Polska

Długi weekend w Trójmieście

Recepta na przyjemny czas nad morzem.

Miniony weekend to nie tylko rejs do Szwecji, ale też krótki pobyt w Trójmieście z wielkim akcentem na Gdańsk. Do Trójmiasta mam niezwykły sentyment, a z tej pięknej trójki, do Gdańska, czuję lekką miętę. Zawsze powtarzałem, że Gdańsk to jedyne miasto w Polsce, do którego mógłbym się przeprowadzić. Bo jeśli wyjechać z Krakowa, to tylko na drugi koniec kraju! Dlaczego? Bo w Gdańsku czuć powiew wolności, nie tylko ten pochodzący z czasów Solidarności, ale także ten mający swe źródło w historii portowego miasta, które od zawsze połączone było ze światem dzięki przybijającym tam statkom.

Do Gdańska pierwszy raz w życiu dotarłem w 2006 roku, służbowo. Co miałem robić, zrobiłem, a resztę czasu poświęciłem na poznawanie stolicy Pomorza. I tak wracałem od czasu do czasu – w 2007, 2009 oraz ostatnio w 2012 roku, gdy spędziłem tam jeden ze swoich wieczorów kawalerskich przed naszym afrykańskim ślubem. Minęły dwa lata i do Gdańska dotarłem ponownie. A wszystko dzięki temu, że Ryanair otworzył letnie połączenie między stolicą Małopolski a Pomorzem. Nie ma się co wstydzić tego, że człowiek lubi wygodę, dlatego też nie ukrywam, że głównym powodem dla którego miewam przerwy w odwiedzaniu Trójmiasta jest fakt, ile czasu zajmuje dotarcie do niego.

Tym razem było inaczej. O 11 stawiliśmy się na lotnisku w podkrakowskich Balicach. O 12:30 wystartowaliśmy, a już o 13:30 byliśmy na miejscu.

O ile uwielbiam gdańską bazę noclegową (szczególnie kameralny hotel Gotyk House oraz Grand Cru), o tyle tym razem postanowiliśmy spać w Gdyni. Głównie dlatego, że stamtąd właśnie wypływał nasz prom do Karlskrony. Z lotniska im. Lecha Wałęsy do Gdyni dojechaliśmy autobusem 4A. Koszt przejazdu to 3 złote. Ten dowiózł nas do dworca głównego, z którego skierowaliśmy się do zarezerwowanego przez nas kameralnego obiektu.

Willa Ludwinia zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie. Ten mały dworek położony trochę na uboczu (ulica Kapitańska) to zdecydowanie miejsce z duszą, a także z ciekawą historią w tle. Jeśli zdecydujecie się tam zatrzymać, o szczegółach opowie Wam Pani Dorota, właścicielka obiektu, która z niezwykłym wyczuciem smaku wykończyła to miejsce. W willi czułem się jak w domu i z chęcią tam wracaliśmy po całodniowych spacerach.

Zaraz po przylocie zostało nam pół dnia, które nie do końca wiedzieliśmy jak spożytkować. Do Gdańska nie chciało nam się jechać, bo mieliśmy tam być przez całą niedzielę. Do Sopotu jakoś też nie chciało mi się ruszać. Ale plan nagle wyklarował się sam. Pani Dorota wspomniała, że w Gdyni są straszne tłumy, bo tego dnia miał miejsce ostatni dzień zlotu wielkich żaglowców. Co roku o tym słyszałem, głównie w Wiadomościach, więc wiedzieliśmy już, gdzie skierować nasze kroki. Gdy tylko dotarliśmy do gdyńskiego deptaka, zdaliśmy sobie sprawę z tego, co to znaczy lato nad polskim morzem w szczycie sezonu! Dosłownie nie dało się chodzić. Jednak małymi krokami przemieszczaliśmy się w stronę morza, gdzie tysiące ludzi odwiedzało zacumowane w porcie wielkie żagle z różnych krajów.

Czas minął nam na przemieszkaniu się kilkuset metrów na godzinę, wdychaniu świeżego powietrza (co dla osób z Krakowa jest nie lada atrakcją!) i zwykłym relaksie, jakiego niewiele w naszym zabieganym życiu. Krótko mówiąc – totalny luz!

I tak przyszła niedziela! A niedziela była czasem na Gdańsk. Wstaliśmy z rana, ale bez przesady, leniwie spożyliśmy śniadanie w naszym gdyńskim domku na uboczu, po czym wyszliśmy na znajdującą się nieopodal stację SKM-ki. 30 kilometrowy odcinek z Gdyni do Gdańska zajął nam około 40 minut. Być może poszłoby szybciej, gdyby nie fakt, że od samego rana do stolicy Pomorza waliły dosłownie tabuny ludzi! Dlaczego? Ostatni dzień długiego sierpniowego weekendu był także ostatnim dniem Jarmarku św. Dominika!

Gdy tylko wysiedliśmy , podążaliśmy za tłumem w stronę Długiego Targu. Jarmark św. Dominika rozciągał się wzdłuż wielu uliczek i oferował praktycznie wszystko – od chińskiego szajsu po ciekawe antyki. Jak zawsze zakupiliśmy magnesy do naszej kolekcji, po czym skierowaliśmy się dalej w centrum miasta. Sam jarmark to kawał historii i piękna tradycja handlowa, która odbywa się od ponad 750 lat i obecnie przyciąga miliony odwiedzających.

Spacerując między straganami, zwróciliśmy uwagę na coś dziwnego, czego wcześniej w Gdańsku nie było – diabelski młyn, z angielska zwany Gdansk Eye. A ponieważ nigdy w życiu na diabelskim kole nie byłem, postanowiliśmy spróbować. Tutaj słowa uznania dla Magdaleny, która podczas naszej ostatniej wizyty w Portugalii nabawiła się lęku wysokości. Mimo wszystko, postanowiła mi towarzyszyć. Kolejka, pomimo wszędobylskich tłumów, nie była specjalnie długa i już po 10 minutach siedzieliśmy w wagoniku. Ta trwająca około 20 minut przyjemność kosztowała 25 złotych za osobę. Moim zdaniem były to pieniądze dobrze wydane, ponieważ tak rewelacyjnej perspektywy na cały Gdańsk, do tej pory nie miałem możliwości doświadczyć.

Zaraz po zejściu z diabelskiego młyna, naszą uwagę zwróciło znajdujące się tuż obok bungee. Zawsze uważałem to za szaleństwo podczas którego zawsze coś się może stać, jednak nie tym razem. Spoglądałem na skaczących raz po raz ludzi, którzy bardziej lub mniej kulturalnie, wykrzykiwali swoje odczucia, i pomyślałem, że chciałbym spróbować. Chciałem tak bardzo, że do akcji wkroczyła Magdalena, która kategorycznie wyperswadowała mi ten, według niej, idiotyczny pomysł. Pozostało mi jedynie podziwianie odwagi innych, którzy zdecydowali się na skok nad Motławą.

Gdy nacieszyliśmy się różnymi atrakcjami towarzyszącymi Jarmarkowi św. Dominika, nadeszła pora, aby zapuścić się w przepiękne uliczki Gdańska. Nie będę opisywać tego, co gdzie jest zlokalizowane, bo po co dublować informacje z przewodników. Chciałbym za to powiedzieć krótko, o najpiękniejszej ulicy w Polsce. Przez długi czas nie mogłem się zdecydować, czy tytuł ten przyznać ulicy Kanoniczej w Krakowie, czy też Mariackiej w Gdańsku. A jednak to właśnie ulica Mariacka w Gdańsku jest najpiękniejszą ulicą w naszym kraju. Zresztą nie tylko według mnie. To miejsce ma swój o każdej porze roku. Nawet tabuny ludzi w szczycie sezonu nie odzierają jej z tego wspaniałego czaru i magii, która tam panuje. Choć według mnie najpiękniejsza jest w listopadzie czy grudniu, kiedy nie ma na niej żywej duszy.

Popołudniu przyszedł czas na absolutny relaks i spacerowanie po tych wszystkich turystycznych okolicach, które zachwycają swoją urodą i dopieszczonymi szczegółami. Był więc spacer nad Motławą, był też spacer po Długim Targu i najzwyklejsze w świecie nic nie robienie.

Do Gdańska zawitamy ponownie 5 grudnia, aby świętować drugą rocznicę naszego ślubu. Stamtąd właśnie wylecimy na Maltę, gdzie w tym roku postanowiliśmy obchodzić nasze małe święto. Zanim wylądujemy na wyspie po środku Morza Śródziemnego, zawitamy oczywiście najpierw na ulicę Mariacką w Gdańsku..

4 komentarze dotyczące “Długi weekend w Trójmieście

  1. Panie Marcinie, dziekuje za ten post. Mieszkamy w Goteborgu w Szwecji, ale chcemy wybrac sie do Gdanska w przyszłym miesiacu. Mysli pan, ze jesienia tez mozna robic jakies ciekawe rzeczy w tym pieknym miescie? I jak wyglada sprawa z noclegami? Moze pan polecic jakies hotele w Gdańsku? Serdecznie pozdrawiam, Agata J

  2. Pingback: 2014. Rok niesamowitości | WOJAŻER

  3. Mój Gdańsk! Taaak mi miło czytać takie słowa miłe o moim mieście 🙂 Szkoda, że nie udało się spotkać – ja byłam maksymalnie zajęta najazdem rodzinnym tamten weekend. Ale coś czuję, że jeszcze okazja będzie, skoro tak lubicie Trójmiasto 🙂

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading