Afryka Mauritius Przewodniki Świat

Mauritius. Subiektywny przewodnik po idealnych wakacjach

To jedno z najpiękniejszych miejsc świata, stoi teraz otworem przed polskimi podróżnymi

Jeszcze tylko jeden dzień dzieli nas od świętowania naszej drugiej rocznicy ślubu. Jak przystało na pasjonatów podróżowania, ślub miał miejsce w miejscu odległym, jedyne 14 godzin lotu z Polski z międzylądowaniem w Szwajcarii. Pierwszą rocznicę postanowiliśmy spędzić w Lizbonie, mieście, które pochłonęło nas bez końca, w tym roku padło zaś na wyspę. Po dniu spędzonym w Gdańsku, mieście, do którego odbyliśmy pierwszą wspólną podróż, wylecimy w sobotę rano na Maltę. Cel jest prosty – na chwilę zapomnieć o polskiej zimowej aurze i powspominać sobie tą inną, odległą wyspę, na której 5 grudnia 2012 roku ślubowaliśmy sobie z Magdaleną miłość. O tym, że nasz ślub odbył się na Mauritiusie, wiedzą już wszyscy. Jednak czas spędzony na tej rajskiej wyspie to nie tylko ceremonia, biała suknia, obrączki i masa wzruszeń, ale także kilka dni prawdziwych i niezwykle przyjemnych wakacji w miejscu, które do tej pory uważamy za nasz mały raj.

Jak dla mnie, Mauritius to jedna z tych prawdziwie prestiżowych wakacyjnych destynacji. Urlopy all inclusive w tym rejonie, podobnie jak na Seszelach czy Malediwach, do najtańszych nie należą. O ile na wspomniane dwa archipelagi warto rozważyć opcje kosztownych wczasów all inclusive (z racji wysokich cen noclegów w ogóle), o tyle mam wrażenie, iż na Mauritiusie można nadal spokojnie zaplanować wyjazd zupełnie niezależnie. Tak właśnie postanowiliśmy zrobić dwa lata temu.

W chwili, gdy debatowaliśmy na temat idealnego miejsca na ceremonię, do wyboru mieliśmy miejscówki typu Cancun, Kilimandżaro, Mauritius i kilka innych. Promocja szwajcarskich linii lotniczych Swiss rozpieszczała i oferowała solidny zestaw egzotycznych kierunków. O ostatecznym wyborze zdecydowało kilka czynników, a jednym z najważniejszych były wymagania formalne do wzięcia ślubu – im prościej, tym lepiej.

W chwili, gdy czekaliśmy na wylot, wiedziałem już, że jedziemy w miejsce ciekawe, ale tak naprawdę dopiero tam zdałem sobie sprawę z tego, iż trafiłem do naprawdę pasjonującej i pięknej części Afryki.

Jak to bywa w przypadku wielu destynacji, po kilku godzinach lotu wręczono nam dokumenty do wypełnienia: jeden dotyczył celu nasze wizyty oraz miejsca pobytu, drugi był zaś kwestionariuszem  zdrowotnym. Teoretycznie osoba bardzo przeziębiona, z wyraźnymi oznakami osłabienia organizmu, może zostać poddana kwarantannie, co jest standardową procedurą w małych i izolowanych krajach, które chronią się przed wszelkiej maści epidemiami. Pierwszy z dokumentów wbił mi się w moją pamięć dosyć solidnie. Po pierwsze, ozdobiony był symbolem Mauritiusa – ptakiem Dodo, pokraczną istotą, która nie potrafiła latać, i którą doszczętnie wybito, gdy europejczycy zaczęli przybywać na ta rajską wyspę. Po drugie, dokument zawierał umieszczone na pierwszej stronie ostrzeżenie, iż za wwóz narkotyków grozi do 60 lat więzienia. Cóż to jednak jest wobec kary śmierci w Singapurze! Dokumenty wypełniliśmy w mig i po wielu godzinach w powietrzu, w okolicach godziny 7 rano, mogliśmy cieszyć wzrok lazurowym wybrzeżem.

Po wylądowaniu na Sir Seewoosagur Ramgoolam International Airport przeżyliśmy szok. Temperaturowy. Od miejsca naszego wylotu dzieliło nas 9 tysięcy kilometrów i 30 stopni Celsjusza. Powietrze było tak gorące, że trudno było w ogóle oddychać. Urzędnik imigracyjny przywitał nas miło i zaczął swoją serię pytań, w tym pytanie o nazwisko osoby, u której się zatrzymujemy. Po chwili w naszych paszportach widniała pieczątka z trzymiesięcznym pozwoleniem na pobyt. Żałuję, że nie mogliśmy zostać aż tak długo.

Uwolnienie się ze stęchłego lotniskowego powietrza niewiele pomogło. Szybko wskoczyliśmy do samochód u i ruszyliśmy w malowniczą trasę, która biegnie od lotniska przez góry położone w środku wyspy, aż do południowo-zachodniego krańca, w którym przyszło nam mieszkać. Mijaliśmy zielone od pól herbacianych i trzcinowych, pofałdowane i górzyste tereny interioru, by po prawie godzinie dotrzeć w okolice najbardziej na zachód wysuniętej części wyspy z jej charakterystyczną górą tuż przy oceanie – Le Morne Brabant. Samotnie stojące wzniesienie na półwyspie Le Morne to miejsce, z którym związana jest pewna historia. Rejon ten był schronieniem dla niewolników w XIX wieku. W lutym 1835 roku policyjna ekspedycja kierowała się w tym kierunku, aby ogłosić ludziom zniesienie niewolnictwa. Przerażeni niewolnicy-uciekinierzy, którzy się tam schronili nie wiedzieli jednak o tym, więc na widok zbliżających się sił, postanowili umrzeć godnie rzucając się w dół owej stromej góry.

Obecnie społeczeństwo Mauritiusa cieszy się prawdziwą wolnością a czasy niewolnictwa poszły w niepamięć. Wiele różnych kultur, religii i języków żyje tutaj obok siebie zupełnie pokojowo, tworząc przy tym atmosferę totalnej sielanki. I rzeczywiście, przejeżdżając przez małe miejscowości, widać istniejące i funkcjonujące obok siebie kościoły katolickie, meczety, świątynie hinduistyczne czy ośrodki hare krishna. Nikt nikogo tam nie tępi i nie narzuca swojej wizji życia. Zresztą ciekawostką jest to, że Mauritius nie posiada oficjalnego języka państwowego. W parlamencie mówi się po angielsku i francusku, podobnie jak na ulicach miast i wsi, ale obok wspomnianych dwóch głównych języków funkcjonuje także język kreolski oraz wiele innych. Atmosfera spokoju i koegzystencji różnych nacji to zapewne jeden z czynników wpływających na fakt, iż Mauritius jest uznawany przez ONZ za jedyny w pełni demokratyczny kraj Afryki.

Gdy dotarliśmy z lotniska do miejsca naszego wypoczynku w miejscowości La Gaulette, podstawową sprawą do załatwienia były pieniądze. Najbliższy kantor znajdował się kilka kilometrów od nas, więc właściciel naszej willi pożyczył nam na pierwszy dzień 2000 rupii, czyli mniej więcej 200 złotych. Rupia to także waluta używana w Indiach, choć jest to oczywiście zupełnie inny pieniądz. Fakt, iż Mauritius posiada walutę o takiej samej nazwie wynika z tego, iż za kolonialnego panowania imperium brytyjskiego, na wyspę sprowadzono wielu Hindusów, którzy pracowali jako służba swoich brytyjskich panów.

Mauritius zachwyca pod wieloma względami. Przede wszystkim środowiskiem naturalnym. Oddalając się od rajskich plaż, gdzie można by spędzać całe dnie, gdyby nie ta piekielna temperatura, odkrywaliśmy cuda Afryki porozrzucane na całej wyspie. Jednym z najpiękniejszych obrazów stamtąd jest drzewo zwane Ogniem Afryki, które na Mauritiusie kwitnie jedynie w okresie bożonarodzeniowym. Następnie kwiaty opadają a drzewo przez cały rok straszy swoimi nagimi badylami. Kolory, którymi obdarowywała nas tamtejsza natura, były niezwykle ujmujące.

Aby odkryć prawdziwie afrykańskie krajobrazy, wystarczyło zapuścić się w głąb wyspy, gdzie bujna roślinność i pocztówkowe krajobrazy uświadamiały nas, na jakim kontynencie wylądowaliśmy. Jednym z tych iście afrykańskich miejsc były okolice Chamarel w dystrykcie Riviere Noir. To w tym rejonie wyspy uprawia się kawę. Także nieopodal wodospadu Chamarel znajduje się miejsce, w którym produkowany jest  lokalny, niezwykle smaczny, rum. Co ciekawe, region ten posiada swój bardzo specyficzny mikroklimat. Będąc na plaży można obserwować pełnię grudniowego lata, lazurową wodę oceanu indyjskiego i boskie niebieskie niebo, podczas gdy kilkanaście kilometrów dalej w głąb wyspy pada lekki, tropikalny deszcz, który nawadnia te rejony uprawne.

Nieopodal wodospadów znajduje się jedno z najpiękniejszych miejsc, które widzieliśmy na Mauritiusie. Ziemie siedmiu kolorów –  Seven Coloured Earths. Ta geologiczna formacja jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych Mauritiusa. Powstała ona w wyniku osiedlenia się na skale wulkanicznej piasków różnego koloru. Co ciekawe, piaski te, pomimo ulewnych deszczy, nie erodują ani nie mieszają się ze sobą. Wzięte w dłoń i wymieszane, dalej grupują się w ramach swojego koloru. Istny mały cud natury!

Jeśli ktoś zapyta mnie, co można robić na wyspie, bez wahania wspominam bardzo relaksujący wypad na motorówkę, która wypływała w rejon koncentracji delfinów w Black River. Tutaj niestety pływali tylko nasi znajomi, gdyż ja i Magdalena odpuściliśmy sobie tą przygodę. Nie przepadam za pływaniem w otwartych akwenach, zaś Madzi na środku Oceanu na dzień po ślubie widzieć nie chciałem. Ważne jest, aby wybrać się tam z samego rana, kiedy wiadomo, że delfiny pojawią się w zatoce. Lokalni obserwatorzy raportują właścicielom motorówek w którym miejscu danego dnia znajdują się delfiny, i w tamtym kierunku zmierzają tabuny ludzi, którzy chcieliby doświadczyć pływania z tymi ssakami. Dla wielu osób jest to nie lada trakcja, jednak aby doświadczyć prawdziwego nurkowania z delfinami, przydają się bardzo dobre umiejętności pływania. Jeden z naszych przewodników, który „w wodzie” pracuje od 14 roku życia, pływał z taką prędkością i na takiej głębokości, że trudno byłoby komukolwiek z nim konkurować. To właśnie on jest z reguły autorem najlepszych podwodnych zdjęć, gdy udaje mi się dosłownie płynąć z delfinami.

Dla mnie jednym z najpiękniejszych widoków, które zapamiętałem z tej wyprawy, była laguna przy wyspie Ile Aux Benitiers, gdzie wzięliśmy nasz ślub. Otaczające nas kolory po prostu zapierały dech w piersiach. W sumie mógłbym spędzić cały dzień na pokładzie motorówki sącząc rum z colą. Po udanym pływaniu z delfinami łodzie kierują się w to właśnie miejsce, gdzie lokalsi przyrządzają lunch dla wygłodniałych turystów. Między stolikami spaceruje pani, która sprzedaje rum wymieszany z mlekiem kokosowym, zaś na brzegu rozstawiają swe stanowiska miejscowi handlarze. Jest wystarczająco dużo czasu, aby popływać i nacieszyć się gorącą niczym zupa, wodą.

Pomimo niesamowitej, wręcz bajkowej scenerii, którą doświadczaliśmy codziennie na wybrzeżu, chcieliśmy kontynuować zwiedzanie wyspy. Wyruszyliśmy na małą przejażdżkę samochodem po wąskich i krętych szosach wzdłuż południowych krańców kraju. Nasz kierowca, Jimmy, miał jeden bardzo ważny atut. Posiadał auto, które mieściło całą naszą sześcioosobową grupę. Nie musieliśmy więc wynajmować o wiele droższego minivana. Ponadto posiadał coś, co doceni każdy podróżny – klimatyzację!

Jadąc wzdłuż południowego wybrzeża trafiliśmy do Gris-Gris położonego tuż obok miasteczka Souillac. Jest to najbardziej na południe wysunięty kraniec Mauritiusa. Gdybyście wyruszyli z tego punktu łodzią w kierunku południowym, na pierwszy ląd trafilibyście na… Antarktydzie. Południowa część kraju to istny raj do uprawiania kitesurfingu, ale przy okazji jest to też miejsce, gdzie najłatwiej spotkać rekiny. Dlatego też uprawiającym ten sport, życzę pomyślnych i silnych wiatrów!

Ponieważ podczas całego pobytu na wyspie piliśmy tylko i wyłącznie jeden rodzaj alkoholu, kolejnym miejscem, które bardzo chcieliśmy odwiedzić, była rumownia St Aubin, gdzie  produkuje się rum, którym delektowaliśmy się przez kilka dni pobytu na wyspie. Kompleks położony jest na wzgórzach w południowej części wyspy, której okolice słyną z uprawy trzciny cukrowej, herbaty oraz wanilii. Jednym z ciekawszych elementów kompleksu jest dawny dom kolonialny, w którym mieszkał jedyny poeta Mauritiusa – Edouard Maunick. Obecnie w budynku mieści się restauracja, którą lokalni jakoś szczególnie nie chwalą, choć wnętrze, muszę przyznać, jest przepiękne. Obok domu znajduje się mała rumownia, którą można zwiedzić, a przy okazji spróbować produkowanych tam alkoholi. Ze wszystkich spróbowanych najbardziej przypadł nam do gustu rum kawowy, który był czymś w rodzaju podwójnego espresso z mocną wkładką. W kompleksie zakupiliśmy także pierwszą w życiu herbatę… kokosową. Nie lada gratka dla miłośnika herbaty, choć przyznam, że do moich ulubionych nie należy.

Po odwiedzinach w rumowni, niestety lekko już wstawieni, pojechaliśmy w kierunku La Vanille – obszernego parku krokodyli, gdzie tak naprawdę największą atrakcją były gigantyczne żółwie, które, co zupełnie zdumiewa, żyją po kilkaset lat. Oznacza to, iż niektóre z napotkanych tam gigantów były na wyspie, gdy Mauritius był jeszcze krainą niezaludnioną. Pierwsi ludzie zaczęli się osiedlać w tym odległym zakątku ziemi dopiero w XVI wieku.

Będąc na Mauritiusie warto też wpaść do świątyni Ganga Talao, wybudowanej ku czci hinduistycznego bóstwa Shivy. Kompleks znajduje się nad jeziorem Grand Bassin, które powstało w wygasłym wulkanie.Ze szczytu położonego lekko nad świątynią roztaczał się wspaniały widok na całą wyspę oraz wybrzeże. Jednak najbardziej dominującym akcentem tego miejsca była gigantyczna statua Shivy dominująca nad okolicą. Połowa populacji liczącego 1,2 miliona Mauritiusa to wyznawcy hinduizmu, którzy raz do roku, w okresie festiwalu Maha Shivarati, pielgrzymują do tego miejsca. Zupełnie niesamowicie muszą wyglądać okoliczna wzgórza i drogi zapełnione tłumami rozmodlonych ludzi.

Nie ma co ukrywać, że Mauritius to przede wszystkim miejsce wypoczynku dla bogatych obywateli krajów Unii oraz Republiki Południowej Afryki. W związku z tym wybrzeże napakowane jest luksusowymi enklawami hotelowymi, gdzie bogaci mieszkańcy zachodniego świata zamykają się i udają, że doświadczają Afryki. Ostatniego dnia naszego pobytu na wyspie, zapragnęliśmy zobaczyć jak to jest być w takim miejscu. Hotele te posiadają z reguły najlepsze plaże, które posiadają usypany piasek i zasadzone palmy. Wbrew opiniom, na Mauritiusie palmy nie rosły, przywieźli je ze sobą biali przybysze, by stworzyć raj dla samych siebie. Idąc na plaże publiczne, które owszem, są piękne, należy jednak pamiętać o zabraniu specjalnych butów do chodzenia po wodzie. Wynika to z tego, że wybrzeże usiane jest kamieniami oraz jeżami wodnymi jakkolwiek to się właściwie nazywa. Plaże hotelowe są za to idealnie wygładzone i wymuskane. Aby wejść na teren kompleksu 5 gwiazdek + musieliśmy zapłacić 100 złotych od osoby, by poczuć namiastkę raju dla bogatych. Wiązało się to niestety z tym, że na obiad w hotelowej restauracji po prostu nie było nas stać, gdyż posiłek dla pary oscylował w granicach kilkuset złotych. Na szczęście uratowała nas pizza z małej włoskiej restauracji oraz frytki, które popijaliśmy przyniesionym przez nas ginem. Wiadomo, Polak potrafi.

Wakacje na Mauritiusie, te kilka dni spędzonych na wyspie po naszym ślubie, były chyba pierwszymi w moim życiu prawdziwymi „wczasami”, gdzie ładowanie baterii oraz wypoczynek stały mocno ponad podróżami i zwiedzaniem. Zresztą umówmy się szczerze – Mauritius to nie do końca miejsce do zwiedzania!  Pomimo tego, iż cały wyjazd, jak zawsze, zorganizowałem sam, chciałem, aby pod koniec roku nie eksploatować się za bardzo, nie spieszyć, nie wstawać nad ranem, nie mierzyć w zobaczenie wszystkiego. Mauritius to mały kraj, więc zakładając, że wrócimy tam na naszą piątą lub dziesiątą rocznicę, chcielibyśmy nadal mieć miejsca, których jeszcze nie widzieliśmy i do których możemy się wybrać, gdy ponownie tam zawitamy. A tych miejsc, ze względu na ograniczony czas, pozostało tam jeszcze wiele.

Jeśli kiedykolwiek będziecie decydować się na wyjazd na Seszele, Malediwy, Reunion czy Mauritius, wybierzcie Mauritius. Chyba, że posiadacie niezliczone ilości gotówki, wtedy możecie lecieć na pozostałe wymienione wyspy. Mauritius ma bowiem ten plus ponad innymi w regionie, że ceny są tam względnie normalne, w większości podobne do cen w Polsce. Oczywiście jako kraj wyspiarski, który większość swoich produktów musi importować, nie należy on do specjalnie tanich dla samych mieszkańców, jednakże dla turystów przybywających na określony czas, także tych przybywających z Polski, nie są to sumy astronomiczne.

Rum i alkohol ogólnie są bardzo tanie, więc dobre imprezy są gwarantowane. Co do papierosów, jeśli ktoś pali, polecam przywiezienie ze sobą kartonu z duty free w Warszawie, bo papierosy na Mauritiusie tanie nie są (najtańsze około 13 złotych), za to są wybitnie paskudne. Chleb, wędliny, mięso, owoce i warzywa, wszystko to, co potrzebujecie do przeżycia, w marketach jest dostępne w cenach polskich. Wiele produktów można zakupić w cenach dużo niższych niż w Polsce.

Restauracje są ogólnie drogie, jednakże lokalne jedzenie w barach można dostać w rozsądnych cenach: świetne kanapki, makaron z owocami morza czy też ryż z kurczakiem są przepyszne, a przy tym niedrogie. Najsmaczniejszą rzeczą, którą spróbowałem na wyspie były dania przygotowane dla nas przez lokalną gosposię, która na co dzień gotuje dla różnych hoteli operujących w okolicy: sałatka z serc palmy (wspaniała!), krewetka duszona w kiwi oraz ryba z Black River.

Najlepszym czasem na odwiedzenie Mauritiusa jest nasza zima, a ichniejsze lato w okresie grudzień-styczeń. Ten czas należy do najcieplejszych a cała wyspa pokrywa się kwitnącymi kwiatami i bujną roślinnością. Jest to jednak także czas, kiedy ceny hoteli i innych obiektów idą w górę i zaleca się rezerwacje miejsca nawet pół roku wcześniej. Zawsze istnieje także ryzyko małego cyklonu w tym czasie, z reguły w okolicach stycznia.  Na szczęście nic takiego nie wydarzyło się tam podczas naszego pobytu, choć przed naszym przyjazdem i zaraz po zdarzały się sporadyczne deszcze. Najbardziej suche miesiące to okres od maja do grudnia, zaś dla tych nastawionych na ekspedycje, zwiedzanie, czy też wyprawy rowerowe, poleca się najzimniejsze miesiące na Mauritiusie, czyli lipiec i sierpień. Ogólnie zima na wyspie, czyli okres naszego lata, nie przeraża, gdyż temperatury nieczęsto spadają poniżej 20 stopni Celsjusza, zaś ocean nadal jest wystarczająco ciepły by w nim pływać.

Na Mauritius dostaniecie się takimi liniami jak Qatar czy Condor.

Mauritius. Mały raj!

57 komentarzy dotyczących “Mauritius. Subiektywny przewodnik po idealnych wakacjach

  1. Wybieramy się w grudniu we czwórkę, czy lepiej wynająć auto i podróżować na własną rękę (wiem, że ruch jest lewostronny i czy to nie będzie duży problem?) czy wspomagać się taxi i transportem publicznym? spać w jednym miejscu, czy zmieniać lokalizację? 🙂 cudowne zdjęcia i opisy, na pewno jako organizatorka będę się wspomagać tym blogiem 🙂

  2. Pingback: Ślub na Mauritiusie, czyli jak uciec od polskiego wesela – Wojażer

  3. Część,
    Razem z przyjaciółmi wybieramy się na Mauritius. Pisałeś w blogu, że Wasz kierowca Jimmy posiadał Vana na 6 osób. Pytam ponieważ w tej samej ilości będziemy na wyspie. Posiadasz może jakieś namiary na Jimmiego ?

  4. Pingback: Mauritius na własną rękę - informacje praktyczne oraz kosztorys – Voyaga

  5. Niektóre wpisy jak wino … im starsze tym lepsze. Bardzo fajnie się czyta, ogląda i nabiera chęci na zwiedzenie tego kawałka Ziemi:)

  6. Poniewaz w listopadzie (2017) wybieramy sie na Mauritius, aby obchodzic tam nasza 40-ta rocznice, szukajac w Internecie informacji, trafilismy na Twoja strone i opisy. Ja kocham wyspy. mysle, ze i ta mi sie spodoba. Oczywiscie nie omieszkam opisac moich wrazen na http://www.tambylem.com gdzie od kilku lat opisuje nasze podroze. Zdjecia fajne. Tekst rowniez. Pozdrowienia.

  7. Paszczak w podróży

    Zachęcam do obejrzenia mojego najnowszego vloga z Mauritiusa! 🙂

  8. Dzień dobry, mam pytanie, czy byliście także na Malediwach lub Seszelach? Szukamy kierunku na wyjazd z dziećmi (11 i niecałe 2) spośród pięknych tropikalnych plaż. Co polecacie? Bardzo proszę o odpowiedź. Pozdrawiam, Kasia

  9. Hej,
    Tak bardzo cieszę się, że trafiłam na ten wpis. Lecę na Mauritius na własną rękę, z resztą jak za każdym razem;) tym razem destynacja nieco inna, ale z uwagi na spore wycieńczenie właśnie na takie wakacje miałam ochotę. Mam kilka pytań: czy lepiej mieć przy sobie dolary czy euro, jak jest z rozbijaniem namiotu na wyspie i czy już na miejscu da sie ogarnąć noclegi w tanich guest house’ach 😉
    Z góry dziękuję za informacje i pozdrawiam z podróżniczym nastawieniem 🙂

    • Cześć,

      Jesteś już po wizycie? My za tydzień lub dwa chcemy dokładnie tak samo polecieć na Mauritius. Bedze wdzięczny za wszelkie informacje. Noclegi, ceny, jaka waluta, transport po wyspie, na co uważać, co polecasz itd.

      • Hej! Mam nadzieję, że nie będzie to konwersacja bez odpowiedzi 😉 My z kolei wylatujemy w marcu i będę wdzięczna za wszystkie podpowiedzi – od autora postu oraz komentujących 🙂 Mój mail: muleu@wp.pl

  10. Czesc, czy znacie kogos, Kto na Mauritiusie prowadzi wycieczki krajoznawcze i nie tylko Po polsku ?
    Dzieki z góry za info
    Andrzej

  11. Witam za miesiąc wybieramy sie z mężem na Mauritius na 12 rocznice ślubu jesteśmy przerażeni podróżą , nasz angielski wogole nie istnieje 😩 czy damy radę z pytaniami urzędników maź zna tylko język włoski proszę o odp

    • Marta, po pierwsze gratulacje! Po drugie – wiesz, tysiące Polaków z żadną lub słabą znajomością języka dają radę, więc dlaczego mielibyście nie dać? Oczywiście, że dacie. Po prostu powiecie urzędnikowi „I am sorry, I don’t speak English” 🙂 Nie będzie problemu, nie na Mauritiusie, to bardzo przyjazna kraina! Pozdrawiam!

  12. mam pytanko sprawdzaja gotowke a co z kartami kredytowymi i drugie o tego urzednika imigracyjnego jakie zadaje pytania bo moj angielski jest chaotyczny i czasami pare minut po danej odpowiedzi okazuje sie ze powinna byc inna juz mialam rezerwowac bilet i hotel by uciec przed deszczem w mumbai a tu takie cos a moze polecisz cos z tej okolicy bez deszczu wizy w ambasadzie i pytan urzednika imigracyjnego artykul ciekawy fajne fotki pozdrawiam

    • Cześć Doris. Nie ma żadnego sprawdzania gotówki ani kart kredytowych. Jeśli znasz angielski na jakimkolwiek poziomie to dasz też sobie spokojnie radę z pytaniami urzędnika, nie ma się co martwić. Warto wybrać się na Mauritius, spróbuj! 🙂 Pozdrawiam!

  13. Bardzo ciekawy opis.
    Wlasnie pakujemy kuferki i wkrotce wyruszamy na Mauritius.
    W Twoim opisie zawarte sa plusy i minusy urlopu na wyspie. Zamierzamy duzo zwiedzic, sprobowac i przywiezc ” bogaty bagaz przygod”

  14. Piękny zakątek świata, piękna przyroda, plaże cudowne, zdjęcia świetne. Przydałoby się kilka zdjęć z Île aux Cerfs, która moim skromnym zdaniem jest piękniejsza od Île aux Bénitiers i jest swego rodzaju wisienką na torcie. Pozdrawiam.

  15. Niebiesko, niebiesko mi, kiedy patrzę na te zdjęcia.

  16. Pięknie! Uwielbiam takie miejsca! Mam nadzieję, że kiedyś się tam wybiorę.

  17. agnieszkaslota

    Nie tylko zazdroszczę ślubu i spędzania rocznic w różnych zakątkach świata, ale również talentu do fotografowania. Aż strach pomyśleć, gdzie poniesie Was przy świętowaniu kolejnych rocznic? 🙂

  18. Fantastyczne zdjęcia. Czyli jednak na Mauritiusie jest coś ciekawego – poza plażami oczywiście 😉 Kiedyś zastanawialiśmy się nad Malediwami, ale ceny na miejscu nas odstraszyły. Warto w takim razie pomyśleć o Mauritiusie nako o kolejnej podróży życia 😉 Pozdrawiam!

    • Dzięki! Oj, zdecydowanie jest tam więcej niż tylko plaże! Chociażby góry… 🙂 Jeśli chodzi o tą grupę wysp – Seszele, Malediwy, Mauritius, MRU jest najbardziej przyjazny cenowo, więc polecam!

  19. Ależ cudownie! Przepiękne zdjęcia. Nigdy wcześnie nie myślałam o wypadzie na Mauritious ale teraz już bardzo chcę. Zwłaszcza dla tych żółwi

  20. Jak Ty zamieścisz zdjęcia to człowieka skręca z zazdrości 🙂 przepiękne krajobrazy. Robiliście potem jakieś przyjęcie dla rodziny w Polsce? czy Wam odpuścili? 😉

    • Nie robiliśmy przyjęcia w Polsce – to, co mieliśmy przepić to przepiliśmy na Mauritiusie 😉 Ale zdradzę mały sekret… za tydzień o tej porze staniemy, tym razem przed ołtarzem, i odbędziemy kolejny ślub, tym razem w Jerozolimie 🙂

  21. Pięknie, kiedys na pewno się wybierzemy. Koniecznie do tej laguny i koniecznie zobaczyć żółwie!

  22. Fantastyczne zdjęcia. Czyli jednak na Mauritiusie jest coś ciekawego – poza plażami oczywiście 😉 Kiedyś zastanawialiśmy się nad Malediwami, ale ceny na miejscu nas odstraszyły. Warto w takim razie pomyśleć o Mauritiusie nako o kolejnej podróży życia 😉 Pozdrawiam!

  23. Pięknie, pięknie! Pozostaje mi życzyć Wam dużo szczęścia i podróży 🙂

  24. „Jedyne 14 godzin lotu” 🙂 Rzeczywiście jest pięknie, co za kolory. Naprawdę super. Jak dotąd taki odcień wody widziałem tylko na Zielonym Przylądku.

  25. Ta sama promocja Swiss, ten sam kierunek, wcześniejszy termin 🙂 w październiku trafiliśmy na delikatne deszcze, dlatego miło jest zobaczyć jeszcze raz te same miejsca, ale w promieniach słońca 🙂

    • Uuuu, to szkoda, że Wam się trafiły! Ale tak ogólnie jak oceniacie Mauritius?

      • Przyznam, że z Mauritiusa wróciliśmy zadowoleni, ale bez wow. Teraz, gdy możemy go porównać z Bali, to niestety Mauritius ostro spadł w naszym rankingu.

        • Dla mnie zawsze będzie „wow” na myśl o tym miejscu, bo tam wzięliśmy ślub i stamtąd mamy rewelacyjne wspomnienia. Na Bali nie byłem, więc tego porównania nie mam. Ale ostatnio zacząłem „bywać” na wyspach, wydaje mi się, że odpowiada mi wyspiarski styl i klimat, więc kto wie, może coś mnie jeszcze mega zaskoczy. 🙂

  26. dla mnie ziemia siedmiu kolorów i hinduska świątynia wymiatają! chyba już to u Ciebie gdzieś komentowałam (na facebooku), że mam kumpla, który jest Polako-Mauritiańczykiem. Oczywiście nie było mu trudno rok temu namówić swoją narzeczoną, by wziąć ślub właśnie na Mauritiusie. Mi osobiście też się marzy taki egzotyczny ślub, ale jak nie wyjdą jakieś dalsze rejony, to będzie w Lizbonie 🙂

    • Hej Kami! Tak, widziałem komentarz, przepraszam za późną odpowiedź, ale bujałem się po Malcie, ostatni wyjazd 2014 roku! 🙂 Owszem, ziemia siedmiu kolorów jest kosmicznym miejscem, zdecydowanie wartym odwiedzenia! A jeśli będziesz robić ślub w Lizbonie, to też będzie cudownie, kocham to miasto! Pozdrawiam!

  27. Mauritius kojarzy mi się z dobrą, ale dość ekskluzywną bazą turystyczną. a jak tam jest z budżetowymi lokalizacjami? hostele? bungalowy?

    trochę mnie też przeraża ta kwestia rezerwacji, ale powiedzmy że przy małej wyspie tak bardzo się nie traci na elastyczności (odległości małe, a ceny zbliżone).

    • W zasadzie kojarzy Ci się dobrze, bo to są własnie obiegowe opinie na temat „okolicy” – Seszele, Malediwy, Mauritius. Wszystkie wrzucane do jednego worka. Z tego co wiem, na wyspie jest pełno miejsc (guesthousy i mieszkania na wynajem), które można sobie naprawdę tanio wynająć. Jeśli rzucisz okiem na LP, sekcja Guesthouses and B&B, zobaczysz, że ceny są naprawdę zróżnicowane i każdy powinien znależć coś dla siebie. Jedyna rzecz, która bezwzględnie przydaje się na wyspie to własny środek transportu, bo choć autobusy są, to elastyczność własnego auta robi swoje! Pozdrawiam!

  28. Te kolorowe ziemie robią wrażenie. Fajnie zobaczyć takie coś na własne oczy. W ogóle zdjęcia jak z katalogu biura podróży, oj przeniosłabym się w takie miejsce, zwłaszcza gdy za oknem szaro.

  29. Tak pięknie, że aż niewyobrażalnie, że to miejsce istnieje naprawdę. Chwilowo (mam nadzieję) wspólnym naszym doświadczeniem powiązanym z Mauritiusem jest rum 🙂

    • Bardzo dobre (chwilowe) powiązanie! 🙂 my planujemy wrócić tam w 2017 roku, na piątą rocznicę ślubu, tak mówię, jeśli lubicie planować dużo do przodu 😉

  30. Bardzo zaciekawiły mnie te Ziemie siedmiu kolorów – nigdy jakoś o tym nie słyszałam!
    Ogólnie fajnie, że teraz zamieściłeś ten wpis, bo pogoda w Polsce w sam raz by popatrzeć na takie zdjęcia z ciepłych miejsc 😉

  31. Fajnie tam. Może kiedyś
    A jest więcej kolonialnej XVIII, XIX architektury oprócz wspomnianego?
    Przeciez Mauritius był ważną bazą przeładunkową Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. więc może może… :v

    • Jest tego trochę na wyspie – lokalny USC, gdzie podpisywaliśmy papiery przed ślubem był taką małą kolonialną ruderą. Kilka kościołów na wyspie, i kilka budynków w Port Louis, w stolicy. Sama stolica była taka sobie, więc nie spędziliśmy tam dużo czasu i uwagi, ale pamiętam, że Sąd Najwyższy miał kolonialna architekturę (przysięga się tam, że mówi się prawdę, gdy chce się wziąć ślub na MRU).

      • Witam serdecznie, prosze o info czy luty nadaje sie na podroz 🙂 mamy wstepna rezerwacje i boimy sie , ze przez pogode wiele nie pozwiedzamy 🙂 Z gory serdecznie dziekuje 🙂 kasia

        • zima trwa tylko 3 miesiace , około wrzesien , wiec luty bedzie super! wlasnie siedze 3 stycznia 2016 i jest lato

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading