczynają.:D

  26. Często tam jeżdżę na jeden, dwa dni i nigdy nie wiem od czego zacząć, jest tam tyle pięknych miejsc i szlaków. Niedaleko z Jaworek wiedzie szlak na Wysoką, przez wąwóz Homole, cudne widoki na Tatry i Pieniny, jesienią bezcenne. Rowerowa trasa wzdłuż Dunajca i Sromowce. Pozdrawiam 🙂

  27. Jakie piekne widoki! wstyd przyznac ale wlasnego kraju malo zwiedzilam ale tam koniecznie musimy z mezem pojechac. zwlaszcza, ze lubimy takie zamkowe klimaty 🙂 no i góry góry! <3

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading