Azja Chiny Świat

Wuxi i Budda płodności. Podróż w poszukiwaniu potomstwa

Ta historia ma odrobinę osobistego ładunku i w gruncie rzeczy jest po prostu krótką historią o tym, jak zostałem chrzestnym. Chińsko-polskim ojcem chrzestnym, jakkolwiek to brzmi. Była późna jesień 2011 roku. Wraz z Magdaleną i naszymi przyjaciółmi – Kamilą i Kubą, polecieliśmy do Chin. Dla mnie była to przede wszystkim podróż sentymentalna, dla podróżujących ze mną, pierwsze odwiedziny w Państwie Środka.

Po kilku dniach spędzonych w Szanghaju, i na chwilę przed tym jak wyruszyliśmy w bardziej południowym kierunku, postanowiliśmy wybrać się do miasta zwanego Wuxi. Nikt z Was zapewne nigdy o tym miejscu nie słyszał. Nie przejmujcie się, w tym kraju jest wiele miejsc, które zadziwiają rozmiarami i rozmachem, a nikt nad Wisłą o nich nie słyszał. Wuxi (wymawiane „łusi”) to miasto we wschodnich Chinach, w prowincji Jiangsu. Jest zarazem portem nad gigantycznym Wielkim Kanałem, zaś w pobliżu znajduje się równie gigantyczne jezioro Tai Hu. Jeśli chodzi o populację, jest to miasto niewielkie, bo mające ledwo ponad milion dwieście tysięcy mieszkańców.

To, co nas tam przyciągnęło, to Wielki Budda w Ling Shan, miejscu położonym kilkadziesiąt kilometrów od Wuxi.

Był mglisty poranek. W Szanghaju czuć było wszechogarniającą, listopadową wilgoć. W zatłoczonym mieście przebijaliśmy się taksówką z miejsca, gdzie spaliśmy, do Szanghajskiego Dworca Głównego. Tam, jak często w Chinach, przeżywaliśmy szok kulturowy i cywilizacyjny, oraz, delikatnie to ujmując, zawód nad stanem naszej pięknej, nadwiślańskiej krainy. Otóż dworzec główny w Szanghaju to kolejny mały cud, których jednych zachwyca, a drugich przyprawia o smutek. Bilety mieliśmy już w ręku. Zakupiliśmy je dzień wcześniej w biurze biletowym w centrum Szanghaju, nieopodal naszego hostelu. Takich miejsc w tym mieście jest sporo. Trzeba zapytać np. w hotelu, gdzie takowe można znaleźć. Zaoszczędza to wyprawy do stacji kolejowej, która jednak zlokalizowana jest dosyć daleko, jak na nasze europejskie standardy. Dotarliśmy w końcu na dworzec i tam pierwsza miła niespodzianka – do głównej hali wchodzą tylko ci, którzy mają bilety. Ze względów bezpieczeństwa, przechodzi się także przez bramki podobne do tych na lotniskach. I tam znaleźliśmy się na głównej hali skąd udaliśmy się do naszego sektora, gdzie oczekiwaliśmy na ławeczkach, aż otworzy się nasz 'gate’. Podobnie jak na lotnisku, 'gate’ otwiera się tuż przed 'boardingiem’. Gdy masy ludzkie wraz z naszą czwórką wtaczają się na peron, pociąg powoli sunie na wyznaczone miejsce. Na peronie doznajemy kolejnego szoku kulturowego. Okazuje się, że wcale nie jest normą, że wagon 13 jest pierwsze, za nim jest wagon 14, a za tym 19 i 22. Okazuje się, że gdy pociąg nadjeżdża, nie trzeba biegać po całym peronie szukając, gdzie jest nasz wagon. Na każdym bilecie znajduje się numerek wagonu, zaś na peronie znajdujemy kropeczki z numerem. Stanęliśmy więc na kropce z napisem ’13’ i po chwili zatrzymał się przed nami wagon z takim samym numerem. Co do centymetra. Ostatniego szoku kulturowego doznaliśmy w drodze, gdy nasz pociąg pędził 300 kilometrów na godzinę i w ciągu niespełna trzydziestu kilku minut przejechał ponad 160 kilometrów.

Po przyjeździe do Wuxi pozostała nam tylko jeszcze krótka podróż taksówką. Nie mogliśmy na nią polować na ulicy, gdyż ulice są tam ogromne, więc wzięliśmy pierwszą z brzegu na postoju taksówek w Wuxi. Nie było problemu z szemranymi taksówkarzami, jak swego czasu na Okęciu w Warszawie. Pracownik dworca przydzielał oficjalne taksówki, w których kierowcy od razu uruchamiają licznik. Mała przejażdżka taksówką to w przypadku Chin 40 kilometrów od dworca do celu, ale licznik wybił nam lekko ponad 100 juanów, więc z grubsza 50-60 złotych za 4 osoby.

I tak właśnie znaleźliśmy się w kompleksie Wielkiego Buddy.

Na samym początku zaskoczyły nas ceny wejściówek. O wiele droższe niż bilety do zabytków Pekinu czy Szanghaju. 150 juanów od osoby, czyli około 150 złotych za parę. Czy warto? Jeśli przejechałeś superszybkim pociągiem z Szanghaju a potem 40 kilometrów taksówką, to zapewne oznacza, że warto! Co ciekawe, na miejscu nie spotkaliśmy żadnych obcokrajowców poza nami. Wszędzie setki, jeśli nie tysiące Chińczyków. Dlatego też dla odwiedzających to miejsce mieszkańców Państwa Środka, staliśmy się dodatkową atrakcją, z którą w dodatku, można było, o dziwo, nawet odrobinę pogadać!

Okolica jest piękna. Z jednej strony ogromne jezioro Tai Hu, z drugiej zaś tajemnicze góry i wzniesienia pokryte lekką mgiełką i chmurami. Gigantyczny obszar mający prawie 80 hektarów powierzchni składa się z wielu budowli i rzeźb buddyjskich. Co najlepsze – nie zwiedzamy tutaj niczego, co ma tysiąc lat. Budynki i cała infrastruktura powstały zupełnie niedawno.

Cała droga do wielkiego, mierzącego 88 metrów posągu Buddy to dosyć długi kawałek, wzdłuż którego mijamy różne bramy, alejki, mostki, sadzawki i zabudowania.

Aby wejść pod stopy Buddy, należy wspiąć się po 216 schodach. Tam też, na szczycie, znajduje się muzeum buddyzmu.

No dobra, ale co z dzieckiem?

Nasi przyjaciele pobrali się, gdy mój związek z Magdaleną był na samym początku naszej drogi. I chyba po prostu byli już w tym momencie, kiedy podejmuje się pewne życiowe decyzje. Ten moment zaznaczył się mocno właśnie na końcówce 2011 roku, kiedy razem wybraliśmy się do Chin. Cztery miesiące po tym wyjeździe mieliśmy razem lecieć do Indii. Nie zapomnę tej ekscytacji, gdy miesiąc po zakupie biletów do Chin decydowaliśmy się, czy bierzemy nadarzającą się właśnie okazję do New Delhi. Niestety, do Indii polecieć z nami im już dane nie było!

Ale po kolei. W Lingshan w okolicach Wuxi, oprócz wielkiego, mającego 88 metry wysokości, Buddy, jest jeszcze jeden, niepozorny Budda – Budda Płodności. Leży on jakiś kawałek przed tym największym. Dosłownie leży. A przy okazji śmieje się bez umiaru. Na jego tłustym brzuchy bawią się dziesiątki małych dzieci, przyprawiając go o łaskotki i radość. Tuż obok tego Buddy płodności, znajdowały się specjalne miejsca, w których można było pozostawić swoje intencje spisane na drewnianych tabliczkach. Każda para, tak my, jak i nasi przyjaciele, pozostawiła coś w tamtym miejscu mając nadzieję, że się spełni. Jednej z tych par, naszym bliskim, Budda najwidoczniej nie pozwolił za długo czekać.

Gdy wróciliśmy do Polski, wszystko zdawało się na powrót wracać do normalności. Spotykaliśmy się, wymienialiśmy zdjęciami, ja zaczynałem planować Indie. Aż przyszło przedświąteczne spotkanie a na nim nasi przyjaciele przekazali nam radosną nowiną… tak, spodziewali się dziecka. A dziecko, jak się okazało, było „made in China”! Kilka miesięcy później zostałem chrzestnym małego Maxa, i mam nadzieję, że pewnego dnia będzie miał możliwość wybrać się z wujkiem do tego miejsca, gdzie jego rodzice zapragnęli sobie jego, a potem swoje pragnienie wprowadzili w życie.

Żeby nie było… Maksiu ma się dobrze, rośnie jak na drożdżach i mam nadzieję, że kiedyś zapyta swoich rodziców „Mamo, Tato, kiedy mogę jechać w wujkiem Marcinem do Chin!?” 🙂

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

20 komentarzy dotyczących “Wuxi i Budda płodności. Podróż w poszukiwaniu potomstwa

  1. Pingback: Krynica-Zdrój i Stara Lubownia, czyli kolejny weekend na polsko-słowackim pograniczu | WOJAŻER | relacje i reportaże ze świata

  2. Fajna historia, też planuję podróże dla swoich chrześniaków 🙂
    Swoją drogą poddałeś mi pomysł żeby napisać post o tym jak zostałem padrino w Boliwii – dzięki za inspirację! 😉

  3. Mały Maksiu podróże ma we krwi… i w sumie można powiedzieć że Chiny już ma zaliczone… :)))

  4. Mały Maksiu od początku ma podróże we krwi… :)))) w sumie można powiedzieć że w Chinach już był…

  5. A ja mam pytanie, nie mieliście problemów z porozumiewaniem się po angielsku? Wiele osób narzekało.

  6. Dominika

    Alez ja wam zazdroszcze tej przygody! Moze kiedys sama sie wybiore…

  7. Bardzo dobra ciepła historia. Pozdrowienia dla Maxa! A Chiny jesienią wyglądają niesamowicie. Podoba mi się ciepłota Twoich zdjęć.

  8. Wyglada na to, ze powinnam poważniej podchodzić do możliwości odwiedzanych Budd, bogów i bożków 🙂 oby i moje ostatnie sie sprawdziło 🙂

  9. Zdjęcia Buddy niesamowite, wow! Żebym ja miała wujka, który mi wyprawy planuję, ach, co to by było za życie! 😉

  10. urocza historia 🙂 a ten Budda Płodności genialny, taki rubaszny 😀

    co do tych szybkich pociągów, to fakt że skubańce jadą że aż miło, ale dla mnie były niewygodne strasznie! Niby tylko 2h jechałam (i jakieś 500km;)), ale nie wspominam komfortowo tej podróży…

    • ja miałem wtedy jakieś dosyć wygodne miejsce, że mogłem sobie nogi wyciągać na całą długość. Ale fakt, ja jechałem może pół godziny na wszystkich dystansach, na których jeździłem 😉

  11. Maksiu jest przeslodki 🙂 A reportaz z Chin moze napisac i wczesniej, kiedys nadejdzie czas, ze rodzice beda chcieli od niego odpoczac i byc moze chetnie wysla go z wujkiem do Chin ;-)))

    • No ja też mam nadzieję, że przyjdzie taki czas. Szczególnie, że nie jestem typem wujka, który na 18kę furę, skórę i komórę kupuje, bardziej właśnie zabrałbym gdzieś na podróż życia! 🙂

  12. Fajna historia:) to musi być fajna sprawa móc powiedzieć, że czyjeś życie rozpoczęło się podczas podróży. Budda spisał się super! :))

  13. isawpictures

    Fajna historia! Czekamy na reportaż Maksia z Chin 🙂

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading